niedziela, 5 stycznia 2014

CHRZEŚCIJAŃSKA KOMUNISTYCZNA REPUBLIKA GUARANI (III)




WŁADANIE ZIEMIĄ I EKSPERYMENT NADZIAŁU GRUNTÓW

Kronikarz Doblas, który przez dziesięć lat pełnił funkcje teniente (zastępcy) gubernatora osadzonego w Concepcion po wydaleniu jezuitów, pisze, że własność prywatna była wśród Indian zamieszkujących republikę jezuicką zakazana, no se les permitia. Informacja ta jest, na ogół biorąc, ścisła, nie odpowiada jednak prawdzie, jeśli chodzi o tryb władania ziemią w ostatnim okresie trwania Republiki. Na jakiś czas przed jej upadkiem ojcowie czynili w istocie mniej lub więcej zdecydowane wysiłki, zmierzające do wprowadzenia i zakorzenienia upodobań do własności prywatnej. Starania te nie dały wyniku wskutek braku zainteresowania i biernego oporu ze strony Guaranów. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym okresie Indianie byliby mogli zostać właścicielami lub mówiąc ściślej, prywatnymi administratorami pewnej powierzchni gruntów, gdyby tego chcieli.

Oto jak się rzecz miała.

Panujący w osiedlach redukcyjnych ustrój komunistyczny podlegał ostrej krytyce zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Utrzymywano, iż jezuici wprowadzili go po to tylko, żeby móc łatwiej wyzyskiwać Guaranów. Pogląd taki przyjął się powszechnie. Dotrwał on nawet mniej więcej aż do do naszych czasów, czemu zapewne sprzyjała okoliczność, że niektórzy jezuici doszli w końcu do tego, że przeczyli samemu faktowi istnienia komunizmu. Zięć Karola Marksa, Paweł Lafargue, z zapałem podjął ten zarzut. Jezuici, jego zdaniem, nie zorganizowali prawdziwego społeczeństwa komunistycznego, lecz jakąś "organizację łupieżczą".

Kolonizatorzy żądali rozdzielenia ziemi między Guaranów, opierając się na tekście "Leyes de Indias", które przewidywały, iż każdy Indianin będzie uprawiał sześćdziesiąt stóp ziemi, na zapłacenie podatków. Działka ta pozostawała własnością rządu hiszpańskiego. W zamierzeniach kolonizatorów wprowadzenie u Guaranów tej namiastki prywatnej własności mogłoby się stać narzędziem ich wywłaszczenia, podczas gdy dotąd cała ziemia była ich wspólną, niczym nie ograniczoną własnością.

Było to nazajutrz po groźbach komuny z Assuncion, skierowanych przeciwko osiedlom redukcyjnym, a w przededniu wielkiego dekretu królewskiego z 1743 r. Napastowani ze wszystkich stron i we wszystkich krajach, a widząc, iż sam byt stworzonego przez nich dzieła coraz bardziej jest zagrożony, jezuici zrozumieli potrzebę dokonania strategicznego odwrotu. Marcin de Moussy, wtajemniczony na miejscu w bieg spraw przez starego proboszcza Gaya, z wdziękiem i pogodą opisuje wpadki. "Dwór madrycki występował kilkakrotnie w sprawie stosowanego w osiedlach redukcyjnych systemu komunistycznego zwracając uwagę, iż po blisko stu pięćdziesięciu latach doświadczeń", Indianie powinni już być dostatecznie ucywilizowani, aby można ich było po trosze pozostawić własnemu losowi, dopuszczając ich przynajmniej do własności. Jezuici przyznali, że jest to rzecz najbardziej słuszna i zaczęli wprowadzać pewne zmiany do wewnętrznego ustroju instytucji. Jednakowoż nawyk stał się już tak mocny i tak bardzo odpowiadał usposobieniu Indian, że wszystko szło tak jak dawniej.

Od tego czasu jednak ojcowie podkreślali z coraz to większym naciskiem, że obok ziem gromadzkich zwanych tupambae istnieją także działki prywatne, czyli abambae.

Pisząc w r. 1749 w tonie przychylnym dla jezuitów i opierając się na otrzymanych od nich informacjach Muratori wspomina o tych działkach. Również i Charlevoix niezwykle zręcznie włącza się do tego manewru odwrotowego. Wypada przytoczyć tu jego słowa, gdyż zaważyły one na wielu sądach wypowiedzianych w tej sprawie. "Wielu ludzi uważa - powiada Charlevoix - że w tej republice nikt nic nie posiada na własność… Być może, iż coś w tym rodzaju zachodziło istotnie w okresie kiedy Indianie ci, od niedawna dopiero osiedli, nie byli jeszcze w stanie zdobywać pracą środków do życia. Od tego czasu jednak… przydzielono każdej rodzinie działkę gruntu, którą, jeśli uprawiana będzie tak jak ich tego nauczono, zdoła zaspokoić ich zapotrzebowanie…".

