Ani święte, ani odwieczne albo skłot pod świętym Ambrożym

„Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności. Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”

Przemówienie księdza Okonia

Żołnierze, robotnicy i ty biedoto chłopska! Zaświtał wreszcie dla was wszystkich dzień wyzwolenia, swobody, porachunku za tyle krzywd doznanych, za tyle poniewierania twej godności.

Chciwość nie jest dobra

Bohater filmu „Wall Street” Oliviera Stone’a z 1987 r. przekonywał, że chciwość jest dobra (greed is good). Ta porada ochoczo została przyjęta w społeczeństwach Zachodu w ostatnich dwóch dziesięcioleciach

A gdyby papież zdradził

Rządy junty wojskowej (1976-1983) w Argentynie pozostają czarną kartą w dziejach tamtejszego Kościoła, ale również Kościoła powszechnego.

Po papieskiej wizycie w Brazylii. Papież na peryferiach

Od początku pontyfikatu Franciszek nawołuje do wyjścia na peryferia ludzkiej egzystencji, do osób wykluczonych ze społeczeństwa, postawionych na jego marginesie. W tym upatruje misję Kościoła, który prowadzi..

czwartek, 26 grudnia 2013

Wiersz około Bożonarodzeniowy



  


Być może  było to o 6 lat wcześniej, gdy chiński astronom dojrzał z zachwytem koniunkcję 3 planet i popłynęla błękitem, jedwabną chustą – przez Persję,  Mezopotamię aż nad Jordan i jezioro Genezaret
- wieść o gwieździe betlejemskiej wiodąc za sobą mądrych królów.

Być  może było to wiosną, gdy baranki pasą się na wonnych wzgórzach oczekując rodzącego się w miasteczku BARANKA Bożego gładzącego grzechy świata   i  pasterze czuwają w szałasach nad ich spokojnym snem.
=======================================================
Cóż – kalendarz rzecz zmienna, - aż tak, że dziś miesiąc o pięknej nazwie Nissan przekabacono na markę samochodu.

„ Niechybnie odnajdziemy Twego maleńkiego wroga – królu Herodzie
I wskażemy, gdzie czycha na Ciebie ten przepowiedziany chłopiec”
-przyrzekali trzej mędrcy  uśmiechając się porozumiewawczo do siebie.

Prezent pierwszy to mirra pachnąca w dłoniach Kacpra tak,  jakby przeczuł on, że święty od prezentów 3 wieki potem własnie z miasta Mirry wyjdzie ku mikołajowej świętosci.

Melchior przyniósł kadzidło, aby odkazić stajenkę, wygnać zarazki, gzy, muchy i jaszczurki

Baltazar polożył na krawędzi chusty woreczek ze złotem, aby ukryty za chitonem mógł posłużyć ku przekupieniu siepaczy.

Potem pod osłoną nocy klucząc, zostawiając za sobą mylne ślady w zagubionych ścieżkach wystawili Heroda do wiatru – podwójni agenci.


Jakieś 300 lat potem żona Konstantyna odnalazła olśnienie w maleńkiej, palestyńskiej świątyni wzniesionej przez Jakuba – brata Jezusa.

„ Mężu mój miły – wspaniały Cezarze – czyż nie znudzili się nam tak liczni  bogowie na cokołach, czyż nie zmurszali od słonego wiatru mórz?”
„ Jakaż siła musiała istnieć w tym młodym natchnieniu z krwi i kości skoro tak wiele tysięcy wokół Mare Mediterraneum widzi w  nim odbicie Przedwiecznego promieniujące w kierunku każdego serca.
Wyzwól ich mężu a okręt Twego Państwa zespoli się żywicą dobrego słowa i przepłynie w obłok bizantyjskiego piękna na tysiąc lat.’

-„ Dobrze, moja droga. Niech będzie tak, jak pragniesz.Tylko, widzisz, wiąże mnie tradycja naszych dotychczasowych świąt, naszego kalendarza.
Trzeba przenieść akcję o kilka lat do przodu a także z zimy na wiosnę, co się w teatrze greckim nieraz zdarza. „
„ Może być tak, kochanie?”
„ Może”
„ A więc niech tak sie stanie.”

   MM


czwartek, 12 grudnia 2013

Ksiądz Ściegienny ideologiem lewicy XXI wieku?



         

Do postaci takich, jak ksiądz Piotr Ściegienny z zasady mam apriorycznie pozytywny stosunek. Dziewiętnastowieczna lewica chrześcijańska kojarzy mi się zarówno z radykalizmem społeczno-ekonomicznym, jak i z brakiem skażenia tego radykalizmu laicyzmem, tak bardzo typowym dla dzisiejszej lewicy. Czy więc to moje aprioryczne nastawienie ma oparcie w rzeczywistym stanie rzeczy? W odpowiedzi na to pytanie pomocna jest mi książka „Ewangelia i rewolucja; wybór pism” zawierająca różne teksty tego niedoszłego insurekcjonisty w sutannie. Są tam zaprezentowane antyfeudalne poglądy księdza Ściegiennego, powiązane z jego radykalnym sprzeciwem wobec podziałów stanowych, a także wobec wojny i konfliktów etnicznych, które Ściegienny traktuje jako instrument panowania panów nad poddanymi. Żeby mieć jednak pełny obraz poglądów tego rewolucyjnego duchownego, trzeba się przyjrzeć dokładniej jego pomysłowi na przyszłą Polskę. Najbardziej szczegółowy projekt wyzwolonej ojczyzny jest zawarty przede wszystkim w jego piśmie „Aforyzmy o życiu wspólnym”. Na czoło wysuwa się tu kwestia agrarna i postulat, żeby ziemia była własnością całego ludu zarządzaną przez państwo i żeby nie wolno było jej sprzedawać. Po śmierci użytkującego ją gospodarza, ziemia ma wracać do tegoż ludu, przy czym dzieci zmarłego mają mieć pierwszeństwo do posiadania tej ziemi. Wygląda na to, że autor „Aforyzmów...” użył tu nieprecyzyjnie pojęcia „posiadanie”, czyli że chodzi tu raczej o użytkowanie, bo w końcu ziemia ma być własnością całego społeczeństwa. Rolnik ma mieć tyle ziemi, ile potrzebuje do wyżywienia i wygodnego utrzymania rodziny. Na wypadek przyrostu ludności i braku dodatkowej ziemi uprawnej,   ta istniejąca ma być dzielona na jeszcze mniejsze części. Rzemieślnicy i fabrykanci natomiast nie mają mieć prawa do ziemi uprawnej, ponieważ już mają utrzymanie. Mają mieć tylko prawo do ogrodu. Jeżeli chodzi o fabrykantów, to widać, kiedy Ściegienny o nich pisze, że przewiduje on istnienie takiej grupy ludzi. Wygląda jednak na to, że Ściegienny traktuje ich bardziej jako grupę zawodową, niż klasę społeczną. W ogóle trudno w „Aforyzmach...”  się doszukać jakiejś bardziej rozbudowanej argumentacji antyburżuazyjnej. Przypuszczam, że jest to związane ze stosunkowo słabą pozycją burżuazji w zaborze rosyjskim.
Jeżeli chodzi o ustrój polityczny, to każda osada ma wybierać swojego naczelnika i strażnika. Naczelnik miałby zawiadywać finansami osady i przydzielać zapomogi potrzebującym. Strażnik natomiast to swego rodzaju sędzia konstytucyjny lub rzecznik praw obywatelskich, który miałby pilnować praw człowieka, ale także zajmować się sprawami bardziej administracyjnymi, jak prowadzenie księgi narodzin, zgonów i zawartych małżeństw. Pewna liczba osad tworzyłaby gminę, gminy powiaty, a te znowu okręgi, na które cały kraj byłby podzielony. Naczelnicy i strażnicy osad wybierają naczelnika gminy, a strażnicy strażnika gminy. Następnie naczelnicy gmin wybierają naczelnika powiatu, a strażnicy gmin strażnika powiatu. Przy wyborach organów okręgowych ten system się nieco zmienia, bo naczelnika okręgu wybierają nauczyciele i strażnicy powiatów, natomiast strażnika okręgu wybierają strażnicy powiatowi. Dochodzimy więc do wyboru najwyższej władzy krajowej, czyli Najwyższej Rady, która by się składała tylko z pięciu członków. Tych pięciu radców miałoby reprezentować pięć branż: rolnictwo, rzemiosło, oświatę, handel i bezpieczeństwo. Prezyduje ten radca, pod którego kompetencje podchodzi dana sprawa i jego głos miałby rozstrzygać. Dane prawo jest opracowywane przez wydział (czyli pewno coś w rodzaju ministerstwa) tego radcy, do którego dziedziny dane prawo się odnosi. Zresztą lud miałby możliwość nie przyjąć prawa uchwalonego przez Najwyższą Radę. Jeżeli w ciągu roku nikt by się nie sprzeciwił uchwale Najwyższej Rady, ta uchwała staje się obowiązującym prawem. Najwyższa Rada przypomina więc rząd, który dodatkowo ma pewne kompetencje ustawodawcze i który jest kontrolowany mechanizmami demokracji bezpośredniej. Taki projekt systemu władzy staje się bardziej zrozumiały, kiedy uwzględnimy, że Ściegienny wyraża wcześniej swoją niechęć do sejmów i sejmików. I tu można by się zastanowić, czy Ściegiennego coś nie łączy z nurtem zwolenników rządów silnej ręki w tradycji polskiej, n. p. z dwudziestowiecznym obozem sanacji.

