WŁADANIE ZIEMIĄ I EKSPERYMENT NADZIAŁU GRUNTÓW
Kronikarz Doblas, który przez dziesięć lat pełnił funkcje teniente
(zastępcy) gubernatora osadzonego w Concepcion po wydaleniu jezuitów,
pisze, że własność prywatna była wśród Indian zamieszkujących republikę
jezuicką zakazana, no se les permitia. Informacja ta jest, na ogół biorąc,
ścisła, nie odpowiada jednak prawdzie, jeśli chodzi o tryb władania ziemią w
ostatnim okresie trwania Republiki. Na jakiś czas przed jej upadkiem ojcowie
czynili w istocie mniej lub więcej zdecydowane wysiłki, zmierzające do
wprowadzenia i zakorzenienia upodobań do własności prywatnej. Starania te nie
dały wyniku wskutek braku zainteresowania i biernego oporu ze strony Guaranów.
Nie zmienia to jednak faktu, że w tym okresie Indianie byliby mogli zostać
właścicielami lub mówiąc ściślej, prywatnymi administratorami pewnej
powierzchni gruntów, gdyby tego chcieli.
Oto jak się rzecz miała.
Panujący w osiedlach redukcyjnych ustrój komunistyczny
podlegał ostrej krytyce zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Utrzymywano, iż
jezuici wprowadzili go po to tylko, żeby móc łatwiej wyzyskiwać Guaranów.
Pogląd taki przyjął się powszechnie. Dotrwał on nawet mniej więcej aż do do
naszych czasów, czemu zapewne sprzyjała okoliczność, że niektórzy jezuici
doszli w końcu do tego, że przeczyli samemu faktowi istnienia komunizmu. Zięć
Karola Marksa, Paweł Lafargue, z zapałem podjął ten zarzut. Jezuici, jego
zdaniem, nie zorganizowali prawdziwego społeczeństwa komunistycznego, lecz
jakąś "organizację łupieżczą".
Kolonizatorzy żądali rozdzielenia ziemi między Guaranów,
opierając się na tekście "Leyes de Indias", które
przewidywały, iż każdy Indianin będzie uprawiał sześćdziesiąt stóp ziemi, na
zapłacenie podatków. Działka ta pozostawała własnością rządu hiszpańskiego. W
zamierzeniach kolonizatorów wprowadzenie u Guaranów tej namiastki prywatnej
własności mogłoby się stać narzędziem ich wywłaszczenia, podczas gdy dotąd cała
ziemia była ich wspólną, niczym nie ograniczoną własnością.
Było to nazajutrz po groźbach komuny z Assuncion,
skierowanych przeciwko osiedlom redukcyjnym, a w przededniu wielkiego dekretu
królewskiego z 1743 r. Napastowani ze wszystkich stron i we wszystkich krajach,
a widząc, iż sam byt stworzonego przez nich dzieła coraz bardziej jest zagrożony,
jezuici zrozumieli potrzebę dokonania strategicznego odwrotu. Marcin de Moussy,
wtajemniczony na miejscu w bieg spraw przez starego proboszcza Gaya, z
wdziękiem i pogodą opisuje wpadki. "Dwór madrycki występował kilkakrotnie
w sprawie stosowanego w osiedlach redukcyjnych systemu komunistycznego
zwracając uwagę, iż po blisko stu pięćdziesięciu latach doświadczeń",
Indianie powinni już być dostatecznie ucywilizowani, aby można ich było po
trosze pozostawić własnemu losowi, dopuszczając ich przynajmniej do własności.
Jezuici przyznali, że jest to rzecz najbardziej słuszna i zaczęli wprowadzać
pewne zmiany do wewnętrznego ustroju instytucji. Jednakowoż nawyk stał się już
tak mocny i tak bardzo odpowiadał usposobieniu Indian, że wszystko szło tak jak
dawniej.
Od tego czasu jednak ojcowie podkreślali z coraz to większym
naciskiem, że obok ziem gromadzkich zwanych tupambae
istnieją także działki prywatne, czyli abambae.
Pisząc w r. 1749 w tonie przychylnym dla jezuitów i
opierając się na otrzymanych od nich informacjach Muratori wspomina o tych
działkach. Również i Charlevoix niezwykle zręcznie włącza się do tego manewru
odwrotowego. Wypada przytoczyć tu jego słowa, gdyż zaważyły one na wielu sądach
wypowiedzianych w tej sprawie. "Wielu ludzi uważa - powiada Charlevoix -
że w tej republice nikt nic nie posiada na własność… Być może, iż coś w tym
rodzaju zachodziło istotnie w okresie kiedy Indianie ci, od niedawna dopiero
osiedli, nie byli jeszcze w stanie zdobywać pracą środków do życia. Od tego
czasu jednak… przydzielono każdej rodzinie działkę gruntu, którą, jeśli
uprawiana będzie tak jak ich tego nauczono, zdoła zaspokoić ich
zapotrzebowanie…".
