Tekst stanowi polemikę z tekstem
Jerzego Szygiela „Papież Franciszek: ostateczny dowód?”
Rządy junty wojskowej
(1976-1983) w Argentynie pozostają czarną kartą w dziejach
tamtejszego Kościoła, ale również Kościoła powszechnego. W
przeciwieństwie do postawy chilijskiego duchowieństwa i episkopatu
w okresie rządów Pinocheta pomagającego opozycji i dokumentującego
naruszenia praw człowieka, większa część hierarchii kościelnej
w Argentynie obrała drogę współpracy z władzami wojskowymi,
przeprowadzającymi – jak to określono – proces reorganizacji
narodowej.
Ernesto Sábato,
argentyński pisarz i działacz na rzecz praw człowieka, pisał w
1984 r.: „W imię bezpieczeństwa narodowego, tysiące tysięcy
istnień ludzkich, zwykle młodych albo nawet nastoletnich, popadło
w budzącą grozę, mroczną kategorię desaparecidos [zaginionych
– przyp. M.K.], słowa (co jest smutnym przywilejem Argentyny),
które w światowej prasie pozostawiano bez tłumaczenia”.
Kościół hierarchiczny
stał w tym czasie u boku prawicowych generałów, zamykając oczy
lub czynnie współuczestnicząc w denuncjowaniu porywanych działaczy
partii lewicowych i związków zawodowych. Był Kościołem
błogosławiącym zbrodnię z powodów ideologicznych, a nie
religijnych. Wbrew Ewangelii nie stał po stronie krzywdzonych i
więźniów.
Przedstawione przez
Horacio Verbitsky’ego dowody na czynną współpracę ówczesnego
prowincjała jezuitów, ojca Jorge Bergoglio z reżimem nie powinny
szokować. Po pierwsze, podobnie jak w polskiej lustracji, ciężko
dziś o ustalenie faktów: które notatki powstały naprawdę, które
zostały sfabrykowane, by stać się narzędziem szantażu czy to ze
strony esbecji (w Polsce) czy funkcjonariuszy junty (w Argentynie).
Po drugie, tu też jest podobieństwo, przeszłość jest
wykorzystywana do gry politycznej. Kwity i publikacje pojawiają się
nagle, gdy osoba staje się niewygodna (jak był chociażby jeden z
sędziów Trybunału Konstytucyjnego dla rządu PiS albo kard.
Bergoglio dla Cristiny Fernandez Kirchner). Po trzecie, bez względu
na wiarygodność wyciąganych dokumentów, wina ojca Bergoglio nie
ulega wątpliwości, tak jak nie ulega wątpliwości wina każdego
duchownego, który władzy krzywdzącej ludzi, nie powiedział
wyraźnego „nie!”
Mam głębokie wrażenie,
że Franciszek nosi tę właśnie winę w sobie, stąd tak wiele w
jego nauczaniu mowy o obojętności, odrzuceniu, wykluczeniu. Jestem
przekonany, że to tamta przemodlona wina uczyniła go papieżem
bliskim ludzkich spraw, odrzucającym blichtr i światowość,
świadomie wybierającym prostotę i ubóstwo. Gest umycia nóg
więźniom, gest uniżenia jest powtórzeniem tamtego gestu, którego
wtedy bał się lub nie chciał wykonać. Powiem więcej, wielkość
papieża i jego świadectwo jest mocniejsze z tego powodu, że on sam
doświadczył dramatu zdrady, winy i nocy. Nie przeszkadza mi, że to
nie jest papież-heros, z żywotów świętych, który jako niemowlę
pościł w piątki, cieszę się, że to jest papież-człowiek,
ludzki papież.
Czy nie znajdujemy tego w
niechęci Franciszka do osądzania innych? Wypowiadając się o ks.