"Poza tymi terenami, przydzielonymi na własność każdemu z ojców rodziny są także grunty należące do wspólnoty, których płody składa się w magazynach publicznych". Magazyny te, dodaje on, pozwalają pokrywać różne potrzeby, zapewniając między innymi utrzymanie tym, którzy wyczerpali swoje zapasy.

Tak przedstawia tę sprawę Charlevoix w obszernej i wartościowej pracy, napisanej dla obrony Towarzystwa Jezusowego w najbardziej historycznej dla niego chwili. Nie wtajemniczony czytelnik odnosi nieodparte wrażenie, że owe działki "oddane na własność" stanowiły istotnie prywatną własność ziemską, że były instytucją stałą i sięgającą pierwszych dziesięcioleci istnienia Republiki i że miały one decydujące znaczenie dla wyżywienia rodziny.

Dochód z ziem gromadzkich miałby służyć wyłącznie na pokrycie różnych kosztów związanych z administracją i opieką społeczną. Osiedla redukcyjne niewiele różniłyby się więc od "normalnego" systemu własności prywatnej. Może co najwyżej dobra wspólne obejmowały tu nieco szerszy niż gdzie indziej zakres.

Nic ponadto.

W wyniku tego pisarze, poświęcający dorywczo tu i ówdzie stroniczkę czy rozdział osiedlom redukcyjnym, utrzymują z reguły, iż własność ziemska składała się z działek prywatnych zwanych abamba zapewniających byt rodzinom oraz ze wspólnych "pól Bożych" czyli tupamba, z których dochód przeznaczony był na utrzymanie sierot, wdów i kalek.

Tego rodzaju obraz jest z gruntu fałszywy. Był w tym częściowo pozór prawdy, ale jedynie w odniesieniu do ostatniego okresu. Ale pozór tylko, gdyż w rzeczywistości omawiane działki nie były wcale własnością prywatną.

Wobec tego jednak, że utworzenie tych działek posłużyło za podstawę tym wszystkim, którzy przeczą jakoby w Paragwaju własność miała charakter komunistyczny albo przynajmniej twierdzą, że występowało tam również prywatne władanie ziemią, należy poświęcić nieco miejsca, aby wyjaśnić jak w istocie przedstawiała się sprawa tych działek.

Muratori nazywa przyznaną Guarańczykowi działkę gruntową "kawałkiem ziemi wypożyczonej mu przez Republikę; jest on jej użytkownikiem". Działki dawano w dożywocie w chwili zawierania małżeństwa. Nie były one dziedziczone. Hernandez "sądzi", iż ojcu rodziny wolno było przekazać spadkobiercom uprawianą przez siebie działkę. Ale wierny jego uczeń, Fassbinder, sam przyznaje po sumiennym zbadaniu sprawy, że nie udało mu się znaleźć nic takiego, co potwierdzałoby powyższe przypuszczenie. Działka ojca powracała w chwili jego zgonu do wspólnoty, nawet gdy żyła wdowa, bez żadnego zresztą uszczerbku dla niej ani dla jej dzieci.

Wyjaśnienia te są dostatecznie przekonywujące. Dodajmy jeszcze, że według słów samego Charlevoix praca na powierzonej działce była regulowana i kontrolowana tak samo, jak na gruntach niepodzielnych. Wspólnota dostarczała zwierząt pociągowych, narzędzi do uprawy roli oraz ziarna siewnego, zarówno do pracy na działkach, jak i gruntach wspólnych.

Inwentarz żywy pozostawał zawsze - przed wprowadzeniem działek, w okresie istnienia i potem - własnością wspólną.

Ojciec Cardiel przyznaje, że Guaranowie "nie posiadają na własność krów, wołów, koni, owiec ani mułów lecz jedynie kury". "Codziennie prowadzi się do osady pewną ilość bydła i owiec, które przekazuje się do rąk osób które zajmują się ubojem. Ci z kolei zawiadamiają komendantów dzielnic, którzy biorą tyle, ile potrzeba do zaspokojenia potrzeb wszystkich rodzin i przydzielają każdej z nich część jaka na nich przypada w zależności od liczby członków". Wróciwszy wraz ze wszystkimi swoimi wydalonymi współbraćmi zakonnymi do Europy, Cardiel nie kryje swojego rozczarowania, iż opisanego przezeń stanu rzeczy nie można było zmienić. Jezuici - dodaje skwapliwie - nie ponoszą za to odpowiedzialności. Zdarzało się, iż niektórzy ojcowie, wykazujący więcej zapału do sprawy przybliżenia wspólnoty do ustroju opartego na własności indywidualnej, przydzielali każdej z rodzin zamieszkujących ich osiedle pewną ilość bydła, koni i owiec w nadziei, że tym sposobem wzbudzą większe zainteresowanie do działki.

"Nigdy się to nie udało" - powiada Cardiel. Pewien Mulat, który z upodobaniem hodował małe stadko "w kącie wsi", wspominany jest jako fenomen. Guaranom wystarczyło posiadanie dla własnej przyjemności jednego konia lub muła.

