ORGANIZACJA POLITYCZNA
W znanej pracy zatytułowanej "Les jesuites et le secret de leur puissance"
(Jezuici i tajemnica ich potęgi) organizacja polityczna Republiki Guarańskiej
scharakteryzowana została następująco: "To indiańskie państwo odpowiadało
najnowocześniejszym wymogom demokracji, gdyż nie było w nim mas ciemiężonych
przez wszechpotężne rzesze urzędnicze, ale swoboda obywateli ograniczona była
jedynie interesem ogółu; w republice tej wyłoniony z wolnych wyborów tubylczy
urzędnik był urzędnikiem służbie dobra ogółu, niemającym na względzie interesów
egoistycznych."
Dla ścisłości dodajemy tu, że
demokracja guarańska z formalnego punktu widzenia nie była może tak daleko
posunięta, jak by to wynikało z powyższego cytatu. Tym niemniej była ona
realniejsza od naszych demokracji burżuazyjnych. Kiedy wyzysk człowieka przez
człowieka dokonywa się przy zachowaniu pozorów demokracji, prawa polityczne
mają raczej złudny charakter; natomiast w prawdziwej demokracji gospodarczej
pewne formy praw politycznych przestają niekiedy mieć istotne znaczenie.
Najczęściej o przystąpieniu
plemion do osiedli redukcyjnych decydowali kacykowie. Byłoby rzeczą
nierozsądną, a w praktyce nawet niemożliwą znieść z dnia na dzień ustaloną od
dawna formę władzy, która w całym szeregu dziedzin okazała się pożyteczna w tym
trudnym okresie, kiedy ojcowie nie zdążyli jeszcze zgłębić psychologii Indian.
Kacykowie objęli chwilowo funkcje kierowników dzielnic.
Bardzo szybko jednak odrębne
plemiona zlały się w nową większą społeczność, jaką stanowiły osiedla
redukcyjne. Administrowanie i wprowadzanie określonych regulaminów wymagało
stworzenia licznych funkcji, które niebawem usunęły władzę kacyków w cień, a
następnie doprowadziły do jej zniknięcia. Wykonywanie tych różnorodnych
czynności społecznych wytworzyło elitę nie opartą o dziedziczenie i zupełnie
niezależną od dawnych grup rządzących.
Instytucja dziedzicznych kacyków,
chroniona przez niektórych misjonarzy, przekształciła się w rodzaj drobnej
szlachty, służącej raczej celom dekoracyjnym. W każdym osiedlu było od
trzydziestu do pięćdziesięciu kacyków. Tylko w San Ignacio liczba ich
dochodziła do pięćdziesięciu siedmiu. Jezuici chętnie patrzyli na
rozpowszechnianie się tego tytułu, gdyż gmina wolna była od płacenia podatków
za kacyków. Doblas twierdzi, że jezuici nie powierzali żadnych stanowisk kacykom.
Pogląd ten nie jest słuszny. Kacykowie - zupełnie podobnie, jak w naszych
społeczeństwach potomkowie rodów arystokratycznych - mieli zależnie od swych
zdolności dostęp do wszelkich funkcji na równi z wszystkimi innymi obywatelami.
W czasie likwidacji Republiki w roku 1768 tylko około piętnastu kacyków
zajmowało na całym jej terytorium poważniejsze stanowiska wiceprzewodniczących
rad (tenientes ), ochmistrzów itp.
Okupanci hiszpańscy natknęli się wszędzie na rady gromadzkie wybrane przez lud
zgodnie z tradycją sięgającą pierwszych lat. Już ojciec Mastrilli wspomina o cabildo, czyli radzie z wyboru, złożonej
z alkadów, urzędników skarbowych i innych dostojników.
Wybory oraz pełnienie funkcji
publicznych były tym właśnie czynnikiem, dzięki któremu Guaranowie nabrali tak
żywego poczucia samodzielności narodowej oraz odpowiedzialności za dobro
społeczne. Całe wykonawstwo administracyjne spoczywało w ich rękach. Guaranowie
troszczyli się o należyty ład w swej społeczności i sami podejmowali pożyteczne
inicjatywy. Sami organizowali roboty publiczne i kierowali nimi. Sami też
zarządzali składami i wymierzali sprawiedliwość.