"Poza tymi terenami, przydzielonymi na własność każdemu
z ojców rodziny są także grunty należące do wspólnoty, których płody składa się
w magazynach publicznych". Magazyny te, dodaje on, pozwalają pokrywać
różne potrzeby, zapewniając między innymi utrzymanie tym, którzy wyczerpali
swoje zapasy.
Tak przedstawia tę sprawę Charlevoix w obszernej i
wartościowej pracy, napisanej dla obrony Towarzystwa Jezusowego w najbardziej
historycznej dla niego chwili. Nie wtajemniczony czytelnik odnosi nieodparte
wrażenie, że owe działki "oddane na własność" stanowiły istotnie
prywatną własność ziemską, że były instytucją stałą i sięgającą pierwszych
dziesięcioleci istnienia Republiki i że miały one decydujące znaczenie dla
wyżywienia rodziny.
Dochód z ziem gromadzkich miałby służyć wyłącznie na
pokrycie różnych kosztów związanych z administracją i opieką społeczną. Osiedla
redukcyjne niewiele różniłyby się więc od "normalnego" systemu
własności prywatnej. Może co najwyżej dobra wspólne obejmowały tu nieco szerszy
niż gdzie indziej zakres.
Nic ponadto.
W wyniku tego pisarze, poświęcający dorywczo tu i ówdzie
stroniczkę czy rozdział osiedlom redukcyjnym, utrzymują z reguły, iż własność
ziemska składała się z działek prywatnych zwanych abamba zapewniających byt rodzinom oraz ze wspólnych "pól Bożych" czyli tupamba, z których dochód przeznaczony
był na utrzymanie sierot, wdów i kalek.
Tego rodzaju obraz jest z gruntu fałszywy. Był w tym
częściowo pozór prawdy, ale jedynie w odniesieniu do ostatniego okresu. Ale
pozór tylko, gdyż w rzeczywistości omawiane działki nie były wcale własnością
prywatną.
Wobec tego jednak, że utworzenie tych działek posłużyło za
podstawę tym wszystkim, którzy przeczą jakoby w Paragwaju własność miała
charakter komunistyczny albo przynajmniej twierdzą, że występowało tam również
prywatne władanie ziemią, należy poświęcić nieco miejsca, aby wyjaśnić jak w
istocie przedstawiała się sprawa tych działek.
Muratori nazywa przyznaną Guarańczykowi działkę gruntową
"kawałkiem ziemi wypożyczonej mu przez Republikę; jest on jej
użytkownikiem". Działki dawano w dożywocie w chwili zawierania małżeństwa.
Nie były one dziedziczone. Hernandez "sądzi", iż ojcu rodziny wolno
było przekazać spadkobiercom uprawianą przez siebie działkę. Ale wierny jego
uczeń, Fassbinder, sam przyznaje po sumiennym zbadaniu sprawy, że nie udało mu
się znaleźć nic takiego, co potwierdzałoby powyższe przypuszczenie. Działka
ojca powracała w chwili jego zgonu do wspólnoty, nawet gdy żyła wdowa, bez
żadnego zresztą uszczerbku dla niej ani dla jej dzieci.
Wyjaśnienia te są dostatecznie przekonywujące. Dodajmy
jeszcze, że według słów samego Charlevoix praca na powierzonej działce była
regulowana i kontrolowana tak samo, jak na gruntach niepodzielnych. Wspólnota
dostarczała zwierząt pociągowych, narzędzi do uprawy roli oraz ziarna siewnego,
zarówno do pracy na działkach, jak i gruntach wspólnych.
Inwentarz żywy pozostawał zawsze - przed wprowadzeniem
działek, w okresie istnienia i potem - własnością wspólną.
Ojciec Cardiel przyznaje, że Guaranowie "nie posiadają
na własność krów, wołów, koni, owiec ani mułów lecz jedynie kury".
"Codziennie prowadzi się do osady pewną ilość bydła i owiec, które
przekazuje się do rąk osób które zajmują się ubojem. Ci z kolei zawiadamiają
komendantów dzielnic, którzy biorą tyle, ile potrzeba do zaspokojenia potrzeb
wszystkich rodzin i przydzielają każdej z nich część jaka na nich przypada w
zależności od liczby członków". Wróciwszy wraz ze wszystkimi swoimi
wydalonymi współbraćmi zakonnymi do Europy, Cardiel nie kryje swojego
rozczarowania, iż opisanego przezeń stanu rzeczy nie można było zmienić.
Jezuici - dodaje skwapliwie - nie ponoszą za to odpowiedzialności. Zdarzało
się, iż niektórzy ojcowie, wykazujący więcej zapału do sprawy przybliżenia
wspólnoty do ustroju opartego na własności indywidualnej, przydzielali każdej z
rodzin zamieszkujących ich osiedle pewną ilość bydła, koni i owiec w nadziei,
że tym sposobem wzbudzą większe zainteresowanie do działki.
"Nigdy się to nie udało" - powiada Cardiel. Pewien
Mulat, który z upodobaniem hodował małe stadko "w kącie wsi",
wspominany jest jako fenomen. Guaranom wystarczyło posiadanie dla własnej
przyjemności jednego konia lub muła.
