Ani święte, ani odwieczne albo skłot pod świętym Ambrożym

„Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności. Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”

Przemówienie księdza Okonia

Żołnierze, robotnicy i ty biedoto chłopska! Zaświtał wreszcie dla was wszystkich dzień wyzwolenia, swobody, porachunku za tyle krzywd doznanych, za tyle poniewierania twej godności.

Chciwość nie jest dobra

Bohater filmu „Wall Street” Oliviera Stone’a z 1987 r. przekonywał, że chciwość jest dobra (greed is good). Ta porada ochoczo została przyjęta w społeczeństwach Zachodu w ostatnich dwóch dziesięcioleciach

A gdyby papież zdradził

Rządy junty wojskowej (1976-1983) w Argentynie pozostają czarną kartą w dziejach tamtejszego Kościoła, ale również Kościoła powszechnego.

Po papieskiej wizycie w Brazylii. Papież na peryferiach

Od początku pontyfikatu Franciszek nawołuje do wyjścia na peryferia ludzkiej egzystencji, do osób wykluczonych ze społeczeństwa, postawionych na jego marginesie. W tym upatruje misję Kościoła, który prowadzi..

piątek, 31 sierpnia 2012

Dwa kroki stąd...


Kilka zapisów z pamiętnika.


      Gdyby ktoś mnie zapytał o pisarzy, którym poświęciłem najwięcej czasu, to odpowiedziałbym bez wahania, że było ich dwóch. Pierwszy z nich to Karol Marks, a drugi to św. Augustyn. Najpiękniejszą zaś książkę o owym Numidyjczyku – Afrykaninie napisał Giovanni Papini. Dlaczego? Ponieważ Papini napisał też wcześniej Pamiętniki Pana Boga, które być może stanowią najmocniejsze oskarżenie religii, jakie kiedykolwiek wyszło spod pióra człowieka. Mam te dwie rzeczy Papiniego w interesujących wydaniach: Świętego Augustyna w tłumaczeniu samej Antoniny Brzozowskiej z wielce uduchowionym „doktorem łaski” Sandro Botticelliego na okładce (PAX 1958) oraz Pamiętniki Pana Boga w przekładzie Wincentego Rzymowskiego. Ta druga książka ukazała się w 1957 roku w „Biblioteczce” legendarnego już dziś tygodnika „Po prostu” jako jej 16 numer. Zabrałem te książki w podróż do Włoch.
      Przeszedłem wzdłuż całą via Capo d'Africa. Jest to starożytny vicus Capitis Africae. To tutaj po swoim pierwszym przyjeździe do Rzymu zatrzymał się Augustyn. W okolicach tej ulicy rozpościerała się dzielnica kolonii afrykańskiej. Augustyn był wtedy jeszcze manichejczykiem i mieszkał w domu jednego z wyznawców sekty Manesa. Jest coś niezwykłego w tym, że idzie się w upalne rzymskie popołudnie ze świadomością, iż w 383 roku przechadzał się tym samym szlakiem sam autor Confessiones. Bagatela, tylko... 1624 lata różnicy. Później byłem w kościele Sant'Agostino. Tam dość długo wpatrywałem się w przepiękny obraz Caravaggia, zwany „Madonną pielgrzymów”, a następnie w kaplicy obok głównego ołtarza zamyśliłem się przy grobie matki Augustyna – św. Moniki.

* * *

      Najlepiej jednak pojechać do Ostii. To starożytne miasto portowe w okresie największego rozkwitu liczyło ponad sto tysięcy mieszkańców. Barbarzyńcy, nawroty malarii wyludniły je i dziś pozostały już tylko ruiny. Godzinami tu można spacerować po płytach, którymi wyłożono przed dwoma tysiącami lat ulice, zachodzić do zachowanych i odrestaurowanych domostw, podziwiać mozaiki i rzeźby. Ostia Antica nie leży teraz bezpośrednio nad morzem, gdyż przez minione wieki odsunęło się ono o kilka kilometrów. Kto spragniony wód Mare Tirreno, ma stąd bardzo blisko do nowej Ostii nazywanej też Lido di Roma.
      A może w jakimś z tych zachowanych do dziś domostw zamieszkiwała Monika, wyczekując przypłynięcia okrętu, który miał ją zabrać do Kartaginy. Dobrze jest powłóczyć się po ulicach tego wymarłego miasta i zadumać się nad losem tej, która wybierała się do rodzinnej Afryki, ale nie zdążyła gdyż szybciej niźli okręt przybyła śmierć. Dobrze jest usiąść na schodach ostyjskiego Kapitolu, otworzyć książkę Papiniego i czytać:
„W Ostii rodzina Augustyna, odpoczywając po jednej podróży i czekając na drugą, zamieszkała w domku w pobliżu wybrzeża Tybru – bardziej tu żółtego niż gdziekolwiek indziej – płynącego szeroko i spokojnie i pewnego, że wkrótce wstąpi już do tego królewskiego morza, do którego dążył od źródeł Fumaiolo. Okna domu wychodziły na ogród; o jedno z nich pewnego czerwcowego wieczoru oparli się Monika i Augustyn, spoglądając w dół na drzewa, obwieszone już nowymi owocami, i na wielkie śródziemnomorskie niebo”.
      To właśnie tu, w tym mieście, którego juz właściwie nie ma, pojąłem chyba najbardziej nędzę i wielkość, grzeszność i świętość Augustyna. Los człowieka!

