Ani święte, ani odwieczne albo skłot pod świętym Ambrożym

„Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności. Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”

Przemówienie księdza Okonia

Żołnierze, robotnicy i ty biedoto chłopska! Zaświtał wreszcie dla was wszystkich dzień wyzwolenia, swobody, porachunku za tyle krzywd doznanych, za tyle poniewierania twej godności.

Chciwość nie jest dobra

Bohater filmu „Wall Street” Oliviera Stone’a z 1987 r. przekonywał, że chciwość jest dobra (greed is good). Ta porada ochoczo została przyjęta w społeczeństwach Zachodu w ostatnich dwóch dziesięcioleciach

A gdyby papież zdradził

Rządy junty wojskowej (1976-1983) w Argentynie pozostają czarną kartą w dziejach tamtejszego Kościoła, ale również Kościoła powszechnego.

Po papieskiej wizycie w Brazylii. Papież na peryferiach

Od początku pontyfikatu Franciszek nawołuje do wyjścia na peryferia ludzkiej egzystencji, do osób wykluczonych ze społeczeństwa, postawionych na jego marginesie. W tym upatruje misję Kościoła, który prowadzi..

czwartek, 23 maja 2013

Papież: nie tylko katolik czyni dobro

Papież Franciszek skrytykował postawę tych, którzy uważają, że tylko katolik może czynić dobro. W homilii podczas porannej mszy w środę w Watykanie papież powiedział, że nie można wznosić "murów" wobec niewierzących, bo to prowadzi do wojen.
W czasie mszy w watykańskim Domu świętej Marty Franciszek przywołał fragment Ewangelii o tym, że niektórzy uczniowie Jezusa uważali, iż ktoś spoza ich grupy nie może czynić dobra.
- Mówili: "jeśli nie jest jednym z nas, nie może czynić dobra". Ci uczniowie byli trochę nietolerancyjni, zamknięci w przekonaniu o tym, że wszyscy ci, którzy nie mają dostępu do prawdy, nie mogą nieść dobra - powiedział Franciszek, cytowany przez Radio Watykańskie.
Taka postawa jego zdaniem jest błędna. Papież wskazał, że nakaz czynienia dobra dotyczy wszystkich ludzi i jest "drogą prowadzącą do pokoju".
- Niektórzy mówią: "ale ojcze, on nie jest katolikiem, nie może czynić dobra". Ależ może. Musi, nie może, lecz musi - powiedział.
Następnie Franciszek ocenił: - Takie zamknięcie w myśleniu, że nie można czynić dobra będąc kimś z zewnątrz, to mur, który prowadzi do wojen i do tego, że niektórzy w przeszłości mieli pomysły, by zabijać w imię Boga.
- To jest bluźnierstwo - oświadczył.
Papież mówił o potrzebie dialogu także z ateistami. - Kiedy słyszę: "ale ja nie wierzę, ojcze, jestem ateistą", odpowiadam: "czynisz dobro i to nas łączy" - dodał papież.
http://fakty.interia.pl/swiat/news-papiez-nie-mozna-myslec-ze-tylko-katolik-czyni-dobro,nId,971757

Papież: dziki kapitalizm wpił logikę zysku za wszelką cenę


Papież Franciszek powiedział podczas wizyty w przytułku dla ubogich, położonym na terenie Watykanu, że "dziki kapitalizm wpoił logikę zysku za wszelką cenę". - Dać, aby otrzymać, to wyzysk, który nie zważa na osobę - powiedział papież.
- Rezultaty tego widzimy w kryzysie, jaki teraz przeżywamy - mówił Franciszek w przytułku zwanym Darem Maryi.
Podczas wizyty z okazji 25. rocznicy jego otwarcia przez błogosławionych Jana Pawła II i Matkę Teresę z Kalkuty papież mówił o potrzebie „przywrócenia sensu dawaniu, bezinteresowności i solidarności”.
- Ten dom jest miejscem, które uczy miłości, jest szkołą miłości, która uczy wychodzić naprzeciw każdemu człowiekowi nie dla zysku, lecz z miłości - dodał papież.
Wyznał następnie: "Chciałbym, aby seminarzyści z całego świata przyjechali tu, by bezpośrednio doświadczyć tego, czym jest służba”". Wyraził przekonanie, że w takim miejscu przyszli księża najlepiej mogą zapoznać się z "niezbędnym aspektem misji Kościoła" i uczynić z niego "skarb swej posługi".
W spotkaniu z papieżem uczestniczyli podopieczni przytułku oraz prowadzące go siostry ze zgromadzenia Misjonarek Miłości założonego przez Matkę Teresę.
Wydają one posiłki, udzielają gościny bezdomnym kobietom i dziewczętom oraz niosą pomoc rodzinom.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/papiez-dziki-kapitalizm-wpoil-logike-zysku-za-wsze,1,5522435,wiadomosc.html

Przedstawiciele ruchów kościelnych na spotkaniu z papieżem


Około 200 tysięcy osób z ruchów kościelnych z całego świata uczestniczyło w czuwaniu modlitewnym z papieżem Franciszkiem w sobotę na placu Świętego Piotra. W przemówieniu papież mówił, że brak etyki w życiu publicznym i politycznym wyrządza krzywdę ludzkości.
Na czuwanie przybyli wierni z wielu nawet najodleglejszych krajów włącznie z Nową Zelandią. Przyjechali reprezentanci Akcji Katolickiej, Ruchu Focolari, Neokatechumenatu, rzymskiej Wspólnoty Świętego Idziego, skautów i wielu innych organizacji oraz ruchów świeckich. Ich przedstawiciele zadawali Franciszkowi pytania.

Papież pytany o to, jak zdobył pewność wiary, odparł: "W mojej rodzinie żyło się wiarą w sposób konkretny i prosty". Opowiadał o swojej babci, która - jak dodał - przekazała mu "pierwszą chrześcijańską nowinę".
Franciszek podkreślił, że szczególnym dniem w jego życiu był 21 września 1953 roku, gdy miał 17 lat. Wtedy poczuł potrzebę, by się wyspowiadać przed nieznajomym księdzem.
- Po tej spowiedzi poczułem, że coś się zmieniło, i postanowiłem zostać księdzem - wspominał.
Odpowiadając na pytanie, jak skutecznie przekazywać wiarę, Franciszek wymienił trzy słowa klucze: "Jezus, modlitwa, świadectwo".
Zwracając się do wiernych powiedział: "Muszę was trochę upomnieć. Krzyczeliście tu na placu wszyscy: Franciszek, papież Franciszek. A gdzie jest Jezus? Dlaczego nie krzyczycie Jezus+".
"Od tej pory - żaden Franciszek, krzyczcie: Jezus" - poprosił papież.
Następne pytanie dotyczyło tego, jak w życiu codziennym ruchy kościelne mogą realizować pragnienie papieża, który zaraz po wyborze mówił, że chciałby "Kościoła ubogiego dla ubogich".
- Kościół to nie ruch polityczny czy dobrze zorganizowana struktura, Kościół nie jest organizacją pozarządową. Gdy się nią staje, traci sól - mówił Franciszek.
Wyraził przekonanie, że obecnie panuje głęboki "kryzys człowieka, który go niszczy".
- W życiu publicznym, politycznym, gdy nie ma etyki, wszystko jest możliwe, wszystko można zrobić. Widzimy, czytamy w gazetach, jak wielką krzywdę całej ludzkości wyrządza brak etyki w życiu publicznym - mówił.
Franciszek zwrócił uwagę na potrzebę zmiany mentalności.
- Kiedy w przeszłości runęła wieża, była to tragedia narodowa, karano robotnika, bo cegły były cenne. Ale jeśli spadał robotnik, nic się nie działo - mówił papież, którego zdaniem obecnie, w dobie kryzysu, sytuacja jest podobna.
- Gdy upadają fundusze inwestycyjne, banki, to wtedy jest tragedia. Jeśli rodziny cierpią, nie mają co jeść, to nic nie szkodzi. Oto nasz dzisiejszy kryzys. Kościół ubogi, dla ubogich idzie pod prąd tej mentalności - podkreślił Franciszek w wielokrotnie oklaskiwanym przemówieniu.
Mówiąc o tym, jaki powinien być Kościół, przyznał: "Wolę znacznie bardziej Kościół, który doświadcza wypadków, niż chory z powodu zamknięcia". - Nie dla Kościoła zamkniętego, trzeba wychodzić na peryferia - wzywał.
- Musimy robić to, co robił Jezus, wychodzić innym na spotkanie, tworzyć kulturę dialog" - przypomniał.
- Dzisiaj wiadomością nie jest znalezienie bezdomnego, który zmarł z zimna. Nie jest wiadomością to, że dzieci nie mają co jeść. Nie możemy być chrześcijanami zbyt wykształconymi, którzy mówią o teologii, musimy być odważnymi chrześcijanami - powiedział papież.
Oświadczył też, że bieda nie może być dla chrześcijan "kategorią socjologiczną czy filozoficzną".
"Kościół ubogi dla ubogich to znaczy - mówił papież - zrozumieć, czym jest ubóstwo".
Wierni entuzjastycznie powitali papieża, który pół godziny przed rozpoczęciem czuwania objeżdżał plac w papamobile. By przywitać się z pielgrzymami, którzy masowo przybyli na spotkanie, papież opuścił samochodem plac i wjechał w aleję prowadzącą do Watykanu, gdzie również zebrały się tłumy ludzi.
http://fakty.interia.pl/raport-nowy-papiez/aktualnosci/news-200-tys-przedstawicieli-ruchow-koscielnych-na-spotkaniu-z-pa,nId,970511