Komisarze przeprowadzający rozgraniczenie oraz urzędnicy, którym zlecono dopilnowanie wykonania postanowień traktatu z 1750 r. wysunęli z kolei propozycję przydzielenia każdemu z Guaranów bydła, koni, mułów oraz kawałka pola pod uprawę herbaty, tytoniu itd. Cardiel zauważa, że Guaranowie nie byli zdolni do tego. Nie próbuje jednak przeczyć samemu faktowi, który wywołał zarzuty ze strony komisarzy. Ojciec Sepp powtarza ten sam leitmotiv: "Guaranowie nie byli zdolni". Nie byli zdolni do hodowli bydła! A przecież w każdym osiedlu zajmowali się z doskonałym skutkiem stadem krów dojnych stanowiącą własność wspólną, a estancje ich uchodziły za najlepiej prowadzone w całej Ameryce Południowej.

Kierowali nimi nie ojcowie, lecz właśnie sami Guaranowie, zdani tu całkowicie na swoje siły.

Guaranowie, chociaż posiadali odpowiednie zdolności, po prostu nie reagowali na wysiłki, zmierzające do tego aby się wyrzekli tej formy własności, z której byli całkowicie zadowoleni. Ich praktyczna postawa w stosunku do działek stawia dla tego zagadnienia dodatkową ilustrację, bardzo ostrą w swojej treści. Mówi ona więcej niż najlepiej wystudiowane elaboraty obrończe czy też najbardziej uparte zaprzeczenia.

Poczucie pewności i spokoju o przyszłość tak dalece wiązało się w umysłach Guaranów z gospodarką kolektywną, iż rodziny którym proponowano wykrojenie działki z najżyźniejszych gruntów, wspaniałomyślnie zadowalały się jak najdrobniejszym kawałkiem. Według słów ojca Sepp zdarzało się, iż ci "filantropi" nie raczyli przyjmować pola, którego szerokość przekraczała osiemnaście kroków. Dekret Filipa V, rozstrzygający kwestie sporne na korzyść jezuitów, przyznaje, iż "nikt prawie" spośród tych, którym powierzono działki, nie mógł się z nich utrzymać. Ojciec Sepp przewodniczył osobiście przy rozdziale gruntów dla trzech tysięcy osób w chwili zasiedlania osiedla San Juan. Nie zaszedł przy tym ani jeden wypadek sprzeciwu. Każdy uważał, że otrzymał "aż nadto wiele". Nigdy nie znałem żadnej wzmianki o najdrobniejszym choćby zatargu granicznym między jednostkami. Jak zresztą zdarzać się miały podobne wypadki, jeśli nie istniały "ani miedza, ani żadne znaki graniczne"?

Działki bywały zawsze, pomimo nadzoru, mniej lub więcej zaniedbane, a w każdym razie gorzej były uprawiane od gruntów gromadzkich. Praca na wspólnem była bardziej ożywiona, weselsza i lepiej wykonana. Ojciec Sepp, gorący zwolennik ewolucji ku własności prywatnej, przyznał jeszcze, że zacni Guaranowie w te dni, kiedy powinni pracować na działce, "wylegiwali się przez cały dzień w hamaku zawieszonym między dwoma drzewami".

W stosunku do powierzchni gruntów niepodzielnych wielkość działek była znikoma nawet wtedy, gdy przekraczały one wspomnianą przez ojca Sepp miarę osiemnastu kroków. Już z tego co powiedziano wyżej, wynika niezbicie, że w tej sprawie bardzo mocno przesadzono. Według tego, co się czyta u niektórych autorów, Guaranowie mieli by spędzać regularnie dwa, trzy, a nawet cztery dni w tygodniu przy pracy na działce! W rzeczywistości, w chwili ogłoszenia o wprowadzeniu działek, zapowiedziano, że Guaranowie mają pracować na własnej ziemi w soboty i poniedziałki. Niepowodzenie całego eksperymentu stawia ten okólnik wraz z kilku innymi podobnymi w rzędzie nakazów, które służą tylko na użytek zewnętrzny republiki, żartem byłoby chcieć twierdzić, jak to czyni Pombal, że Guaranowie musieli od tej pory pracować na działkach w niedzielę. Guaranowie nigdy w niedziele nie pracowali. Prawda polega na tym, że działki niemal natychmiast po ich wprowadzeniu uległy likwidacji, jak to zauważyli wspominani przez Cardiela komisarze hiszpańscy.

Mówi się jeszcze, że do uprawiania gruntów gromadzkich byłaby wystarczyła praca leniuchów i dzieci. Zaprzecza temu Muratori, opierając się na treści sprawozdania prowincjonała, ojca d’Aguilar. Na tupambach, czyli gruntach wspólnych, byli zajęci wszyscy pracownicy, zarówno "najbardziej doświadczeni i pracowici jak i lenie". Jest to zupełnie zrozumiałe, ponieważ wszystkie wielkie plantacje, obejmujące uprawy takich ziemiopłodów, jak tytoń, yerba-mate, trzcina cukrowa, indygo czy bawełna, pozostawały zawsze w stanie całkowitej niepodzielności. System działek nie dotyczył plantacji.

