sobota, 4 maja 2013

Tu nie będzie rewolucji?


Wybór kardynała Bergoglio na papieża nadal wywołuje kontrowersje. Nie milknie krytyka zarówno z lewej, jak i prawej strony. Zarzuty mu stawiane nijak mają się jednak do życzliwego zainteresowania większości wiernych, jak i tych, którzy z Kościoła zdawali się już odchodzić. Tu mamy do czynienia z przeciwnym trendem, który umyka uwadze krytyków.

Ataki z lewa i prawa

Tuż po konklawe pojawiły się głosy, jakoby nowy papież miał w przeszłości wspierać, lub przynajmniej przemilczać działania argentyńskiej junty wojskowej z lat 1976-1983. Zarzucano mu denuncjacje dwóch jezuitów, zwolenników teologii wyzwolenia. Fakt, że sprawa nie została jednoznacznie rozstrzygnięta, powoduje dalsze oskarżenia i domysły, które jednak brzmią w obecnej chwili jak zdarta płyta. Jeden z zainteresowanych jezuitów, jednoznacznie odrzucił oskarżenia kierowane wobec Franciszka, mimo to sprawa stosunku do reżimu wojskowego nadal żyje własnym życiem.
Głównym obecnie zarzutem wobec Franciszka ze strony lewicy jest, paradoksalnie, jego zorientowanie ku ubogim tego świata. Lewica, chcąca mieć monopol na bolączkę ubóstwa (skądinąd słusznie, ale podążająca złą ścieżką), neguje autentyczność zachowań nowego papieża, zarzuca mu hipokryzję, stosowanie PR-owskich sztuczek, nieszczerość. Dorzuca do tego zbioru także wątki obyczajowe, domagając się, aby Franciszek wpisał się w nurt swoiście rozumianego „progresywizmu”. Jego kategoryczny sprzeciw wobec legalizacji związków jednopłciowych i aborcji dyskwalifikuje go – w jej oczach – jako „postępowego” papieża.
Trudno stwierdzić jak Franciszek miałby się „uwiarygodnić” jako zwolennik opcji na rzecz ubogich, lewicowi krytycy zdaje się, że również sami tego nie wiedzą, pozostaje tak więc im tylko nawoływanie do zmian w dziedzinie światopoglądowej, tej, w której akurat Kościół najmniej może się zmienić, a czego nie chcą dostrzec jego lewicowi adwersarze.
Prawica, tradycjonaliści, natomiast zarzucają Franciszkowi zbytnie odejście od sztywnych ram Watykanu, nadmierną skromność, która ma obniżać powagę funkcji, którą Franciszek sprawuje, a co za tym idzie: zbytnie rozluźnienie w samym Kościele. Przerwanie prostej linii łączącej pontyfikat Benedykta XVI i Franciszka, postrzegane jest na tle podejścia do tradycji, której ten pierwszy miał być wierniejszy. Swobodne zachowanie nowego papieża, wywołujące zachwyt wśród większości wiernych, postrzegane jest w sposób naganny, nie dostosowany do powagi funkcji, miejsca i instytucji reprezentowanej przez Franciszka. Wydaje się, że w ocenie tradycjonalistów papież ma być poważnym starcem siedzącym na złotym tronie, patrzącym z góry na tłumy maluczkich wiernych.
Tradycjonalistyczna prawica zapomina, że zanim Bergoglio został wybrany na "tron piotrowy" był stałym bywalcem metra stolicy Argentyny, odwiedzał dzielnice nędzy Buenos Aires i działał na rzecz jej mieszkańców. Trudno żeby nagle zmienił swoją mentalność i stał się sztywnym urzędnikiem. Papież będąc głową Kościoła, jest również jego twarzą, a ta jest uśmiechnięta i pełna serdeczności, czyli taka jaka powinien być wizerunek Kościoła, taka jaki powinien być Kościół! Nie Kościół oddalonych od rzeczywistości, zimnych, o ponurych obliczach hierarchów, ale bliskich ludzkim sprawom przewodników. Pierwotny Kościół nie miał specjalnych strojów dla biskupów, czy kapłanów w ogóle. Ci żyli razem ze swoimi wiernymi, przeżywali te same co oni problemy. Franciszek, na ile to tylko możliwe, zdaje się powracać do tego pierwotnego Kościoła, lecz osadzonego w XXI wieku, dostrzegając zmiany jakie zachodzą na świece, zarówno w sferze mentalności, jak polityki i gospodarki. Jednak wszystkiego zmienić nie może. I nie powinien.