Źle kończy biskup, który podąża za pieniędzmi


Papież Franciszek powiedział w środę, że biskupi i księża nie są nimi sami dla siebie, lecz muszą służyć ludziom. Dodał, że "źle kończy" ksiądz czy biskup, który podąża za pieniędzmi. Słowa papieża z mszy w Domu świętej Marty przytoczyło Radio Watykańskie.
W kazaniu w czasie porannej mszy w watykańskim hotelu, gdzie papież mieszka od swego wyboru, mówił on: "Biskup nie jest nim sam dla siebie, ale dla ludu, a ksiądz nie jest dla siebie, ale dla ludu, na jego służbie, by wzrastał, by pasł swoje stado, by bronić go przed wilkami".

- Kiedy ksiądz, biskup podąża za pieniędzmi, lud go nie kocha i to jest znak. Ale on sam też źle kończy - dodał Franciszek. Przestrzegał przed pokusą bogactwa, które "może stać się skąpstwem i próżnością".
Papież stwierdził też, że święty Paweł "nie miał konta w banku, pracował".
- Gdy biskup, ksiądz podąża drogą próżności, wybiera ducha karierowiczostwa i wyrządza dużo zła Kościołowi, ośmiesza się, przechwala się, lubi się pokazywać, jaki jest jest wpływowy, a lud takiego nie kocha - powiedział Franciszek.
Następnie poprosił: "Módlcie się za nas, byśmy byli pokorni, skromni, na służbie ludu"

poniedziałek, 20 maja 2013

Franciszek o źródłach kryzysu

Franciszek o źródłach kryzysu

Komentarz: Papież Franciszek po raz drugi w maju poruszył w bardzo dobitny sposób kwestie społeczne i gospodarcze. Jego przemówienie wygłoszone w nietypowych (jak zawsze) okolicznościach, w trakcie uroczystości przyjęcia listów uwierzytelniających od ambasadorów z czterech krajów, rozwija myśli zawarte w katechezie z 1 maja. Zaskakujące jest to, że praktycznie całe przemówienie pozbawione jest wątków czysto religijnych, chociaż oczywiście w jasny sposób odwołuje się do nauczania Ewangelii. Papież podkreśla, że władza pieniądza, widoczna w wielu wymiarach, stała się nową tyranią. Franciszek wyraźnie wzywa do powrotu do gospodarki etycznej, do solidarności z ubogimi, do wzmocnienia państw jako odpowiedzialnych za dobro wspólne. Tekst przemówienia nie był do tej pory dostępny w całości w języku polskim, wypada go więc przybliżyć polskim Czytelnikom.

Wasze Ekscelencje,
Cieszę się, że mogę przyjąć Was z okazji przedstawienia listów uwierzytelniających Was jako ambasadorów nadzwyczajnych i pełnomocnych Kirgistanu, Antigui i Barbudy, Luksemburga i Botswany przez Stolicy Apostolskiej. Miłe słowa, które skierowaliście do mnie, i za które serdecznie dziękuję, wskazują, że głowy państw, które reprezentujecie chcą rozwijać stosunki ze Stolicą Apostolską w duchu poszanowania i współpracy. Proszę Was o przekazanie im wyrazów mojej wdzięczności i szacunku, a także zapewnienia o modlitwie za nich i za Waszych współobywateli.
 
Panie i Panowie, gdy spoglądamy na osiągnięcia w różnych dziedzinach to nasza rodzina ludzka znajduje się teraz w swego rodzaju punkcie zwrotnym własnej historii. Możemy jedynie chwalić pozytywne zdobycze przynoszące prawdziwe dobro dla ludzkości w takich dziedzinach jak zdrowie, edukacja i komunikacja. Jednocześnie musimy zauważyć, że większość kobiet i mężczyzn naszych czasów nadal żyje w sytuacji niebezpieczeństwa, niosącej poważne konsekwencje. Pewne patologie i ich psychologiczne skutki narastają, lęk i desperacja ściskają serca wielu ludzi, także w tzw. krajach bogatych; zmniejsza się radość życia; rosną nieprzyzwoitość i przemoc; coraz bardziej widoczna staje się bieda. Ludzie muszą walczyć o przeżycie i to często o przeżycie w uwłaczających warunkach. Sądzę, że jedną z przyczyn tej sytuacji jest nasz stosunek do pieniądza i nasze uznanie dla jego władzy nad nami i naszym społeczeństwem. W konsekwencji, w trakcie kryzysu finansowego, którego doświadczamy, zapominamy, że jego podstawową przyczyną jest głęboki kryzys człowieka, jest zaprzeczenie prymatu osoby. Stworzyliśmy nowe bożki. Kult złotego cielca (Wj 32, 15-34) odnalazł swój nowy i nieludzki wyraz w kulcie pieniądza i dyktaturze ekonomii, której brakuje ludzkiego oblicza i jakiegokolwiek prawdziwie ludzkiego celu.
 
Światowe kryzysy finansowy i ekonomiczny pozwalają dojrzeć te zniekształcenia a przede wszystkim zupełnie niewłaściwą perspektywą ludzką, która redukuje człowieka tylko do jednej z jego potrzeb: do konsumpcji. Co gorsza, ludzie są dzisiaj sami traktowani jako dobra konsumpcyjne, które po zużyciu można wyrzucić. Zaczęliśmy żyć w kulturze wyrzucania. Widać ją na poziomie osób i całych społeczeństw, co więcej: jest ona promowana. W tych warunkach solidarność, która jest skarbem ubogich, jest uznawana za bezproduktywną i sprzeczną z logiką finansów i gospodarki. Podczas gdy dochód mniejszości rośnie w sposób niewyobrażalny, u większości coraz bardziej się wykrusza. Ta nierównowaga wynika z ideologii, które podtrzymują absolutną autonomię rynków i spekulacji finansowych, a przez to odmawiają państwom, które są zobowiązane do dbania o dobro wspólne, kontroli nad nimi.
 
Powstała nowa, niewidoczna a czasami faktyczna tyrania, która jednostronnie i nieodwołalnie narzuca własne prawa i zasady. Co więcej, zadłużenie i kredyty oddalają państwa od ich rzeczywistych gospodarek, a obywateli od ich rzeczywistej siły nabywczej. Dodatkowo, jakby tego było mało, rozszerza się korupcja i samolubne unikanie podatków na skalę ogólnoświatową. Żądza władzy i posiadania stała się nieograniczona.
 
Za tym wszystkim kryje się odrzucenie etyki i odrzucenie Boga. Etyka, podobnie jak solidarność, jest traktowana jako nonsens. Jest uznawana za bezproduktywną: jako coś zbyt ludzkiego, gdyż relatywizuje pieniądze i władzę; jako zagrożenie, bo odrzuca manipulację i przedmiotowe traktowanie ludzi, bo etyka prowadzi do Boga, który nie mieści się w kategoriach rynkowych. Ci finansiści, ekonomiści i politycy uważają, że Bóg jest poza ich kontrolą, więc jest niebezpieczny, gdyż wzywa człowieka do realizacji siebie i do uwolnienia się od każdej formy niewolnictwa.
 
Etyka – oczywiście nie etyka zideologizowana – pozwala, moim zdaniem, tworzyć zrównoważony porządek społeczny, który jest bardziej ludzki. W tym sensie zachęcam ekspertów finansowych i polityków z Waszych krajów do rozważenia słów św. Jana Chryzostoma: „Nie dzielić się własnymi dobrami z ubogimi oznacza rabować ubogich i pozbawiać ich życia. Dobra, które posiadamy nie są nasze, ale są ich” (Kazanie o Łazarzu, 1:6).
 