Na działkach uprawiano zazwyczaj kultury najprostsze, nie wymagające większych zabiegów.

Najbardziej uderzającą cechą tych działek - by tak rzec prywatnych - było to, że dochód z nich należał bezpośrednio do tytularnego właściciela. Twierdzenie, iż żadna rodzina nic nie otrzymywała z produktów tupamby, dopóki zbiór z własnej amby nie został całkowicie wyczerpany, uznać należy za wytwór wyobraźni. Taki czy inny misjonarz dokładający szczególnych starań, aby pobudzić ducha osobistego zainteresowania mógł sobie umieszczać nazwiskom producenta na workach z kukurydzą. Guaranowie z równą obojętnością odnosili się do worków pochodzących z działek jak i do samych działek. Postępowanie ich, jeśli wziąć pod uwagę obowiązujący system ogólny, było naturalne. Toteż jak podaje ojciec de la Torre, jeśli nawet w pewnym okresie działki wytwarzały jakąś minimalną część dóbr użytkowych, rozdziału dokonywano zawsze wyłącznie w zależności od potrzeb, gdyż - "wszystkimi owocami ich pracy - jak to określa dekret Filipa V - rozporządzają misjonarze, którzy za pośrednictwem swych indiańskich urzędników zajmują się zaopatrzeniem, biorąc pod uwagę potrzeby całej osady".

Ojciec Cardiel, który jak wiadomo, ubolewał nad utrzymywaniem systemu komunistycznego, dołożył ze swojej strony wszelkich możliwych starań, aby doprowadzić Guaranów do przyjęcia własności prywatnej; przede wszystkim usiłował wzbudzić w nich poczucie osobistej korzyści i zysku, zachęcając do uprawiania na działkach wartościowych ziemiopłodów w celu sprzedaży nadwyżek. Przyznaje się on szczerze do klęski i oświadcza, że spotkał się tylko z trzema wypadkami, kiedy osoby prywatne wygospodarowały z własnej działki nieco cukru czy bawełny na sprzedaż. W dodatku jedną z tych trzech osób był nawrócony Mulat.

Wprowadzona pod naciskiem czynników zewnętrznych instytucja działek indywidualnych nie zdołała tedy zapuścić korzeni w miejscowej glebie. Stanowiła ona przez pewien czas sztuczny twór w jednolitym organizmie gospodarki Guaranów. Nigdy nawet pod kierownictwem takich ojców jak Cardiel czy Sepp, działka nie była niczym innym jak tylko drobnym kawałkiem ziemi oddanym "w użytkowanie" czy też "wypożyczonym przez Republikę" według określeń Muratoniego. Niezmiernie szybko i bez hałasu podzieliła ona los aktów prawnych, które troskliwie przechowywano z myślą o kolonialnej opinii publicznej.

Wydaje się zresztą, że niebawem misjonarze przestali fałszować istotny stan rzeczy, przynajmniej w odpowiedziach na indagacje ze strony tych osób, którym przyznawali prawo wnikania w te sprawy. W "Cedula Grande" czytamy: "w ostatnich czasach obaj ministrowie zawiadomili radę, że poddali dłuższej rozwadze artykuł dotyczący wspólnego władania kapitałem, płodami i innymi dobrami; że kazali wytłumaczyć sobie zasady gospodarcze, według których dokonywany jest rozdział żywności, odzieży i wszystkiego tego, co konieczne jest do utrzymania ludności; że rozpoznali w tym wszystkim pewien system gospodarczy, osobliwy lecz niezbędny do utrzymania tubylców w ramach uregulowanego życia chrześcijańskiego... a to z uwagi na mierne ich zdolności umysłowe i nieumiejętność wygospodarowania (indywidualnie) codziennych środków utrzymania".

Stan rzeczy zostaje tu znowu wytłumaczony wyłącznie rzekomą tępotą umysłową Guaranów, ale przynajmniej przedstawiony jest zupełnie jasno.

Wobec licznych zgodnych ze sobą świadectw i braku wszelkich dowodów istnienia w Paragwaju prywatnej własności ziemskiej ojciec Huonder, T. J. nie wahał się w ostatnich swych pismach potraktować w sposób zgodny z naszym punktem widzenia pewnych twierdzeń i zaprzeczeń głoszonych przez dawnych ojców pod naciskiem napaści i gróźb ze strony kolonizatorów. W opracowanym dla słownika Herdera artykule pisze on: "wszystkie grunty, wszystkie nieruchomości osiedli redukcyjnych stanowiły własność wspólnoty i przez nią były zarządzane". Inny jezuita, ojciec Kolber wydał w 1876 r. broszurę zatytułowaną "Komunizm Chrześcijański w osiedlach Paragwaju".

Mogliśmy od razu i bez kłopotu zdać się na tego rodzaju autorytet albo też zadowolić się zdecydowanymi i nie podlegającymi dyskusji świadectwami cytowanymi na początku tego rozdziału.