Wizja polityczna przyszłej Polski byłaby niepełna, gdyby nie odnosiła się w jakiś sposób do sfery wojskowości. Ksiądz Ściegienny okazuje tu swoje pacyfistyczne skłonności wyrażając chęć zrezygnowania z wojska, ale dopóki to nie będzie możliwe, proponuje siły zbrojne oparte o stosunkowo długą służbę wojskową (3 albo 5 lat), którą chłopcy by mieli odbywać zaraz po nauce i praktykach. Wojsko miałoby się utrzymywać z własnej pracy. W piśmie „Dążność, obowiązki i przeznaczenie chrześcijanina” Ściegienny przedstawia to trochę bardziej wnikliwie, roztaczając wizję, która chyba powinna przemawiać do radykalnej lewicy: wizję braku wojska stałego, co byłoby związane z tym, że każdy członek społeczności miałby być żołnierzem.

Jako, że mamy do czynienia z chrześcijańskim rewolucjonistą, należy też coś napisać o jego wyobrażaniach o samym kościele. Najbardziej wyraźną cechą tych wyobrażeń jest odrzucenie celibatu. Ściegienny domaga się żeby, kapłani byli żonaci, jest także niechętny istnieniu zakonów. Jeżeli chodzi o jego argumenty przeciwko istnieniu zakonów, to widać, że mogą one dotyczyć co najwyżej realnie istniejącego życia zakonnego, ale nie jego istoty. Należy się mocno zastanowić, czy wyrażając tak daleko idącą niechęć do życia zakonnego  ksiądz Ściegienny nie marnuje potencjału, który mógłby być wykorzystany do walki z chciwością przez kreowanie odpowiednich wzorców antykonsumpcyjnych, co mogłoby się przysłużyć umocnieniu socjalistycznego porządku, do którego Ściegienny przecież dążył. Naprawa życia zakonnego wymagałaby pewnie reform w kierunku zwiększenia elitaryzmu zakonów, tak ażeby ludzie, którzy w nich żyją byli naprawdę nawiedzeni jeżeli chodzi o ideały ascetyczne, dotyczy to, rzecz jasna, także ideału wstrzemięźliwości seksualnej. Ważnym elementem byłby tu pas transmisyjny, który by miał za zadanie w jakiś sposób „zarażać” ideałami zakonnymi tą część społeczeństwa, która nie zdecydowała się na życie w celibacie. Rolę takiego pasa transmisyjnego mogłyby spełniać tzw. zakony trzecie (tercjarze). Ksiądz Ściegienny odrzucał życie zakonne, ale dla współczesnej lewicy, jeżeli będzie miała charakter chrześcijański, temat ten powinien pozostawać ważny. Może będzie ona inspirowana np. przez fakt, że jeden z ojców teologii wyzwolenia, Gustavo Gutierrez jest zakonnikiem, dominikaninem.

Musimy tutaj poruszyć jeszcze jeden problem, chociażby dlatego, że stosunek Ściegiennego do tego zagadnienia musi budzić co najmniej poważne wątpliwości. Chodzi o rolę kobiet w społeczeństwie. Dziedziną, na której przykładzie widać bardzo dobrze ten co najmniej problematyczny stosunek Piotra Ściegiennego do kwestii kobiecej, jest edukacja. Jakkolwiek w „Liście ojca świętego do rolników i rzemieślników” pisze on, że „każdy człowiek powinien umieć czytać i pisać” to bardziej szczegółowe plany księdza Piotra odnośnie edukacji zawarte w „Aforyzmach o urządzeniu społeczeństwa ludzkiego” odznaczają się już pewną dyskryminacją. Widać to najlepiej tam, gdzie pisze on tzw. szkółce osady (to szkoła, gdzie odbywa się coś w rodzaju nauczania początkowego), że „bieg nauk...rozciąga się od dwóch do trzech lat, dziewczęta atoli, kończące tu swoją naukę, lat cztery uczęszczać mają.” Co do edukacji dziewcząt Ściegienny robi, co prawda, ważne zastrzeżenie, że te „celujące jednak dowcipem i pilnością, chęcią do nauk będą się doskonaliły w wyższej szkole żeńskiej”, ale zasadniczo kwestia edukacji dziewcząt została już wcześniej określona. Trzeba zauważyć, że dla chłopców mamy tu przewidzianą bogatą i dosyć szczegółowo opisaną ofertę edukacyjną. Po szkółce mają iść do szkoły, która znajdowałaby się w każdej gminie i dopiero po niej mają iść na praktyki rolne lub rzemieślnicze. Dziewczyny już po szkółce osady mają mieć praktyki.  Chłopcy po szkole gminnej mogli by też kształcić się na nauczycieli lub w szkole najwyższej. Jakkolwiek nie wiadomo dokładnie, co by dawała wyższa szkoła żeńska jej absolwentkom, to należy zauważyć, że w porównaniu z kształceniem chłopców, kształcenie dziewcząt ksiądz Ściegienny traktuje dosyć lekceważąco. I nie chodzi tu wcale o to, żeby studia były tak powszechne, jak w dzisiejszej Polsce, tym bardziej, że słychać nieraz zastrzeżenia, co do jakości tych studiów. Ale przydzielanie ludziom z góry tak odmiennych ścieżek edukacyjnych tylko ze względu na płeć, to na dłuższą metę zatruwanie atmosfery społecznej. Może bowiem dojść do tego, że odnośnie niejednej kobiety będą krążyły wątpliwości, czy przypadkiem nie drzemią w niej jakieś ukryte talenty, a więc czy nie jest bardziej kompetentna od tego lub innego mężczyzny, którego kompetencje społeczeństwo w sposób oficjalny i publiczny uznało. Zdrowa atmosfera społeczna wymaga natomiast jasności w takich sprawach. Ponieważ niniejszy artykuł ma szukać odpowiedzi na pytanie, czy ksiądz Ściegienny nadaje się na ideologa współczesnej lewicy, to ocena jego stosunku do kwestii kobiecej musi zostać poddana dosyć surowej ocenie.

Reasumując należy, rzecz jasna, stwierdzić, że omawiany dziewiętnastowieczny kapłan, nie był skonfrontowany z  rzeczywistością, jaką obecnie zafundowały nam struktury społeczeństwa przemysłowego, nie możemy więc oczekiwać od niego zbyt dużego wkładu intelektualnego w naszą współczesną walkę. Nie mniej propagował on pewne rozwiązania ciekawe także w dzisiejszych czasach. Jego pomysły w dziedzinie polityki rolnej były skierowane przeciwko obszarnictwu, które także obecnie nam zagraża. Myśl ekonomiczna Piotra Ściegiennego nie była przy tym zasadniczo wroga wobec prywatnej inicjatywy gospodarczej, co też należy docenić. Niestety, jeżeli chodzi o jego stosunek do roli społecznej kobiet, nasz kapłan-rewolucjonista wykazał się podejściem, które musimy ocenić negatywnie. Myślę, że postać Ściegiennego pozostanie w pamięci polskiej lewicy, zwłaszcza tej chrześcijańskiej, czy jego koncepcje będą w przyszłości dyskutowane, to pokaże czas.

                                                                Bogdan Rink

niedziela, 8 grudnia 2013

Sprawiedliwość klimatyczna





W ostatnią sobotę ulicami Warszawy przeszedł Marsz dla Klimatu i Sprawiedliwości. W mocno międzynarodowej atmosferze można było się podbudować: jest nas wielu, mamy jeden cel - sprawiedliwość klimatyczną (climate justice).
Nie do końca jednak marsz spełniał nadzieje w nim pokładane. O udział w nim zaapelowały głównie organizacje ekologiczne, mimo że marsz był otwarty na udział organizacji społecznych i politycznych, zabrakło w nim udziału polskich organizacji politycznych (poza Pracowniczą Demokracją i Alternatywą Socjalistyczną), które udział w marszu olały. Liczba Polaków w demonstracji też nie była powalająca.
A może mało nośne było hasło manifestacji - klimat i sprawiedliwość? Pojęcie sprawiedliwości klimatycznej robi coraz większą karierę na świecie. Można przez nie rozumieć wpływ ocieplania się klimatu na ubogie kraje Globalnego Południa - to przez niezamożną ludność tych krajów ponoszone są największe koszty globalnego ocieplenia. Można też popatrzeć na problem sprawiedliwości klimatycznej szerzej jako na próbę zmiany globalnego systemu niesprawiedliwego podziału dóbr opartego na paliwach kopalnych. Może dla polskich liderów organizacji społecznych nie zajmujących się bezpośrednio ekologią problematyka ta jest zbyt odległa?
Obok problemu węgla i promocji odnawialnych źródeł energii na manifestacji pojawiły się też inne kwestie: sprzeciwu wobec wydobycia gazu łupkowego w Żurawlowie i sprzeciwu wobec energetyki atomowej.
Przyjemnie było przejść się przez stolicę z demonstrantami - z manifestacji biła pozytywna energia. Może ten głos światowej społeczności wpłynie w dłuższej perspektywie nawet na betonowe stanowisko polskiego rządu? 
Justyna Barańska

czwartek, 28 listopada 2013

CHRZEŚCIJAŃSKA KOMUNISTYCZNA REPUBLIKA GUARANI (II)




SYSTEM WŁASNOŚCI



Własność stanowi według Karola Marksa " sedno sprawy" . Przeciwnicy Marksa swoją postawą i sposobem reagowania dają świadectwo, że w tym punkcie zgadzają się z nim całkowicie.