Na czele każdego siedli stał corregidor, czyli przewodniczący, zwany
też nieraz kacykiem, któremu podlegali: alguacil
czyli komisarz, teniente czyli
wiceprzewodniczący oraz dwóch alkadów, będących zarazem "sędziami w
sprawach karnych"; dwóch innych alkadów, pełniących funkcję oficerów
policji i kierujących strażą uliczną i polną; urzędnik skarbowy i jego
zastępca, prowadzący między innymi rejestry stanu cywilnego, wreszcie czterech regidores czyli radców, mających pieczę
nad różnymi działami usług, a ponadto w miarę potrzeby kilku asesorów "których
liczba proporcjonalna jest do ilości mieszkańców".
Poszczególne dzielnice osiedli
miały kierowników "wybieranych spośród najgorliwszych chrześcijan". W
czasie, gdy podróż swą odbywał Florentin de Bourges, wiceprzewodniczący pełnił obowiązki
inspektora szkół. Tenże wiceprzewodniczący lub też jeden z alkadów ponosił
ogólną odpowiedzialność za młodzież do lat siedemnastu. Chorążym osiedla był alferez czyli podporucznik.
Choć wiadomo, że korregidor i
wszyscy funkcjonariusze wybierani byli "przez samych Indian" w czasie
dorocznych wyborów, niewiele powiedzieć można o szczegółach stosowanej przy tym
procedury.
Głosowanie odbywało się w
ostatnich dniach grudnia lub też w sam Nowy Rok. Ustępująca rada sporządziła
listę kandydatów. Misjonarz miał prawo skontrolować tę listę przed ujawnieniem
jej na ogólnym zgromadzeniu. Czynił on uwagi, "do których radcy zazwyczaj
stosowali się". Zgromadzenie publiczne przypominało dawne helweckie Landsgemeinden. Głosowanie nie było
tajne. Mimo to opinia społeczna ujawniała się zupełnie swobodnie, skutecznie i
ze znajomością sprawy. Najczęściej, jak powiada Cardiel, zgadzano się na
wszystkich kandydatów wpisanych na listę. Nikt jednak nie mógł zostać
jednogłośnie wybrany, jeśli nie cieszył się szacunkiem i sympatią
współobywateli.
Nie istniały żadne stronnictwa.
Panująca koncepcja dobra społecznego uznawana była przez wszystkich z wolnej i
nieprzymuszonej woli. W żadnym okresie dziejowym na terenie żadnego osiedla nie
ujawniły się, najsłabsze choćby nastroje antykomunistyczne, czy też skłonność
do przyjęcia ustroju ekonomicznego, którego najrozmaitsze przykłady Indianie
mieli przed oczami, począwszy od zwykłego prywatnego majątku ziemskiego
wykrojonego z gruntów zdobytych, czy też kupca i wędrownego kramarza, a kończąc
na wielkich kampaniach żeglugowych, czy prowadzących handel niewolnikami. Walki
wyborcze, ograniczające się do spraw personalnych toczyły się zawsze, jak się
zdaje, w atmosferze pełnej powagi. "Wszystko odbywa się w wielkim spokoju"
- dodaje jeszcze Cardiel. Ludzie młodzi, a nawet bardzo młodzi, lecz
wyróżniający się wykształceniem, dopuszczani bywali do godności publicznych.
Regulamin z 1689 r. zabraniał jednak wybierać młodych ludzi na stanowiska
sędziów.
Nowi urzędnicy otrzymali z rąk
proboszcza oznaki swych dostojeństw. Kapłan wygłaszał przy tym mowę, w której
podkreślał wagę ciążącej na nich odpowiedzialności.
Jednocześnie mianowano oficerów
sił zbrojnych, urzędników politycznych i gospodarczych, organistów oraz
zakrystianów.
Na zakończenie ceremonii
wyborczych odprawiana była uroczysta msza św. . Radni zajmowali zarezerwowane
ławki w pobliżu prezbiterium.
Wybrani utrzymali nadal ścisły
kontakt z ludem. Dość często w roku następnym byli wybierani powtórnie.
Korregidor natomiast, jeżeli potrafił zaskarbić sobie uznanie ogółu, utrzymywał
się na tym stanowisku przez czas nieograniczony. W zasadzie korregidora
wyznaczano na pięć lat. Złożyć go z urzędu mógł tylko superior generalny
Republiki.