Jeżeli jednak uznaliśmy za wskazane poświęcić tyle uwagi zagadnieniu, które w praktyce nie miało większego znaczenia, to dlatego, że po ogłoszeniu w druku przytoczonych dokumentów i prac, a mianowicie w roku 1912, ukazało się monumentalne dzieło Hernandeza mające charakter oceny ostatecznej.

Z jednej strony Hernandez, jak o tym mogliśmy się przekonać na podstawie cytowanego już tekstu, zajmuje stanowisko niedwuznaczne: ustrój gospodarczy opierał się na własności prywatnej. Nielicznymi tylko dobrami władano wspólnie. "Za czasów jezuitów nie było w osiedlach redukcyjnych komunizmu". Z drugiej strony jednak Hernandez czyni następujące kapitalne wyznanie: "Nie ma pewnego i jasnego dowodu na to, że Indianie z redukcji posiadali, jako jednostki, dobra nieruchome z bezpośrednim tytułem własności. Nie możemy powołać się na żaden z tych aktów z których zazwyczaj jasno wynika istnienie prawa własności. W szczególności nie posiadamy żadnego dokumentu dotyczącego przewłaszczenia w drodze kupna, sprzedaży lub spadkobrania".

Czyżby może Hernandez nadawał pojęciu "komunizmu" znaczenie dowolne, jak czyni to na przykład uczeń jego Fassbinder, który dość wiernie opisuje organizację komunistyczną osiedli redukcyjnych, a mimo to ratuje Republikę i jezuitów stwierdzając, że nie istniała tam wspólność kobiet, a tym samym nie mogło być mowy o komunizmie?...

To wyjaśniałoby sprawę! Ale Hernandez nie idzie tak daleko, owszem, doskonale potrafi rozróżnić: "Jeżeli chodzi - powiada on - o komunizm ustanowiony z zasady dla obalenia prawa własności, to nic podobnego nigdy w osiedlach redukcyjnych nie istniało.

Jeśli natomiast mamy na myśli komunizm faktyczny, w znaczeniu wspólnego korzystania z dóbr, to nie da się zgodnie z prawdą stwierdzić, iż był on w tych osiedlach praktykowany".

Hernandez zaprzecza więc samemu faktowi wspólnego użytkowania dóbr, choć skądinąd przyznaje, jak to już widzieliśmy, że nie znalazł żadnego dowodu na poparcie swej tezy, a jednocześnie w wielu bardzo ustępach podaje fakty świadczące bezspornie o słuszności tezy przeciwnej.

Hernandez był opanowany jedną myślą: udowodnić, że jezuici paragwajscy nie mieli zamiaru przekreślać prawa własności, ani też głosić zasad ateistycznego komunizmu, el monstruoso error del communismo. Jednakowoż cała sprawa jest aż nadto jasna! Jezuitom obca była myśl - również i my jesteśmy od niej dalecy - poddawania w wątpliwość słusznych podstaw prawa własności prywatnej oraz pożytku społecznego mogącego wynikać z posiadania rodzinnego kawałka ziemi w warunkach, w których społeczeństwo skutecznie jest zabezpieczone przeciwko wyzyskowi. Zadaniem historyka było przestudiowanie wprowadzonego w życie przez jezuitów w Paragwaju systemu własności oraz spokojne stwierdzenie - jeśli wyniki badań tego wymagały - iż ściśle kolektywna organizacja nie powoduje żadnych zgubnych konsekwencji.

Przed powzięciem ostatecznych wniosków wypada jeszcze wysłuchać Cardiela, gdyż przede wszystkim na podstawie jego wywodów Hernandez usiłował oprzeć swoją tezę.

Ojciec Cardiel, wybitny misjonarz, prokurator Republiki Guarańskiej, jest pisarzem o stylu starannie odmierzonym i przemyślanym.

Będąc świadkiem wydalenia jezuitów pisał on w warunkach niezwykłych i naprawdę tragicznych, o czym nie wolno zapominać, jeśli pragnie się zachować właściwą perspektywę, by móc zrozumieć należycie rezerwę i czasem nawet umyślną dwuznaczność pewnych ostrożnie dobranych zwrotów wymagających bliższego wyjaśnienia i pozwalających zbyt łatwo na dowolną interpretację.

Pomimo skrępowania zadaniami obrony, jakie sobie stawiał Cardiel, daje on jednak tu i ówdzie określenia ścisłe i jednoznaczne; pomijać ich nie mamy prawa, gdyż wykluczają one możliwość tendencyjnej interpretacji. Mówi ona na przykład, że chociaż niektórzy ojcowie przydzielają głowom rodzin na dożywotnie użytkowanie parcele gruntowe, nie mogące nawet zapewnić koniecznej do wyżywienia rodziny ilości kukurydzy, inni misjonarze nie przestają albo też po przerwie zaczynają ponownie organizować całą pracę w ramach zbiorowych, skupiając "wszystkich mieszkańców danej dzielnicy razem" pod nadzorem kontrolera lub księgowego.