* * *

      Wałęsałem się dziś przez cały dzień po plażach nowej Ostii. Wcześniej w księgarni „Rinascita” przy via delle Bothege Oscure kupiłem czarno-biały komiks o życiu Pasoliniego. „Rinascita” jest znakomicie zaopatrzona, a i poziom obsługi klientów zdaje się przewyższać inne księgarnie włoskie, gdzie sprzedawcy nawet nie kryją swojego lekceważenia dla towaru, którym z czystego przypadku handlują. Zapewne woleliby sprzedawać niebotycznie drogie ciuchy klasy haute couture w eleganckich magazynach przy via Condotti. Na ulicy, której nazwę można przetłumaczyć jako ulica Ciemnych Kramów (sic) jest inaczej. To tu wreszcie udało mi się zdobyć Leonardo Boffa, gdy zniechęcony daremnymi poszukiwaniami, byłem bardzo zniesmaczony niemożliwością zaopatrzenia się w Wiecznym Mieście w prace tego klasyka teologii wyzwolenia. Ciekawostką jest fakt, że przez długie lata siedziba Włoskiej Partii Komunistycznej („Rinascita” zajmuje parter tego okazałego budynku) sąsiadowała z polskim kościołem św. Stanisława.
      Łaziłem więc sobie z komiksem pod pachą i na swój użytek próbowałem określić miejsce znalezienia zmasakrowanego ciała Pasoliniego. Później dowiedziałem się, że to miejsce jest oznaczone postawioną tam niewielka rzeźbą. Niedawno skazany za zabójstwo reżysera popełnione w dniu Wszystkich Świętych 1975 roku, odwołał w śledztwie zeznania. Przyznaje, że owszem był z Pasolinim, ale mordu dokonali jacyś trzej tajemniczy mężczyźni. Coraz głośniej we Włoszech mówi się o tym, że było to morderstwo na zlecenie... chadeków.
      Pasolini przez całe życie uważał się za marksistę, choć z PCI został usunięty szybko i to w atmosferze wielkiego skandalu. Zawsze fascynował go Gramsci, o którym mówił: „ Idee Gramsciego zbiegały się z moimi własnymi przemyśleniami, owładnęły mną natychmiast. Gramsci spełnił decydującą rolę w ukształtowaniu mojej formacji intelektualnej”.
      Czyż nie jest paradoksem, że twórcą najpiękniejszego filmu o Chrystusie był komunista? „Ewangelia według świętego Mateusza” została z aprobatą przyjęta przez Pawła VI, który polecał zapoznanie się z tym wzniosłym dziełem wszystkim katolikom. Trochę późniejszy „Teoremat” został też entuzjastycznie przyjęty i otrzymał w roku 1968 na festiwalu w Wenecji nagrodę Międzynarodowego Katolickiego Biura Filmowego (OCIC) za „szczególne wartości moralne i religijne”.

* * *

      W pracy Od Syllabusa do dialogu ks. Jean Francois Six (ODISS 1972) przypomina historię głośnego w latach trzydziestych artykułu ks. Lisorgues „Komuniści – nasi bracia”. Ów tekst z „La Croix” spotkał się z nagonką ze strony środowisk prawicowych. W jakiś czas potem przywódca Francuskiej Partii Komunistycznej Maurice Thorez wystąpił w Radio–Paris z następującym oświadczeniem: „Podajemy ci rękę katoliku, robotniku, urzędniku, rzemieślniku, wieśniaku, my ludzie świeccy, gdyż jesteś naszym bratem i jesteś, jak my przytłoczony tymi samymi troskami”.
      Thorez był prostym człowiekiem, górnikiem, ale niewątpliwie w ogromnej mierze przerósł wszystkich tych nieprzejednanych wrogów religii. Do dziś zresztą istnieje ów gatunek intelektualistów - „lewicowców” z głowami wypełnionymi antyreligijnym banałem francuskich filozofów oświeceniowych. Prowadzenie różnych podjazdowych wojen z Panem Bogiem, to zdecydowanie zbyt mało, aby móc określić się socjalistą. Czy ktoś jest socjalistą, czy też nim nie jest, nie wynika w żaden sposób z wieszczonego ateizmu. I tak jak ateiści próbują zarezerwować dla siebie ideały lewicy, tak prawica zaanektowała sobie bezceremonialnie chrystianizm. Lewica winna odebrać prawicy Chrystusa!

* * *

      Przed rokiem obserwowałem w rzymskiej bazylice San Sebastiano młodzież niemiecką. Był to typowy spęd religijny. Przywieźli ich autokarami, pozawieszali im jakieś emblematy religijne, ksiądz wygłaszał przez mikrofon bombastyczne kazanie i ... nikt go nie słuchał. Młodzi ludzie rozmawiali, śmiali się, na ławkach przed kościołem grali w karty, pili piwo i palili papierosy. Wówczas w tej starochrześcijańskiej świątyni powtórzyłem w myśli pytanie Rene Voillaume'a: „Gdzie jest wasza wiara?”
      Kiedy tylko jestem w Rzymie, to zawsze biegnę na Cmentarz Protestancki, gdzie pochowany jest Antonio Gramsci. Składam tu wiązankę róż. Nigdy nie spotkałem tam żadnego Polaka, a bardzo często widzę Francuzów, Niemców, Anglików i przede wszystkim Włochów. U Gramsciego jest zawsze najwięcej kwiatów. No, może dorównuje mu pod tym względem angielski poeta romantyczny John Keats. Nagrobek tego ostatniego zdobi najbardziej niezwykły napis, jaki zdarzyło mi się zobaczyć w moich peregrynacjach po różnych nekropoliach: „Here lies One Whose Name was writ in Water”. Wielu jest też takich, którzy jedna różę pozostawiają na grobie Gramsciego, a drugą niosą do Keatsa. Te moje różyczki traktuję, jako hołd składany Gramsciemu w imieniu Polaków. Grób Gramsciego odwiedzają najliczniej ludzie młodzi, nikt im tego nie nakazuje, nikt im za to nie płaci. Jak bardzo różnią się oni od tych „obojętnych” uczestników nabożeństwa z bazyliki przy via Appia Antica.
      Nie będę ukrywał, że na Cmentarz Protestancki, zwany też Cmentarzem Artystów i Poetów, bądź po prostu Cmentarzem na Testaccio, zawędrowałem dzięki Wojciechowi Karpińskiemu. W latach siedemdziesiątych przemierzył on Italię za przewodników dobrawszy sobie nie lada kogo, bo Pawła Muratowa i Ferdynanda Gregoroviusa. Swoje wrażenia i przemyślenia spisywał skrupulatnie, a potem drukował w „Twórczości” u Jarosława Iwaszkiewicza. Szkice te złożyły się na tom Pamięć Włoch – jedną z najpiękniejszych książek napisanych przez Polaka o ojczyźnie Dantego i Petrarki.
      Karpiński odwiedził ów cmentarz wiedziony czarem genialnego opowiadania Iwaszkiewicza Voci di Roma. To tu pochowana jest niańka, o której to Iwaszkiewicz wiódł długą rozmowę z Manefą Witaliewną. Zawierucha dziejowa, a więc pierwsza wojna i rewolucja w Rosji, rzuciły wielu Rosjan aż do Rzymu. Przypadkowe spotkanie, potem podróż do Ostii, spacer Rosjanki z polskim pisarzem po umarłym mieście i już tylko... wspomnienia. Dość długo szukałem grobu tej rosyjskiej niańki, ale w końcu znalazłem. Na pamiątkę zabrałem sobie stamtąd mały kamyczek.