Tu nie będzie rewolucji!

Franciszek, chcąc zadowolić lewą stronę krytyki musiałby przeprowadzić w Kościele totalną rewolucję. Aby tylko nakreślić zakres tej rewolucji, przypomnę kilka tematów, które stałyby przed nim.
Z zakresu światopoglądowo-obyczajowych byłyby to: akceptacja dla legalizacji małżeństw jednopłciowych i związaną z tym także adopcją przez te pary dzieci, a także akceptacja aborcji. To są dwa podstawowe tematy w tej dziedzinie. Tematy, przyznajmy otwarcie, ograne. Tutaj właśnie nie ma i nie będzie rewolucji, oznaczałoby to – w przeciwnym wypadku – usunięcie fundamentów samego Kościoła, jego wiary i dogmatów, wprost wypływających z Biblii. Homoseksualizm, jakkolwiek obecny także w Kościele, jest określany w Biblii jako „obrzydlistwo”. Można, oczywiście, umieścić ten termin, jak i całe Pismo, w kontekście historyczno-kulturowym, ale nie da się go podważyć, na jego tle, całkowicie. Odrzucając terminologię, dziś mało poprawną politycznie, można rozpatrywać stosunek twórców Starego i Nowego Testamentu do homoseksualizmu, jako swojego rodzaju biologizm, tj. uznanie, że zachowanie te jest sprzeczne z naturalnym porządkiem biologicznym, dążącym do reprodukcji, co w tym przypadku jest niemożliwe. Możemy też rozpatrywać to we wspomnianym kontekście historyczno-kulturowym starożytnego Izraela, opartego na tradycyjnym rolniczo-pasterskim typie społecznym, zdecydowanie zamkniętym na innowacje świata grecko-rzymskiego, a często będącego w skrajnej opozycji wobec niego. Wtedy możemy zakwestionować natchnienie pisarzy biblijnych, odrzucić ich wizje, lecz także i całe dziedzictwo Chrystusa, odrzeć z metafizyki i zostawić gołe dzieło o zabarwieniu etnograficzno-historycznym. Wydaje się, że wielu krytyków chrześcijaństwa tak właśnie upatruje Stary i Nowy Testament. Jednak dla każdego chrześcijanina, żyda (Stary Testament) i muzułmanina (Stary i Nowy Testament plus, oczywiście, nadrzędny Koran) Biblia stanowi podstawę wiary. Nie można obedrzeć jej ze wszystkiego co nie mieści się w obecnym dyskursie racjonalistycznym i rozpatrywać Jej tylko w kontekście naukowym, bądź przydatności do ewolucyjnie wytworzonej rzeczywistości.
Papież nie potępia homoseksualizmu sensu stricto, ale próby zrównania go z heteroseksualnym związkiem małżeńskim. W samym Kościele istnieją, fakt, że przez wielu tradycjonalistów negowane, duszpasterstwa dla osób homoseksualnych, gdzie nie są potępiani, a wręcz przeciwnie, otaczani troską i miłością, jako te osoby mające szczególną trudność odnalezienia się w często homofobicznej rzeczywistości. Jednak, mimo wszystko, Kościół nie może zaakceptować zrównania związków homoseksualnych z heteroseksualnymi na poziomie sakramentalnym, gdyż tylko te ostatnie uznaje jako pełne, gdyż prowadzące do powstania nowego życia.
Co innego na poziomie świeckich rozwiązań prawnych. W tym momencie wypadałoby zaznaczyć, że wygłaszam swoje własne opinie, niekoniecznie pokrywające się z nauką Kościoła. Mimo niemożności akceptacji dla sakramentalnych związków jednopłciowych, nie widzę żadnych przeciwwskazań dla możliwości zawierania związków cywilno-prawnych na poziomie prawa państwowego. Nie muszą to być małżeństwa (na pewno nie natychmiast), ale właśnie związki cywilno-prawne dające zabezpieczenie obojgu partnerom. Trudno mi zrozumieć w tym wypadku zaciętość hierarchii kościelnej, może poza ich obawą, że spowoduje to pójście o następny krok do przodu, czyli do adopcji dzieci. Z tym sam bym się powstrzymał, gdyż nawet rozpatrując to pod względem społecznym, to trudno uznać, że jesteśmy gotowi na tak rewolucyjną zmianę.
Kolejnym tematem była wywołana aborcja, której to Kościół nigdy nie zaakceptuje i nie może tego zrobić, z bardzo prozaicznego, mogłoby się wydawać powodu, ale leżącego u podstaw nauki chrystusowej, przykazania: NIE ZABIJAJ. Można się spierać, kiedy to powstaje nowe życie, czy zarodek jest już człowiekiem, bądź też w którym tygodniu nim się staje, czy też jest już nim tuż po zapłodnieniu jaja przez plemnik. Nie dywagując na ten temat zbytnio, nadmienię, że nie tylko prawica występuje przeciwko trywializacji aborcji, ale również lewica i to na poziomie państwowym, co pokazuje przykład Ameryki Łacińskiej, gdzie spośród całej mozaiki lewicowych rządów, tylko urugwajski prezydent Mujica zdecydował się na całkowitą dostępność. Reszta zostawiła regulacje niezmienione, dające tylko niewielkie pole manewru, bądź zaostrzyła jeszcze bardziej prawo, jak chociażby nikaraguańscy sandiniści.
Istnieje zapewne jeszcze wiele wątków, które poruszyliby lewicowi krytycy Franciszka i Kościoła, ale na tym poprzestanę. Istnieją jeszcze nierozwiązane sprawy na poziomie wewnętrznym Kościoła, z którymi Franciszek będzie musiał się zmierzyć i tu widać, że zmiany są nie tylko możliwe, ale i konieczne.
Prawicowi krytycy także nie zostaną zadowoleni, gdyż nie będzie powrotu do sytuacji sprzed Soboru Watykańskiego II. Ci, którzy tego nie akceptują i tak odejdą do Bractwa Piusa X lub do sedewakantystów. Reszta może zaszyć się i czekać na lepsze czasy lub zaklinać rzeczywistość.