Drodzy Ambasadorowie, potrzebujemy reformy finansowej zgodnej z etyką, która następnie doprowadzi do reformy gospodarczej niosącej pożytek dla każdego. To jednak wymaga odważnej zmiany postawy przywódców politycznych. Wzywam ich do sprostania temu wyzwaniu z determinacją i dalekowzrocznością, oczywiście, uwzględniając okoliczności, w jakich przyszło im działać. Pieniądz ma służyć, nie rządzić! Papież kocha każdego: bogatego i biednego, ale papież ma obowiązek, w imię Chrystusa, przypomnieć bogatym, by pomagali, szanowali i promowali biednych. Papież wzywa do bezinteresownej solidarności i do powrotu - w świecie finansów i ekonomii – do etyki ukierunkowanej na osobę ludzką.
 
Ze swej strony Kościół zawsze pracuje na rzecz integralnego rozwoju każdej osoby. Dlatego wciąż powtarza, że dobro wspólne nie jest po prostu czymś dodatkowym, jakąś koncepcją gorszej jakości wpychaną do programów politycznych. Kościół zachęca rządzących do tego, by pozostawali prawdziwie w służbie dobra wspólnego tych, którymi rządzą. Kościół wzywa elity finansowe do wzięcia pod uwagę etyki i solidarności. Czy nie mogłyby one zwrócić się ku Bogu jako źródłu inspiracji dla swoich zamiarów? W ten sposób może powstać nowy sposób myślenia o ekonomii i polityce, sposób, który przemieni absolutną rozdzielność sfery gospodarczej i społecznej w zdrową symbiozę.
 
Na koniec, poprzez Was, serdecznie pozdrawiam pasterzy i wiernych wspólnot katolickich w Waszych krajach. Wzywam ich do dalszego odważnego i radosnego świadczenia o wierze i braterskiej miłości tak jak nas nauczał Chrystus. Niech się nie boją wspierać rozwój swoich krajów przez inicjatywy i propozycje inspirowane przez Pismo Święte. W momencie, gdy zaczynacie Waszą misję, drodzy Ambasadorowie, przekazuję Was moje najlepsze życzenia, zapewniając o pomocy Kurii Rzymskiej w wypełnianiu waszych obowiązków. Niech towarzyszy Wam, Waszym rodzinom, a także pracowników ambasad, boże błogosławieństow, którego przyzywam.
(źrodło: http://en.radiovaticana.va/news/2013/05/16/pope:_financial_reform_along_ethical_lines/en1-692694. Tłumaczenie własne z jęz. Angielskiego: Marcin Komosa).

czwartek, 16 maja 2013

Ksiądz Tischner o teologii wyzwolenia


W marcu br. wydawnictwo Znak opublikowało „Rekolekcje paryskie” – zbiór kazań i konferencji księdza Józefa Tischnera wygłaszanych podczas jego bytności w Paryżu a zebranych ks. Mariana Falenczyka. Publikacja zawiera niepublikowane teksty jednego z największych polskich myślicieli religijnych XX wieku.

Przypomnijmy: ks. Tischner jest twórcą etyki solidarności, wyjątkowego wykładu chrześcijańskiej etyki pracy, powstałego po sierpniu 1980 r. Warto być może także na tym portalu, w innym miejscu, więcej uwagi poświęcić omawianym przez niego zagadnieniom. Tischner wywodzi pojęcie solidarności ludzi pracy od zapisu z Listu do Galatów „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2), zwraca również uwagę na to, iż u źródeł Eucharystii stoi ludzka praca, trud rolnika uprawiającego zboże i winorośl. Chrystus wciela się więc poprzez trud człowieka. Wydaje się, że etyka solidarności mogła stanowić (choć niestety nie stanowiła) podstawę moralną dla polskiej transformacji politycznej i gospodarczej po 1989 r. Niestety bardzo szybko przesłanie Tischnera o godności ludzkiej pracy przestało być traktowane poważnie. Nowy ustrój gospodarczy bardzo szybko powtórzył – chociaż w innej formie - błędy etyki pracy poprzedniego systemu.

W zbiorze „Rekolekcji paryskich” napotykamy na wyjątkową konferencję poświęconą teologii wyzwolenia. Tischner porusza temat praktycznie nieobecny w polskim myśleniu religijnym. Można tu wymienić co najmniej trzy przyczyny takiego stanu rzeczy: po pierwsze, sprzeciw wobec teologii wyzwolenia oficjalnie wygłoszony przez Stolicę Apostolską podczas pontyfikatu Jana Pawła II (być może wiążące się z głęboką nieufnością polskiego papieża i polskiego Kościoła wobec mariażu Marksa i Ewangelii); po drugie, wyraźne niezrozumienie istoty procesów społecznych i gospodarczych w Ameryce Łacińskiej, czego późnym wyrazem była późniejsza polska dyskusja o gen. Pinochecie; po trzecie, teologia wyzwolenia była opisywana w Polsce przez osoby bądź silnie związane z antykościelną propagandą partyjną, bądź przez tzw. „koncesjonowanych” katolików (większość publikacji o teologii wyzwolenia wydawało w owym czasie Stowarzyszenie Pax). Tym bardziej ciekawa i odważna jest analiza zaproponowana przez Tischnera.

Konferencja „Wokół teologii wyzwolenia” z 12 maja 1989 r. jest jedną z cyklu trzech konferencji Tischnera poświęconych potrzebie nowej teologii politycznej dla Polski po przemianach demokratycznych, których powodzenie i los, w tamtym czasie, nie były przesądzone. Swoją refleksję ksiądz profesor zaczyna od stwierdzenia dobrze oddającego stosunek Kościoła w Polsce do latynoamerykańskiej idei: Moje ówczesne [z 1968 r.] spotkanie z teologią wyzwolenia pozostało bez śladu. Wszystko, cokolwiek trąci lub trąciło marksizmem, odpychało nas niemal instynktownie. Po dwudziestu latach Tischner wraca refleksją do teologii wyzwolenia, aby zrozumieć jej wartość i sens.

Dla Tischnera jej kluczową wartością pozostaje zwrócenie uwagi na „wyzwolenie”: Teologia wyzwolenia samą nazwą przypomina nam ogromną wartość i znaczenie wolności. Wolność jest warunkiem dojrzałości, warunkiem człowieczeństwa. Wolność oznacza tutaj możliwość bycia odpowiedzialnym, bez niej nie można człowieka ani potępić, ani zbawić, stąd – konkluduje Tischner – wyzwolenie jest bezpośrednio sprawą związaną ze zbawieniem człowieka, a obowiązkiem chrześcijanina jest wyzwalanie niewolników w sensie stosunków społecznych. Do tego momentu ksiądz Tischner przyznaje zasadność teologii wyzwolenia. Co więcej, wskazuje, że niesie ona istotną wartość dla świadomości chrześcijan.

Z podstawowej tezy o znaczeniu wyzwolenia człowieka dla zbawienia wywodzą się – jak wskazuje Tischner – dwie konkretne „rekomendacje”: pierwsza – mówiąca o konieczności rewolucji jako drogi dla wyzwolenia społecznego; rewolucji nie tylko o charakterze społecznym, ale również etycznym, jako zmiany systemu moralności; druga – stawiająca ubogiego jako najwyższą wartość społeczną, obowiązki wobec którego mają charakter absolutny: dla wyzwolenia ubogiego dopuszczalne są wszelkie środki.

Tischner stara się zrozumieć teologię wyzwolenia i zwraca uwagę na, często pomijany przez innych, jej kontekst. Usprawiedliwienie rewolucji, w tym rewolucji zbrojnej jest możliwe tylko wtedy, gdy samemu się tej rewolucji nie przeżyło. To dla Tischnera podstawowa różnica między Europą Wschodnią a Ameryką Łacińską: w krajach postsowieckich rewolucja nie przyniosła wyzwolenia, ale kolejne zniewolenie, doprowadziła do diagnozowanej przez niego „choroby pracy”. Czy zatem nie jest tylko łudzącą ubogich utopią?

W tym miejscu Tischner konfrontuje teologię wyzwolenia i wspomnianą powyżej etykę solidarności. Dla niego etyka dziejącą się między człowiekiem a człowiekiem jest próbą odpowiedzi na zniszczenie relacji międzyludzkich, ale także relacji między człowiekiem a przyrodą i człowiekiem a wartościami, jaka dokonała się w okresie realnego socjalizmu, czyli po rewolucji. Teologia wyzwolenia pragnęła przywrócić ludziom odpowiedzialność poprzez zmianę społeczną, etyka solidarności starała się odbudowywać odpowiedzialność zniszczoną po tejże zmianie.

Chociaż Tischner w 1989 r. jasno wskazuje, że teologia wyzwolenia nie jest odpowiedzią na polskie dylematy, nie odrzuca jej w sposób bezrefleksyjny. Przyjmując perspektywę porewolucyjną nie stara się potępiać rewolucji społecznej w Ameryce Łacińskiej.
 