* * *

      Do kościoła San Saba koniecznie trzeba zabrać ze sobą Wittgensteina, a konkretnie jego sławny Tractatus Logico-Philosophicus. Po wyjściu z Cmentarza Protestanckiego przechodzi się obok Porta San Paolo, na viale Aventina można wypić kawę w jakimś barze, no i wreszcie stoimy przed jedną z najpiękniejszych świątyń w Rzymie. Co ja zresztą mówię, stoimy przed jedną z najpiękniejszych świątyń w całych Włoszech, ba, Europie i świecie. San Saba nie leży na trasie najbardziej uczęszczanych szlaków turystycznych. Stąd zawsze tu spokój i cisza. Niech ktoś spróbuje modlić się w takim Panteonie, który też było nie było jest katolickim kościołem.
      W San Sabie nie trzeba modlić się wcale. Wystarczy usiąść w ławce, najlepiej w pobliżu średniowiecznego fresku, na którym ukazano świętego Mikołaja ofiarującego złoto trzem ladacznicom. Święty tak hojnym darem próbuje naprowadzić upadłe niewiasty na dobrą drogę. Teraz należy odnaleźć fragment z Traktatu (6.52) i czytać, czytać wielokrotnie:
„Czujemy, że gdyby nawet rozwiązano wszelkie możliwe zagadnienia naukowe, to nasze problemy życiowe nie zostałyby jeszcze tknięte. Co prawda, nie byłoby już wtedy żadnych pytań; i to jest właśnie odpowiedź”.
      Myślę, że w tej scenerii, w półmroku kościoła sięgającego swymi początkami siódmego wieku, nawet sam Feuerbach nie pozostałby obojętny na ten jakże metafizyczny fragment z Wittgensteina.
      Każdemu odwiedzającemu Cmentarz na Testaccio wypadałoby polecić ten niesamowity kościół. Od Gramsciego do San Saby tylko dwa kroki, może trochę dalej, ale jednak... blisko.

                                                                                         Rzym, lato 2007 r.
                                                                                        
                                     
                                                                                            Mirosław Kostroń           

            

  

piątek, 24 sierpnia 2012

Polska duchowość chrześcijańska a Sierpień 1980

Dziękujemy panu Mariuszowi Muskatowi za udostępnienie tekstu napisanego przed sześciu laty dla argentyńskich zakonnic.

 

Przemożne znaki tożsamości i motywacji chrześcijańskiej są w Sierpniu 80 wszechobecne. Żeby jednak zrozumieć dogłębnie i trafnie sens tego zjawiska nie wystarczy przeanalizować stan duszy Polaków A.D. 1980 poprzez obecne wtedy uwarunkowania ani nawet przebieg zdarzeń w Polsce po II wojnie światowej. Trzeba się cofnąć aż o tysiąc lat. Wtedy zrozumiecie, dlaczego mówię właśnie o polskiej duchowości chrześcijańskiej jako differentia specifica. Mniej więcej tysiąc lat temu w tej części Europy tworzyły się narodowe państwa, choć świadomość narodowa związana była wtedy raczej z osobą władcy, niż z innymi cechami oznaczającymi dziś pojęcie narodu. Jest rzeczą ogólnie oczywistą, że państwa te powstawały dzięki przyjęciu chrześcijaństwa w miejsce kultów politeistycznych. Dokonywało się to odgórnie, poprzez dwory władców, choć poprzedzane było działalnością misyjną duchownych zagranicznych. I tu napotykamy na pierwszy charakterystyczny dla Polski rys. Chrześcijaństwo nie zostało przyjęte przez nas z wielkich i potężnych Niemiec, ale z Czech. Czechy podobnie jak Polska są krajem słowiańskim. Pomijając przyczyny polityczne faktu przyjęcia chrztu z Czech trzeba mocno podkreślić, że mentalność Słowian po dziś dzień różni się od mentalności reszty Europejczyków. Słowianie są mniej zdyscyplinowani a bardziej nastawieni na improwizacje w działaniu. Mniej wytrwali a bardziej zapalczywi i odważni (cecha odwagi ma wielkie znaczenie i ogromną tradycję w dziejach polskich walk zbrojnych), w mentalności Słowian istnieje większy margines fantazji i emocji. Te różnice wzrastają im bardziej posuwamy się na wschód w świecie Słowian a maleją im bardziej posuwamy się na południe Europy po jej zachodniej stronie. Znaczy to tyle, że np. Polacy mniej się różnią mentalnie od Hiszpanów niż od Niemców czy Szwedów.

Drugim arcyważnym skutkiem przyjęcia chrztu z Czech, było to, że gdy w roku 1054 a więc zaledwie ok. 60 lat potem doszło do podziału Kościoła na Rzym i Konstantynopol, Polska okazała się najdalej na wschód wysuniętym krajem należącym do Kościoła zachodniego. Wielkie dzieło ewangelizacyjne świętych Cyryla i Metodego, jakie zaistniało na terenach Europy wschodniej i południowo-wschodniej jeszcze przed powstaniem polskiego państwa zasiliło wschodni, bizantyjski odłam Kościoła.

Taka sytuacja była pierwszym w naszych dziejach psychologicznym podglebiem dla poczucia posłannictwa. Zostało one bardzo wzmocnione dwieście lat później, gdy najazdy z głębi Azji na jakiś czas właściwie pokonały chrześcijan wschodnich i dopiero Polska się im oparła. Wtedy właśnie powstał pierwszy powód dla zaistnienia pojęcia „ Polska przedmurzem chrześcijaństwa”. Historia wieków późniejszych przyniesie jeszcze kilka takich bardzo ważnych powodów jak choćby powstrzymanie pod Wiedniem najazdu Turków na Europę pod koniec 17 wieku.

Trzecia i ostatnia ważna okoliczność przyjęcia przez Polskę chrztu to fakt, że dokonało się to poprzez kobietę tj. czeską księżniczkę, która w weselnym wianie dla polskiego księcia wniosła wiarę tym samym umożliwiając mu stworzenie jednolitego państwa. Trzeba tu też dodać, że jego syn będący już królem panował nad obszarem, który prawie dokładnie pokrywa się z naszym dzisiejszym terytorium. Podkreślając inspirującą rolę kobiety w tym przeznaczeniu dziejowym nie czynię tego bez ważnego powodu. Są cechy psychologii płci, które czynią kobietę bardziej wrażliwą na wiarę o tak wielkim wymiarze duchowym jak chrześcijaństwo i nie jest przypadkiem, że w czasie nabożeństw dziś także większość osób to kobiety. Nie o to jednak mi chodzi. Chodzi o to, że w polskiej tradycji chrześcijańskiej ilość kobiet o wybitnych zasługach i znaczeniu jest wyjątkowo duża. Wystarczy wspomnieć tylko żyjącą 400 lat potem polską królową, która oddała berło władcy rozległej wówczas Litwy w zamian za przyjęcie chrztu czyniąc tym samym unikalny w Europie związek państwowy oparty na równości i wzajemnym poszanowaniu. W tej wybitnej roli kobiet kryje się zapewne jedna z przyczyn obfitości kultu maryjnego, który niczym siatka etnograficzna pokrywa naszą mapę i uczy kulturowego zróżnicowania. W tym kryje się też jedna z przyczyn ogromnego kultu maryjnego u Jana Pawła II. W tym kryje się związanie w polskiej świadomości społecznej kultu maryjnego z patriotyzmem, czego naczelnym dowodem jest Matka Boska częstochowska. Można uważać ten rozbudowany i rozdrobniony maryjny kult za echo pogańskich przesądów, jak chcą niektórzy bardzo uczeni teoretycy, ale to między innym dzięki niemu chrześcijaństwo w Polsce nie tylko nie osłabło ale wręcz rozkwitło, gdy po II wojnie światowej nastał totalitarny, ateistyczny ustrój. Aż doszło do chwili, gdy na bramie Stoczni Gdańskiej, przez którą dziś przechodziliście, zawisł Jej portret i zło zostało pokonane.