Komisarze przeprowadzający rozgraniczenie oraz urzędnicy,
którym zlecono dopilnowanie wykonania postanowień traktatu z 1750 r. wysunęli z
kolei propozycję przydzielenia każdemu z Guaranów bydła, koni, mułów oraz
kawałka pola pod uprawę herbaty, tytoniu itd. Cardiel zauważa, że Guaranowie
nie byli zdolni do tego. Nie próbuje jednak przeczyć samemu faktowi, który
wywołał zarzuty ze strony komisarzy. Ojciec Sepp powtarza ten sam leitmotiv:
"Guaranowie nie byli zdolni". Nie byli zdolni do hodowli bydła! A
przecież w każdym osiedlu zajmowali się z doskonałym skutkiem stadem krów
dojnych stanowiącą własność wspólną, a estancje ich uchodziły za najlepiej
prowadzone w całej Ameryce Południowej.
Kierowali nimi nie ojcowie, lecz właśnie sami Guaranowie,
zdani tu całkowicie na swoje siły.
Guaranowie, chociaż posiadali odpowiednie zdolności, po
prostu nie reagowali na wysiłki, zmierzające do tego aby się wyrzekli tej formy
własności, z której byli całkowicie zadowoleni. Ich praktyczna postawa w
stosunku do działek stawia dla tego zagadnienia dodatkową ilustrację, bardzo
ostrą w swojej treści. Mówi ona więcej niż najlepiej wystudiowane elaboraty
obrończe czy też najbardziej uparte zaprzeczenia.
Poczucie pewności i spokoju o przyszłość tak dalece wiązało
się w umysłach Guaranów z gospodarką kolektywną, iż rodziny którym proponowano
wykrojenie działki z najżyźniejszych gruntów, wspaniałomyślnie zadowalały się
jak najdrobniejszym kawałkiem. Według słów ojca Sepp zdarzało się, iż ci
"filantropi" nie raczyli przyjmować pola, którego szerokość
przekraczała osiemnaście kroków. Dekret Filipa V, rozstrzygający kwestie sporne
na korzyść jezuitów, przyznaje, iż "nikt prawie" spośród tych, którym
powierzono działki, nie mógł się z nich utrzymać. Ojciec Sepp przewodniczył
osobiście przy rozdziale gruntów dla trzech tysięcy osób w chwili zasiedlania
osiedla San Juan. Nie zaszedł przy tym ani jeden wypadek sprzeciwu. Każdy
uważał, że otrzymał "aż nadto wiele". Nigdy nie znałem żadnej wzmianki
o najdrobniejszym choćby zatargu granicznym między jednostkami. Jak zresztą
zdarzać się miały podobne wypadki, jeśli nie istniały "ani miedza, ani
żadne znaki graniczne"?
Działki bywały zawsze, pomimo nadzoru, mniej lub więcej
zaniedbane, a w każdym razie gorzej były uprawiane od gruntów gromadzkich.
Praca na wspólnem była bardziej ożywiona, weselsza i lepiej wykonana. Ojciec
Sepp, gorący zwolennik ewolucji ku własności prywatnej, przyznał jeszcze, że
zacni Guaranowie w te dni, kiedy powinni pracować na działce, "wylegiwali
się przez cały dzień w hamaku zawieszonym między dwoma drzewami".
W stosunku do powierzchni gruntów niepodzielnych wielkość
działek była znikoma nawet wtedy, gdy przekraczały one wspomnianą przez ojca
Sepp miarę osiemnastu kroków. Już z tego co powiedziano wyżej, wynika
niezbicie, że w tej sprawie bardzo mocno przesadzono. Według tego, co się czyta
u niektórych autorów, Guaranowie mieli by spędzać regularnie dwa, trzy, a nawet
cztery dni w tygodniu przy pracy na działce! W rzeczywistości, w chwili
ogłoszenia o wprowadzeniu działek, zapowiedziano, że Guaranowie mają pracować
na własnej ziemi w soboty i poniedziałki. Niepowodzenie całego eksperymentu
stawia ten okólnik wraz z kilku innymi podobnymi w rzędzie nakazów, które służą
tylko na użytek zewnętrzny republiki, żartem byłoby chcieć twierdzić, jak to
czyni Pombal, że Guaranowie musieli od tej pory pracować na działkach w
niedzielę. Guaranowie nigdy w niedziele nie pracowali. Prawda polega na tym, że
działki niemal natychmiast po ich wprowadzeniu uległy likwidacji, jak to
zauważyli wspominani przez Cardiela komisarze hiszpańscy.
Mówi się jeszcze, że do uprawiania gruntów gromadzkich
byłaby wystarczyła praca leniuchów i dzieci. Zaprzecza temu Muratori, opierając
się na treści sprawozdania prowincjonała, ojca d’Aguilar. Na tupambach, czyli
gruntach wspólnych, byli zajęci wszyscy pracownicy, zarówno "najbardziej
doświadczeni i pracowici jak i lenie". Jest to zupełnie zrozumiałe,
ponieważ wszystkie wielkie plantacje, obejmujące uprawy takich ziemiopłodów,
jak tytoń, yerba-mate, trzcina cukrowa, indygo czy bawełna, pozostawały zawsze
w stanie całkowitej niepodzielności. System działek nie dotyczył plantacji.