Posiedzenia rady odbywały się
bardzo regularnie i zabierały wiele czasu. Ponadto co rano korregidor i obaj
główni alkadowie przeprowadzali krótką naradę z proboszczem, zwanym Cura. Wszystko, co dotyczyło
politycznych i gospodarczych przejawów życia osiedla, postanawiane było conferenciando, a więc zbiorowo, na
posiedzeniach z udziałem proboszcza, korregidora i członków rady. Z "Zapisków
dla pamięci przyszłych pokoleń", ułożonych przez pewnego Guarana z Yapeyu
wynika, że zakonnicy ograniczają się do "asystowania". Poddają od
czasu do czasu jakąś myśl, jak na przykład założenie nowych "estencji".
Korregidor zajmuje się sam wraz z radą studiami przygotowawczymi,
poprzedzającymi realizację projektu. Do niego należy decyzja, on też przewiduje
szczegóły wykonania.
Każde z osiedli tworzyło zatem w
zakresie administracji wewnętrznej coś w rodzaju małej niezależnej republiki.
Osiedla natomiast zależały od
konfederacji we wszystkich sprawach związanych z ustawodawstwem cywilnym,
karnym i wojskowym. Rozwojem osiedli redukcyjnych kierował superior generalny,
w okresie jednak początkowym te zwierzchnie funkcje sprawowało dwóch
superiorów, z których jeden przebywał na terenie Parany, w Candelaria lub San
Ignacio, drugi zaś rezydował w Yapeyu nad Urugwajem.
Superior wizytował regularnie
wszystkie osiedla. Za powrotem z objazdów formułował dyrektywy, które uważał za
korzystne dla całości. Na tym właśnie polegała jego rola: miał ustanawiać i
utrzymywać jedność, a nawet jednolitość, la
uniformitad en todo, en todas las reducciones. Do zarządzeń superiora
stosowano się ściśle.
Handel zagraniczny zależał również
do kompetencji konfederacji.
Republika Guarańska wcielała wtedy
w życie na małą skalę zasadę międzynarodowego federalizmu przyszłości:
autonomiczny zarząd każdej wspólnoty oraz swobody miejscowe ugruntowane w
ramach jednolitego ustroju politycznego i gospodarczego.
Najpiękniejsze tradycje wzajemnej
pomocy i przyjaźni panowały w stosunkach między poszczególnymi osiedlami i
rejonami.
Opierając się jedynie na wpływie moralnym, który
zawdzięczali swemu oddaniu sprawie i wykazywanym zdolnościom, jezuici utrzymywali
w sposób pokojowy, aż do chwili odejścia, kontrolę nas stworzonym przez siebie
organizmem. Korzystali oni z prawa veta. W razie jakichkolwiek zatargów czy
nadużycia władzy ze strony funkcjonariuszy Indianie zawsze uciekali się do
misjonarzy jako do autorytetu uznanego przez wszystkich i niepodlegającego
dyskusji.
"We wszystkich swoich
sprawach, tak cywilnych jak i karnych, szukają oni pomocy u ojców" -
powiada ojciec Mastrilli.
Misjonarze jednak od początku
pozostawiali Guaranom, całą pełnię odpowiedzialności. "Jeśli powstaje
wśród nich jakikolwiek spór, zostaje on natychmiast przecięty przez ostateczny
wyrok alkadów, którzy nie znają ani odwlekania spraw w nieskończoność, ani też
łapownictwa". Wszystko odbywa się "bez adwokatów", "oskarżycieli
i notariuszów". Na swoje szczęście "nie znają oni matactw ni
krętactwa". Superior generalny pełnił rolę najwyższej instancji
odwoławczej, nawet w razie potrzeby przeciw samym zakonnikom. Zwracać się do
niego można było bądź też na miejscu w terenie, w czasie dorocznej wizyty.
Prowincjał ze swej strony odwiedzał każde osiedle redukcyjne raz jeden w ciągu
trzyletniej swojej kadencji.
Zatargi graniczne pomiędzy poszczególnymi redukcjami
rozstrzygał trybunał, w którym w sprawach dotyczących osiedli parańskich
zasiadało trzech zakonników Urugwaju; w sprawach zaś związanych z osiedlami
urugwajskimi trzech zakonników Parany. Najwyższą instancją w tych wypadkach był
prowincjał. W każdej miejscowości wywieszono mapę, na której zaznaczone były
granice w celu zapobiegania sporom i rozstrzygania powstałych wątpliwości.