Marcin Komosa

(Ks. Józef Tischner, Rekolekcje paryskie, Znak, Kraków 2013, ss. 336)

środa, 15 maja 2013

Oburzeni. I co dalej? cz. 1


Kryzys w pełni, bezrobocia sięgnęło 14 procent, oburzonych, zarówno tych przez duże, jak i małe "o", coraz więcej, gdyż aż 58 procent, niezadowolenie z całej klasy politycznej wyraża 70 procent, Polaków mamy, jako procent wyjściowy aż 100. I co z tego? I nic.

Powyższa wyliczanka słupkowa ukazuje, że w społeczeństwo bynajmniej nie jest zadowolone. Tyle, że nic z tego szczególnie nie wynika, brak aktywności, próby zmiany zaistniałej sytuacji. Czyżby pogodzenie się z losem, pokorne znoszenie upokorzenia, czy próba obejścia tejże sytuacji?

Sytuację w Polsce śmiało można określić mianem zawieszenia. Polacy wyrażają swój gniew głównie absencją wyborczą. Z wyborów na wybory coraz mniejsza procent uprawnionych bierze w nich udział. Pomstuje na klasę polityczną, jak wspomniano wyżej 70 procent, a skoro na wybory chodzi około 40 procent uprawnionych, to znaczy, że przynajmniej 10 procent z nich pomstuje na klasę polityczną, całą klasę polityczną. Głos wrzucony z zaciśniętymi zębami, poparcie tzw. mniejszego zła, to dość powszechna domena wyborcza. Tylko czy rzeczywiście jest jakaś różnica między głównymi opcjami partyjnymi?

Różnice te mogą wynikać, co najwyżej, na poziomie światopoglądowym i naszego zaangażowania w stosunku do idei europejskiej, ale i tutaj nie można mówić o jakichś szczególnie widocznych różnicach. Platforma Obywatelska niewiele się różni od SLD, czy Ruchu Palikota, a i PiS - poza frazesami o suwerenności i większej decyzyjności na poziomie krajowym - także nie przedstawia wyrazistej różnicy wobec innych głównych ugrupowań. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę Traktatu Lizbońskiego i miotanie się braci Kaczyńskich w temacie. Za, przeciw, a prezydent Lech Kaczyński i tak podpisał, co zresztą wypomina mu obecnie pozaparlamentarna skrajna prawica.

Bierze się to z tego, że w Polsce utarł się mit, przyniesiony na fali europejskiego zachwytu, który mówi o dążeniu do politycznego centrum, tak aby przyciągnąć klasę średnią. Tyle, że polska klasa średnia, wbrew temu co życzyliby sobie spece od PR, nie jest tak rozbudowana i stabilna jak na Zachodzie (choć i tam zdaje się kruszyć mit klasy średniej).

Klasy społeczne, czy ktoś chce, czy nie, nie zniknęły. Nie są już może tak wyraziste i jednoznaczne jak, powiedzmy, sto lat temu, ale nie zmiótł ich ani rozwój państwa opiekuńczego na Zachodzie, ani komunizm w stylu radzieckim. Mają się dobrze, i choć często różnice między nimi się zacierają, następują płynne przepływy, to raczej w dół niż w górę. Podział na arystokrację, burżuazję, proletariat i chłopstwo (w uproszczeniu) już w czasach Marksa bywał nieaktualny, dziś jest zdecydowanie zbyt ubogi. Mimo swego zróżnicowania, i jak wspomniano: nie zawsze wyraźnych granic, podział klasowy trwa. Nowe klasy społeczne powstają wraz z rozwojem kapitalizmu, dzielą się na grupy i podgrupy, ale dalej dają się wpisać w podział na wyzyskujących i wyzyskiwanych. Tego nie zmieni nawet najbardziej opiekuńczy system, co najwyżej da ułudę dobrobytu, czego przykładem jest potężny kryzys i upadek gospodarek Południa Europy. Klasa średnia, mit dla społecznych dołów, marzenie domku z ogródkiem, spokojnej i bezpiecznej pracy, wynagrodzenia na poziomie wyższym niż tylko przetrwaniowym. Mit skutecznie podtrzymywany, choć już lekko wydający woń formaliny. Gdzie chcieliby szukać klasy średniej nasi PR-owcy?

Lumpenklasa - pożyteczni idioci?

Fakt niszczenia polskiego przemysłu przez kolejne ekipy rządzące spowodował, że wielkoprzemysłowa klasa robotnicza niemal doszczętnie wyginęła. Jej resztki tkwią gdzieś po ostatnich zakładach przemysłowych, drżąc przed przyszłością. Reszta pracowników produkcyjnych jest pozbawiona tych "przywilejów", które posiadali robotnicy jeszcze ponad dwie dekady temu. Jak grzyby po deszczu powstają agencje pacy tymczasowej, produkt naszych tymczasowych, elastycznych i mobilnych czasów, które nie dają żadnej praktycznie gwarancji stałości zatrudnienia. Umowy oferowane tymczasowym pracownikom są (lub nie) na miesiąc, może dwa, zawsze dając do zrozumienia o tymczasowości pracy, a zatem i sugerując lęk przed jej utratą. Ma to wydźwięk psychologiczny, skutecznie hamujący jakiejkolwiek roszczenia pracownicze, o strajku nie wspominając, także nie dając możliwości organizowania się w związki zawodowe. Pracownicy pozbawieni są ochrony, za to skazani na dobry humor pracodawcy. W przypadku "podpadnięcia" mogą trafić na czarną listę agencji, która nie zechce skorzystać z usług, gdyż mają cała armię rezerwowych.

Agencje pracy to potężny sektor gospodarki, coraz większa ilość pracodawców korzysta z ich usług, daje to bowiem możliwość skutecznego ominięcia kosztownych (wedle tej grupy) kosztów pracy, zrzucając je barki agencji. Odpada zatem sam kłopot szukania pracownika, przeprowadzania rozmowy wstępnej, jak i duża część księgowości. Wszystko to przejmuje agencja pracy. Ta z kolei, też nie chce zbytnio "dopłacać" do pracownika, wszak uszczupli to jej zarobek, pobierany z każdej złotówki zarobionej przez osobę korzystającą z jej usług. Tylko co takie agencje robią? Tworzą armię rezerwowych pracowników, przechowują ich w szafach, pamięci komputerów, na kartach kwestionariuszy i wyciągają w miarę potrzeb, by przekazać ich dalej, zarabiając na ich aktywności. Urząd Pracy w komercyjnym wydaniu, bowiem nie utrzymujący się z państwowej kiesy, tylko wypracowanej przez pracownika bezpośrednio. Ten jest dojony podwójnie: raz przez pracodawcę pośredniego, i dwa przez bezpośredniego, czyli agencję.

Z agencji rzadko, póki co, korzystają pracodawcy w sektorze budowlanym, tam nadal mamy do czynienia z klasycznym spotkaniem pracodawca-pracownik.

Potężny sektor budowlany wpada w ogromny kryzys, wcześniej był sztucznie napędzany inwestycjami związanymi z Euro 2012, od prawie roku kurczy się, a fakt, że jest to specyficzny - podobnie jak rolnictwo - sektor prac sezonowych, to przy przedłużającej się ostatniej zimie, spowodował wręcz kataklizm wśród pracowników, jak również w branżach okołobudowlanych, które boleśnie zaczynają odczuwać skutki zapaści.

Budownictwo zresztą jest w czołówce nawet nie umów śmieciowych, ale braku umów jakichkolwiek. Tzw. praca na czarno jest powszechna, brak świadczeń socjalnych, jakiegokolwiek ubezpieczenia, to chleb powszedni robotników budowlanych. Niegdyś potężne firmy, obecnie są raczej szyldami, głównymi wykonawcami, a w rzeczywistości jedynie kontrolerami i zleceniodawcami robót dla podwykonawców, którzy praktycznie niekontrolowani, jedynie rozliczani z zakresu postępu prac, biorą "z łapanki" pracowników nie dając im żadnych umów. Główny wykonawca nie rości sobie praw do kontroli, umywając ręce (i tak czyste w świetle przepisów polskiego prawa, które przerzuca odpowiedzialność ubezpieczeniową na bezpośredniego zatrudniciela). Kuriozalne, ale prawdziwe są sytuacje, gdy firma będąca podwykonawcą na potężnej inwestycji oficjalnie zatrudnia trzy, cztery osoby, często z najbliższego kręgu rodzinnego.