Na działkach uprawiano zazwyczaj kultury najprostsze, nie
wymagające większych zabiegów.
Najbardziej uderzającą cechą tych działek - by tak rzec
prywatnych - było to, że dochód z nich należał bezpośrednio do tytularnego
właściciela. Twierdzenie, iż żadna rodzina nic nie otrzymywała z produktów
tupamby, dopóki zbiór z własnej amby nie został całkowicie wyczerpany, uznać
należy za wytwór wyobraźni. Taki czy inny misjonarz dokładający szczególnych
starań, aby pobudzić ducha osobistego zainteresowania mógł sobie umieszczać
nazwiskom producenta na workach z kukurydzą. Guaranowie z równą obojętnością
odnosili się do worków pochodzących z działek jak i do samych działek.
Postępowanie ich, jeśli wziąć pod uwagę obowiązujący system ogólny, było
naturalne. Toteż jak podaje ojciec de la Torre, jeśli nawet w pewnym okresie działki
wytwarzały jakąś minimalną część dóbr użytkowych, rozdziału dokonywano zawsze
wyłącznie w zależności od potrzeb, gdyż - "wszystkimi owocami ich pracy -
jak to określa dekret Filipa V - rozporządzają misjonarze, którzy za
pośrednictwem swych indiańskich urzędników zajmują się zaopatrzeniem, biorąc
pod uwagę potrzeby całej osady".
Ojciec Cardiel, który jak wiadomo, ubolewał nad
utrzymywaniem systemu komunistycznego, dołożył ze swojej strony wszelkich
możliwych starań, aby doprowadzić Guaranów do przyjęcia własności prywatnej;
przede wszystkim usiłował wzbudzić w nich poczucie osobistej korzyści i zysku,
zachęcając do uprawiania na działkach wartościowych ziemiopłodów w celu
sprzedaży nadwyżek. Przyznaje się on szczerze do klęski i oświadcza, że spotkał
się tylko z trzema wypadkami, kiedy osoby prywatne wygospodarowały z własnej
działki nieco cukru czy bawełny na sprzedaż. W dodatku jedną z tych trzech osób
był nawrócony Mulat.
Wprowadzona pod naciskiem czynników zewnętrznych instytucja
działek indywidualnych nie zdołała tedy zapuścić korzeni w miejscowej glebie.
Stanowiła ona przez pewien czas sztuczny twór w jednolitym organizmie
gospodarki Guaranów. Nigdy nawet pod kierownictwem takich ojców jak Cardiel czy
Sepp, działka nie była niczym innym jak tylko drobnym kawałkiem ziemi oddanym
"w użytkowanie" czy też "wypożyczonym przez Republikę"
według określeń Muratoniego. Niezmiernie szybko i bez hałasu podzieliła ona los
aktów prawnych, które troskliwie przechowywano z myślą o kolonialnej opinii
publicznej.
Wydaje się zresztą, że niebawem misjonarze przestali
fałszować istotny stan rzeczy, przynajmniej w odpowiedziach na indagacje ze
strony tych osób, którym przyznawali prawo wnikania w te sprawy. W "Cedula
Grande" czytamy: "w ostatnich czasach obaj ministrowie zawiadomili radę,
że poddali dłuższej rozwadze artykuł dotyczący wspólnego władania kapitałem,
płodami i innymi dobrami; że kazali wytłumaczyć sobie zasady gospodarcze,
według których dokonywany jest rozdział żywności, odzieży i wszystkiego tego,
co konieczne jest do utrzymania ludności; że rozpoznali w tym wszystkim pewien
system gospodarczy, osobliwy lecz niezbędny do utrzymania tubylców w ramach
uregulowanego życia chrześcijańskiego... a to z uwagi na mierne ich zdolności
umysłowe i nieumiejętność wygospodarowania (indywidualnie) codziennych środków
utrzymania".
Stan rzeczy zostaje tu znowu wytłumaczony wyłącznie rzekomą
tępotą umysłową Guaranów, ale przynajmniej przedstawiony jest zupełnie jasno.
Wobec licznych zgodnych ze sobą świadectw i braku wszelkich
dowodów istnienia w Paragwaju prywatnej własności ziemskiej ojciec Huonder, T.
J. nie wahał się w ostatnich swych pismach potraktować w sposób zgodny z naszym
punktem widzenia pewnych twierdzeń i zaprzeczeń głoszonych przez dawnych ojców
pod naciskiem napaści i gróźb ze strony kolonizatorów. W opracowanym dla
słownika Herdera artykule pisze on: "wszystkie grunty, wszystkie
nieruchomości osiedli redukcyjnych stanowiły własność wspólnoty i przez nią
były zarządzane". Inny jezuita, ojciec Kolber wydał w 1876 r. broszurę
zatytułowaną "Komunizm Chrześcijański w osiedlach Paragwaju".
Mogliśmy od razu i bez kłopotu zdać się na tego rodzaju
autorytet albo też zadowolić się zdecydowanymi i nie podlegającymi dyskusji
świadectwami cytowanymi na początku tego rozdziału.