Niepowodzenie złudnego eksperymentu z działkami prywatnymi przedstawione jest w bardzo prosty sposób zwłaszcza w "Declaracion de la Verdad". "Misjonarze starali się o to usilnie - pisze Cardiel - aby każdy z Indian obsiewał własny kawałek roli dla utrzymania rodziny. Doprowadzili też do tego, iż każdy miał na własność kilka sztuk bydła oraz niewielką plantację yerby z chwilą, gdy nauczono się uprawy tej rośliny; jednak wszystkie te wysiłki z bardzo tylko nielicznymi wyjątkami spełzły na niczym".

Podkreślić tu należy, że nawet w wypadku, gdy system działek przyjął się na stałe i wytworzył w końcu pewien typ własności prywatnej, zamiast być tylko próbą wprowadzenia zmian w praktycznej organizacji wspólnej własności - znaczenie eksperymentu komunistycznego w swoim całokształcie nie byłoby przez to mniejsze, gdyż dobrobyt osiedli redukcyjnych osiągnięty został na długo przed ustanowieniem działek, przez sto lat nieustannego postępu dokonanego w oparciu o system własności wspólnej i niepodzielnej.

Co się zaś tyczy zasady wspólnoty w zakresie rzemiosła, przemysłu i handlu, stwierdzić należy, że ostała się ona aż do samego końca bez żadnej zmiany swej istoty czy formy, w ramach, które opiszemy niżej.

Nadużywa się dobrej wiary, kiedy się zapomina o tych ważkich faktach wysuwając na pierwszy plan pewną modyfikację ustrojową, próżną, przejściową i w gruncie rzeczy czysto formalną.

Republika Guarańska przez cały okres swoich dziejów żyła w systemie wspólnej własności ziemi. Indywidualne władanie ziemią nie zostało nigdy zrealizowane na jakiejkolwiek części terytorium. Kupno, sprzedaż, dzierżawa czy dziedziczenie najmarniejszego nawet skrawka gruntu, wykorzystywanie cudzej pracy dla osobistych celów, przekształcanie ziemi w narzędzie panowania czy wyzyskiwania człowieka przez człowieka - wszystko to było całkowicie nieznane. Oddawane na dożywotnie użytkowanie działki indywidualne spotkały się z całkowitą obojętnością Guaranów, najzupełniej zadowolonych z systemu pełnej wspólnoty.

Większość misjonarzy, którzy działali oczywiście pod naciskiem króla i gróźb przeciwników, nie nalegała zresztą zbytnio, rozumując aż nadto dobrze, iż rozwijanie poczucia korzyści egoistycznej musi w ich wspólnotach, zbudowanych na solidarności, doprowadzić do rozkładu życia religijnego i społecznego.


WŁASNOŚĆ W ZAKRESIE RZEMIOSŁ I PRZEMYSŁU. BUDYNKI

Ujęcie tego zagadnienia jest niezwykle proste wobec tego, że nie występują tu żadne sprzeczności.

Wszystkie gmachy publiczne, domy mieszkalne i warsztaty budowano na koszt wspólnoty; stanowiły one jej niezbywalną własność, pozostawały pod jej zarządem i w ramach jej organizacji służyły zaspokajaniu potrzeb swej ludności.

Młode małżeństwa otrzymywały dożywotnio dom w chwili zawierania małżeństwa. Ojciec Sepp opowiada, że młodzieńcy szesnastoletni i dziewczęta w wieku czternastu do piętnastu lat mogli swobodnie pobierać się nie mając żadnych trosk co do zagospodarowania się czy mieszkania. Jeżeli nie było w dyspozycji domu, młodzi małżonkowie zamieszkiwali przejściowo u rodziców, prowadząc wspólnie z nimi gospodarstwo. Zdarzało się to dość często w osiedlu, gdzie przebywał ojciec Sepp. Wykonanie zamierzonych robót budowlanych odwlekano niekiedy rozmyślnie, aby uzupełnić wychowanie mniej dojrzałych do samodzielnego życia par narzeczeńskich.

Stanowiąc własność społeczną domy mieszkalne nie mogły stać się źródłem jakiegokolwiek wyzysku. Nikt nie potrzebował się troszczyć o czynsz. Właściciele i rządcy domów nie istnieli jeszcze wówczas. Nie znano nawet umowy o najem, ani żadnych aktów sprzedaż nieruchomości. "Nikt nie mógł sprzedać pola czy domu", ani też nie mógł być ich pozbawiony. Nie będąc tedy właścicielami Guaranowie czuli się jednak tak jak u siebie, i to w znacznie większym stopniu niż posiadacze własnych domków obciążonych długami lub najemcy we współczesnym systemie własności prywatnej. Guaranowie mieli całkowitą swobodę w urządzaniu i ozdabianiu domów, stosownie do swych upodobań.