W polskiej duchowości chrześcijańskiej w całym tysiącleciu istnieje bardzo istotna cezura. Otóż do końca wieku 18 nasz kraj był ogromnie zróżnicowany kulturowo i religijnie i słynął na tle reszty Europy (także zachodniej) z tolerancji. Gdy wypędzono z Hiszpanii Żydów, znaleźli oni miejsce właśnie w Polsce mogąc kultywować całą swą tożsamość. Gdy nastał w Europie Zachodniej czas Reformacji, wprowadzono tam niewolniczą zasadę „cuius regio, eius religio”. W Polsce w tym samym czasie król wygłosił słynną maksymę „ Nie jestem Panem Waszych sumień”. Przez wieki w naszym wojsku służyły niewielkie oddziały osiadłych na Litwie polskich muzułmanów, dzielnie walcząc za Polskę pod sztandarami Allacha, choć oczywiście religią dominującą był zawsze rzymski katolicyzm.

Sytuacja psychologiczna zmieniła się radykalnie u schyłku 18 wieku, gdy na przeszło 100 lat Polska została wymazana z mapy i podzielona pomiędzy Rosję, Prusy( dzisiejsza północna część Niemiec) i Austrię. Największa opresja spotykała Polaków za strony Rosji i Prus. W Rosji religią państwową panującą niepodzielnie było zawsze i jest po dziś dzień chrześcijaństwo obrządku wschodniego. W Prusach luteranizm. Tym samym polski katolicyzm stał się niezwykle ważnym elementem zachowania naszej narodowej tożsamości w sytuacji braku własnego państwa. Oznaczało to ogromne wzmocnienie tego czynnika przy definiowaniu polskości. Drugim takim czynnikiem była patriotyczna literatura wydawana na emigracji.

Po I wojnie światowej polska odzyskała swe niepodległe państwo ale jego byt trwał tylko około 20 lat, po czym Rosja ( tym razem komunistyczna) i Niemcy hitlerowskie najechały na nią z dwu stron i rozebrały między siebie po połowie. Niemcy Hitlera były religijnie w zasadzie pogańskie a Rosja surowo ateistyczna. Tym samym wspomagany przez niezliczone cierpienia wojenne czynnik religijny określający polskość znów wzrósł. Po 5 latach II wojny światowej państwo polskie co prawda pojawiło się na mapie, ale było rosyjską półkolonią a jego aparat religię zwalczał. I znów czynnik religijny w świadomości Polaków wzrastał. Punktem kulminacyjnym starcia Polaków- katolików z narzuconym im z zewnątrz systemem i ideologią były obchody 1000-lecia chrześcijaństwa organizowane przez Kościół i jednoczesne 1000 lecie powstania Państwa organizowane przez władze. Działo się to w roku 1966.

Już dwa lata później we wszystkich miastach akademickich wybuchły masowe demonstracje przeciw zdjęciu ze sceny Teatru Narodowego w Warszawie patriotycznej sztuki jednego z największych poetów 19 wieku. Wielu studentów poszło do więzień, jeszcze więcej do wojska, lub po prostu zostało wyrzuconych z uczelni. Masowe manifestacje w obronie patriotycznej sztuki z 19 wieku. Czy to rozumiecie? Minęły kolejne dwa lata i krwią spłynęły polskie miasta portowe. Robotnicy zaprotestowali przeciw takiej podwyżce cen żywności ( a ceny wszystkiego w ustroju totalitarnym regulowało Państwo), która oznaczała po prostu głód. Odpowiedzią były karabiny i czołgi. Najgorzej miała Gdynia - ta polska Guernica, gdzie strzelano do bezbronnej ludności miasta jak do kaczek. Ale ten bunt uzyskał sukces - naczelne władze zmieniły swój skład i podwyżki odwołano. Rzecz powtórzyła się 6 lat później w innych miastach Polski ale tu już powstrzymano się od użycia broni i znów odwołano podwyżki. Wobec robotników zastosowano jednak inne represje - niezwykle brutalne bicie, wyrzucanie z pracy i więzienie. I wtedy stało się coś niezwykłego. Najpierw z pomocą robotnikom pospieszyli skauci organizując zbiórki pieniędzy, pomoc prawną i socjalną. Po paru miesiącach zachodnie radiostacje, które mimo wielkiego zagłuszania były jednak słyszalne, podały, że powstał Komitet Obrony Robotników. Wśród założycieli były znane i powszechnie szanowane postacie zasłużone jeszcze w czasie wojny, były też osoby znane z oporu w roku 68. Byłem jednym z pierwszych działaczy tej organizacji. Wkrótce jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać inne, podobne.

Istota działania była następująca: Wypowiadamy się jawnie powołując się na obowiązujące prawo, które miało dotąd charakter dekoracyjny. Natomiast jednocześnie tworzymy w konspiracji technicznej bazę poligraficzną aby móc wydawać książki i gazety poza prewencyjną cenzurą, która obejmowała w komunizmie dosłownie wszystko - nawet naklejki na puszki rybne. Wkrótce Polska została zalana nieocenzurowanymi wydawnictwami. Tradycja 5 lat podziemnej działalności wydawniczej w czasie wojny kontynuowana jeszcze przez kilka lat po niej odżyła z ogromną werwą. Oczywiście część drukarni i wydawnictw udało się policji skonfiskować, ale w to miejsce zaraz powstawały następne. Tak więc kilka lat przed Sierpniem 80 trwała już wytężona praca organizacyjna. Brali w niej udział także działacze całkowicie zakonspirowani ( np. pracownicy naukowi uczelni, bo chodziło o uchronienie ich przed wyrzuceniem z pracy, gdzie mogli zdobywać naukowe stopnie i ważne informacje), ale większość z nas działała jawnie, co dawało niewyobrażalne poczucie odzyskania godności. Oczywiście całe to zjawisko mogło trwać tylko dlatego, że represje były ograniczone i nie szło się np. na 10 lat do więzienia jak za Stalina czy po zdławieniu Solidarności w grudniu 81 roku. Ten ograniczony charakter represji wiązał się z jednej strony z tym, że reżim znalazł się w ostrym ekonomicznym kryzysie i stał się bardzo zależny finansowo od zachodniej Europy . Z drugiej strony frontalny atak na Komitet Obrony Robotników w państwie, które opierało swą oficjalną ideologię i propagandę na kulcie klasy robotniczej byłby wyjątkowo niezręczny nie tylko dla władz w Warszawie ale dla całego rosyjskiego imperium.