Ku prawdzie trzeba przyznać, że często sami pracownicy nie domagają się umów, zadowalając się gołą pensją wypłacaną wprost do ręki. Dzieje się tak, gdyż wielu z nich obarczonych jest długami. Zadłużenie Polaka, jak wiemy, jest ogromne, kredyt goni kredyt, jednak w przypadku utraty stałych dochodów, zadłużenie rośnie coraz bardziej, często do monstrualnych wielkości, nie dając nadziei na spłatę, co skłania do korzystania z ofert pracy bez umowy, ratuje bowiem przed egzekucją komorniczą, wystarczy co miesiąc wpłacić chociażby 50 zł, aby wykazać chęć spłaty. Czy taki pracownik, mimo swego oburzenia, jest w stanie porwać się na system, czy raczej skłonny coraz bardziej się zaszywać w szarej strefie, może niepewnej, ale jednak dającej jakąś szansę wegetatywną? Odpowiedź nasuwa się sama. Lepiej mieć już jakieś dochody, choćby nie dające nadziei na jakąkolwiek emeryturę, ale umożliwiające przetrwanie najbliższych dni, miesięcy, niż tkwić w marzeniu o legalnej pracy, do tego mając świadomość, że pensja z takiego zatrudnienia będzie okrojona stosownie do wielkości zadłużenia i decyzji komornika.

Skąd się bierze to zadłużenie? Czy Polak jest na tyle głupi, że daje się oszukać byle naciągaczowi i podpisuje bezmyślnie umowę kredytową/pożyczkową nie mając na uwadze, że nie będzie mógł tego spłacić? Nie jest to takie proste jakby się wydawało. Przede wszystkim działa silny nacisk społeczny, tworzony latami, że jak "nie konsumujesz to ciebie nie ma". Utrwalony w psychice Polaka, nakazuje mu, aby kupował rzeczy, przedmioty, często bez realnej wartości użytecznej, tylko dlatego żeby poprawić - w swej świadomości - status społeczny.

Centralnym miejscem polskiego mieszkania, czy domu jest salon z telewizorem, coraz to większych rozmiarów (telewizor, nie salon, ten ostatni kurczy się proporcjonalnie do wielkości plazmy). Rzadko kupujemy teraz za gotówkę, zdecydowaliśmy się na kredyty, które w założeniu spłacamy co miesiąc. Mamy też możliwość odroczenia spłaty raty na kilka miesięcy, ale spłacać musimy i skutecznie sprzedający się o to upomina. W przypadku utraty pracy, poza standardowymi opłatami za mieszkanie, elektryczność, gaz, wodę, dochodzą nam jeszcze raty kredytu, które zazwyczaj spłacamy jako ostatnie, co zrozumiałe, jako najmniej istotne w naszym życiu płatniczym. One jednak nie znikają, a wręcz przeciwnie: zaległości rosną, kwota się zwiększa, coraz mniej nadając się do ogarnięcia. Do drzwi puka komornik, umawiamy się na spłatę, bądź odbiera nam część naszych wypłat co miesiąc (gdy takowe mamy), zabiera urządzenia domowe, lub wchodzi na hipotekę mieszkania/domu. System, który daje, równie chętnie odbiera - z nawiązką.

Mądry Polak po szkodzie? Możliwe, ale pamiętajmy, że nad tym jak go zachęcić do zbędnego zakupu pracuje cała rzesza specjalistów od reklamy, prania mózgu, dzień w dzień, godzina po godzinie, starających się zgwałcić nasze umysły coraz to nowszym pomysłem, jak uwieść, jak zniewolić. To oni, psychologiczni terroryści na usługach systemu, kształtują nasze gusta, wmawiając co nam jest potrzebne w życiu. Działają bardzo subtelnie, acz stanowczo, na tyle, że zaczynamy wierzyć, iż to nasz pomysł, nasza własna wewnętrzna potrzeba posiadania, nie gwałt nam zadany z zewnątrz.

c.d.n.

Piotr Tyszler

piątek, 10 maja 2013

Z nauczania papieskiego: marzec - maj 2013


Wybór papieża Franciszka wywołał widoczną konsternację zarówno w środowiskach kościelnych, jak i antyklerykalnych. Być może ten swego rodzaju „problem z papieżem” leży u źródła bardzo słabej percepcji nauczania nowego papieża. W przeciwieństwie do swoich poprzedników papież Franciszek swój program duszpasterski przedstawia najlepiej nie poprzez katechezy w czasie audiencji generalnych czy przemówienia przy okazji niedzielnej modlitwy „Anioł Pański”, ale w trakcie codziennych homilii wygłaszanych podczas mszy świętych z ludem w Domu Św. Marty. Po części improwizowane kazania papieskie nie są publikowane. Na watykańskich portalach informacyjnych można znaleźć wyciągi z nich, zawierające najważniejsze (zdaniem biura prasowego Stolicy Apostolskiej) sformułowania.

Sposób w jaki Polacy odczytują nauczanie papieskie był, zwłaszcza w trakcie pontyfikatu Jana Pawła II, przedmiotem licznych polemik i dyskusji. Wydaje się, że w przypadku „dobrego” papieża Franciszka pojawiają się dwa zagrożenia. Po pierwsze, papieża można sprowadzić do powierzchowności "kremówek" (homilia abp J. Michalika, 3 maja br.), co widać już w przypadku części prasy katolickiej, „wyciągającej” z kazań papieża złote myśli. Choć ta groźba zapewne jest mniejsza z uwagi na to, że Franciszek nie przemawia po polsku: polskie wypowiedzi Benedykta XVI cieszyły Polaków, ale nie powodowały, że śledzono jego katechezy. Drugie zagrożenie wynika z nastawienia Kościoła: oni wyraźnie chcą w ten sposób Papieżem walczyć z Kościołem (tamże). Obawa przed postrzeganiem słów Franciszka jako rewolucyjnych (zwłaszcza w kontekście niektórych zachowań i wypowiedzi polskich hierarchów kościelnych), może przyczyniać się do wybiórczego traktowania nauczania papieskiego przez same środowiska kościelne. Dotyczy to także nauczania papieskiego z pierwszych dwóch miesięcy pontyfikatu, które pozostaje bądź nietłumaczone, bądź nieznane szerzej, stąd ważnym zadaniem wydaje się jego propagowanie.

W liście do Konferencji Episkopatu Argentyny z 25 marca br. Franciszek zwraca uwagę na wymiary działania współczesnego Kościoła i zagrożenia dla niego. Pisze: Kościół, który nie wychodzi na zewnątrz, wcześniej czy później zacznie się dusić w stęchłym powietrzu swojej izolatki. Prawdą jest, że wychodząc na zewnątrz może spotkać go to, co grozi każdemu pieszemu: wypadek. W tym momencie podkreślę tysiąckroć bardziej wolę Kościół, który ulega wypadkom od Kościoła chorego. Chorobą Kościoła jest zajmowanie się wyłącznie sobą samym: wpatrywanie się w siebie, pochylanie się nad sobą (...) Jest to rodzaj narcyzmu, który prowadzi do duchowej przyziemności i wyszukanego klerykalizmu. (…) Niech Bóg chroni nasz episkopat od przybierania się błyskotkami światowości, pieniądza i „rynkowego klerykalizmu”. Bardzo wyraźnie papież podkreśla konieczność misyjności Kościoła – zaangażowania się również w sprawy społeczne i odrzucenia kościelnego samozadowolenia. Gest wykonany parę dni później przez papieża: umycie nóg młodocianym więźniom – negatywnie odebrany przez środowiska tradycjonalistów – należy odczytywać właśnie w tym kontekście. Papieskie wyzwanie wydaje się współczesnym uzupełnieniem Aggiornamento Jana XXIII.

1 maja br. w trakcie audiencji generalnej papież poruszył temat pracy: Praca należy do planu miłości Boga; jesteśmy wezwani, by doglądać  i strzec wszystkich dóbr stworzenia, i w ten sposób uczestniczymy w dziele stworzenia! Praca jest elementem o podstawowym znaczeniu dla godności osoby. Praca, by posłużyć się metaforą, «namaszcza»  nas godnością, napełnia nas godnością, upodabnia nas do Boga, który pracował i pracuje. Tekst katechezy zawiera dwie istotne myśli. Po pierwsze dotyka kwestii bezrobocia i kryzysu. Jako ich źródła papież Franciszek wskazuje na niesprawiedliwość społeczną i egoizm: Myślę w tym momencie o trudnościach, jakie w różnych krajach napotyka dziś świat pracy i przedsiębiorczości; myślę o tych, którzy są bezrobotni, i nie tylko o młodych, niejednokrotnie z powodu ekonomistycznej wizji społeczeństwa, w której dąży się do egoistycznego zysku, bez brania pod uwagę sprawiedliwości społecznej (…) Pragnę zachęcić wszystkich do solidarności, a do odpowiedzialnych za sprawy publiczne  skierować wezwanie do czynienia wszelkich wysiłków, by spowodować na nowo wzrost zatrudnienia; znaczy to, że należy troszczyć się o godność osoby. Po drugie – w kontekście wydarzeń w Bangladeszu – papież dobitnie potępia, wynikającą z nastawienia wyłącznie na zysk, współczesną pracę niewolniczą: Ileż osób na całym świecie pada ofiarą tego typu niewolnictwa, w którym  osoba służy pracy, podczas gdy to praca powinna służyć osobom, aby miały godność.