Jeżeli jednak uznaliśmy za wskazane poświęcić tyle uwagi
zagadnieniu, które w praktyce nie miało większego znaczenia, to dlatego, że po
ogłoszeniu w druku przytoczonych dokumentów i prac, a mianowicie w roku 1912,
ukazało się monumentalne dzieło Hernandeza mające charakter oceny ostatecznej.
Z jednej strony Hernandez, jak o tym mogliśmy się przekonać
na podstawie cytowanego już tekstu, zajmuje stanowisko niedwuznaczne: ustrój
gospodarczy opierał się na własności prywatnej. Nielicznymi tylko dobrami
władano wspólnie. "Za czasów jezuitów nie było w osiedlach redukcyjnych
komunizmu". Z drugiej strony jednak Hernandez czyni następujące kapitalne
wyznanie: "Nie ma pewnego i jasnego dowodu na to, że Indianie z redukcji
posiadali, jako jednostki, dobra nieruchome z bezpośrednim tytułem własności.
Nie możemy powołać się na żaden z tych aktów z których zazwyczaj jasno wynika
istnienie prawa własności. W szczególności nie posiadamy żadnego dokumentu
dotyczącego przewłaszczenia w drodze kupna, sprzedaży lub spadkobrania".
Czyżby może Hernandez nadawał pojęciu "komunizmu"
znaczenie dowolne, jak czyni to na przykład uczeń jego Fassbinder, który dość
wiernie opisuje organizację komunistyczną osiedli redukcyjnych, a mimo to
ratuje Republikę i jezuitów stwierdzając, że nie istniała tam wspólność kobiet,
a tym samym nie mogło być mowy o komunizmie?...
To wyjaśniałoby sprawę! Ale Hernandez nie idzie tak daleko,
owszem, doskonale potrafi rozróżnić: "Jeżeli chodzi - powiada on - o
komunizm ustanowiony z zasady dla obalenia prawa własności, to nic podobnego
nigdy w osiedlach redukcyjnych nie istniało.
Jeśli natomiast mamy na myśli komunizm faktyczny, w
znaczeniu wspólnego korzystania z dóbr, to nie da się zgodnie z prawdą
stwierdzić, iż był on w tych osiedlach praktykowany".
Hernandez zaprzecza więc samemu faktowi wspólnego
użytkowania dóbr, choć skądinąd przyznaje, jak to już widzieliśmy, że nie
znalazł żadnego dowodu na poparcie swej tezy, a jednocześnie w wielu bardzo
ustępach podaje fakty świadczące bezspornie o słuszności tezy przeciwnej.
Hernandez był opanowany jedną myślą: udowodnić, że jezuici
paragwajscy nie mieli zamiaru przekreślać prawa własności, ani też głosić zasad
ateistycznego komunizmu, el monstruoso error del communismo. Jednakowoż
cała sprawa jest aż nadto jasna! Jezuitom obca była myśl - również i my
jesteśmy od niej dalecy - poddawania w wątpliwość słusznych podstaw prawa
własności prywatnej oraz pożytku społecznego mogącego wynikać z posiadania
rodzinnego kawałka ziemi w warunkach, w których społeczeństwo skutecznie jest
zabezpieczone przeciwko wyzyskowi. Zadaniem historyka było przestudiowanie
wprowadzonego w życie przez jezuitów w Paragwaju systemu własności oraz
spokojne stwierdzenie - jeśli wyniki badań tego wymagały - iż ściśle kolektywna
organizacja nie powoduje żadnych zgubnych konsekwencji.
Przed powzięciem ostatecznych wniosków wypada jeszcze
wysłuchać Cardiela, gdyż przede wszystkim na podstawie jego wywodów Hernandez
usiłował oprzeć swoją tezę.
Ojciec Cardiel, wybitny misjonarz, prokurator Republiki
Guarańskiej, jest pisarzem o stylu starannie odmierzonym i przemyślanym.
Będąc świadkiem wydalenia jezuitów pisał on w warunkach
niezwykłych i naprawdę tragicznych, o czym nie wolno zapominać, jeśli pragnie
się zachować właściwą perspektywę, by móc zrozumieć należycie rezerwę i czasem
nawet umyślną dwuznaczność pewnych ostrożnie dobranych zwrotów wymagających
bliższego wyjaśnienia i pozwalających zbyt łatwo na dowolną interpretację.
Pomimo skrępowania zadaniami obrony, jakie sobie stawiał
Cardiel, daje on jednak tu i ówdzie określenia ścisłe i jednoznaczne; pomijać
ich nie mamy prawa, gdyż wykluczają one możliwość tendencyjnej interpretacji.
Mówi ona na przykład, że chociaż niektórzy ojcowie przydzielają głowom rodzin
na dożywotnie użytkowanie parcele gruntowe, nie mogące nawet zapewnić
koniecznej do wyżywienia rodziny ilości kukurydzy, inni misjonarze nie
przestają albo też po przerwie zaczynają ponownie organizować całą pracę w
ramach zbiorowych, skupiając "wszystkich mieszkańców danej dzielnicy razem"
pod nadzorem kontrolera lub księgowego.