Unaoczniam to wszystko, aby pokazać jak krzywa emocjonalnej mobilizacji biegnąca poprzez ostatnie 200 lat (a nie o wszystkim rzecz jasna można napisać w półgodzinnym wystąpieniu - zwłaszcza brakuje dziejów antyrosyjskich powstań w 19 wieku) nieustannie narastała i kumulowała się przechodząc niejako z ojca na syna. Gdy w drugiej połowie lat 70-tych spotykaliśmy się tłumnie w mieszkaniach dyskutując, słuchając taśm, śpiewając i słuchając wykładów czuliśmy nieodparcie nad sobą ducha całego tego 200 lecia.

I wtedy przyszedł Jan Paweł II. Byłem wtedy wyrzucony z pracy i jeździłem co dzień pociągiem na zbiór jabłek kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska do miejscowości, która jest zbitką słów „miłość „ i „ być”. Nie wierzyłem wtedy w Boga, ale ku swemu zdumieniu z dnia na dzień w przedziałach kolejowych obserwowałem jak działa zapowiedziany przez Papieża Duch Święty. Ludzie przestawali się bać, rosła w nich duma i gniew, z dnia na dzień stawali się dla siebie coraz bardziej bliscy. Aż w końcu przyszła ciemna noc nad polami i Łaska pozwoliła mi wiarę odzyskać. To odzyskiwanie wiary było wtedy zjawiskiem nagminnym wśród polskiej inteligencji, której część z różnych względów się od niej oddaliła. Mając jako socjolog ucho wrażliwe na społeczną świadomość bałem się, że wystąpienia społeczne nastąpią za szybko i zostaną stłumione. Ale Duch Święty był tym razem nieomylny. Od wiosny roku 1980 strajki nad Polską zaczęły się przemieszczać jak chmury przed burzą. Żądano zrazu tylko ustępstw ekonomicznych. Wczesnym latem w Lublinie kolejarze przyspawali pociągi do szyn i zażądali wyborów do oficjalnych reżimowych związków zawodowych, które dotąd miały charakter tylko dekoracyjny. To był sygnał wstępny dla nas w Gdańsku, gdzie już dwa lata wcześniej powstała mała komórka Wolnych Związków Zawodowych. Gdy strajk w sierpniu objął Stocznię w Gdańsku ( oczywiście pretekstem była sprawa kobiety, działaczki WZZ, którą zwolniono nagle z pracy) nielegalne WZZ-ty przystąpiły do akcji. Po pierwszym sukcesie płacowym na bramach stoczni stanęły dziewczyny i zaczęły zawracać wychodzących do domu robotników. Tłumaczyły im, że są przecież inne mniejsze zakłady, które w międzyczasie przystąpiły do akcji i trzeba ich bronić. Robotnicy wrócili, zrezygnowali z podwyżki płac tylko dla siebie i stało się to o czym mówi się w naszej religii: „jeden drugiego brzemiona noście”. Przez cały region przeszedł prąd elektryczny o ogromnym napięciu i niemal natychmiast cały ten region zamarł w jednym wielkim strajku. Nawet na każdym kiosku i na każdej stacji benzynowej wisiało słynne 21 postulatów a na ich czele nasza gdańska oryginalna inicjatywa : żądanie powołania niezależnych od reżimu związków zawodowych. Na owe czasy był to postulat jednocześnie porywający swą śmiałością a z drugiej strony realistyczny. Obok niego zaś pragnienie swobód politycznych i religijnych oraz to, żeby człowiek mógł żyć godnie w sensie materialnym i mieć zapewnioną ochronę zdrowia. ( ten ostatni punkt miał szczególnie szerokie rozwinięcie w dokumentacji dodatkowej). To cała treść słynnej tablicy. Jak socjolog może scharakteryzować ten cały ruch? Nie był to bynajmniej bunt, bo bunt jest ślepy, a nasz ruch miał organizację i jasno określone cele, potrafił wyłaniać swą reprezentację, prowadzić rokowania itd. Nie była to rewolucja, bo rewolucja zakłada w zasadzie całkowitą i gwałtowną zmianę ustrojową i personalną zmianę władz, a to było w ogóle nie do pomyślenia wewnątrz terytorium rosyjskiego imperium przynajmniej w sierpniu roku 1980. Na wiosnę roku 1981, gdy Solidarność liczyła 10 milionów członków plus miała zorganizowany ruch na wsi oraz w mniejszych środowiskach społecznych i była organizacją całego Narodu, sytuacja była już inna, ale to wykracza poza ramy tego tekstu. Nie był też to ruch reformatorski, bo określenie to zakłada działania długotrwałe, prowadzone właściwie od wewnątrz systemu władzy i za pomocą wielokrotnych drobnych etapów.