Trzecim istotnym tekstem, który pozwala zrozumieć nam główne myśli nowego pontyfikatu jest przemówienie wygłoszone w dniu 8 maja br. do wyższych przełożonych żeńskich zgromadzeń zakonnych. W komentarzach prasowych zwrócono niewiele uwagi na myśl dotyczącą istoty władzy kościelnej. Papież mówił do osób sprawujących w Kościele posługę związaną z rządzeniem: Zawsze wykonujcie swoją władzę towarzysząc, rozumiejąc, pomagając, kochając i obejmując każdego, szczególnie osoby, które czują się samotne, wykluczone, bezwartościowe (…). Wpatrujemy się w krzyż:  stamtąd wywodzi się wszelka władza w Kościele. Tam, Jedyny, który jest Panem stał się sługą, czyniąc dar z samego siebie.

Wydaje się, że te trzy przesłania są szczególnie istotne u początku pontyfikatu i mogą stanowić wyzwanie dla Kościołów lokalnych: kwestia otwartości i wrażliwości na innych nawet za cenę błędów i potknięć; zastanowienie się nad istotą Kościoła hierarchicznego oraz chrześcijańskiej etyki pracy.
 
Marcin Komosa

(źródło cytatów: www.vatican.va, tłumaczenie własne).

czwartek, 9 maja 2013

Kto pożera nasze kanapki?


Paweł Kukiz twierdzi, że zjadają je politycy siedzący w sąsiednim przedziale na których ujadając na siebie wzajem głosujemy – mimo, że po pierwsze oni w sensie społeczno-gospodarczym niczym się od siebie nie różnią a po drugie my się też nie różnimy między sobą - tyle, że nasze i ich poglądy różnią się diametralnie.
Konstatacja ta jest w zasadzie słuszna – z tym, że politycy zjadają tylko okruchy z kanapek, które łaskawie oddaje im kto inny.
Zamiast spekulować, kto to jest, podejdźmy tym razem empirycznie.

A zatem, gdzie jest forsa, którą nam się zabiera?

Jak wykazaliśmy wcześniej, znajduje się ona po pierwsze w luce popytowej, na której żerują banki, waląc w nas procentami przewyższającymi z reguły wzrost PKB ( nie licząc różnych dodatkowych opłat).
Premier Orban podniósł dwukrotnie najniższą płacę, tym samym ograniczył tę lukę, dał impuls gospodarce poprzez zwiększenie zakupów produktów rodzimych ( biedni nie kupują towarów zagranicznych) a żadnego wzrostu inflacji nie było.
Następnie drenują nas tzw. pracodawcy ( którzy powinni nazywać się wedle Andrzeja Gwiazdy pracokupcami).
Drą się oni w niebogłosy, jakie to mają ogromne koszty zakupu pracy i jeśli tylko ograniczy się umowy śmieciowe, podniesie płace czy wykona cokolwiek na rzecz pracowników, to zaraz oni zamkną firmy i będzie wielkie bezrobocie.
Podobnie płaczą cały czas nad wielkimi podatkami, jakie muszą płacić.
Jedno i drugie to bzdura. Do kosztów pracy wchodzą najpierw zarobki pracowników. Poza managementem są one żałosne.
Dalej mamy ZUS, który po pierwsze nie jest na tle Europy wysoki a po drugie połowę płaci tego pracownik, zaś po trzecie składka zdrowotna odliczana jest prawie w całości od podatku dochodowego.
Koszty pracy wysokie są natomiast dla pracownika, ponieważ musi on płacić aż 18% podatku od zarobków ( minus niewielka kwota wolna). Podobnie zresztą musi płacić taki procent rencista, emeryt a nawet „ właściciel” zasiłku dla bezrobotnych. Takie wredne praktyki nie są w cywilizowanej Europie znane.
( w tym punkcie mamy inny zabór mienia – zabór przez Państwo).

Podatek od firm CIT też jest na tle Europy niski, na co sarka UE, bo dzięki temu jesteśmy ciut bardziej konkurencyjni.
Jest jeszcze jeden element decydujący, że koszty pracy są niskie. Oferowanie pracy tylko na czarno lub na szaro ( część zarobku pod stołem, co zmniejsza ZUS) a ponadto nie oglądanie się na prawo dotyczące wysokości stawek minimalnych przy umowach śmieciowych. ( ochroniarz na placu lub na portierni zarabia w ten sposób 3 do 5 złotych za godzinę.) Pracownik traci prawa jakie daje ZUS a Państwo traci składkę na tenże ZUS oraz podatek dochodowy od pracownika.
Szantaż tzw. pracodawców to jest bluff. Nie wyjadą oni ze swymi firmami już teraz do 3 świata ani nie będą żyć z oszczędności, bo przecież co dwa lata muszą zmieniać samochody w cenach od 300 do 500 tysięcy, które widzimy na każdym kroku.

Jedziemy obecnie do drugiej, gigantycznej żyły wyzysku czyli do opłat ZUS w wersji dla „pracodawców.” Tu i ówdzie podnosi się z oburzeniem, że bardzo wysoko płatny pracownik najemny ( np. dyrektor banku) już po miesiącu przestaje płacić ZUS, bo przekracza normę roczną.
Nikt natomiast nie zauważa, że 98% „pracodawców” płaci ZUS wedle kwoty zarobków zbliżonej do najniższego wynagrodzenia za pracę najemną.
Tymczasem wszyscy oni ( z wyjątkiej znikomej liczby osób opodatkowanych sztywnym podatkiem niezależnym od zysku) są przecież na PIT. Dlaczego nie płacą zatem ZUS-u tak jak wszyscy inni, łącznie z bezrobotnymi? Wedle tej samej stawki procentowej?
Taka sytuacja powoduje, że maleńcy przedsiębiorcy jednosobowi nie są w stanie zapłacić nieraz tego ZUS-u ( obecnie ok. 900 zł) a wszyscy inni mają ten ZUS gdzieś, nie płacą wyższej stawki a na emeryturę odkładają sobie w inny sposób.
Prosty obowiązek, że wszyscy mają płacić wedle tej samej stawki procentowej spowodowałby odciążenie małych przedsiębiorców i zwiększenie kasy państwa taką masą forsy, że nie potrzebne by było nie tylko przedłużanie wieku emerytalnego, ale możliwe by było nawet obniżenie procentowe składek a przynajmniej cofnięcie ich dla biednych ( jak we Francji) oraz bardzo znaczące zasilenie budżetu Państwa.
Mówi się nieraz o największej na tle Europy naszej stratyfikacji majątkowej.
To prawda, ale nie zauważa się przy tym może niezbyt znaczącego, ale skrajnie niesprawiedliwego czynnika, jaki dobudowuje się do tego trendu.
Chodzi o waloryzację rent i emerytur. Była ona od lat procentowa, czyli jak ktoś miał np. 5 tysięcy a waloryzacja była 10% to dostawał więcej 500 zł. W tym samym czasie, jak ktoś miał 500 zł to dostawął więcej 50 zł. I tak w kółko Macieju. Wyjątkowo w tym roku była waloryzacja kwotowa czyli każdemu po równo, ale jak ktoś obliczył, stało się tak dlatego, że przy tej okazji rządowi było łatwiej ukryć kant na kilkaset milionów na niekorzyść świadczeniobiorców.
Tymczasem elementarna ucziwość polegałaby na tym, że przez szereg lat winno się stosować teraz waloryzację procentową degresywną, aby zmniejszyć wielkie różnice powstałe na skutek poprzedniego procederu.

Teraz przechodzimy do następnego zjawiska w wykonaniu „ świata dobrobytu”.
Chodzi o nieujawniany obrót gospodarczy. Jest on ogromny. PKB z tego powodu mamy na pewno wyższy o jakieś 30% od statystycznego, ale mała z tego pociecha, skoro tę kanapkę wtranżalają tylko autorzy wzmiankowanego wynalazku i ich sympatyczni kontrahenci. Nie są oni wszyscy specjalnie temu winni – nie tylko dlatego, że jak wszyscy my dysponują mentalnością z czasu zaborów i komuny. Po prostu system jest tak idiotycznie ustawiony, że aż się prosi o mimikrę gospodarczą.
Jak nie się ujawnia się obrotu, lub ujawnia jego część , wtedy nabywca zmniejsza swą należność o kwotę niezapłaconego całkiem lub częściowo VAT-u a sprzedawca zmniejsza swój podatek dochodowy. Państwo traci znów masę forsy po czym nie ma na spożycie zbiorowe, z którego korzystają niezamożni. Gdyby VAT odprowadzał nabywca transakcji a nie sprzedawca , cały proceder zostałby znacznie utrudniony. Przepisy VAT liczą sobie ponad 500 stron, ale takiego „ drobiazgu” nie zauważono.
Przy tej okazji mamy jeszcze jeden zgrabny numer. Kioskarka i taksówkarz mają kasy fiskalne. Adwokat, prywatny lekarz ( zarabiający np. 600 zł za godzinę – znam takich) takiej kasy nie mają. Płacą ryczałt od godzin pracy, których to zresztą wykazują o wiele mniej niż mają w istocie.