Nikogo zatem nie dziwi, że panujący w Republice Guarańskiej system własności był rozmaicie interpretowany i budził namiętne kontrowersje.
"Dobrze myślący" autorzy burżuazyjni skwapliwie i z całą energią zaprzeczają tezie jakoby w Republice Guarańskiej wprowadzono komunizm w życie. Hernandez pisze bez ogródek: "W osadach redukcyjnych za czasów jezuitów nie było komunizmu. Istniały tylko pewne wspólne dobra, przy których wytwarzaniu pracowano tymczasowo wspólnie; przeznaczano je na pomoc dla ubogich i na zapłatę daniny".

Inni nie ośmielali się zaprzeczyć faktom. Dokładali natomiast starań, aby przemilczeć, osłonić lub na tyle złagodzić, by stały się one nieszkodliwe. Intencja była chwalebna. Zdawało im się, że losy religii związane są nierozerwalnie z indywidualistycznym systemem posiadania.

W swojej wielokrotnie wydawanej pracy, która niemal aż do naszych czasów kształtowała i odbijała stosunek przeciętnej niemieckiej opinii katolickiej do socjalizmu - ojciec Cathrein, T.J., zapewnia, iż stosowany w redukcjach komunizm "bynajmniej nie odpowiadał ściśle temu pojęciu". W tym stopniu, w jakim był on realizowany - dodaje on - miało to wyłącznie charakter przejściowy.

Ponadto "ludu, który się wyzwala z barbarzyństwa, nie można przyrównywać do narodów cywilizowanych". Oczywiście.

Takie stanowisko zajmują ogólnie ci pisarze, którzy nie badali bezpośrednio dziejów osiedli guarańskich.

Natomiast dzieła specjalne, które nie omijają tej sprawy, uznają zazwyczaj organizację republiki Guarańskiej za typowo komunistyczną, nawet wtedy, gdy w ostatecznej konkluzji usiłują pozbawić ten fakt jego właściwego znaczenia. W "Der christlich-soziale Staat der Jesuiten in Paragway" Franz Schmid chciałby nawet "przedstawić niezbity dowód", że Republika Guarańska była nie tylko w ogólnym zarysie, ale także i w szczegółach wiernym wcieleniem komunistycznej "Utopii" św. Tomasza Morusa.

Teza ta do pewnego tylko stopnia słuszna jest raczej powierzchowna i nie ugruntowana. Lepiej trzymać się rzeczywistości takiej, jak ją widział ojciec Florentin de Bourges, bezstronny i nieuprzedzony kapucyn, kiedy odwiedził osiedla redukcyjne w 1712 r.

Wszystkie grunty stanowiły niepodzielną własność wspólnoty. "Dobra są wspólne, nie ma tam chęci wywyższenia się i skąpstwa, nie widzi się też wśród nich niezgody ani sporów prawnych... Nic mnie bardziej nie zachwyciło, niż sposób, w jaki zapewnia się byt wszystkim mieszkańcom osiedla. Ci, którzy zbierają żniwa obowiązani są dostarczyć ziarno do składów publicznych."

Urzędnicy rozdzielają następnie ziarno między komendantów dzielnicowych, ci zaś rozdają je rodzinom, przyznając każdej "więcej lub mniej zależnie od jej liczebności".

Tak wyrażał się ojciec Florentin de Bourges na łamach wydawanego przez jezuitów czasopisma, "Lettres Edifiantes et Curieuses".

Ojciec Florentin de Bourges opowiada o rzeczach, które sam widział przytaczając na poparcie liczby i szczegółowe informacje. Opis jego nacechowany jest prostotą i prawdą, które nie pozwalają podawać w wątpliwość jego autentyczności. W przedmowie do zamieszczonego we wspomnianym piśmie sprawozdania ojciec Bouchet, T.J., pisze, iż ojciec Florentin de Bourges nie zamierza podawać niczego, "o czymby się nie przekonał na własne oczy" . W dwieście lat później Hernandez, któremu nie podobają się spostrzeżenia ogłoszone przez "kapucyna", jak nazywa ojca Florentina de Bourges, pragnie go zdyskwalifikować traktując go jak poetę...

Inny współczesny świadek, ojciec Sepp, który sprawował u Guaranów swą misję duszpasterską poczynając od końca XVII wieku i przez długie jeszcze lata XVIII stulecia, twierdzi, iż nigdy tam nie widział " żadnych kopców ani płotów granicznych". Ojciec Peramas również świadek naoczny, który przebywał u Guaranów jako doctrinero, czyli proboszcz, wyraża się także na ten temat w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości. Wszystko było wspólne - powiada on. Jeszcze inny jezuita, ojciec Jaime Vaniere po zapoznaniu się z listami-sprawozdaniami swoich współbraci zakonnych napisał wierszem łacińskim wzorowanym na Wergiliuszu poemat, w którym porównuje komunistyczna społeczność Guaranów z rojem pszczół.

Aqua pares inter sunt omnia.
...Homines proprium qui nil potiuntur
Et usu cuncta tenet.
Wszystko jest tam równe pośród równych.
Ludzie, którzy nic nie mają na własność,
A rozporządzają wszystkim.
(Praedium rusticum)


Przytaczanie wszystkich podobnej treści świadectw, które się spotyka na każdym kroku, byłoby rzeczą nużącą. Waga przedmiotu oraz autorytet naszych oponentów wymagają jednak przytoczenia jeszcze kilku świadectw, które zresztą same przez siebie mogą budzić pewne zainteresowanie.

Ojciec Huonder, jezuita szwajcarski, który poświęcił wiele trudu zbadaniu pism pozostawionych przez dawnych misjonarzy, streścił je na łamach "Katholische Missionen" szeregu artykułów publikowanych w ciągu kilku lat. Wynika z nich, że komunizm zrealizowany był praktycznie w całej pełni. Niemniej ojciec Huonder odrzuca określenie "komunistyczny", ale tylko na tej podstawie, że młode stadła małżeńskie otrzymywały z chwilą zawarcia ślubu własne domki rodzinne. Przyznaje on, że domy te przydzielane były dożywotnio i nie mogły być przekazywane w drodze dziedziczenia. Ojciec Huonder zaznacza też lojalnie, że kanonik Gay określa ustrój gospodarczy osiedli redukcyjnych jako wyłącznie i całkowicie komunistyczny. Pogłębiona i bezstronna opinia kanonika Gay na ten temat kształtowała się na miejscu, wkrótce po dokonaniu omawianego eksperymentu, w swobodnych warunkach.

Wykorzystawszy bibliografię znacznie obfitszą i bardziej eklektycznie dobraną, a rozpatrując sprawę z punktu widzenia bardzo swoistego w zupełnym oderwaniu od jakiegokolwiek systemu społecznego, Bruno Garsch również uwydatnił mimochodem fakt wyłaniający się wyraźnie z całokształtu dawnych źródeł. "Ziemia cała - pisze on - domy, inwentarz żywy oraz środki produkcji należały do wspólnoty utworzonej przez osiedle. Jedyny wyjątek dotyczył podarków ślubnych i innych tego rodzaju nagród otrzymywanych od proboszcza".

Warto zaznaczyć, że wielki historyk argentyński, Don Jose Manuel Estrada, a także jego rodacy i koledzy Dominguez, Gutierrez, Trelles i Lugones są pod tym względem jednomyślni. Sam nawet Hernandez powołuje się na nich ze szczególnym uwzględnieniem Estrady, który wprawdzie nie zdołał ukończyć swej "Historii prowincji misyjnej", ale dosyć szczegółowo omawia zagadnienie Republiki Guarańskiej w innych swych pracach. Estrada z naszego punktu widzenia zasługuje na uwagę jako demokrata, umysł prawy i wzorowy. Głosi on tezę, że jezuici urzeczywistnili komunizm i uważali go za system doskonały i nadający się do zastosowania we wszelkich warunkach.

Nie należy też lekceważyć umiarkowanych przeciwników w rodzaju Azary. Był on komisarzem w czasie przeprowadzania rozgraniczenia w 1777 r., a więc w dziewięć lat po wypędzeniu jezuitów. Żył jeszcze w okresie lat 1781-1801, w Rio de Plata, w dalszym ciągu zajęty pracami przy rozgraniczeniu. W 1784 r. przebywa na terenie osiedli redukcyjnych, obserwując, zbierając informacje i pisząc bez przerwy. Azara boleje nad tym, że jezuici utrzymali aż do końca ustrój komunistyczny. Twierdzi on, że umysł i zdolności Guaranównie mogły rozwijać się w takim ustroju. W związku z tym rozwija on klasyczne argumenty wysuwane przeciw komunizmowi. Według spostrzeżeń Azary Guaranowie nie byli bynajmniej tymi dużymi dziećmi, za jakie ich uważają niektórzy misjonarze, aby ułatwić sobie obronę. Byli oni zapobiegliwi i przewidujący już przed przybyciem jezuitów. Cechy te miały u nich charakter kolektywny. Z inspiracji Azary pismo królewskie z 17 maja 1803 r., nakazało rozdzielenie ziemi pomiędzy jednostki.