Rewolucja już jest

Na próżno jednak, gdyż rewolucja już ma miejsce. Zaczęła się od pierwszych chwil po konklawe, gdy Bergoglio, już jako Franciszek, wyszedł do wyczekującego tłumu na Placu św. Piotra. „Dzień dobry”, te słowa są jak drzazga dla tradycjonalistów, ale jak miód dla większości wiernych. Papież zbliżył się do nich, przestał być daleki, stał jednym z nich. Potem poszło już z górki, ze słynną pelerynką włącznie. Skromność Franciszka jest widoczna na każdym kroku, co dla niektórych jest odcięciem się od tradycji, dla innych sztuczką dla zawładnięcia tłumem. Jakkolwiek byśmy to rozpatrywali, to lawina zmian już się potoczyła. Nawoływanie do troski o ubogich słychać od pierwszych chwil po konklawe i trudno byłoby je teraz zagłuszyć czy wyeliminować z profilu papieża. Opcja na rzecz ubogich jest z nim bezsprzecznie kojarzona, a sprawa ubóstwa wyniesiona do rangi najważniejszych spraw tego pontyfikatu. Już sam fakt, że temat ubóstwa pojawia się z takich rozmachem jest rewolucją, uwiarygodnioną postawą i zachowaniem samego Franciszka od pierwszych chwil. Kolejnym, rewolucyjnym krokiem jest zapowiedź „przewietrzenia” dość zatęchłej atmosfery Kurii Rzymskiej i ustanowienie ciała doradczego złożonego z ośmiu kardynałów, z czego tylko jeden jest Włochem. Także takie drobnostki, wydawać by się mogło, jak zamieszkanie w hotelu a nie w Pałacu Apostolskim, noszenie skromnej białej tuniki, starych, jeszcze z kardynalskich czasów, butów, powoduje wzrost sympatii wiernych, a także skłania wielu tych, którzy o Kościele zapomnieli do rozrachunku z własną wiarą i niejednokrotnie do powrotu na łono Kościoła i uczestnictwa w sakramentach. Rewolucja się zaczęła, przed Franciszkiem jeszcze daleka droga, ale kurs został nadany na samym początku i trudno będzie teraz go zmienić.

Piotr Tyszler

1 komentarze:

  1. Nie będzie rewolucji? Już jest rewolucja, idąca małymi kroczkami, ale do przodu:
    http://wiadomosci.onet.pl/swiat/ansa-poufna-narada-z-udzialem-papieza-na-temat-osz,1,5485960,wiadomosc.html

    OdpowiedzUsuń