Aha – jeszcze skala podatku dochodowego od osób fizycznych. Ma ona dwa stopnie -18 i 32 %. ( przy czym ci na tzw, działalności gospodarczej rejestrowanej w Urzędzie administacji a nie w sądzie są praktycznie na liniowym 18%) W Europie cywilizowanej podatek progresywny jest znacznie bardziej rozwinięty, nie rąbie tak wysoko w pierwszej grupie ( ma za to dość wysokie progi przejścia na wyższą stawkę co chroni średnio zarabiających) a ponadto na ogół ludzie widzą, że te podatki wracają do nich w postaci spożycia zbiorowego. Za nieświętej Zyty zlikwidowano najwyższą stawkę czyli 40 %. Rąbnęło to budżet Państwa na kilka miliardów. Znacznie zmniejszono stawkę rentową ZUS i teraz trzeba przyjść z głową pod pachą, żeby dostać rentę.
Zniesiono podatek spadkowy wpierwszej grupie pokrewieństwa a w innych zmniejszono, niezależnie od wielkości spadku, co jest europejskim curiosum. W sumie budżet został walnięty na kilkadziesiąt miliardów i jest walony nadal a zasiłek pogrzebowy zmnniejszono o 40%.
„Austriackie gadanie” , że zmniejszenie tych podatków wywołało jakieś rumieńce gospodarcze, to absurdalna hipostaza. To zmniejszenie dotyczyło ludzi tak zamożnych, że nie kupują oni rzeczy krajowych i do sklepów jeżdżą do Paryża.
To wstyd, że takie banialuki opowiadają ludzie, których uważam za patriotów.
Jeśli takimi chcą być do końca, winni pozbyć się hipokryzji.

W piśmie „ W sieci” przeczytałem wlaśnie artykuł, jak to Rostowski gnębi nas podatkami. Wymienia się tam ich szereg, ale to są sprawy drobne.
O cięciach wydatków prawie nie ma tam nic. Ten tekst nie jest poświęcony cięciom wydatków. Widać jednak wyraźnie, że orientacja nazywająca się „ prawicową” ze względu na nastawienie patriotyczne i konserwatywne podejście do spraw obyczajowych oraz tym samym z sympatią odnosząca się do religii, staje się prawicowa także w wymiarze społeczno-ekonomicznym.
Widać więc jak na dłoni potrzebę rozwijania myśli w duchu chrześcijańskiej lewicy – tym bardziej, że ten duch, jak sądzę, bliższy jest etosowi chrześcijaństwa, niż duch prawicowy w zakresie społeczno-ekonomicznym. W innych zakresach to porównanie jest bardziej zróżnicowane, są tam rozbieżności, zbieżności oraz, odmienności niekonfliktowe.

A teraz wracamy do kanapek. Nie są one zjadane w sąsiednim przedziale, bo tam siadają i to tylko czasem, ci, którzy dostają okruchy czyli politycy jeżdżący przeważnie autami i to nie z najwyższej półki. Ci, którzy nimi dysponują zawiadują tym cyrkiem poprzez władzę nad mediami. Już od sporego czasu widać, że w trakcie rządzenia nie ma co się przejmować obywatelami. Oni zagłosują w wyborach na tych, których atrakcyjniej i mocniej poprą media.
A żeby zaskarbić sobie dysponentów mediów, trzeba tak rządzić, aby zespolony wieloma ściegami mocnej dratwy świat wielkiego biznesu, był z tego władztwa zadowolony.
I dlatego procedury realizacji wyłącznie interesów tego świata są konsekwentnie stosowane, ktokolwiek z tej „ elity” jaką mamy, by nie rządził.
Obecnie cała Polska epatuje się krzywdą wyrządzaną biznesowi przez świat przestępczy zgromadzony w urzędach państwowych. To prawda, tak się dzieje.
Tylko to jest zaledwie część prawdy i to nie najważniejsza.

Ja tymczasem opisałem trochę naszych „ kanapek” zżeranych nie w przedziale kolejowym ale w luksusowych warunkach jakich nie możemy sobie nawet wyobrazić. Jest tych kanapek znacznie więcej.
Zżeranych nie w ramach jakiegoś tajnego przestępstwa, mrożącego krew w żyłach, tylko normalnie, przy światłach, legalnie.

Bez świadków – choć ich pełno wokół. Tyle, że są jak chochoły.

Mariusz Muskat

sobota, 4 maja 2013

Tu nie będzie rewolucji?


Wybór kardynała Bergoglio na papieża nadal wywołuje kontrowersje. Nie milknie krytyka zarówno z lewej, jak i prawej strony. Zarzuty mu stawiane nijak mają się jednak do życzliwego zainteresowania większości wiernych, jak i tych, którzy z Kościoła zdawali się już odchodzić. Tu mamy do czynienia z przeciwnym trendem, który umyka uwadze krytyków.

Ataki z lewa i prawa

Tuż po konklawe pojawiły się głosy, jakoby nowy papież miał w przeszłości wspierać, lub przynajmniej przemilczać działania argentyńskiej junty wojskowej z lat 1976-1983. Zarzucano mu denuncjacje dwóch jezuitów, zwolenników teologii wyzwolenia. Fakt, że sprawa nie została jednoznacznie rozstrzygnięta, powoduje dalsze oskarżenia i domysły, które jednak brzmią w obecnej chwili jak zdarta płyta. Jeden z zainteresowanych jezuitów, jednoznacznie odrzucił oskarżenia kierowane wobec Franciszka, mimo to sprawa stosunku do reżimu wojskowego nadal żyje własnym życiem.
Głównym obecnie zarzutem wobec Franciszka ze strony lewicy jest, paradoksalnie, jego zorientowanie ku ubogim tego świata. Lewica, chcąca mieć monopol na bolączkę ubóstwa (skądinąd słusznie, ale podążająca złą ścieżką), neguje autentyczność zachowań nowego papieża, zarzuca mu hipokryzję, stosowanie PR-owskich sztuczek, nieszczerość. Dorzuca do tego zbioru także wątki obyczajowe, domagając się, aby Franciszek wpisał się w nurt swoiście rozumianego „progresywizmu”. Jego kategoryczny sprzeciw wobec legalizacji związków jednopłciowych i aborcji dyskwalifikuje go – w jej oczach – jako „postępowego” papieża.
Trudno stwierdzić jak Franciszek miałby się „uwiarygodnić” jako zwolennik opcji na rzecz ubogich, lewicowi krytycy zdaje się, że również sami tego nie wiedzą, pozostaje tak więc im tylko nawoływanie do zmian w dziedzinie światopoglądowej, tej, w której akurat Kościół najmniej może się zmienić, a czego nie chcą dostrzec jego lewicowi adwersarze.
Prawica, tradycjonaliści, natomiast zarzucają Franciszkowi zbytnie odejście od sztywnych ram Watykanu, nadmierną skromność, która ma obniżać powagę funkcji, którą Franciszek sprawuje, a co za tym idzie: zbytnie rozluźnienie w samym Kościele. Przerwanie prostej linii łączącej pontyfikat Benedykta XVI i Franciszka, postrzegane jest na tle podejścia do tradycji, której ten pierwszy miał być wierniejszy. Swobodne zachowanie nowego papieża, wywołujące zachwyt wśród większości wiernych, postrzegane jest w sposób naganny, nie dostosowany do powagi funkcji, miejsca i instytucji reprezentowanej przez Franciszka. Wydaje się, że w ocenie tradycjonalistów papież ma być poważnym starcem siedzącym na złotym tronie, patrzącym z góry na tłumy maluczkich wiernych.
Tradycjonalistyczna prawica zapomina, że zanim Bergoglio został wybrany na "tron piotrowy" był stałym bywalcem metra stolicy Argentyny, odwiedzał dzielnice nędzy Buenos Aires i działał na rzecz jej mieszkańców. Trudno żeby nagle zmienił swoją mentalność i stał się sztywnym urzędnikiem. Papież będąc głową Kościoła, jest również jego twarzą, a ta jest uśmiechnięta i pełna serdeczności, czyli taka jaka powinien być wizerunek Kościoła, taka jaki powinien być Kościół! Nie Kościół oddalonych od rzeczywistości, zimnych, o ponurych obliczach hierarchów, ale bliskich ludzkim sprawom przewodników. Pierwotny Kościół nie miał specjalnych strojów dla biskupów, czy kapłanów w ogóle. Ci żyli razem ze swoimi wiernymi, przeżywali te same co oni problemy. Franciszek, na ile to tylko możliwe, zdaje się powracać do tego pierwotnego Kościoła, lecz osadzonego w XXI wieku, dostrzegając zmiany jakie zachodzą na świece, zarówno w sferze mentalności, jak polityki i gospodarki. Jednak wszystkiego zmienić nie może. I nie powinien.