Oznaczało to wtargnięcie kolonistów i całkowitą ruinę; sprawy te będą omówione w odrębnym rozdziale.

Markiz Valdelirios w czasie swej misji odbytej w 1750 r. oraz Fr. de Zavala, który w trzydzieści lat po wygnaniu jezuitów był gubernatorem terenów redukcyjnych, potwierdzają ze swej strony z ubolewaniem istnienie zbyt rygorystycznie pojętego komunizmu, który, ich zdaniem, hamował rozwój inicjatywy. Komunizm w rzeczywistości aż nadto skutecznie przeszkadzał inicjatywie i zawłaszczeniom kolonistów.

środa, 20 listopada 2013

TĘCZA



Od 11 listopada nie milkną echa podpalenia "instalacji artystycznej" na Placu Zbawiciela. Przy okazji wszyscy zdążyli już się dowiedzieć, że symbol tęczy jest głęboko ukorzeniony w chrześcijaństwie. W Księdze Rodzaju czytamy: „Po czym Bóg dodał: A to jest znak przymierza, które ja zawieram z wami i każdą istotą żywą, jaka jest z wami, na wieczne czasy: Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią. A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem”. Ba, na lewicowej stronie ukazał się nawet apel broniący tęczy z pozycji chrześcijańskich: „Twierdzimy, że niedopuszczalne jest, aby w państwie polskim tolerowane było publiczne palenie symboli chrześcijańskich” (http://lewica24.pl/ludzie-i-polityka/44-ludzie-i-polityka/3911-kozak-zloz-zawiadomienie-o-przestepstwie-spalenie-teczy-to-obraza-uczuc-religijnych.html). Trudno się z tym nie zgodzić i warto naszym laickim towarzyszom z lewicy przypominać ten precedens. Warto, by w kontekście tęczy uzmysłowili sobie także potrzebę wrażliwości na symbole ważne dla innych ludzi: dla patriotów, dla chrześcijan, dla muzułmanów - bo mam wrażenie, że na razie nazbyt często występuje tu hipokrytyczna  moralność Kalego.
A jaką naukę powinni wyciągnąć z tej sprawy katoliccy prawicowcy? Zwrócę ich uwagę na przydrożne kapliczki, tak często ozdabiające polskie drzewa - wiecie, jaki jest ich rodowód? Otóż pogańscy Słowianie czcili duchy drzew i drzewom oddawali cześć. Chrześcijańscy misjonarze postanowili schrystianizować ten kult wieszając na drzewach symbole chrześcijaństwa. Podobnie sytuacja wyglądała w innych krajach. Cytuję Sapkowskiego („Świat króla Artura”) piszącego o św. Kolombanie co następuje: „Widząc, że Piktowie obdarzają boską czcią źródła i krynice, święty mąż nie wrzeszczał, nie pluł, nie pomstował i nie próbował pikietować źródełek. Po cichu kropił je wodą święconą i wypędzał diabła. Ochrzcił, jak twierdzą jego hagiografowie, takich źródełek trzysta”. Gdyby święci w dawnych wiekach mieli mentalność współczesnych nacjonalistów żylibyśmy na pustyni, bo wszystkie drzewa byłyby wykarczowane a źródełka zasypane.
Skoro symbol tęczy ma niezaprzeczalnie chrześcijański rodowód, to należy podjąć o niego walkę, choćby - wzorem Kolombana - chrzcząc ta nieszczęsną  „instalację artystyczną”.
Wojciech Sławnikowicz

poniedziałek, 11 listopada 2013

CHRZEŚCIJAŃSKA KOMUNISTYCZNA REPUBLIKA GUARANI (I)



                                      ORGANIZACJA POLITYCZNA

W znanej pracy zatytułowanej "Les jesuites et le secret de leur puissance" (Jezuici i tajemnica ich potęgi) organizacja polityczna Republiki Guarańskiej scharakteryzowana została następująco: "To indiańskie państwo odpowiadało najnowocześniejszym wymogom demokracji, gdyż nie było w nim mas ciemiężonych przez wszechpotężne rzesze urzędnicze, ale swoboda obywateli ograniczona była jedynie interesem ogółu; w republice tej wyłoniony z wolnych wyborów tubylczy urzędnik był urzędnikiem służbie dobra ogółu, niemającym na względzie interesów egoistycznych."

Dla ścisłości dodajemy tu, że demokracja guarańska z formalnego punktu widzenia nie była może tak daleko posunięta, jak by to wynikało z powyższego cytatu. Tym niemniej była ona realniejsza od naszych demokracji burżuazyjnych. Kiedy wyzysk człowieka przez człowieka dokonywa się przy zachowaniu pozorów demokracji, prawa polityczne mają raczej złudny charakter; natomiast w prawdziwej demokracji gospodarczej pewne formy praw politycznych przestają niekiedy mieć istotne znaczenie.

Najczęściej o przystąpieniu plemion do osiedli redukcyjnych decydowali kacykowie. Byłoby rzeczą nierozsądną, a w praktyce nawet niemożliwą znieść z dnia na dzień ustaloną od dawna formę władzy, która w całym szeregu dziedzin okazała się pożyteczna w tym trudnym okresie, kiedy ojcowie nie zdążyli jeszcze zgłębić psychologii Indian. Kacykowie objęli chwilowo funkcje kierowników dzielnic.

Bardzo szybko jednak odrębne plemiona zlały się w nową większą społeczność, jaką stanowiły osiedla redukcyjne. Administrowanie i wprowadzanie określonych regulaminów wymagało stworzenia licznych funkcji, które niebawem usunęły władzę kacyków w cień, a następnie doprowadziły do jej zniknięcia. Wykonywanie tych różnorodnych czynności społecznych wytworzyło elitę nie opartą o dziedziczenie i zupełnie niezależną od dawnych grup rządzących.

Instytucja dziedzicznych kacyków, chroniona przez niektórych misjonarzy, przekształciła się w rodzaj drobnej szlachty, służącej raczej celom dekoracyjnym. W każdym osiedlu było od trzydziestu do pięćdziesięciu kacyków. Tylko w San Ignacio liczba ich dochodziła do pięćdziesięciu siedmiu. Jezuici chętnie patrzyli na rozpowszechnianie się tego tytułu, gdyż gmina wolna była od płacenia podatków za kacyków. Doblas twierdzi, że jezuici nie powierzali żadnych stanowisk kacykom. Pogląd ten nie jest słuszny. Kacykowie - zupełnie podobnie, jak w naszych społeczeństwach potomkowie rodów arystokratycznych - mieli zależnie od swych zdolności dostęp do wszelkich funkcji na równi z wszystkimi innymi obywatelami. W czasie likwidacji Republiki w roku 1768 tylko około piętnastu kacyków zajmowało na całym jej terytorium poważniejsze stanowiska wiceprzewodniczących rad (tenientes ), ochmistrzów itp. Okupanci hiszpańscy natknęli się wszędzie na rady gromadzkie wybrane przez lud zgodnie z tradycją sięgającą pierwszych lat. Już ojciec Mastrilli wspomina o cabildo, czyli radzie z wyboru, złożonej z alkadów, urzędników skarbowych i innych dostojników.

Wybory oraz pełnienie funkcji publicznych były tym właśnie czynnikiem, dzięki któremu Guaranowie nabrali tak żywego poczucia samodzielności narodowej oraz odpowiedzialności za dobro społeczne. Całe wykonawstwo administracyjne spoczywało w ich rękach. Guaranowie troszczyli się o należyty ład w swej społeczności i sami podejmowali pożyteczne inicjatywy. Sami organizowali roboty publiczne i kierowali nimi. Sami też zarządzali składami i wymierzali sprawiedliwość.

Na czele każdego siedli stał corregidor, czyli przewodniczący, zwany też nieraz kacykiem, któremu podlegali: alguacil czyli komisarz, teniente czyli wiceprzewodniczący oraz dwóch alkadów, będących zarazem "sędziami w sprawach karnych"; dwóch innych alkadów, pełniących funkcję oficerów policji i kierujących strażą uliczną i polną; urzędnik skarbowy i jego zastępca, prowadzący między innymi rejestry stanu cywilnego, wreszcie czterech regidores czyli radców, mających pieczę nad różnymi działami usług, a ponadto w miarę potrzeby kilku asesorów "których liczba proporcjonalna jest do ilości mieszkańców".

Poszczególne dzielnice osiedli miały kierowników "wybieranych spośród najgorliwszych chrześcijan". W czasie, gdy podróż swą odbywał Florentin de Bourges, wiceprzewodniczący pełnił obowiązki inspektora szkół. Tenże wiceprzewodniczący lub też jeden z alkadów ponosił ogólną odpowiedzialność za młodzież do lat siedemnastu. Chorążym osiedla był alferez czyli podporucznik.