W żadnym z tekstów dotyczących Republiki guarańskiej nie spotykamy wzmianki o istnieniu jakiegokolwiek prywatnego warsztatu pracy. Jezuici zakładali wyłącznie warsztaty kolektywne, stanowiące własność społeczną. Wszelkie zajęcia przemysłowe i rzemieślnicze wykonywano zbiorowo w warsztatach komunalnych albo na dziedzińcach kolegium, tak zwanych patios, pod kierownictwem podmajstrzych wyznaczonych przez samych pracowników. Jedynie przędzenie, powierzone kobietom, było wykonywane w domu na rachunek wspólnoty.

Środki transportowe, a więc czółna i wozy, były zmonopolizowane przez wspólnotę.

W zakresie handlu przekonaliśmy się już, że nie dawał on pola do wyzysku. Handel prywatny nie istniał w ogóle. Zastępowała go sprawiedliwa i rozumna dystrybucja dóbr, pozbawiona jakichkolwiek cech pasożytnictwa.

Ubieganie się o egoistyczne zyski nie skusiło umysłowości Guaranów nigdy i w żadnej dziedzinie.

Wspólnota rozciągała się również i na produkty pracy w rzemiośle, tak jak i w rolnictwie. Najrozmaitsze warsztaty, jak odlewnie, młyny, garbarnie, kopalnie itd., pracowały na rzecz wspólnoty i jej organom zdawały swoje wyroby. W zamian za to zboże, owoce, bawełna, yerba-matè i wszelkie inne produkty rozdzielane były zależnie od potrzeb "wszystkim tym, którzy wolni są od uprawiania ziemi ze względu na swe zajęcie", a więc w szczególności "rzemieślnikom, którzy nie mają innego wynagrodzenia za swoją pracę poza tym, że są żywieni i utrzymywani na koszt ogółu".

Przedmioty wykonane w wolnych godzinach stanowiły, rzecz prosta, własność wytwórcy. Guaranowie byli zapalonymi majstrami-amatorami. Ograniczony czas trwania dnia roboczego pozostawiał im wiele chwil wolnych. Szczególnym wzięciem cieszyły się rzeźba oraz prace w skórze. Wymieniano przedmioty rzeźbione na malowidła, ozdobne drobiazgi, instrumenty muzyczne, broń i inne wyroby sporządzone w czasie wolnym od obowiązkowej pracy.

Wszystko zresztą było urządzone w ten sposób, aby nie pozwolić jednostkom na gromadzenie "pewnego rodzaju kapitału, którego narastaniu - jak powiada Rostoul - musiałby się przeciwstawić zazdrosny dozór". W rzeczywistości wszelki dozór w tej dziedzinie był raczej zbędny i nie istniał wcale.

Zasada wspólnoty dóbr obowiązywała także w stosunkach wzajemnych między poszczególnymi osiedlami, choć zakres nie był tu jeszcze ściśle ustalony.

Sprawa ta była jednak na dobrej drodze. Wydany w 1737 r. regulamin głosi, że zalesione wzgórza na północ od Corpus będą "wspólnie służyć wszystkim osiedlom do wyrębu drzewa".

W tym samym dokumencie znajdujemy też zarządzenie skierowane przeciwko wprowadzonemu właśnie przez Camdelarię pobierania myta za przepęd bydła z sąsiednich osiedli, a także postanowienie dotyczące podatku wyrównawczego, ściąganego od czterech niżej położonych redukcji mających korzystniejsze warunki.

Widzimy stąd, że jezuici nie mieli bynajmniej zamiaru nadawać własności kolektywnej poszczególnych osiedli cech burżuazyjnych ani też pogańskich. Wobec tego, wspólne przeznaczenie dóbr było naczelną zasadą społeczną, musiało ono także odgrywać główną rolę w stosunkach między osiedlami. W miarę rozwoju gospodarki troszczono się o utrzymanie solidarności i równowagi między osiedlami, w taki sposób, aby nie naruszać kompetencji zarządu terytorium, ściśle określonych dla poszczególnych osiedli. Duch współpracy całkowicie wypełniał istniejące luki w zarządzeniach. "Co zasługuje na najwyższe uznanie - pisze Muratori - to fakt, że jeśli którakolwiek z osad popada w głód, czy to w skutek niesprzyjającej pogody, czy też w wyniku jednego z tych nieszczęść jakie niejednokrotnie przyprawiają najstaranniejszych rolników o utratę całego plonu ich pracy, lub wreszcie z powodu pomoru zwierząt gospodarskich, sąsiednie redukcje nie omieszkują nigdy pomóc jej i ułatwić powetowanie strat, nie oczekując od niej w zamian niczego poza taką samą pomocą w takiej samej potrzebie".

Tak więc powtórzyć możemy za ojcem Florentin de Bourges, że "udało się wyplenić w tej społeczności chrześcijańskiej wszelką nędzę; nie widzi się tam ubogich ani też żebraków, wszyscy zaś mają rzeczy niezbędne w równej obfitości".