Spory prywatne zdarzały się niezmiernie rzadko, a to dzięki żarliwości
religijnej neofitów, obowiązującej organizacji gospodarczej oraz ścisłemu
określeniu zakresu zajęć każdego mieszkańców. "Sumienie zastępowało ustawy
- powiada Funes. - Kodeks cywilny nie istniał, ponieważ Indianie, prawdę
mówiąc, nie znali prawa własności". Kolejno wydawane zarządzenia
wytworzyły jednak z czasem dosyć rozwinięte ustawodawstwo. Regulaminy, prawa i
zwyczaje zebrane były w "Libre de Ordones", której jeden egzemplarz
przechowywany był dla użytku ogółu w każdym z osiedli.
Policja przestrzegała stosowania praw i utrzymywania
ładu, posługując się zwłaszcza metodami zapobiegawczymi. Najczęściej podobno
wystarczyło ostrzeżenie, aby powstrzymać grożące wykroczenia. Chodniki
znajdujące się na poziomie mieszkań ułatwiały dokonywanie obchodów i kontrolę.
Wieczorem, z chwilą dania sygnału do gaszenia świateł, wszelkie
nieusprawiedliwione opuszczenie domu było zakazane. Straż nocną pełniły
patrole, zmieniane co trzy godziny. Miały one także zapobiegać zaskoczeniu ze
strony wrogów zewnętrznych, "gdyż nigdzie nie brak włóczących się
Indian".
Człowieka podejrzewanego o winę - choćby
najgroźniejszą - prowadzono do sędziego bez kajdan ani jakichkolwiek więzów.
Żadnej kary nie orzekano arbitralnie, bez przeprowadzenia śledztwa. Każdy
wypadek, choćby najbłahszy, badany był z całą sumiennością. Świadków
przesłuchiwano i konfrontowano z sobą.
W "Libro de Ordenes" mieścił się również i
kodeks karny. Oprócz kar za przestępstwa i zbrodnie obejmował on także sankcje
przewidziane w razie łamania przepisów, obowiązujących na przykład w dziedzinie
pracy. Najczęściej stosowaną karą było napomnienie ojcowskie. Interpretacja
postanowień kodeksu była giętka i brała pod uwagę postawę duchową winnego.
"Nigdy nie karze się winnych z całą surowością prawa... Jako że jednak
kary są niezbędne potrzebne do utrzymania w karbach ludzi głuchych na wszystko
oprócz strachu - a w każdym osiedlu trafi się zawsze kilku takich - korregidor
królewski i alkadowie zmuszeni są je nakładać, kierując się wszakże przy tym
wielką wagą i umiarkowaniem. Nie zdarza się nigdy, by powzięli tego rodzaju
postanowienie bez zasięgnięcia rady misjonarza. Szuka się sposobów takiego
karania za winy, aby nie zbrzydzić karanym dalszego pobytu w ich osiedlu".
Kary miały służyć celom wychowawczym. "Przed
uwięzieniem uświadamia się ich bardzo łagodnie o popełnionych przez nich
błędach, a wytłumaczenie im, że zasłużyli na karę, nie nasuwa żadnych
trudności. Toteż poddają się karze z całą pokorą i nie było wypadku, żeby z
tego powodu żywili do sędziów najmniejszą urazę. Mają oni, jak powiada Dom
Antonio de Ulloa, tak wielkie zaufanie do swoich pasterzy, że gdyby kara nawet
została im wymierzona niesłusznie sądziliby, że im się słusznie należała".
Sankcje ograniczały się "do modlitw, postów,
pozbawienia wolności i niekiedy chłosty, ponieważ ci neofici nie popełniali
przestępstw, które wymagałyby zastosowania surowszych kar". Przy chłoście
najwyższa liczba razów wynosiła dwadzieścia pięć. W żadnym wypadku nie mogło
dojść do upustu krwi. "Jeżeli przestępstwo jest poważne, dawka dwudziestu
pięciu razów może być powtarzana w odstępach kilkudniowych". Kara chłosty,
łagodzona w ten sposób ścisłymi przepisami, pozwalała przynajmniej przestępcy
szybko wrócić do normalnego życia. Nawet pisarze nie nastawieni bynajmniej
życzliwie przyznają, że kara ta dla Guaranów nie była zbyt upokarzająca i
wydawała się im mniej przykra, niż więzienie.