Otóż polski socjolog zna określenie na zjawisko, jakie nastąpiło w sierpniu roku 80. To określenie odwołuje się do doświadczeń naszych z wieku 19 i początku 20 i staje się zrozumiałe w świetle tego, że system był nam narzucony z zewnątrz przez obcą potęgę. To określenie brzmi POWSTANIE. Nie było to jednak takie powstanie, jak powstania poprzednie. Przede wszystkim miało ograniczone cele, choć przecież każdy z nas - czy robotnik, czy rolnik czy inteligent - marzył po cichu o Niepodległości. Po drugie było to powstanie bezkrwawe. I nie chodzi tu o to, że nie było zbrojne, bo rzecz jasna dostępu do broni nie mieliśmy a nawet gdyby ten dostęp był to i tak bylibyśmy bez szans. Chodzi o to, że było ono bez przemocy z założenia opartego właśnie na mocnym gruncie religijnym i w nigdzie nie pękła ani jedna nawet szyba. W tym sensie powstanie sierpnia 80 i późniejsza Solidarność przypominały ruch Ghandiego w Indiach, choć nigdy nie osiągnęły takiego jak tamten ruch stadium skuteczności w działaniach ekonomicznych. Po trzecie tamte powstania miały charakter głównie narodowowyzwoleńczy. Solidarność była ruchem świata pracy. Stworzyła model związkowy oparty na więzi nie tyle branżowej czy zawodowej ale terytorialnej, co było jej ogromną siłą a siła ta brała się właśnie z najgłębiej pojętej idei chrześcijańskiej, która wyraża się w treści pojęcia będącego jej nazwą. Zapewne nasuwa się Wam pytanie - jak ruch nasz wyobrażał sobie wtedy takie zorganizowanie ludzkiej produktywności, aby cele zawarte w 21 postulatach zostały spełnione. To jest bardzo ważne pytanie na ogół dziś przemilczane lub zbywane zdawkowo czy zgoła wręcz nieprawdą. Prawdziwa odpowiedź jest taka, że oczywiście w sierpniu roku 80 rozwiniętego programu na ten temat nie mieliśmy, bo nie aspirowaliśmy do żadnego udziału we władzy. Ale mieliśmy oczywiście wartości. Naczelną wartością w tej dziedzinie była godność ludzkiej pracy rozumiana nie tylko poprzez zapewnienie np. prawa do regeneracji, bezpieczeństwa itd. czyli takich praw jakie miał niewolnik w starożytnych Atenach. Przypominam sobie scenę, kiedy robotnik mówi: „Musimy wygrać ten strajk, bo jak się poddamy, to przez lata będą stali i pilnowali nas z karabinem przy robocie”. Miał rację. Po 16 miesiącach tak się stało. Lata 70-te to lata, w których głośno było już o prawach człowieka i nasze komunistyczne państwo nawet ratyfikowało dla dekoracji Pakta tych praw, będące teoretycznie prawem wewnętrznym w u każdego sygnatariusza. Oczywiście podziemie wydawnicze zaraz te pakta wydało.

Najważniejsza jednak była dla nas encyklika Laborem exercens Jana Pawła II, którą wydawaliśmy w podziemnych drukarniach niedługo przed Sierpniem. Była ona dla nas wielkim poruszeniem, choć wiedzieliśmy wcześniej, że nasz Ojciec Święty wywodzi się głównie z personalistycznego nurtu chrześcijańskiej filozofii i takiej encykliki należy się spodziewać. O prawach człowieka pracy jako współpracownika Boga w doskonaleniu świata jest tam wiele. Dlatego też wiedzieliśmy, że Ojciec Święty nasz ruch poprze. Stało się to bardzo szybko. Gdy polski prymas, mający ogromne zasługi dla Polski, najwyraźniej przestraszony, odniósł się do strajku niechętnie, poprzez trzaski i charkot zagłuszanego radia moja żona usłyszała i zapisała słowa Papieża a następnego dnia cała Stocznia została zasypana tym tekstem. Pracowałem bowiem wtedy w służbie informacyjnej strajku. Wracając jednak do tematu, chcę powiedzieć, że później, w czasie działania legalnej Solidarności koncepcje gospodarcze, jakie się tam rodziły, szły wyraźnie w stronę rozbicia monopolu produkcyjnego Państwa (a monopol ten był czymś fatalnym pod każdym względem) poprzez usamorządowienie gospodarki a nie poprzez wprowadzenie kapitalizmu, przynajmniej poza gospodarka drobną. Było to tym ciekawsze, że w owym czasie kapitalistyczny zachód krajów rozwiniętych jawił się nam jako raj dobrobytu i wszelakich zabezpieczeń socjalnych, co w dużym stopniu odpowiadało wtedy prawdzie. Nie było wtedy jeszcze wielu nowych groźnych zjawisk w tamtym świecie, jakie pojawiły się od lat 90-tych. A jednak coś nam podpowiadało iść w innym kierunku. Może właśnie to dążenie do godności pracy? Oczywiście w postawach wobec świata popełnialiśmy grzech, jaki popełniają z reguły wszyscy, którzy upominają się o sprawiedliwość gdziekolwiek na świecie. Przeciwstawiając się tyranowi, który ich gnębi, patrzą z nadzieją gdzieś na zewnątrz szukając siły, która ich wesprze. Jeśli ktoś im pomoże, patrzą przez palce na jego grzechy i starają się nie dostrzegać nieprawości jakiej ten ktoś dopuszcza się na terenie swej dominacji. Ten grzech nieobcy był też Ameryce Łacińskiej. Wiem, jakie ludzie z tamtego kontynentu żywili nadzieje dla siebie patrząc na nasz Ruch. Wiem też, jak się zawiedli. Wiem także, że wielu z nich nie mogło pojąć stosunku naszego Papieża do starań o poprawę życia, jaką obecna była w Kościele na Waszym kontynencie. Ja także czułem z tego powodu nieraz ból. Ale wierzcie Jego mądrości, że nie ma sensu zastępować jednego koszmaru innym. Odpowiedź na pytanie, jak powinien wyglądać lepszy świat musi istnieć i my ślę, że ona istnieje - w Ewangelii. Byliśmy blisko, żeby jej dotknąć. Dzisiaj oddaliliśmy się - może Wam jest teraz do niej bliżej ?

 Wielka Sobota 2006



 Mariusz Muskat, ur. 1947, socjolog, więzień 68 roku, działacz KOR  i WZZ w latach 77-80, uczestnik strajku w stoczni Gdańskiej sierpień 80,  szef obiegu informacji w regionie gdańskim Solidarności w latach 80-81, przewodniczący Komisji Zakładowej Solidarności pracowników Solidarności w Regionie i Komisji Krajowej w latach 80-81, internowany w stanie wojennym, poeta, publicysta, od 1983 roku utrzymuje się przez 12 lat z pracy fizycznej, potem do teraz mikro firma usługowa. Bezpartyjny zawsze.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Episkopat Czech upomina się o prawo do mieszkania