Choć wiadomo, że korregidor i wszyscy funkcjonariusze wybierani byli "przez samych Indian" w czasie dorocznych wyborów, niewiele powiedzieć można o szczegółach stosowanej przy tym procedury.

Głosowanie odbywało się w ostatnich dniach grudnia lub też w sam Nowy Rok. Ustępująca rada sporządziła listę kandydatów. Misjonarz miał prawo skontrolować tę listę przed ujawnieniem jej na ogólnym zgromadzeniu. Czynił on uwagi, "do których radcy zazwyczaj stosowali się". Zgromadzenie publiczne przypominało dawne helweckie Landsgemeinden. Głosowanie nie było tajne. Mimo to opinia społeczna ujawniała się zupełnie swobodnie, skutecznie i ze znajomością sprawy. Najczęściej, jak powiada Cardiel, zgadzano się na wszystkich kandydatów wpisanych na listę. Nikt jednak nie mógł zostać jednogłośnie wybrany, jeśli nie cieszył się szacunkiem i sympatią współobywateli.

Nie istniały żadne stronnictwa. Panująca koncepcja dobra społecznego uznawana była przez wszystkich z wolnej i nieprzymuszonej woli. W żadnym okresie dziejowym na terenie żadnego osiedla nie ujawniły się, najsłabsze choćby nastroje antykomunistyczne, czy też skłonność do przyjęcia ustroju ekonomicznego, którego najrozmaitsze przykłady Indianie mieli przed oczami, począwszy od zwykłego prywatnego majątku ziemskiego wykrojonego z gruntów zdobytych, czy też kupca i wędrownego kramarza, a kończąc na wielkich kampaniach żeglugowych, czy prowadzących handel niewolnikami. Walki wyborcze, ograniczające się do spraw personalnych toczyły się zawsze, jak się zdaje, w atmosferze pełnej powagi. "Wszystko odbywa się w wielkim spokoju" - dodaje jeszcze Cardiel. Ludzie młodzi, a nawet bardzo młodzi, lecz wyróżniający się wykształceniem, dopuszczani bywali do godności publicznych. Regulamin z 1689 r. zabraniał jednak wybierać młodych ludzi na stanowiska sędziów.

Nowi urzędnicy otrzymali z rąk proboszcza oznaki swych dostojeństw. Kapłan wygłaszał przy tym mowę, w której podkreślał wagę ciążącej na nich odpowiedzialności.

Jednocześnie mianowano oficerów sił zbrojnych, urzędników politycznych i gospodarczych, organistów oraz zakrystianów.

Na zakończenie ceremonii wyborczych odprawiana była uroczysta msza św. . Radni zajmowali zarezerwowane ławki w pobliżu prezbiterium.

Wybrani utrzymali nadal ścisły kontakt z ludem. Dość często w roku następnym byli wybierani powtórnie. Korregidor natomiast, jeżeli potrafił zaskarbić sobie uznanie ogółu, utrzymywał się na tym stanowisku przez czas nieograniczony. W zasadzie korregidora wyznaczano na pięć lat. Złożyć go z urzędu mógł tylko superior generalny Republiki.

Posiedzenia rady odbywały się bardzo regularnie i zabierały wiele czasu. Ponadto co rano korregidor i obaj główni alkadowie przeprowadzali krótką naradę z proboszczem, zwanym Cura. Wszystko, co dotyczyło politycznych i gospodarczych przejawów życia osiedla, postanawiane było conferenciando, a więc zbiorowo, na posiedzeniach z udziałem proboszcza, korregidora i członków rady. Z "Zapisków dla pamięci przyszłych pokoleń", ułożonych przez pewnego Guarana z Yapeyu wynika, że zakonnicy ograniczają się do "asystowania". Poddają od czasu do czasu jakąś myśl, jak na przykład założenie nowych "estencji". Korregidor zajmuje się sam wraz z radą studiami przygotowawczymi, poprzedzającymi realizację projektu. Do niego należy decyzja, on też przewiduje szczegóły wykonania.

Każde z osiedli tworzyło zatem w zakresie administracji wewnętrznej coś w rodzaju małej niezależnej republiki.

Osiedla natomiast zależały od konfederacji we wszystkich sprawach związanych z ustawodawstwem cywilnym, karnym i wojskowym. Rozwojem osiedli redukcyjnych kierował superior generalny, w okresie jednak początkowym te zwierzchnie funkcje sprawowało dwóch superiorów, z których jeden przebywał na terenie Parany, w Candelaria lub San Ignacio, drugi zaś rezydował w Yapeyu nad Urugwajem.

Superior wizytował regularnie wszystkie osiedla. Za powrotem z objazdów formułował dyrektywy, które uważał za korzystne dla całości. Na tym właśnie polegała jego rola: miał ustanawiać i utrzymywać jedność, a nawet jednolitość, la uniformitad en todo, en todas las reducciones. Do zarządzeń superiora stosowano się ściśle.

Handel zagraniczny zależał również do kompetencji konfederacji.

Republika Guarańska wcielała wtedy w życie na małą skalę zasadę międzynarodowego federalizmu przyszłości: autonomiczny zarząd każdej wspólnoty oraz swobody miejscowe ugruntowane w ramach jednolitego ustroju politycznego i gospodarczego.

Najpiękniejsze tradycje wzajemnej pomocy i przyjaźni panowały w stosunkach między poszczególnymi osiedlami i rejonami.

Opierając się jedynie na wpływie moralnym, który zawdzięczali swemu oddaniu sprawie i wykazywanym zdolnościom, jezuici utrzymywali w sposób pokojowy, aż do chwili odejścia, kontrolę nas stworzonym przez siebie organizmem. Korzystali oni z prawa veta. W razie jakichkolwiek zatargów czy nadużycia władzy ze strony funkcjonariuszy Indianie zawsze uciekali się do misjonarzy jako do autorytetu uznanego przez wszystkich i niepodlegającego dyskusji.

"We wszystkich swoich sprawach, tak cywilnych jak i karnych, szukają oni pomocy u ojców" - powiada ojciec Mastrilli.

Misjonarze jednak od początku pozostawiali Guaranom, całą pełnię odpowiedzialności. "Jeśli powstaje wśród nich jakikolwiek spór, zostaje on natychmiast przecięty przez ostateczny wyrok alkadów, którzy nie znają ani odwlekania spraw w nieskończoność, ani też łapownictwa". Wszystko odbywa się "bez adwokatów", "oskarżycieli i notariuszów". Na swoje szczęście "nie znają oni matactw ni krętactwa". Superior generalny pełnił rolę najwyższej instancji odwoławczej, nawet w razie potrzeby przeciw samym zakonnikom. Zwracać się do niego można było bądź też na miejscu w terenie, w czasie dorocznej wizyty. Prowincjał ze swej strony odwiedzał każde osiedle redukcyjne raz jeden w ciągu trzyletniej swojej kadencji.

Zatargi graniczne pomiędzy poszczególnymi redukcjami rozstrzygał trybunał, w którym w sprawach dotyczących osiedli parańskich zasiadało trzech zakonników Urugwaju; w sprawach zaś związanych z osiedlami urugwajskimi trzech zakonników Parany. Najwyższą instancją w tych wypadkach był prowincjał. W każdej miejscowości wywieszono mapę, na której zaznaczone były granice w celu zapobiegania sporom i rozstrzygania powstałych wątpliwości. Spory prywatne zdarzały się niezmiernie rzadko, a to dzięki żarliwości religijnej neofitów, obowiązującej organizacji gospodarczej oraz ścisłemu określeniu zakresu zajęć każdego mieszkańców. "Sumienie zastępowało ustawy - powiada Funes. - Kodeks cywilny nie istniał, ponieważ Indianie, prawdę mówiąc, nie znali prawa własności". Kolejno wydawane zarządzenia wytworzyły jednak z czasem dosyć rozwinięte ustawodawstwo. Regulaminy, prawa i zwyczaje zebrane były w "Libre de Ordones", której jeden egzemplarz przechowywany był dla użytku ogółu w każdym z osiedli.

Policja przestrzegała stosowania praw i utrzymywania ładu, posługując się zwłaszcza metodami zapobiegawczymi. Najczęściej podobno wystarczyło ostrzeżenie, aby powstrzymać grożące wykroczenia. Chodniki znajdujące się na poziomie mieszkań ułatwiały dokonywanie obchodów i kontrolę. Wieczorem, z chwilą dania sygnału do gaszenia świateł, wszelkie nieusprawiedliwione opuszczenie domu było zakazane. Straż nocną pełniły patrole, zmieniane co trzy godziny. Miały one także zapobiegać zaskoczeniu ze strony wrogów zewnętrznych, "gdyż nigdzie nie brak włóczących się Indian".

Człowieka podejrzewanego o winę - choćby najgroźniejszą - prowadzono do sędziego bez kajdan ani jakichkolwiek więzów. Żadnej kary nie orzekano arbitralnie, bez przeprowadzenia śledztwa. Każdy wypadek, choćby najbłahszy, badany był z całą sumiennością. Świadków przesłuchiwano i konfrontowano z sobą.