Niepowodzenie złudnego eksperymentu z działkami prywatnymi
przedstawione jest w bardzo prosty sposób zwłaszcza w "Declaracion de la Verdad".
"Misjonarze starali się o to usilnie - pisze Cardiel - aby każdy z Indian
obsiewał własny kawałek roli dla utrzymania rodziny. Doprowadzili też do tego,
iż każdy miał na własność kilka sztuk bydła oraz niewielką plantację yerby z
chwilą, gdy nauczono się uprawy tej rośliny; jednak wszystkie te wysiłki z
bardzo tylko nielicznymi wyjątkami spełzły na niczym".
Podkreślić tu należy, że nawet w wypadku, gdy system działek
przyjął się na stałe i wytworzył w końcu pewien typ własności prywatnej,
zamiast być tylko próbą wprowadzenia zmian w praktycznej organizacji wspólnej
własności - znaczenie eksperymentu komunistycznego w swoim całokształcie nie
byłoby przez to mniejsze, gdyż dobrobyt osiedli redukcyjnych osiągnięty został
na długo przed ustanowieniem działek, przez sto lat nieustannego postępu
dokonanego w oparciu o system własności wspólnej i niepodzielnej.
Co się zaś tyczy zasady wspólnoty w zakresie rzemiosła,
przemysłu i handlu, stwierdzić należy, że ostała się ona aż do samego końca bez
żadnej zmiany swej istoty czy formy, w ramach, które opiszemy niżej.
Nadużywa się dobrej wiary, kiedy się zapomina o tych ważkich
faktach wysuwając na pierwszy plan pewną modyfikację ustrojową, próżną,
przejściową i w gruncie rzeczy czysto formalną.
Republika Guarańska przez cały okres swoich dziejów żyła w
systemie wspólnej własności ziemi. Indywidualne władanie ziemią nie zostało
nigdy zrealizowane na jakiejkolwiek części terytorium. Kupno, sprzedaż,
dzierżawa czy dziedziczenie najmarniejszego nawet skrawka gruntu,
wykorzystywanie cudzej pracy dla osobistych celów, przekształcanie ziemi w narzędzie
panowania czy wyzyskiwania człowieka przez człowieka - wszystko to było
całkowicie nieznane. Oddawane na dożywotnie użytkowanie działki indywidualne
spotkały się z całkowitą obojętnością Guaranów, najzupełniej zadowolonych z
systemu pełnej wspólnoty.
Większość misjonarzy, którzy działali oczywiście pod
naciskiem króla i gróźb przeciwników, nie nalegała zresztą zbytnio, rozumując
aż nadto dobrze, iż rozwijanie poczucia korzyści egoistycznej musi w ich
wspólnotach, zbudowanych na solidarności, doprowadzić do rozkładu życia
religijnego i społecznego.
WŁASNOŚĆ
W ZAKRESIE RZEMIOSŁ I PRZEMYSŁU. BUDYNKI
Ujęcie tego zagadnienia jest niezwykle proste wobec tego, że
nie występują tu żadne sprzeczności.
Wszystkie gmachy publiczne, domy mieszkalne i warsztaty
budowano na koszt wspólnoty; stanowiły one jej niezbywalną własność,
pozostawały pod jej zarządem i w ramach jej organizacji służyły zaspokajaniu
potrzeb swej ludności.
Młode małżeństwa otrzymywały dożywotnio dom w chwili
zawierania małżeństwa. Ojciec Sepp opowiada, że młodzieńcy szesnastoletni i
dziewczęta w wieku czternastu do piętnastu lat mogli swobodnie pobierać się nie
mając żadnych trosk co do zagospodarowania się czy mieszkania. Jeżeli nie było
w dyspozycji domu, młodzi małżonkowie zamieszkiwali przejściowo u rodziców,
prowadząc wspólnie z nimi gospodarstwo. Zdarzało się to dość często w osiedlu,
gdzie przebywał ojciec Sepp. Wykonanie zamierzonych robót budowlanych odwlekano
niekiedy rozmyślnie, aby uzupełnić wychowanie mniej dojrzałych do samodzielnego
życia par narzeczeńskich.
Stanowiąc własność społeczną domy mieszkalne nie mogły stać
się źródłem jakiegokolwiek wyzysku. Nikt nie potrzebował się troszczyć o
czynsz. Właściciele i rządcy domów nie istnieli jeszcze wówczas. Nie znano
nawet umowy o najem, ani żadnych aktów sprzedaż nieruchomości. "Nikt nie
mógł sprzedać pola czy domu", ani też nie mógł być ich pozbawiony. Nie
będąc tedy właścicielami Guaranowie czuli się jednak tak jak u siebie, i to w
znacznie większym stopniu niż posiadacze własnych domków obciążonych długami
lub najemcy we współczesnym systemie własności prywatnej. Guaranowie mieli
całkowitą swobodę w urządzaniu i ozdabianiu domów, stosownie do swych upodobań.
W żadnym z tekstów dotyczących Republiki guarańskiej nie
spotykamy wzmianki o istnieniu jakiegokolwiek prywatnego warsztatu pracy.