Nigdy chyba nie zapewniono całej ludności równie sprawiedliwego korzystania z darów ziemi. Każdy namacalnie odczuwał swój udział we wspólnych dobrach. Jest też rzeczą oczywistą, że gdyby Republika Guarańska nie uległa przedwczesnemu zniszczeniu, gdyby rozwój jej mógł bez przeszkód trwać dalej, Guaranowie mogliby swobodnie dysponować wzrastającą masą dóbr w sposób coraz to bardziej giętki i całkowicie zgodny z podstawowymi zasadami systemu.

"Już na pierwszy rzut oka widać wszystkie korzyści, jakie neofitom dawało wspólne użytkowanie dóbr. Indianie są biedni, a mimo to niczego im nie brak. Zachowują oni między sobą całkowitą równość, stanowiącą najtrwalszą ostoję jedności i spokoju publicznego".

Nie mając własności prywatnej każdy korzystał w najwyższym stopniu z własności osobistej. Nie było wcale "proletariuszów" ani ludzi pozbawionych własności, nikogo nie można było wywłaszczać z zasadniczych praw do wspólnej ziemi i wspólnych dóbr.

Nie było malkontentów ani buntowników. "Czego więcej może być potrzeba chrześcijanom, jeśli nie grozi im brak tych najniezbędniejszych do życia środków, poza które nie wybiegają ich pragnienia; jeśli potrafią nawet, za przykładem Apostoła, jednakowo łatwo żyć w obfitości nie nadużywając jej, jak i w niedostatku nie skarżąc się; jeśli nie ima się ich nigdy pokusa utraty zaufania do Opatrzności, która zawsze pozwala im znaleźć środki zaradcze przeciwko wszelkim nieprzewidzianym wypadkom; jeśli wreszcie wszystkie ich czynności i uczucia są kierowane najczystszymi zasadami religii?". Położenie ich "jeśli je rozpatrywać z punktu widzenia prawdziwych zasad, jest korzystniejsze niż najbardziej kwitnących narodów Europy. Wolność dobrze uregulowana, obfite zapasy wszelkich niezbędnych do życia rzeczy, mieszkanie szczupłe wprawdzie, ale wystarczające, spokój, jedność, zgoda, czyż nie w tym właśnie zawiera się prawdziwe szczęście ludów".

Tego samego zdania jest również nowoczesny przywódca socjalistyczny, Szkot, Cunningham Graham, skądinąd obojętnie odnoszący się do religii. Cunningham Graham gruntownie zaznajomił się z dziejami osiedli chrześcijańskich w Paragwaju, gdzie sam przez pewien czas przebywał. Przewertował on dokładnie archiwa w Madrycie i w Salamance. Sąd jego ogranicza się, jak to już zaznaczyliśmy, do gospodarczych i społecznych skutków systemu ustanowionego przez jezuitów. Oto jego słowa: "system rządów wewnętrznych na terenach misyjnych Paragwaju był pewną postacią demokracji. Ta w swoim rodzaju kontrolowana władza reprezentantów ludu była najbardziej odpowiednia dla ówczesnych Indian". Autor tłumaczy następnie, że Guaranów najsilniej przywiązało do jezuitów przekonanie, które ci im wpoili, że ziemia na której żyją, ich domy, warsztaty i stada należą niepodzielnie do nich, "stanowią własność Indian".

Kończąc spokojne karty, poświęcone "żywotnemu zagadnieniu" własności radzibyśmy dojść do przyjaznego porozumienia z czołowym naszym przeciwnikiem, Hernandezem, któremu zmuszeni byliśmy otwarcie się przeciwstawić, chociaż zaznaczyliśmy, że wiele elementów naszego dowodu zawdzięczamy bezpośrednio jemu samemu, bądź też wskazanym przez niego źródłom. Żywimy dlań za to szczerą wdzięczność. Uzgodnienie poglądów wyrażonych na piśmie nie wydaje się możliwe wobec zastygłego kształtu jego dzieła.

Uparty i nadąsany do końca Hernandez odwraca się od osiedli, samotny i rozstrojony przenosi się on na prawdziwą wieś, ku szałasom pobudowanym na czas robót. I tam właśnie, w obliczu tych bud zapominając o miłych domkach z werandami uszeregowanych wzdłuż szerokich alei, oświadcza on chłodno, że Guaranowie nie zabiegali o to, aby móc wprowadzić w życie prawo własności z tej tylko prostej przyczyny, że nieruchomości były bezwartościowe, pro no tener valos los inmuebles. Ale z czasem - dodaje on - w miarę wzrostu bogactwa i postępu w rolnictwie przywiązaliby się do własności.

Guaranowie, jak niebawem się o tym przekonamy, od dawna już byli namiętnie przywiązani do swych domostw, kościołów, warsztatów, do wspaniałych plantacji, które z całą pewnością nie mogły być bezwartościowe, do swych stad, do wszelkich wreszcie dóbr, które mieli we wspólnym posiadaniu, nie znając sknerstwa ani zawiści.



0 komentarze:

Prześlij komentarz