piątek, 20 września 2013

Ani święte, ani odwieczne albo skłot pod świętym Ambrożym



W lipcu w Krakowie dość głośna była sprawa otwarcia i niemal jednocześnie zamknięcia skłotu Gromada. Grupa ludzi zagospodarowała zaniedbany, „straszący” budynek, a gdy tylko w nim zamieszkała, została – nie bez brutalnej akcji policji – usunięta przez domniemanego pełnomocnika właścicieli budynku. Jak zwykle w takich razach pojawiły się głosy o świętym i odwiecznym prawie własności.
Głosy fałszywe. Starożytni stoicy, ojcowie Kościoła i moja św. pamięci babcia stanęliby po stronie skłotersów.
Obecne w potocznym obiegu pojęcie własności wywodzi się ze starożytnego Rzymu. Tam definiowano własność jako ius utendi et abutendi – prawo użycia i nadużycia. To pojęcie sprowadza się mniej-więcej do tego: właściciel może ze swoim zrobić co chce, także schować bezproduktywnie, czy zepsuć. Pogląd ten, choć obecny w praktyce państwa rzymskiego, był już u zarania cesarstwa kontestowany, choćby przez stoików. Seneka twierdził, że własność i władza są zaprzeczeniem stanów naturalnych. Z kolei Cyceron wygłosił pogląd, iż „wszystkie płody na świecie stworzone są dla użytku ludzi, ludzie zaś żyją dla ludzi, aby mogli sobie wzajemnie pomagać”. Tak więc współcześnie rozumiane „odwieczne” prawo własności jest podważane już od ponad 2100 lat, i to nie przez byle kogo.
Spostrzeżenia stoików rozwinęli myśliciele chrześcijańscy. Jednym z bystrzejszych krytyków własności prywatnej był Ojciec Kościoła, św. Ambroży z Mediolanu (tu pełna spuścizna po łacinie). O uznaniu własności prywatnej stwierdza: „Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności. Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”. Dodatkowo rozróżnił między posiadaniem zaspokajającym podstawowe potrzeby – usprawiedliwionym, a posiadaniem zbytecznym, nadwyżkowym, które uznawał wprost za kradzież. „To, co przewyższa potrzebę utrzymania, jest nabyte drogą gwałtu.” Jak byśmy czytali Proudhona. Jeżeli więc „świętość” prawa własności mielibyśmy wyprowadzać z chrześcijaństwa to – przykro mi – nie da się.
W szczegółowych rozważaniach etycznych Ambroży potępia szczególnie spekulację i lichwę, ganiąc tych, którzy biznes opierają na niedostatku bliźnich i nieurodzaju (niedostatecznej podaży). Tym właśnie jest trzymanie pustych kamienic podczas głodu mieszkaniowego tak wielkiego, że nie da się za przeciętną pensję netto wynająć mieszkania dla rodziny.
Jeśli więc nie tradycyjni myśliciele, to może tradycyjna mądrość ludowa? Również nie. Tutaj posiadać, zawsze znaczyło robić użytek z korzyścią dla potrzebujących (a zazwyczaj potrzebującym był sam chłop małorolny i jego rodzina). W naszych rodzinnych stronach mieć ziemię i jej nie uprawiać to zawsze był ciężki grzech, bo przecież są ludzie, którzy głodują. Bo żeby ziemia III-IV klasy dała wystarczająco wiele, trzeba albo mieć latyfundium, albo urabiać ręce po łokcie. Uprawienie cudzego, ale odłożonego pola, a następnie zebranie zeń plonu, w naszej chłopskiej, galicyjskiej ciemnocie, było OK (kwestia zmieniła się znacząco po wprowadzeniu unijnych dopłat do areałów, moim zdaniem jeden z najbardziej a- i antymoralnych pomysłów polityczno-gospodarczych dwudziestolecia).
A może to wszystko są przeżytki, i powrót do starożytnych pojęć w rodzaju ius abutendi, czy niewolnictwa, jest naturalne, postępowe i z duchem czasu? Chyba także nie. Nawet tak mainstreamowa instytucja, jak Stolica Apostolska, zdaje się szeroko nawiązywać do Proudhona, Bakunina i Kropotkina, stwierdzając: „Normie tej [powszechnego przeznaczenia dóbr] trzeba podporządkować wszystkie inne prawa, jakiekolwiek by one były, łącznie z prawem własności i wolnego handlu; przy czym nie tylko nie powinny one przeszkadzać jej wykonaniu, ale raczej mają obowiązek je ułatwiać; przywrócenie zaś tym prawom ich pierwotnego celu winno być uważane za ważne i naglące zadanie społeczne”.
A może to wszystko ideologiczne ćmoje-boje, a prawdziwa liberalna nauka mówi co innego? Cóż, zakończę cytatem z Jeremy’ego Waldorna, jednego z czołowych współczesnych filozofów liberalnych, który większość dotychczasowego życia spędził na studiach nad Locke’iem i szukaniu usprawiedliwień dla własności prywatnej:

„Po przeprowadzeniu dokładnych badań dochodzimy do wniosku, że żaden argument – odwołujący się do praw – nie usprawiedliwia społeczeństwa, w którym niektórzy ludzie posiadają ogromny majątek, a ogromna większość prawie żadnego. Slogan uznający własność za prawo człowieka można co najwyżej obłudnie wykorzystywać w celu usprawiedliwienia ogromnych nierówności, występujących w nowoczesnych, kapitalistycznych społeczeństwach.”

Krzysztof Śpiewla

(tekst pochodzi ze strony autora: http://inteligentpracujacy.pl/)

0 komentarze:

Prześlij komentarz