Jezuici zakładali wyłącznie warsztaty kolektywne, stanowiące własność
społeczną. Wszelkie zajęcia przemysłowe i rzemieślnicze wykonywano zbiorowo w
warsztatach komunalnych albo na dziedzińcach kolegium, tak zwanych patios,
pod kierownictwem podmajstrzych wyznaczonych przez samych pracowników. Jedynie
przędzenie, powierzone kobietom, było wykonywane w domu na rachunek wspólnoty.
Środki transportowe, a więc czółna i wozy, były
zmonopolizowane przez wspólnotę.
W zakresie handlu przekonaliśmy się już, że nie dawał on
pola do wyzysku. Handel prywatny nie istniał w ogóle. Zastępowała go
sprawiedliwa i rozumna dystrybucja dóbr, pozbawiona jakichkolwiek cech
pasożytnictwa.
Ubieganie się o egoistyczne zyski nie skusiło umysłowości
Guaranów nigdy i w żadnej dziedzinie.
Wspólnota rozciągała się również i na produkty pracy w
rzemiośle, tak jak i w rolnictwie. Najrozmaitsze warsztaty, jak odlewnie,
młyny, garbarnie, kopalnie itd., pracowały na rzecz wspólnoty i jej organom
zdawały swoje wyroby. W zamian za to zboże, owoce, bawełna, yerba-matè i
wszelkie inne produkty rozdzielane były zależnie od potrzeb "wszystkim
tym, którzy wolni są od uprawiania ziemi ze względu na swe zajęcie", a
więc w szczególności "rzemieślnikom, którzy nie mają innego wynagrodzenia
za swoją pracę poza tym, że są żywieni i utrzymywani na koszt ogółu".
Przedmioty wykonane w wolnych godzinach stanowiły, rzecz
prosta, własność wytwórcy. Guaranowie byli zapalonymi majstrami-amatorami. Ograniczony
czas trwania dnia roboczego pozostawiał im wiele chwil wolnych. Szczególnym
wzięciem cieszyły się rzeźba oraz prace w skórze. Wymieniano przedmioty
rzeźbione na malowidła, ozdobne drobiazgi, instrumenty muzyczne, broń i inne
wyroby sporządzone w czasie wolnym od obowiązkowej pracy.
Wszystko zresztą było urządzone w ten sposób, aby nie
pozwolić jednostkom na gromadzenie "pewnego rodzaju kapitału, którego
narastaniu - jak powiada Rostoul - musiałby się przeciwstawić zazdrosny
dozór". W rzeczywistości wszelki dozór w tej dziedzinie był raczej zbędny
i nie istniał wcale.
Zasada wspólnoty dóbr obowiązywała także w stosunkach
wzajemnych między poszczególnymi osiedlami, choć zakres nie był tu jeszcze
ściśle ustalony.
Sprawa ta była jednak na dobrej drodze. Wydany w 1737 r.
regulamin głosi, że zalesione wzgórza na północ od Corpus będą "wspólnie
służyć wszystkim osiedlom do wyrębu drzewa".
W tym samym dokumencie znajdujemy też zarządzenie skierowane
przeciwko wprowadzonemu właśnie przez Camdelarię pobierania myta za przepęd
bydła z sąsiednich osiedli, a także postanowienie dotyczące podatku
wyrównawczego, ściąganego od czterech niżej położonych redukcji mających
korzystniejsze warunki.
Widzimy stąd, że jezuici nie mieli bynajmniej zamiaru
nadawać własności kolektywnej poszczególnych osiedli cech burżuazyjnych ani też
pogańskich. Wobec tego, wspólne przeznaczenie dóbr było naczelną zasadą
społeczną, musiało ono także odgrywać główną rolę w stosunkach między
osiedlami. W miarę rozwoju gospodarki troszczono się o utrzymanie solidarności
i równowagi między osiedlami, w taki sposób, aby nie naruszać kompetencji
zarządu terytorium, ściśle określonych dla poszczególnych osiedli. Duch
współpracy całkowicie wypełniał istniejące luki w zarządzeniach. "Co zasługuje
na najwyższe uznanie - pisze Muratori - to fakt, że jeśli którakolwiek z osad
popada w głód, czy to w skutek niesprzyjającej pogody, czy też w wyniku jednego
z tych nieszczęść jakie niejednokrotnie przyprawiają najstaranniejszych
rolników o utratę całego plonu ich pracy, lub wreszcie z powodu pomoru zwierząt
gospodarskich, sąsiednie redukcje nie omieszkują nigdy pomóc jej i ułatwić
powetowanie strat, nie oczekując od niej w zamian niczego poza taką samą pomocą
w takiej samej potrzebie".
Tak więc powtórzyć możemy za ojcem Florentin de Bourges, że
"udało się wyplenić w tej społeczności chrześcijańskiej wszelką nędzę; nie
widzi się tam ubogich ani też żebraków, wszyscy zaś mają rzeczy niezbędne w
równej obfitości".
