sobota, 22 grudnia 2012

NEOKATOLICYZM CZY NOWI KATOLICY?

Z dziejów polskiego radykalizmu chrześcijańskiego c.d.

W tygodniku katolickim pt. "Dziś i jutro" pisze Marian Jedlicz o tzw. neokatolicyzmie.
Całkiem słusznie podkreśla autor, że termin "neokatolicyzm" jest niestosownym, jeśli miałoby się go dosłownie rozumieć, nie ma bowiem kilku rożnych katolicyzmowi, które by można sobie przeciwstawić. Zmienia się jeno typ katolika.
Jako nowoczesnego katolika typuje p. Jedlicz wyznawcę "katolicyzmu głębi". Katolicyzm nowoczesny jest - według opinii autora - "przede wszystkim epopeja wewnętrznego życia duszy". W związku z tym wywodzi ci dalej: "jeżeli mowa o nowej epoce życiu Kościoła, to jest epoka pójścia w głąb. I w tym sensie słusznie mówi się o nowym średniowieczu.
Charakteryzując katolicyzm w Polsce, broni go autor przed zarzutem "kapliczkowatości", twierdzi, że katolicy w Polsce byli i są aktywiści. Aktywność ich widzi w masowym garnięciu się do Akcji Katolickiej i do szeregów Stronnictwa Narodowego i Chrześcijańskiej Demokracji - przed wojną. Teraz - według autora- "garną się ku innym ugrupowaniom". Słabą strona katolicyzmu w Polsce określa autor charakterystycznie jako: "grzech ciasnych perspektyw"
Ciasne perspektywy polskich katolików wywodzą się - zdaniem autora - z tego stanu faktycznego, ze zbyt mały odsetek mieliśmy katolików naprawdę żywych. Ponieważ procent katolików naprawdę żywych wzrósł we Francji imponująco, stąd ten wspaniały sukces, jaki notujemy tam ostatnio. Ten sukces wyrósł z przełamania zapory ciasnych perspektyw przez tych właśnie naprawdę żywych katolików francuskich.
W Polsce przewiduje p. Jedlicz przeszkody w przeforsowaniu nowego katolickiego ideału kulturowego, przewiduje zahamowania, nie wyklucza walk. Stwierdza, że postępowi katolicy w Polsce nie maja związanych rąk z tymi czy innymi partiami politycznymi - jak to bywało u wielu katolików starego pokolenia.
Jakie remedia przewiduje autor na pokonanie trudności w realizacji nowego katolickiego ideału kulturowego? Wymienia następujące: a) na dłuższy okres czasu zakrojoną "niezakłóconą pracę katolickich zakładów naukowych" b) pracę "tak przez ludzi spoza Kościoła niedocenianych zakonów" i c) walkę z "tendencjami krzyżującymi zasadnicze zadanie Kościoła, tj. zadanie rozwinięcia i uświęcenia duszy ludzkiej".
Rejestrując te wątpliwie bardzo interesujące i żywe wywody p. Jedlicza, dotykające kapitalnego ujęcia najbardziej aktualnego problemu współczesnego, musimy stwierdzi, że wymagają one uzupełnienia, które - nawiasem mówiąc - idzie po linii ideologicznej autora. Uzupełnienie to zasadnicze i nieodzowne mieści się w stwierdzeniu, że CAŁY NACISK MUSIMY DZIŚ POŁOŻYC NA SPOŁECZNY AKTYW KATOLICKI. Nie możemy czekać na efekt "lat niezakłóconej pracy katolickich zakładów naukowych", nie możemy czekać na to, co da nam praca zakonów, którą przecież musi się przestawić na nowe potrzeby nowej rzeczywistości, a walkę z tendencjami, krzyżującymi zasadnicze zadanie Kościoła w kierunku uświęcenia dusz, musimy traktować jako malum necessarium, a nie jako pozytywny wykład do realizacji planów dnia dzisiejszego i najbliższego jutra.
Musimy "z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe..."
Tak, jak we Francji, postępowi katolicy nie dali się zdystansować w dziedzinie reform społecznych, ale owszem wytrzymują konkurencję z lewicą, tak i u nas musimy - my, nowi katolicy, stanąć na gruncie maksymalistycznego programu w dziedzinie życia społecznego.
Musimy przekreślić tę najgorszą tendencję niedawnej przeszłości, że monopol na reformy społeczne miała wyłącznie lewica, że byli katolicy, którzy nie mieli odwagi dotykać ran społecznych , nie umieli znaleźć na nie lekarstw - nawet wówczas, gdy papieże w swych encyklikach społecznych te lekarstwa nazwali po imieniu.
Musimy z tą tendencją skończyć! Nie bójmy się przesunięcia nieznacznego bodaj na lewy tor!