Czarowników, którym udowodniono szkodliwe praktyki,
nie palono na stosie. Zadawalano się po prostu wygnaniem ich z kraju, po roku
więzienia. Zbrodnie spędzenia płodu, kazirodztwo itp. zdarzały się tylko
wyjątkowo. Były one karane dwumiesięcznym więzieniem w kajdankach. W ciągu tych
miesięcy zbrodniarz otrzymywał trzykrotnie po dwadzieścia pięć uderzeń batem
"i nigdy więcej". Prócz tego pozbawiony został prawa zajmowanie
stanowisk urzędowych.
Kara śmierci nie istniała. Zbrodnie, które
zasługiwałyby na tę karę, jak na przykład trucicielstwo, miały być karane
według regulaminu z 1689 r. bezterminowym więzieniem. Jednakże w 1716 r. ojciec
Tamburini ograniczył najwyższy wymiar kary do lat dziesięciu. W stosunku do
niebezpiecznych lub zatwardziałych recydywistów przewidziana była banicja.
Niektórzy zbrodniarze bywali niekiedy skazywani na zesłanie do oddalonych
osiedli.
Kobiety winne popełniania przestępstwa sądzone były -
przynajmniej w pierwszej instancji - także przez kobiety, które też zawsze same
wykonywały karę. Przestępczynie skazywano na przymusowy pobyt w Domu Wdów,
gdzie pracowały, nie pozostając pod kluczem.
Prawo karne założone przez jezuitów Republiki
odznaczało się, jak widać, wyjątkową łagodnością - i to nie tylko w porównaniu
z prawem kolonialnym, ale także i z prawem obowiązującym w owych czasach w
najbardziej postępowych krajach Europy.
Regulamin więzienny był, jak na tamtą epokę,
nieporównywalnie łagodny. Więzień nie mógł pozostać o chlebie i wodzie dłużej
niż trzy dni z rzędu. "Wszyscy więźniowie obojga płci uczęszczają na mszę
św. i nabożeństwo różańcowe, ewentualnie nawet w kajdankach".
Skazaniec poddawał się swej karze ze szczerą
uległością, nie stawiając nigdy najmniejszego oporu, sin montrar jamas
resistencia. " W wyznaczonej przez misjonarza karze nie upatrują oni nigdy
rzeczy zrodzonej z gniewu czy innych namiętności, lecz jedynie lekarstwo
służące ich dobru"! Cardiel przyznaje też, że pokora Guaranów wyciskała
jezuitom z oczu łzy prawdziwego rozczulenia. "Godzą się oni zawsze chętnie
z postanowieniem ojca i to bynajmniej nie dorywczo tylko; zawsze tak się to
odbywa".
Wszyscy dawni pisarze podkreślają, że Guaranów
odstręczała od złego nie tyle obawa kary, ile raczej środowisko społeczna
skłania ich ku dobremu przez przykład powszechny i ogólnie, nieustannie pobudzane
współzawodnictwo w służbie dla wspólnoty. Wiara chrześcijańska, niezwykle
mocna, chroniła obyczaje i ład społeczny. W sposób zgodny z naturą ludzką - bez
niezdrowego podniecenia, a mimo to wcale skutecznie - nadzieja nagrody
zachęcała do uprawiania cnót. W tej bezklasowej republice, gdzie nie było
przywilejów, a pieniądz nie miał żadnej mocy, człowiek postępował na wyższe
szczeble drabiny społecznej głównie dzięki ujawnionej wartości osobistej i
zasłudze. Aby zostać dopuszczonym do chóru, do orkiestry, do koła muzycznego,
należało być człowiekiem godnym. Aby móc być zaliczanym do "bractwa"
i uzyskać dostęp do urzędów publicznych, trzeba było być najgodniejszym z
godnych.
Fakt, że w ciągu przeszło półtora wieku zdołano bez
potrzebny stosowania surowego ustawodawstwa utrzymać ład -i to ład wzorowy - w
bardzo rozległych osiedlach, zamieszkałych przez lud beztroski i zazdrośnie
strzegący swej wolności, sam przez się z dostateczną siła przemawia na korzyść
systemu zaprowadzonego przez jezuitów oraz mądrości, z jaką umieli oni
wykorzystać swój niemal nieograniczony wpływ moralny. Pomimo wrogiego
nastawiania do Towarzystwa Jezusowego Azara przyznaje, iż "jezuici używali
swego autorytetu z godną podziwu łagodnością i umiarem". Tym niemniej
ludzie żerujący na niewolnictwie oraz ich europejscy poplecznicy krzyczeli aż
do końca o "jezuickim despotyzmie".
0 komentarze:
Prześlij komentarz