W "Libro de Ordenes" mieścił się również i kodeks karny. Oprócz kar za przestępstwa i zbrodnie obejmował on także sankcje przewidziane w razie łamania przepisów, obowiązujących na przykład w dziedzinie pracy. Najczęściej stosowaną karą było napomnienie ojcowskie. Interpretacja postanowień kodeksu była giętka i brała pod uwagę postawę duchową winnego. "Nigdy nie karze się winnych z całą surowością prawa... Jako że jednak kary są niezbędne potrzebne do utrzymania w karbach ludzi głuchych na wszystko oprócz strachu - a w każdym osiedlu trafi się zawsze kilku takich - korregidor królewski i alkadowie zmuszeni są je nakładać, kierując się wszakże przy tym wielką wagą i umiarkowaniem. Nie zdarza się nigdy, by powzięli tego rodzaju postanowienie bez zasięgnięcia rady misjonarza. Szuka się sposobów takiego karania za winy, aby nie zbrzydzić karanym dalszego pobytu w ich osiedlu".

Kary miały służyć celom wychowawczym. "Przed uwięzieniem uświadamia się ich bardzo łagodnie o popełnionych przez nich błędach, a wytłumaczenie im, że zasłużyli na karę, nie nasuwa żadnych trudności. Toteż poddają się karze z całą pokorą i nie było wypadku, żeby z tego powodu żywili do sędziów najmniejszą urazę. Mają oni, jak powiada Dom Antonio de Ulloa, tak wielkie zaufanie do swoich pasterzy, że gdyby kara nawet została im wymierzona niesłusznie sądziliby, że im się słusznie należała".

Sankcje ograniczały się "do modlitw, postów, pozbawienia wolności i niekiedy chłosty, ponieważ ci neofici nie popełniali przestępstw, które wymagałyby zastosowania surowszych kar". Przy chłoście najwyższa liczba razów wynosiła dwadzieścia pięć. W żadnym wypadku nie mogło dojść do upustu krwi. "Jeżeli przestępstwo jest poważne, dawka dwudziestu pięciu razów może być powtarzana w odstępach kilkudniowych". Kara chłosty, łagodzona w ten sposób ścisłymi przepisami, pozwalała przynajmniej przestępcy szybko wrócić do normalnego życia. Nawet pisarze nie nastawieni bynajmniej życzliwie przyznają, że kara ta dla Guaranów nie była zbyt upokarzająca i wydawała się im mniej przykra, niż więzienie.

Czarowników, którym udowodniono szkodliwe praktyki, nie palono na stosie. Zadawalano się po prostu wygnaniem ich z kraju, po roku więzienia. Zbrodnie spędzenia płodu, kazirodztwo itp. zdarzały się tylko wyjątkowo. Były one karane dwumiesięcznym więzieniem w kajdankach. W ciągu tych miesięcy zbrodniarz otrzymywał trzykrotnie po dwadzieścia pięć uderzeń batem "i nigdy więcej". Prócz tego pozbawiony został prawa zajmowanie stanowisk urzędowych.

Kara śmierci nie istniała. Zbrodnie, które zasługiwałyby na tę karę, jak na przykład trucicielstwo, miały być karane według regulaminu z 1689 r. bezterminowym więzieniem. Jednakże w 1716 r. ojciec Tamburini ograniczył najwyższy wymiar kary do lat dziesięciu. W stosunku do niebezpiecznych lub zatwardziałych recydywistów przewidziana była banicja. Niektórzy zbrodniarze bywali niekiedy skazywani na zesłanie do oddalonych osiedli.

Kobiety winne popełniania przestępstwa sądzone były - przynajmniej w pierwszej instancji - także przez kobiety, które też zawsze same wykonywały karę. Przestępczynie skazywano na przymusowy pobyt w Domu Wdów, gdzie pracowały, nie pozostając pod kluczem.

Prawo karne założone przez jezuitów Republiki odznaczało się, jak widać, wyjątkową łagodnością - i to nie tylko w porównaniu z prawem kolonialnym, ale także i z prawem obowiązującym w owych czasach w najbardziej postępowych krajach Europy.

Regulamin więzienny był, jak na tamtą epokę, nieporównywalnie łagodny. Więzień nie mógł pozostać o chlebie i wodzie dłużej niż trzy dni z rzędu. "Wszyscy więźniowie obojga płci uczęszczają na mszę św. i nabożeństwo różańcowe, ewentualnie nawet w kajdankach".

Skazaniec poddawał się swej karze ze szczerą uległością, nie stawiając nigdy najmniejszego oporu, sin montrar jamas resistencia. " W wyznaczonej przez misjonarza karze nie upatrują oni nigdy rzeczy zrodzonej z gniewu czy innych namiętności, lecz jedynie lekarstwo służące ich dobru"! Cardiel przyznaje też, że pokora Guaranów wyciskała jezuitom z oczu łzy prawdziwego rozczulenia. "Godzą się oni zawsze chętnie z postanowieniem ojca i to bynajmniej nie dorywczo tylko; zawsze tak się to odbywa".

Wszyscy dawni pisarze podkreślają, że Guaranów odstręczała od złego nie tyle obawa kary, ile raczej środowisko społeczna skłania ich ku dobremu przez przykład powszechny i ogólnie, nieustannie pobudzane współzawodnictwo w służbie dla wspólnoty. Wiara chrześcijańska, niezwykle mocna, chroniła obyczaje i ład społeczny. W sposób zgodny z naturą ludzką - bez niezdrowego podniecenia, a mimo to wcale skutecznie - nadzieja nagrody zachęcała do uprawiania cnót. W tej bezklasowej republice, gdzie nie było przywilejów, a pieniądz nie miał żadnej mocy, człowiek postępował na wyższe szczeble drabiny społecznej głównie dzięki ujawnionej wartości osobistej i zasłudze. Aby zostać dopuszczonym do chóru, do orkiestry, do koła muzycznego, należało być człowiekiem godnym. Aby móc być zaliczanym do "bractwa" i uzyskać dostęp do urzędów publicznych, trzeba było być najgodniejszym z godnych.

Fakt, że w ciągu przeszło półtora wieku zdołano bez potrzebny stosowania surowego ustawodawstwa utrzymać ład -i to ład wzorowy - w bardzo rozległych osiedlach, zamieszkałych przez lud beztroski i zazdrośnie strzegący swej wolności, sam przez się z dostateczną siła przemawia na korzyść systemu zaprowadzonego przez jezuitów oraz mądrości, z jaką umieli oni wykorzystać swój niemal nieograniczony wpływ moralny. Pomimo wrogiego nastawiania do Towarzystwa Jezusowego Azara przyznaje, iż "jezuici używali swego autorytetu z godną podziwu łagodnością i umiarem". Tym niemniej ludzie żerujący na niewolnictwie oraz ich europejscy poplecznicy krzyczeli aż do końca o "jezuickim despotyzmie".

niedziela, 3 listopada 2013

Imperium – Kobieta – Miecz. Rozważania o "Księdze Judyty"