«Dach nad głową» należał zawsze do najbardziej podstawowych potrzeb społecznych. Współczesne społeczeństwo powinno go zapewnić, zwłaszcza najsłabszym, niepełnosprawnym i starszym, dostosowując koszty mieszkaniowe do ich finansowych możliwości. Apeluje w tej sprawie rada sprawiedliwości i pokoju episkopatu Czech. Kościół u naszych południowych sąsiadów jest zaniepokojony obniżaniem się stopy życiowej, szczególnie w dziedzinie mieszkalnictwa. Czynsz wzrósł w ciągu pięciu lat czterokrotnie, a koszty te podniosą się jeszcze bardziej za dwa lata, gdy wejdzie w życie nowa liberalna ustawa o wynajmie. Gwałtownie wzrasta liczba osób ubiegających się o pomoc socjalną, a przeprowadzka do skromniejszego mieszkania też niesie ze sobą spore komplikacje.
Zdaniem czeskiego episkopatu sytuacja ta wymaga interwencji państwa. Chodzi o dofinansowanie czynszu przez określony czas dla rodzin, które znalazły się w trudnej sytuacji. Oblicza się, że w samej Pradze jest ich ok. 2 tys. Katolicka komisja sprawiedliwości i pokoju proponuje, by dofinansowanie to po okresie przejściowym stopniowo zmniejszać, mobilizując tym samym beneficjentów do większego wysiłku. W ten sposób uniknięto by sytuacji gwałtownego ubożenia pewnej grupy społecznej, podtrzymując jej aktywność zawodową, a zatem licząc, że poniesione przez państwo i samorządy koszty zwrócą się potem w postaci podatków. Jednocześnie uczyniono by zadość podstawowemu prawu człowieka, jakim jest posiadanie domu – zwraca uwagę czeska komisja sprawiedliwości i pokoju.
http://www.radiovaticana.org/pol/articolo.asp?c=612086

Pismo socjalistyczne DALEJ o teologii wyzwolenia

Kolejny pozytywny przykład otwartości lewicy na dialog światopoglądowy - pismo socjalistyczne "DALEJ", które w numerze 45 zajmuje się problemem współpracy między środowiskami postępowymi i chrześcijańskimi http://pismodalej.pl/dalej/files/news.php .
Pozwolimy sobie tylko zwrócić uwagę naszym marksistowskim partnerom, że trudno jest równocześnie przyciągać społecznie wrażliwych chrześcijan i popierać Palikota, którego jedyną ideologią jest wrogość do katolicyzmu.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Z. Słowik o Kościele i dialogu

Nie od dziś opowiadamy się za dialogiem z marksistami (i w ogóle ateistami) w imię wspólnego dobra, za dialogiem opartym na wzajemnym szacunku i poszukiwaniu punktów zbieżnych. Z radością dostrzegamy gotowość do takiego dialogu występującą u niektórych ludzi na lewicy, czego dowodem jest opublikowany przez "Przegląd" wywiad z dr. Zdzisławem Słowikiem z Towarzystwa Kultury Świeckiej. Fragment owego wywiadu przytaczamy poniżej.
Pozytywnie oceniając poglądy dr. Słowika nie możemy jednak nie skrytykować jednej z jego wypowiedzi. Otóż jako jeden z celów swego obozu dr Słowik stawia "usunięcie symboli religijnych z przestrzeni publicznej". Uważamy, że ta kwestia wymaga doprecyzowania. Jako chrześcijanie wolni od pokusy fundamentalizmu i teokracji możemy zgodzić się na usunięcie symboli religijnych z INSTYTUCJI publicznych, jednak PRZESTRZEŃ publiczna to pojęcie szersze. Wdrożenie postulatu dr. Słowika oznaczałoby w praktyce działania absurdalne tudzież ograniczające wolność jednostki, bo pociągałoby za sobą usuwanie np. przydrożnych kapliczek czy zakaz noszenia krzyżyków na szyi.

Z doktorem Zdzisławem Słowikiem - redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Res Humana”, wiceprezesem Towarzystwa Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego, autorem wydanej w tym roku książki „Na drogach polskiego dialogu (1962-1990)”, rozmawia Krzysztof Pilawski.

/.../

P: Walka z Kościołem, antyklerykalizm nie stanowią o tożsamości lewicy. Po wielkim kryzysie przełomu lat 20. i 30. ubiegłego wieku Kościół dostrzegł problemy społeczne, z kolei marksiści po doświadczeniu stalinizmu zaczęli doceniać jednostkę, człowieka, wartość postaw etycznych. Może warto nie tylko konfrontować się z Kościołem, lecz także rozmawiać ze środowiskami mu bliskimi?


O: Jak najbardziej. Środowiska lewicowe, jak mi się zdaje, zapominają, że Kościół był jednym z głównych architektów przemian ustrojowych w naszym kraju. Pokazałem w książce, rekonstruując dialog toczony z Kościołem w PRL, jak doniosłą rolę odegrał on w dojściu do Okrągłego Stołu, porozumieniu między władzą a opozycją.

P: To była zupełnie inna rzeczywistość.


O: Jednak tamto doświadczenie jest nadal aktualne – z Kościołem można rozmawiać o bardzo wielu ważnych sprawach, może on być sojusznikiem pozytywnych, korzystnych dla społeczeństwa przemian. W kwietniu na neutralnym gruncie Uniwersytetu Warszawskiego z mojej inicjatywy doszło do debaty z udziałem dwóch przedstawicieli Episkopatu na temat nauczania etyki i religii w szkole. To niewielka inicjatywa dialogowa, ale należy pamiętać, że po 1989 r. nie odbyła się żadna poważna dyskusja środowisk lewicowych i kościelnych. Kościół, który jest wielkim organizmem, skupia przedstawicieli skrajnie różnych opcji ideowych i politycznych. Zmagają się w nim rozmaite żywioły, czego dowodem jest widoczna niekonsekwencja. Z jednej strony, Episkopat wyraża zaniepokojenie z powodu brutalizacji życia politycznego w Polsce, wysokiej temperatury konfliktu politycznego, z drugiej zaś, hierarchowie popierają podgrzewającego konflikt Tadeusza Rydzyka.

P: O czym eksperci i intelektualiści działający na zapleczu politycznej lewicy mogliby rozmawiać?


O: Choćby o osłabianiu wspomnianej agresji politycznej, która przybiera coraz radykalniejsze formy. Wielkim tematem jest kwestia sprawiedliwości społecznej, narastających nierówności, nadmiernego bogacenia się jednych przy równoczesnym pogrążaniu się w skrajnej biedzie drugich. To budzi frustrację i konflikty społeczne, których skutki mogą się okazać znacznie groźniejsze niż skutki walki politycznej. Choć socjolodzy przekonują, że Polsce nie grozi bunt, lepiej zawczasu rozbroić tykającą bombę, skłonić państwo do prowadzenia aktywnej polityki społecznej zmierzającej do niwelowania nierówności.

P: Jaki interes ma w tym Kościół?