My, postępowi katolicy, wyznajemy zasadę, ze prawdziwy katolik nie może i nie powinien patrzeć obojętnie na krzywizny ustroju społecznego, powodujące rany bolesne, tym boleśniejsze, że wywodzą się z krzywd, nieraz wlokących się od szeregu pokoleń. Jeśli ktoś powie, że w ten sposób jawnie przechodzimy na lewicę, nie boimy się i nie wypieramy się takiej lewicowości. Może powiedzą o nas tak, jak o katolikach francuskich, zgrupowanych w ruchu republikańsko-ludowym, że nasz program społeczny niewiele różni się od programu, głoszonego przez socjalistów. Nic to nie szkodzi, będzie to dowodzić, ze należycie rozumieją nasze intencje. A intencje nasze zmierzają do tego, by nowi katolicy stare prawdy katolickie wiecznie żywe, wiecznie młode i pulsujące mocą, bo oparte na prawdzie Bożej - umieli wcielić w życie współczesne, realizować je konkretnie.
Nowi i żywi - to powinno by hasło katolików w Polsce!
Nowi, ci, co przekreślają złą tendencję: wyznaczania katolicyzmowi bardzo ciasnego łożyska, odmawiania mu sił twórczych w dziedzinie realnego życia.
Żywi, ci, co mają oczy otwarte na wszystkie przejawy życia współczesnego, co mają serce otwarte na każdy ból i każdą ranę społeczną, co ramiona swe śmiało zanurzają w wartki nurt dnia dzisiejszego, by współpracować w budowie lepszego jutra, lepszego ustroju społecznego.
I tu dwa zastrzeżenia.
Pierwsze zmierza do wyjaśnienia: czy wystarczy "katolicyzm głębi"?
Nie chcę - oczywiście - ani trochę na jotę umniejszać wartości "epopei wewnętrznego życia duszy". Ale - zdaje mi się, że - akcentując hasło: "w głąb" - nie wolno zapominać o haśle, równie doniosłym: "wszerz"... Są one nieodłączne. Pierwsze wystarcza tylko w życiu kontemplacyjnym.
Wprawdzie p. Jedlicz powołuje się na aktywność katolików polskich, masowo garnących się - przed wojną - do Akcji Katolickiej. Ale - wiemy, że ta aktywność była poważnie pod znakiem zapytania, nie przybrała ona takiego rumieńca życia, jaki musi cechowa aktywność produktywną i twórczą, odmieniającą "oblicze ziemi".
Jeśli zatem mówimy o nowej epoce w życiu Kościoła, to chcemy, by nią była nie tylko epoka pójścia w głąb, ale i - wszerz: śmiałym, szerokim gestem.
Drugie zastrzeżenie dotyczy: nowego średniowiecza, które p. Jedlicz identyfikuje z "epoką głębi".
Trudno uwierzyć w możliwości pełnego renesansu odległej epoki, choćby bardzo wartościowej. Transpozycja tych odległych wartości natrafi na pewno na poważne trudności. Można tylko mówić o powtarzalności tego, co (w średniowieczu także) było niezmienną zawsze, wierną treścią Kościoła, jako doktryny i jako żywego organizmu. Chodzi tu przede wszystkim o to, co Mikołaj Bierdiajew zamknął w tych klasycznych i niezapomnianych słowach: "Kościół jest schrystianizowanym kosmosem. Fakt ten musi przestać być oderwaną, teoretyczną prawdą. Powinien stać się prawdą życiową, praktyczną. Kościół powinien zerwać z tym okresem istnienia, który był niejako koncentracją życia kościelnego w świątyni, a przejść do okresu kosmicznego, do przeobrażenia pełni życia... Wyznaczono religii osobne i całkiem nieznaczne miejsce w życiu ludzkości. A tymczasem ona powinna na nowo stać się wszystkim, stać się siłą przekształcającą i prześwietlającą wewnętrznie całe życie..." (por. "Nowe średniowiecze", Warszawa 1936, str. 113 i n.). A więc nie tylko iść w głąb, ale i wszerz!
Przeobrazić pełni życia i przekształcić całego życia nie potrafią jednak katolicy starego typu.
Dokonywać tego mogą tylko katolicy nowi, żywi, ci, którzy nie ograniczają się tylko do "pójścia w głąb" ale mocnym uderzeniem wszerz rozbijają zmurszałe formy społeczne, by na ich miejsce stwarzać nowe, nowe ramy i nową treść.
"Instaurare omnia in Christo" - w nowej redakcji... Oto: zadanie na dziś i jutro.
"Omnia", tzn. całe życie.
Ks. Henryk Weryński

0 komentarze:

Prześlij komentarz