Może najbardziej urazić ludzi to, że pewne teksty z Pisma Świętego przytaczałem dla innego celu, niż zazwyczaj robią to inni ludzie. Lecz uczyniłem to z należną pokorą a jednocześnie z konieczności (...) Teksty te bowiem są wysuniętymi pozycjami wroga, z których atakuje się władzę państwową.
Tomasz Hobbes, Lewiatan
Poniższy esej, będący próbą odczytania biblijnej Księgi Judyty, może wzbudzić oskarżenia o nadinterpretację. Jednak (jak słusznie zauważył Hobbes) pole interpretacji Pisma jest polem walki. Chcę wyjaśnić, że nie mam użytkowego stosunku do tej księgi; nie traktuję jej wyłącznie jako broni w politycznej walce. Uważam po prostu, że Objawienie obejmuje integralnie wszystkie aspekty ludzkiego życia – w tym politykę. Religii nie da się zamknąć w kościele. Świadczy o tym m.in. Księga Judyty
Aby nie zgubić się w gąszczu odczytań, zacznijmy od streszczenia historii Judyty. Oto król asyryjski Nabuchodonozor postanawia podbić całą ziemię. Wysyła na czele swego wojska Holofernesa. Wszystkie ludy poddają się Asyryjczykom. Oprócz jednego – Żydów. Dostępu do Izraela broni górska twierdza, Betulia. Holofernes postanawia wziąć ją głodem. Mieszkańcy są przerażeni, przywódcy nie wiedzą co robić; przewaga Asyryjczyków jest ogromna. Postanawiają poczekać jeszcze trzy dni w nadziei na pomoc Boga. Jeśli w tym czasie ratunek nie nadejdzie, poddadzą miasto. W tym właśnie momencie zjawia się Judyta. Udaje się do naczelnika miasta i oznajmia mu, że, z Bożą pomocą, pokona Asyryjczyków. Ubiera się w piękne szaty i wraz ze służącą rusza do obozu wroga. Trafia przed oblicze Holofernesa; oczarowany wódz, zaprasza ją na ucztę do swojego namiotu. Gdy Holofernes zasypia, wypiwszy zbyt wiele wina, Judyta chwyta jego miecz i ucina mu głową. Powróciwszy do miasta, rozkazuje Izraelitom uderzyć na obóz Asyryjczyków. Napastnicy odkrywają, że ich wódz został zabity i wpadają w panikę. Izrael odnosi zwycięstwo. Judyta, wraz z wszystkimi kobietami i całym ludem odbywa wielki triumf ulicami miasta, śpiewając na cześć Boga.
I
Już pierwszy obraz pojawiający się w księdze jest niezwykle sugestywny. Król Nabuchodonozor chce „(…) wytracenia bogów ziemi, tak aby narody służyły jedynie Nabuchodonozorowi i wszystkie języki i ich plemiona tylko jego uznawały za Boga.” (Jdt 3, 8). Nabuchodonozor jest monoteistą i uniwersalistą; jest to jednak monoteizm fałszywy, imperialny. Imperium przynosi jedność narodów, jest to jednak jedność w niewolnictwie.
I tu w moje rozważania ponownie wkracza Tomasz Hobbes. Słusznie zauważa on, że Imperium ucieleśnia się w Lewiatanie. Zapomina jednak dodać (choć trudno posądzić takiego znawcę Pisma o przypadkowe przeoczenie), że wg Biblii Lewiatan jest wrogiem Boga. Lewiatan to Imperium-Bestia przyjmująca kolejne formy na przestrzeni dziejów.
Dobrze uchwycił to Edward Abramowski, pisząc, że naszym wrogiem jest: “(...) Lewiatan stugłowy i sturamienny, gnieżdżący się wygodnie we wszystkich starczych nałogach życia, we wszystkich plugastwach, jakie przemoc zrodziła w duszach ludzkich, we wszystkich nienawiściach, jakie poczęła niewola. Ma on wiele różnych imion i masek. Nazywał się Cezarymem rzymskim, Teokracją, Inkwizycją świętą, Jakobinizmem, Konwentem republikańskim, a dziś nazywa się dyktaturą proletariatu i ludowym państwem pracy. Ten sam, nieśmiertelny, wielolicowy.”[1] Jedynym z jego wcieleń jest państwo asyryjskie, przeciw któremu podniosła miecz Judyta. Upadło ono, ale nie upadła idea Imperium.
Nie musi się ona zresztą koniecznie wcielać w system administracji państwowej. Stosunek panowania może się równie dobrze wyrażać się w „wolnych” transakcjach handlowych. Na pierwszy rzut oka rozwijają one spontaniczność i żywiołowość przeciwstawną statycznym strukturom Państwa. Jednak bezustanny ruch cyrkulacji handlowej, akumulacji i konsumpcji jest ruchem na jałowym biegu. Histeryczna pogoń za nowością, napędzająca kapitalistyczną gospodarkę jest w istocie wiecznym powrotem tego samego. Jest to zatem ruch oparty na pogańskim, cyklicznym pojmowaniu czasu. Nie dokonuje się w nim żadne prawdziwe przekroczenie, wyjście ku transcendencji. Ruch odbywa się w zamkniętym obiegu, gdyż Imperium (jako Całość), nie ma żadnego zewnętrza. [2]
Imperium-Lewiatan jest zatem strukturą, wrośniętą w społeczną tkankę; masywną Całością, przygniatającą jednostkę swym ciężarem. Na szczycie tej, wzniesionej z ludzkich ciał, budowli zasiada Król-bóg, który rozkazuje Holofernesowi: „Idź więc i podbij mi całą ziemię ich, a jeśli sami poddadzą się tobie, zostaw ich do dnia ukarania. Tych zaś, którzy będą się sprzeciwiać, niech twoje oko bezwzględnie skaże na wymordowanie (…)” (Jdt 2, 10—11). Słyszymy tu echo biblijnego Dnia Gniewu Jahwe. Nabuchodonozor chce odprawić Sąd Ostatecznym. Ziemski władca uzurpuje sobie prawo do tego, co należy do Boga. Podobieństwo do Dnia Sądu jest czysto pozorne, choć nieprzypadkowe.
Ta dwuznaczność odgrywa wielka rolę w historii Judyty. Gdy staje ona przed obliczem Holofernesa, mówi: „<<Przyjmij słowa niewolnicy swojej i pozwól służebnicy swojej mówić do siebie, a ja tej nocy nie będę okłamywać pana mego.>>” (Jdt 11, 5). Celowo miesza ze sobą porządek polityczny i religijny. Gra wieloznacznością słów „pan” i „Pan”.[3] Holofernes, uważa, że przemowa dotyczy jego, pana -Nabuchodonozora. Jednak Judyta ma na myśli jedynego Pana – Jahwe. Rozcina ona ostatecznie ten węzeł wieloznaczności ostrzem miecza, odrąbując głowę Holofernesowi. Obala bożyszcza, by zrobić miejsce dla prawdziwego Boga. Wpisuje się w ten sposób w długą tradycję żydowskiego rewolucjonego krytycyzmu. Żydzi, bowiem, „(stanowiąc szczególne królestwo boże) uważali, że jest niezgodne z prawem uznawać jakiegokolwiek króla śmiertelnego czy jakiekolwiek państwo”[4]
Króla-boga (Nabuchodonozora) i Boga-króla (Jahwe) bardzo wiele łączy i właśnie dlatego nie mogą się nawzajem akceptować. J.H.W.H. jest Bogiem zazdrosnym (Wj 20, 5b-6) i nie toleruje konkurentów. Jego związek z ludem (nazywanym czesto Oblubienicą) to burzliwy romans pełen zdrad, gniewu i przebaczeń. Bóg Izraela, w przeciwieństwie do Boga greckiej filozofii, nie jest myślą, wiecznie kontemplującą samą siebie, lecz Bogiem żywym. „(...) Bogiem pokornych/ wspomożycielem uciśnionych/opiekunem słabych/ obrońcą odrzuconych/ i wybawcą tych, którzy utracili nadzieję” (Jdt 9, 11) Bogiem wyklętego ludu ziemi.
Zasiada On niewidzialny na tronie Izraela. Zatem, gdy patrzymy na tron ziemskimi oczami, jawi się on nam jako pusty. Bóg jest nieskończoną przepaścią pochłaniającą każdego ziemskiego władcę, który chce zająć jego miejsce. Żydowska idea nieskończoności (przeciwstawna greckiej idei miary) jest, jak zauważa Emmanuel Levinas, ideą an-archiczną.[5] Rozsadza ona pogański imperialny porządek. W słowie „nieskończoność” nieprzypadkowo pobrzmiewa przedrostek „nie”. Ukazuje on niedoskonałość i niedokończoność świata. Siła negatywności pozwala przekroczyć zastaną rzeczywistość. Jednak Levinas powiada, że prefiks „in” w „infinitum” znaczy zarówno „nie” jak i „w”.[6] Wskazuje to na konserwatywny moment zakorzenienia, potrzebny do ocalenia tego, co wartościowe w odchodzącym świecie i do ustanowienia nowej, sprawiedliwszej wspólnoty.
II
Skoro znamy już sylwetkę wroga Judyty – Imperium, warto poświęcić trochę uwagi jej samej. Judyta nie waha się gwałtownie krytykować mężczyzn, reprezentujących władzę naczelników miasta. Po śmierci męża sama zarządza majątkiem. Nie dopełnia prawa lewiratu, które nakazuje jej poślubić krewnego zmarłego małżonka. Pozostaje wdową, choć wielu mężczyzn chce wziąc ją za żonę, zwłaszcza po tym jak stała się bohaterką. Autor Księgi, włożył wiele wysiłku w to, by zaznaczyć niezależność tytułowej bohaterki, niezwykłą, jeśli weźmiemy pod uwagę pozycję kobiety na starożytnym Wschodzie. Jak pisze Anna Maja Misiak, w dawnym Izraelu: „Podstawową grupę stanowiły skupione wokół patriarchów rody, zwane <> (dosłownie<< dom ojca>>), a sytuacja prawna kobiety wiązała się ściśle z opiekującym nią mężem, ojcem lub braćmi”[7]. Judyta nie jest określana przez relację z mężczyzną, lecz bezpośrednio przez relację z Bogiem i ludem.
Wielokrotnie podkreśla ona, że swego dzieła dokonała jako kobieta. Tańcząc i krocząc w triumfie na czele kobiet ulicami miasta, śpiewa: „Albowiem mocarz nie zginął z ręki młodzieńców/ ani nie uderzyli na niego synowie tytanów / ani nie napadli na niego olbrzymi giganci/ ale Judyta, córka Merariego, / obezwładnia go pięknością swego oblicza/ Zdjęła bowiem szaty wdowie/ aby wywyższyć uciśnionych w Izraelu” (Jdt 16, 6-7). Jest silną, zindywidualizowaną postacią; jest jednak również znakiem czegoś ogólniejszego. Jej imię jest symboliczne. Oznacza „Judejkę”, „Żydówkę”. Judyta jest zatem ucieleśnieniem całego Izraela. Także nazwa twierdzy, której broni, nie jest przypadkowa. „Betulah” znaczy po hebrajsku „dziewica”. Betulia jest więc symbolem Izraela, któremu wróg chce zadać gwałt, tak jak Holofernes, który chciał zgwałcić Judytę. Zatem walka Judyty o własne ciało jest jednocześnie walką o niepodległość narodu. Jednostka i wspólnota są jednym ciałem.[8]
Bóg, chce dzięki Judycie nawiedzić Izrael. Czuje się ona napełniona jego mocą. Wiara nie zwalnia jej jednak od działania. Naczelnik miasta, Ozjasz, każe ludowi biernie czekać na wybawienie i modlić się do Boga o deszcz. W przeciwieństwie do niego, Judyta uważa, że trzeba dokonać czynu. Woła: „A teraz bracia, pokażmy naszym braciom, że od nas zależy ich życie i wszystko co święte, świątynia i ołtarz opierają się na nas.” Świątynia nie tkwi w nieruchomym niebie idei, lecz wytwarza się w nas i między nami, dzięki spełnianiu Bożego prawa. Jak powiedział Mickiewicz:
„Niebo samo nie spadnie, trzeba je osiągnąć;
I Pan Bóg sam nie zst
ą
pi, potrzeba go
ściągnąć”
[9]
Świętość nie jest przedmiotem, wyobcowanym od człowieka i wymagającym czci. Takie rozumienie świętości jest pogańskie. Żadna rzecz na tym świecie, żadne abstrakcyjne pojęcie nie jest święte. Święte nie jest nawet pojęcie „ludu” czy „narodu”. Lud nie może być Bogiem, a Bóg nie jest własnością żadnego ludu.
Dlatego projekt polityczny, wyłaniający się z opowieści o Judycie nie polega na odrzuceniu uniwersalizmu w imię jakiegoś plemiennego partykularyzmu; w imię religii krwi i ziemi. Odrzucając pogański, imperialny uniwersalizm nie możemy popadać w równie pogański plemienny partykularyzm (bliski Nowej Prawicy). Jahwe jest nie tylko Bogiem Izraela, lecz także Panem całej ziemi, wyzwalającym wszystkie ludy[10]. Kościół katolicki jest, jak sama nazwa wskazuje, organizmem powszechnym. Nie jest to zimna, matematyczna uniwersalność w stylu platonika Alaina Badiou.[11] To powszechność zakorzeniona w żywych wspólnotach, w ich tradycji i praktyce. Jak pisał Martin Buber: “Trzeba umieć dostrzec w owym partykularyzmie ciało ziemi, bez którego ów uniwersalizm nie może uzyskać życia ziemskiego”.[12] Tożsamość (narodowa, płciowa czy religijna) nie stoi zatem w sprzeczności z uniwersalnością, lecz ją dopełnia.
Dobrą ilustracją tej tezy jest postać Achiora, pojawiająca się w księdze. Achior jest Ammonitą, sprzymierzeńcem Holofernesa. Sprzeciwia się jednak uderzeniu na Betulię. Za karę zostaje skazany na wydanie Żydom. Dzieli z nimi trudy oblężenia i po nawróceniu się na wiarę w prawdziwego Boga, zostaje przyjęty do domu Izraela. Mieszkańcy Betulii nie wahają się złamać przepisu Pięcioksięgu, który powiada: „Nie wejdzie Ammonita do zgromadzenia Pana” (Pwt 24, 4). Wspólna walka o wyzwolenie i wiara w jednego Boga jest zatem ważniejsza niż prawo i narzucane przez nie podziały.[13]
III
Judyta nie waha zabić Holofernesa. W dodatku wykorzystuje jego bezbronność i ucieka się do podstępu. Historia żydowskiej wdowy każe nam spojrzeć w oczy przemocy. Współczesnym interpretatorom trudno wytrzymać to spojrzenie. Autorzy komentarza do Księgi Judyty w Biblii Tysiąclecia próbują usprawiedliwić jej bohaterkę pisząc, że czyn Judyty nie był grzechem: „(...) jeśli go rozważymy na tle epoki i w świetle przepisów wojennych, obowiązujących w starożytności.” To wstydliwe tłumaczenie oznacza, że to, na co można było sobie pozwolić w czasach Judyty, dziś jest niedopuszczalne. Zaznacza dystans między „dziką” bohaterką a „cywilizowanym”, współczesnym komentatorem; między „krwawym” Bogiem Starego Testamentu a „przyzwoitym” Bogiem teologów.
Problem jest jednak bardziej skomplikowany i nie daje się sprowadzić po prostu do ukazania historycznych uwarunkowań tekstu objawionego. Aby go rozwikłać, musimy najpierw wyjaśnić, jak autor Księgi Judyty rozumiał pokój i wojnę: “Wojna dla Hebrajczyka była tylko jednym z czynników, który zagrażał pokojowi. W jego pojęciu rzeczywistym przeciwieństwem pokoju była nie wojna, lecz śmierć. Pokój bowiem dla niego był równoznaczny z życiem (...). Słowo <<pokój>> w starotestamentalnym słownictwie oznacza posiadanie dóbr zarówno materialnych, jak i duchowych. Ma na celu nie tyle jednostkę, ile jej życie w sprawiedliwości w aspekcie społecznym.”[14]
Imperialny pokój – pax assirica, sovietica czy americana – nie jest zatem prawdziwym pokojem. Opiera się na zinstytucjonalizowanym gwałcie. Rządzi w nim bezruch śmierci, która (jak zauważył Hegel) jest panem absolutnym. Judyta wszczyna bunt przeciw śmierci w imię żyjącego Boga. Bierze do ręki miecz w imię “Pana, który niweczy wojny.” (Jdt 9, 7) Nie ma to jednak nic wspólnego z niezdrową fascynacja sado-masochistyczną przemocą. Ekstazy w „komunii krwi” szukają zazwyczaj znudzeni mieszczanie i modni teoretycy Nowej Lewicy. Co ciekawe, głoszą oni pochwałę walki, nie wstając z wygodnych foteli. Trudno rozstrzygnąć, czy uczciwą odpowiedź stanowi abstrakcyjny pacyfizm, na który mogą sobie pozwolić ci, którym niewiele zagraża. Być może rzetelność zabrania rozstrzygania kwestii stosunku do przemocy na papierze. Jednak ta sama rzetelność i wierność wobec tekstu zabrania zbycia tej kwestii milczeniem.
Wydaje mi się, że autor Księgi Judyty widział po prostu, że w niedoskonałym i niezbawionym świecie musimy (niestety) walczyć i wziąć za tę walkę odpowiedzialność. Walka ta przybiera formę przemocy tylko wtedy, gdy jest to nieuniknione. Przemoc jest przynoszeniem na świat śmierci. Usprawiedliwia ją tylko walka o życie i pokój.
Przyjrzyjmy się jeszcze raz finałowej scenie Księgi Judyty – wolni ludzie idą ulicami i tańczą dla swojego Boga. Przebłyskuje tu obietnica takiego mesjańskiego pokoju i tu właśnie objawia się najgłębszy sens całej księgi.
 