Tu nie będzie rewolucji!

Franciszek, chcąc zadowolić lewą stronę krytyki musiałby przeprowadzić w Kościele totalną rewolucję. Aby tylko nakreślić zakres tej rewolucji, przypomnę kilka tematów, które stałyby przed nim.
Z zakresu światopoglądowo-obyczajowych byłyby to: akceptacja dla legalizacji małżeństw jednopłciowych i związaną z tym także adopcją przez te pary dzieci, a także akceptacja aborcji. To są dwa podstawowe tematy w tej dziedzinie. Tematy, przyznajmy otwarcie, ograne. Tutaj właśnie nie ma i nie będzie rewolucji, oznaczałoby to – w przeciwnym wypadku – usunięcie fundamentów samego Kościoła, jego wiary i dogmatów, wprost wypływających z Biblii. Homoseksualizm, jakkolwiek obecny także w Kościele, jest określany w Biblii jako „obrzydlistwo”. Można, oczywiście, umieścić ten termin, jak i całe Pismo, w kontekście historyczno-kulturowym, ale nie da się go podważyć, na jego tle, całkowicie. Odrzucając terminologię, dziś mało poprawną politycznie, można rozpatrywać stosunek twórców Starego i Nowego Testamentu do homoseksualizmu, jako swojego rodzaju biologizm, tj. uznanie, że zachowanie te jest sprzeczne z naturalnym porządkiem biologicznym, dążącym do reprodukcji, co w tym przypadku jest niemożliwe. Możemy też rozpatrywać to we wspomnianym kontekście historyczno-kulturowym starożytnego Izraela, opartego na tradycyjnym rolniczo-pasterskim typie społecznym, zdecydowanie zamkniętym na innowacje świata grecko-rzymskiego, a często będącego w skrajnej opozycji wobec niego. Wtedy możemy zakwestionować natchnienie pisarzy biblijnych, odrzucić ich wizje, lecz także i całe dziedzictwo Chrystusa, odrzeć z metafizyki i zostawić gołe dzieło o zabarwieniu etnograficzno-historycznym. Wydaje się, że wielu krytyków chrześcijaństwa tak właśnie upatruje Stary i Nowy Testament. Jednak dla każdego chrześcijanina, żyda (Stary Testament) i muzułmanina (Stary i Nowy Testament plus, oczywiście, nadrzędny Koran) Biblia stanowi podstawę wiary. Nie można obedrzeć jej ze wszystkiego co nie mieści się w obecnym dyskursie racjonalistycznym i rozpatrywać Jej tylko w kontekście naukowym, bądź przydatności do ewolucyjnie wytworzonej rzeczywistości.
Papież nie potępia homoseksualizmu sensu stricto, ale próby zrównania go z heteroseksualnym związkiem małżeńskim. W samym Kościele istnieją, fakt, że przez wielu tradycjonalistów negowane, duszpasterstwa dla osób homoseksualnych, gdzie nie są potępiani, a wręcz przeciwnie, otaczani troską i miłością, jako te osoby mające szczególną trudność odnalezienia się w często homofobicznej rzeczywistości. Jednak, mimo wszystko, Kościół nie może zaakceptować zrównania związków homoseksualnych z heteroseksualnymi na poziomie sakramentalnym, gdyż tylko te ostatnie uznaje jako pełne, gdyż prowadzące do powstania nowego życia.
Co innego na poziomie świeckich rozwiązań prawnych. W tym momencie wypadałoby zaznaczyć, że wygłaszam swoje własne opinie, niekoniecznie pokrywające się z nauką Kościoła. Mimo niemożności akceptacji dla sakramentalnych związków jednopłciowych, nie widzę żadnych przeciwwskazań dla możliwości zawierania związków cywilno-prawnych na poziomie prawa państwowego. Nie muszą to być małżeństwa (na pewno nie natychmiast), ale właśnie związki cywilno-prawne dające zabezpieczenie obojgu partnerom. Trudno mi zrozumieć w tym wypadku zaciętość hierarchii kościelnej, może poza ich obawą, że spowoduje to pójście o następny krok do przodu, czyli do adopcji dzieci. Z tym sam bym się powstrzymał, gdyż nawet rozpatrując to pod względem społecznym, to trudno uznać, że jesteśmy gotowi na tak rewolucyjną zmianę.
Kolejnym tematem była wywołana aborcja, której to Kościół nigdy nie zaakceptuje i nie może tego zrobić, z bardzo prozaicznego, mogłoby się wydawać powodu, ale leżącego u podstaw nauki chrystusowej, przykazania: NIE ZABIJAJ. Można się spierać, kiedy to powstaje nowe życie, czy zarodek jest już człowiekiem, bądź też w którym tygodniu nim się staje, czy też jest już nim tuż po zapłodnieniu jaja przez plemnik. Nie dywagując na ten temat zbytnio, nadmienię, że nie tylko prawica występuje przeciwko trywializacji aborcji, ale również lewica i to na poziomie państwowym, co pokazuje przykład Ameryki Łacińskiej, gdzie spośród całej mozaiki lewicowych rządów, tylko urugwajski prezydent Mujica zdecydował się na całkowitą dostępność. Reszta zostawiła regulacje niezmienione, dające tylko niewielkie pole manewru, bądź zaostrzyła jeszcze bardziej prawo, jak chociażby nikaraguańscy sandiniści.
Istnieje zapewne jeszcze wiele wątków, które poruszyliby lewicowi krytycy Franciszka i Kościoła, ale na tym poprzestanę. Istnieją jeszcze nierozwiązane sprawy na poziomie wewnętrznym Kościoła, z którymi Franciszek będzie musiał się zmierzyć i tu widać, że zmiany są nie tylko możliwe, ale i konieczne.
Prawicowi krytycy także nie zostaną zadowoleni, gdyż nie będzie powrotu do sytuacji sprzed Soboru Watykańskiego II. Ci, którzy tego nie akceptują i tak odejdą do Bractwa Piusa X lub do sedewakantystów. Reszta może zaszyć się i czekać na lepsze czasy lub zaklinać rzeczywistość.

Rewolucja już jest

Na próżno jednak, gdyż rewolucja już ma miejsce. Zaczęła się od pierwszych chwil po konklawe, gdy Bergoglio, już jako Franciszek, wyszedł do wyczekującego tłumu na Placu św. Piotra. „Dzień dobry”, te słowa są jak drzazga dla tradycjonalistów, ale jak miód dla większości wiernych. Papież zbliżył się do nich, przestał być daleki, stał jednym z nich. Potem poszło już z górki, ze słynną pelerynką włącznie. Skromność Franciszka jest widoczna na każdym kroku, co dla niektórych jest odcięciem się od tradycji, dla innych sztuczką dla zawładnięcia tłumem. Jakkolwiek byśmy to rozpatrywali, to lawina zmian już się potoczyła. Nawoływanie do troski o ubogich słychać od pierwszych chwil po konklawe i trudno byłoby je teraz zagłuszyć czy wyeliminować z profilu papieża. Opcja na rzecz ubogich jest z nim bezsprzecznie kojarzona, a sprawa ubóstwa wyniesiona do rangi najważniejszych spraw tego pontyfikatu. Już sam fakt, że temat ubóstwa pojawia się z takich rozmachem jest rewolucją, uwiarygodnioną postawą i zachowaniem samego Franciszka od pierwszych chwil. Kolejnym, rewolucyjnym krokiem jest zapowiedź „przewietrzenia” dość zatęchłej atmosfery Kurii Rzymskiej i ustanowienie ciała doradczego złożonego z ośmiu kardynałów, z czego tylko jeden jest Włochem. Także takie drobnostki, wydawać by się mogło, jak zamieszkanie w hotelu a nie w Pałacu Apostolskim, noszenie skromnej białej tuniki, starych, jeszcze z kardynalskich czasów, butów, powoduje wzrost sympatii wiernych, a także skłania wielu tych, którzy o Kościele zapomnieli do rozrachunku z własną wiarą i niejednokrotnie do powrotu na łono Kościoła i uczestnictwa w sakramentach. Rewolucja się zaczęła, przed Franciszkiem jeszcze daleka droga, ale kurs został nadany na samym początku i trudno będzie teraz go zmienić.

Piotr Tyszler