O: W regionach dotkniętych biedą kościoły często świecą pustkami. W Łodzi, w której zlikwidowano ogromną część przemysłu, w niedzielnej mszy uczestniczy 25-30% mieszkańców. Podobnie jest w Sosnowcu – wzrost bezrobocia i biedy w tym kojarzonym ostatnio z rodziną Madzi mieście odbił się na aktywności wiernych. Ubóstwo i rozwarstwienie społeczne powodują, że ludzie czują się opuszczeni nie tylko przez władzę, ale i przez Kościół, od którego bezskutecznie oczekują pomocy i opieki. Patrząc na okazałe dobra kościelne, pytają: gdzie jest Kościół? Co robi? Instytucja ta mogłaby sięgnąć do zapomnianych dokumentów Soboru Watykańskiego II, który sformułował bardzo bliski wrażliwości lewicy program społeczny.

P: Lewica i Kościół tworzące wspólny antykapitalistyczny front?


O: Kościół tego nie kupi, bo jest bardzo związany z kapitalizmem.

P: IKEA przyciąga w niedzielę ludzi bardziej niż niejeden kościół…


O: Kościół zdaje sobie sprawę z realiów, nie chce wchodzić w bezpośrednie starcie ze świątyniami konsumpcji. Wbrew pozorom jest bardzo pragmatyczny. Chce utrzymać aktywa, które ma, a nie wdawać się w walkę, której wynik jest niepewny.

P: Skrajny indywidualizm, hedonizm, pieniądz jako miara wartości człowieka…


O: Tu jest o czym rozmawiać. Egoizm zabija więzi rodzinne, koleżeńskie i społeczne. Przesiąknięci reklamowym sloganem „jesteś tego warty”, przekonani o wyższości mieć nad być konsumenci nie będą podatni ani na nauki Kościoła, ani na hasła lewicy. Wielkie korporacje prostytuują wartości, wykorzystując w promocji marek nawet czerwone sztandary i sutanny. W czasie Euro sięgnęły po patriotyzm – producent piwa zachęcał do śpiewania hymnu państwowego…

P: Czy w Kościele i na jego zapleczu dostrzega pan ludzi gotowych do dialogu?


O: Niektórzy młodsi hierarchowie, w tym biskupi, z którymi miałem okazję rozmawiać, wydają się otwarci na kontakty z lewicą laicką – to pojęcie wprowadzone przez Adama Michnika w czasie dialogu ze środowiskami kościelnymi w latach 70. uważam za trafne. Dostrzegam rosnącą potrzebę dialogu w kręgach skupionych wokół „Więzi” i „Znaku”. Z naszej strony – ekspertów i intelektualistów powiązanych z lewicą polityczną – nie brakuje chętnych do podobnej rozmowy.

P: Jak ma się ona do krzyża i religii, od których rozpoczęliśmy rozmowę?


O: Nie chciałbym, aby na lewicy zaczęto się licytować, kto mocniej dołoży Kościołowi. Nikt nie dołoży, bo cokolwiek byśmy mówili o kryzysie w Kościele, poparcie społeczne w dalszym ciągu jest po jego stronie. Budując barykady, kopiąc okopy, lewica odgradza od siebie wielu ludzi, którzy choć mają podobną wrażliwość i bardzo różnie myślą o Kościele, postawieni wobec wyboru, opowiedzą się po jego stronie. Siła tradycji wciąż jest wielka. Zamiast się izolować, lepiej szukać kontaktu, tworzyć przestrzeń dialogu. Nie ma powodu, by lewica bała się Kościoła, nie widzę jednak sensu, by na Kościół krzyczeć.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Przyjmij Jezusa, przyjmij Marksa, przyjmij nadzieję!

Tym sloganem reklamowali się The Housemartins - brytyjska grupa rockowa utworzona w 1983 r. w Hull. Jej pierwszy skład stanowili: Paul Heaton - voc, Stan Cullimore - g, voc, Norman Cook - b, g, voc, Hugh Whitaker - dr, voc; w 1987 r. Whitakera zastąpił Hemingway.

Ich muzyka inspirowana była twórczością angielskich zespołów młodzieżowych z połowy lat 60., soulem i muzyką południowoamerykańską, np. "Happy Hour", "Think For A Minute", "Five Get Over Excited", "Me And The Farmer" oraz "Build". Grali też opracowania przebojów soulowych (np. "People Get Ready" Curtisa Mayfielda, "Caravan Of Love" Erniego Isleya, Marvina Isleya i Chrisa Jaspera) oraz stylizacje na muzykę gospel, soul i rap (np. "Lean On Me", "Rap Around The Lock"). W inteligentnych tekstach przenikliwie portretowali współczesną sobie Wielką Brytanię i świat (np. "Fag Day", "Stand At Ease", "Ship"). Ich krytyka społeczeństwa brytyjskiego miała podwójny - chrześcijański i marksistowski - wymiar.

Głośno zrobiło się o nich w 1986 r., gdy po sesji u legendarnego Johna Peela ich kawałek "Happy Hour" zajął trzecie miejsce na brytyjskiej liście przebojów. W grudniu tego roku piosenkę "Caravan of Love" umieścili na szczycie listy. Ukazuje się też wówczas ich pierwszy album "London O - Hull 4". W następnym roku pojawił się LP "The People Who Grinned Themselves To Death" a w 1988 "Now That's What I Call Pretty Good"- zbiór singlowych i radiowych nagrań z całej kariery The Housemartins. Dyskografię uzupełnia m.in. kilka czwórek: "Flag Day" (1985), "Sheep" (1986), "Happy Hour" (1986), "Think For A Minute" (1986) i  "Caravan Of Love" (1986), wszystkie wydane przez firmę Go! Discs.

Po rozpadzie The Housemartins Heaton i Hemingway utworzyli w 1989 r. zespół The Beautiful South, a Cook stanął w 1990 r. na czele grupy Beats International, potem zaś działał jako Fastboy Slim.

Pożegnajmy się z The Housemartins piosenką ze strony B ich najsłynniejszego singla "Caravan Of Love":   

When I First Met Jesus
When I first met Jesus
Well I thought he was alright
When I first met the Savior
Well I thought he was alright

Talk about Jesus
Talk about Jesus
Talk about Jesus
Talk about Jesus

When I first met the King
Well I thought he was alright
When I fist met the Lord
Well I thought he was alright
He’s alright . . .

Talk about Jesus
Talk about Jesus
I talk about Jesus
I talk about Jesus

I try to back Jesus
I try to back Jesus
I try to back Jesus
I try to back Jesus

I click about Jesus
I click about Jesus
I click about Jesus
I click about Jesus

I clap about Jesus
I clap about Jesus
I clap about Jesus
I clap about Jesus

I talk about Jesus
I talk about Jesus
I talk about Jesus
I talk about Jesus

He’s alright . . .
and He’s alright
He’s alright . . .
And He’s alright
He’s alright

Posłuchaj:
http://www.youtube.com/watch?v=3-pxGH4eyLQ&feature=related