Praca ta nie powstałaby bez wykładów Adama Lipszyca i pomocy mojej uczennicy, Katarzyny

[1] Edward Abramowski, „Idee kooperatyzmu”, w: http://www.czsz.bzzz.net/index.php?d=public&x=anarchizm&id=25
 
[2] Tę sytuację teoretycznie opisał Paweł Lisicki w świetnym opowiadaniu „Miasto”, patrz: http://www.fronda.pl/arch/04-05/052-053.htm )
[3] James C. Vanderkam, „Wprowadzenie do wczesnego judaizmu”, wydawnictwo Cyklady, 2006
[4] Tomasz Hobbes, "Lewiatan czyli materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego", PWN 1954
[5] „W Nowym Testamencie<< arche>> tłumaczy się zazwyczaj jako << początek>>(...). W średniowiecznej łacinie słowo to opisywało Boga jako byt nie posiadający początku.” Wayne John Sturgeon, Chrześcijaństwo i anarchia, http://innyswiat.most.org.pl/17/chrzescijanstwo.htm
[6] Emmanuel Levinas, „O Bogu, który nawiedza myśl”, Znak, 1994
[7] Anna Maria Misiak, „Judyta. Postać bez granic.”, słowo/obraz/terytoria, 2004
[8] Jak podkreśla Max Horkheimer: „Gdy czyta się <<Stary Testament>> (...) zauważa się, że słowo <<ty>> dotyczy tam zarówno jednostki, jak i całego narodu, bez możliwości ich jednoznacznego rozdzielenia.”
[9] Adam Mickiewicz, „Królestwo Boże gwałt cierpi”, w: „Zdania i uwagi”, http://univ.gda.pl/~literat/amwiersz/0100.htm
 
[10] Porównaj: Am 9, 7; Iz 2, 2-3, Iz 45, 20
[11] Zaznaczam na marginesie, że krytycyzm względem platonizmu, maoizmu i antyhumanizmu Badiou nie wyklucza podziwu dla surowej jasności i odwagi jego dzieła.
[12] Martin Buber, Mojżesz, przeł. Ryszard Wojnarowski, wydawnictwo Cyklady, Warszawa 1990
[13] Warto zauważyć, że Judyta obdarzyła wolnością niewolnicę, która pomogła jej w zabiciu Holofernesa. Porównaj: Jdt 16, 23
[14] Teologia pokoju, wydawnictwo Pax