Nigdy chyba nie zapewniono całej ludności równie
sprawiedliwego korzystania z darów ziemi. Każdy namacalnie odczuwał swój udział
we wspólnych dobrach. Jest też rzeczą oczywistą, że gdyby Republika Guarańska
nie uległa przedwczesnemu zniszczeniu, gdyby rozwój jej mógł bez przeszkód
trwać dalej, Guaranowie mogliby swobodnie dysponować wzrastającą masą dóbr w
sposób coraz to bardziej giętki i całkowicie zgodny z podstawowymi zasadami
systemu.
"Już na pierwszy rzut oka widać wszystkie korzyści,
jakie neofitom dawało wspólne użytkowanie dóbr. Indianie są biedni, a mimo to
niczego im nie brak. Zachowują oni między sobą całkowitą równość, stanowiącą
najtrwalszą ostoję jedności i spokoju publicznego".
Nie mając własności prywatnej każdy korzystał w najwyższym
stopniu z własności osobistej. Nie było wcale "proletariuszów" ani
ludzi pozbawionych własności, nikogo nie można było wywłaszczać z zasadniczych
praw do wspólnej ziemi i wspólnych dóbr.
Nie było malkontentów ani buntowników. "Czego więcej
może być potrzeba chrześcijanom, jeśli nie grozi im brak tych najniezbędniejszych
do życia środków, poza które nie wybiegają ich pragnienia; jeśli potrafią
nawet, za przykładem Apostoła, jednakowo łatwo żyć w obfitości nie nadużywając
jej, jak i w niedostatku nie skarżąc się; jeśli nie ima się ich nigdy pokusa
utraty zaufania do Opatrzności, która zawsze pozwala im znaleźć środki zaradcze
przeciwko wszelkim nieprzewidzianym wypadkom; jeśli wreszcie wszystkie ich
czynności i uczucia są kierowane najczystszymi zasadami religii?".
Położenie ich "jeśli je rozpatrywać z punktu widzenia prawdziwych zasad,
jest korzystniejsze niż najbardziej kwitnących narodów Europy. Wolność dobrze
uregulowana, obfite zapasy wszelkich niezbędnych do życia rzeczy, mieszkanie
szczupłe wprawdzie, ale wystarczające, spokój, jedność, zgoda, czyż nie w tym
właśnie zawiera się prawdziwe szczęście ludów".
Tego samego zdania jest również nowoczesny przywódca
socjalistyczny, Szkot, Cunningham Graham, skądinąd obojętnie odnoszący się do
religii. Cunningham Graham gruntownie zaznajomił się z dziejami osiedli
chrześcijańskich w Paragwaju, gdzie sam przez pewien czas przebywał.
Przewertował on dokładnie archiwa w Madrycie i w Salamance. Sąd jego ogranicza
się, jak to już zaznaczyliśmy, do gospodarczych i społecznych skutków systemu
ustanowionego przez jezuitów. Oto jego słowa: "system rządów wewnętrznych
na terenach misyjnych Paragwaju był pewną postacią demokracji. Ta w swoim
rodzaju kontrolowana władza reprezentantów ludu była najbardziej odpowiednia
dla ówczesnych Indian". Autor tłumaczy następnie, że Guaranów najsilniej
przywiązało do jezuitów przekonanie, które ci im wpoili, że ziemia na której
żyją, ich domy, warsztaty i stada należą niepodzielnie do nich, "stanowią
własność Indian".
Kończąc spokojne karty, poświęcone "żywotnemu
zagadnieniu" własności radzibyśmy dojść do przyjaznego porozumienia z
czołowym naszym przeciwnikiem, Hernandezem, któremu zmuszeni byliśmy otwarcie
się przeciwstawić, chociaż zaznaczyliśmy, że wiele elementów naszego dowodu
zawdzięczamy bezpośrednio jemu samemu, bądź też wskazanym przez niego źródłom.
Żywimy dlań za to szczerą wdzięczność. Uzgodnienie poglądów wyrażonych na
piśmie nie wydaje się możliwe wobec zastygłego kształtu jego dzieła.
Uparty i nadąsany do końca Hernandez odwraca się od osiedli,
samotny i rozstrojony przenosi się on na prawdziwą wieś, ku szałasom
pobudowanym na czas robót. I tam właśnie, w obliczu tych bud zapominając o
miłych domkach z werandami uszeregowanych wzdłuż szerokich alei, oświadcza on
chłodno, że Guaranowie nie zabiegali o to, aby móc wprowadzić w życie prawo
własności z tej tylko prostej przyczyny, że nieruchomości były bezwartościowe, pro
no tener valos los inmuebles. Ale z czasem - dodaje on - w miarę wzrostu
bogactwa i postępu w rolnictwie przywiązaliby się do własności.
Guaranowie, jak niebawem się o tym przekonamy, od dawna już
byli namiętnie przywiązani do swych domostw, kościołów, warsztatów, do
wspaniałych plantacji, które z całą pewnością nie mogły być bezwartościowe, do
swych stad, do wszelkich wreszcie dóbr, które mieli we wspólnym posiadaniu, nie
znając sknerstwa ani zawiści.
0 komentarze:
Prześlij komentarz