W lipcu w Krakowie dość głośna była sprawa
otwarcia i niemal jednocześnie zamknięcia skłotu Gromada. Grupa
ludzi zagospodarowała zaniedbany, „straszący” budynek, a gdy
tylko w nim zamieszkała, została – nie bez brutalnej akcji
policji – usunięta przez domniemanego pełnomocnika właścicieli
budynku. Jak zwykle w takich razach pojawiły się głosy o świętym
i odwiecznym prawie własności.
Głosy fałszywe. Starożytni stoicy, ojcowie Kościoła i
moja św. pamięci babcia stanęliby po stronie skłotersów.
Obecne w potocznym obiegu pojęcie własności wywodzi się ze
starożytnego Rzymu. Tam definiowano własność jako ius utendi
et abutendi – prawo użycia i nadużycia. To pojęcie
sprowadza się mniej-więcej do tego: właściciel może ze swoim
zrobić co chce, także schować bezproduktywnie, czy zepsuć. Pogląd
ten, choć obecny w praktyce państwa rzymskiego, był już u zarania
cesarstwa kontestowany, choćby przez stoików. Seneka twierdził, że
własność i władza są zaprzeczeniem stanów naturalnych. Z kolei
Cyceron wygłosił pogląd, iż „wszystkie płody na świecie
stworzone są dla użytku ludzi, ludzie zaś żyją dla ludzi, aby
mogli sobie wzajemnie pomagać”. Tak więc współcześnie
rozumiane „odwieczne” prawo własności jest podważane już od
ponad 2100 lat, i to nie przez byle kogo.
Spostrzeżenia stoików rozwinęli myśliciele chrześcijańscy.
Jednym z bystrzejszych krytyków własności prywatnej był Ojciec
Kościoła, św. Ambroży z Mediolanu (tu
pełna spuścizna po łacinie). O uznaniu własności prywatnej
stwierdza: „Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem
wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z
natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności.
Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”.
Dodatkowo rozróżnił między posiadaniem zaspokajającym podstawowe
potrzeby – usprawiedliwionym, a posiadaniem zbytecznym,
nadwyżkowym, które uznawał wprost za kradzież. „To, co
przewyższa potrzebę utrzymania, jest nabyte drogą gwałtu.” Jak
byśmy czytali Proudhona.
Jeżeli więc „świętość” prawa własności mielibyśmy
wyprowadzać z chrześcijaństwa to – przykro mi – nie da się.
W szczegółowych rozważaniach etycznych Ambroży potępia
szczególnie spekulację i lichwę, ganiąc tych, którzy biznes
opierają na niedostatku bliźnich i nieurodzaju (niedostatecznej
podaży). Tym właśnie jest trzymanie pustych kamienic
podczas głodu mieszkaniowego tak wielkiego, że nie da się za
przeciętną pensję netto wynająć mieszkania dla rodziny.
Jeśli więc nie tradycyjni myśliciele, to może tradycyjna
mądrość ludowa? Również nie. Tutaj posiadać, zawsze
znaczyło robić użytek z korzyścią dla potrzebujących (a
zazwyczaj potrzebującym był sam chłop małorolny i jego rodzina).
W naszych rodzinnych stronach mieć ziemię i jej nie
uprawiać to zawsze był ciężki grzech, bo przecież są
ludzie, którzy głodują. Bo żeby ziemia III-IV klasy dała
wystarczająco wiele, trzeba albo mieć latyfundium, albo urabiać
ręce po łokcie. Uprawienie cudzego, ale odłożonego pola, a
następnie zebranie zeń plonu, w naszej chłopskiej, galicyjskiej
ciemnocie, było OK (kwestia zmieniła się znacząco po wprowadzeniu
unijnych dopłat do areałów, moim zdaniem jeden z najbardziej a- i
antymoralnych pomysłów polityczno-gospodarczych dwudziestolecia).
A może to wszystko są przeżytki, i powrót do starożytnych
pojęć w rodzaju ius abutendi, czy niewolnictwa, jest
naturalne, postępowe i z duchem czasu? Chyba także nie. Nawet tak
mainstreamowa instytucja, jak Stolica Apostolska, zdaje się szeroko
nawiązywać do Proudhona, Bakunina i Kropotkina, stwierdzając:
„Normie tej [powszechnego przeznaczenia dóbr] trzeba
podporządkować wszystkie inne prawa, jakiekolwiek by one były,
łącznie z prawem własności i wolnego handlu; przy czym nie tylko
nie powinny one przeszkadzać jej wykonaniu, ale raczej mają
obowiązek je ułatwiać; przywrócenie zaś tym prawom ich
pierwotnego celu winno być uważane za ważne i naglące zadanie
społeczne”.
A może to wszystko ideologiczne ćmoje-boje, a prawdziwa
liberalna nauka mówi co innego? Cóż, zakończę cytatem z
Jeremy’ego
Waldorna, jednego z czołowych współczesnych filozofów
liberalnych, który większość dotychczasowego życia
spędził na studiach nad Locke’iem i szukaniu usprawiedliwień dla
własności prywatnej:
„Po przeprowadzeniu dokładnych badań dochodzimy do wniosku, że żaden argument – odwołujący się do praw – nie usprawiedliwia społeczeństwa, w którym niektórzy ludzie posiadają ogromny majątek, a ogromna większość prawie żadnego. Slogan uznający własność za prawo człowieka można co najwyżej obłudnie wykorzystywać w celu usprawiedliwienia ogromnych nierówności, występujących w nowoczesnych, kapitalistycznych społeczeństwach.”
Krzysztof Śpiewla
(tekst pochodzi ze strony autora: http://inteligentpracujacy.pl/)
0 komentarze:
Prześlij komentarz