Ricca, w trakcie rozmowy z dziennikarzami w drodze powrotnej z Rio,
papież mówił: „Jeśli osoba świecka, ksiądz lub siostra
zakonna zgrzeszy a potem się nawróci, Bóg wybacza, a gdy Bóg
wybacza to zapomina i to jest ważne dla naszego życia. Kiedy
spowiadamy się, mówiąc „Zgrzeszyłem tym i tym”, Bóg zapomina
o tym a my nie mamy prawa, by nie zapomnieć, bo ryzykujemy wtedy, że
Bóg nie zapomni o naszych grzechach. To jest niebezpieczne”.
W polskich sporach o
lustrację, o zdradę bardzo często używano argumentu: „na jego/
jej miejscu”. Patrzymy na ówczesną sytuację, przykładając
nasze dzisiejsze miary. Uważamy, że heroiczność jest czymś
banalnie prostym. Już w przypadku spraw arcybiskupa Wielgusa i
księdza Czajkowskiego, pojawiło się przed nami pytanie: czy
chrześcijanin może osądzać czyjąś przeszłość? Czy może
przekreślać tą przeszłością czyjąś teraźniejszość?
Papież jest następcą
Piotra, tego samego, który nie poszedł pod krzyż, ale trzykrotnie
wyrzekł się torturowanego i uwięzionego Chrystusa. To Piotr jest
skałą, na której buduje się Kościół, Piotr, którego dowód
winy odczytujemy rok w rok w Wielki Piątek. W tym samym wywiadzie
Franciszek, mówiąc o teologii grzechu, dopowiada „Tak często
myślę o świętym Piotrze”.
Ks. Józef Tischner w
swoich rekolekcjach jeszcze głębiej sięga do chrześcijańskiego
dramatu winy. Pisze on następująco:
„Jezus jest jeszcze
dzieckiem, ale już teraz, już za kilka dni będą się wokół
niego rozgrywać rzeczy straszne. Herod wydaje rozkaz wymordowania
rówieśników Jezusa. Jezus nie zabija nikogo, to Herod zabija,
niemniej… Możemy sobie łatwo wyobrazić zrozpaczoną matkę,
która po stracie dziecka oskarża nie tylko Heroda, lecz także…
Jezusa: „Po co się urodziłeś? Dlaczego prowokowałeś
zbrodniarza?” Nie pytajmy o uprawnienia takich oskarżeń. Prawa
rozpaczy są inne niż prawa rozsądku. Nie pytajmy także o to, czy
takie oskarżenia padły naprawdę. Wystarczy, że były możliwe.
Raczej spróbujmy wmyśleć się w świadomość już dorosłego
Jezusa, któremu opowiedziano to wydarzenie. Nie wiemy, jakie etapy
przechodziło w duszy Jezusa Jego ludzkie poczucie winy. Wiemy
jednak, że nie było Mu ono całkiem obce. Nad Jordanem powiedziano
Mu: jesteś Barankiem Bożym, jesteś żywym nosicielem ludzkich win.
Będzie się o Nim powtarzać: „Winy całego świata nosił.” Z
drugiej jednak strony sam mówi: „Kto z was dowiedzie mi grzechu?”
Jezus ukazuje się nam jako święty i obwiniony zarazem. Z sytuacji
granicznej, w której trzeba człowiekowi przyjąć winę lub winę
odrzucić, Jezus wyjdzie z poczuciem najgłębszej świętości i
najgłębszego obwinienia” (Miłość nas rozumie, Kraków
2000, ss. 31-32).
Chrześcijanin nie jest
upoważniony do lustrowania. Potępia grzech, miłuje grzesznika. Nie
sięga, choć nawet bardzo by chciał, do wnętrza ludzkiego serca,
do uczuć innych, do ich poczucia winy. Chrześcijaństwo jest
religią przebaczenia grzechów, nie resentymentu, tak jak chcieliby
polscy poszukiwacze tajnych współpracowników służby
bezpieczeństwa albo lustratorzy przeszłości papieża Franciszka.
Marcin Komosa
0 komentarze:
Prześlij komentarz