Wybór kardynała Bergoglio na papieża
nadal wywołuje kontrowersje. Nie milknie krytyka zarówno z lewej,
jak i prawej strony. Zarzuty mu stawiane nijak mają się jednak do
życzliwego zainteresowania większości wiernych, jak i tych, którzy
z Kościoła zdawali się już odchodzić. Tu mamy do czynienia z
przeciwnym trendem, który umyka uwadze krytyków.
Ataki z lewa i prawa
Tuż po konklawe pojawiły się głosy,
jakoby nowy papież miał w przeszłości wspierać, lub przynajmniej
przemilczać działania argentyńskiej junty wojskowej z lat
1976-1983. Zarzucano mu denuncjacje dwóch jezuitów, zwolenników
teologii wyzwolenia. Fakt, że sprawa nie została jednoznacznie
rozstrzygnięta, powoduje dalsze oskarżenia i domysły, które
jednak brzmią w obecnej chwili jak zdarta płyta. Jeden z
zainteresowanych jezuitów, jednoznacznie odrzucił oskarżenia
kierowane wobec Franciszka, mimo to sprawa stosunku do reżimu
wojskowego nadal żyje własnym życiem.
Głównym obecnie zarzutem wobec
Franciszka ze strony lewicy jest, paradoksalnie, jego zorientowanie
ku ubogim tego świata. Lewica, chcąca mieć monopol na bolączkę
ubóstwa (skądinąd słusznie, ale podążająca złą ścieżką),
neguje autentyczność zachowań nowego papieża, zarzuca mu
hipokryzję, stosowanie PR-owskich sztuczek, nieszczerość. Dorzuca
do tego zbioru także wątki obyczajowe, domagając się, aby
Franciszek wpisał się w nurt swoiście rozumianego „progresywizmu”.
Jego kategoryczny sprzeciw wobec legalizacji związków
jednopłciowych i aborcji dyskwalifikuje go – w jej oczach – jako
„postępowego” papieża.
Trudno stwierdzić jak Franciszek
miałby się „uwiarygodnić” jako zwolennik opcji na rzecz
ubogich, lewicowi krytycy zdaje się, że również sami tego nie
wiedzą, pozostaje tak więc im tylko nawoływanie do zmian w
dziedzinie światopoglądowej, tej, w której akurat Kościół
najmniej może się zmienić, a czego nie chcą dostrzec jego
lewicowi adwersarze.
Prawica, tradycjonaliści, natomiast
zarzucają Franciszkowi zbytnie odejście od sztywnych ram Watykanu,
nadmierną skromność, która ma obniżać powagę funkcji, którą
Franciszek sprawuje, a co za tym idzie: zbytnie rozluźnienie w samym
Kościele. Przerwanie prostej linii łączącej pontyfikat Benedykta
XVI i Franciszka, postrzegane jest na tle podejścia do tradycji,
której ten pierwszy miał być wierniejszy. Swobodne zachowanie
nowego papieża, wywołujące zachwyt wśród większości wiernych,
postrzegane jest w sposób naganny, nie dostosowany do powagi
funkcji, miejsca i instytucji reprezentowanej przez Franciszka.
Wydaje się, że w ocenie tradycjonalistów papież ma być poważnym
starcem siedzącym na złotym tronie, patrzącym z góry na tłumy
maluczkich wiernych.
Tradycjonalistyczna prawica zapomina,
że zanim Bergoglio został wybrany na "tron piotrowy" był stałym
bywalcem metra stolicy Argentyny, odwiedzał dzielnice nędzy Buenos
Aires i działał na rzecz jej mieszkańców. Trudno żeby nagle
zmienił swoją mentalność i stał się sztywnym urzędnikiem.
Papież będąc głową Kościoła, jest również jego twarzą, a
ta jest uśmiechnięta i pełna serdeczności, czyli taka jaka
powinien być wizerunek Kościoła, taka jaki powinien być Kościół!
Nie Kościół oddalonych od rzeczywistości, zimnych, o ponurych
obliczach hierarchów, ale bliskich ludzkim sprawom przewodników.
Pierwotny Kościół nie miał specjalnych strojów dla biskupów,
czy kapłanów w ogóle. Ci żyli razem ze swoimi wiernymi,
przeżywali te same co oni problemy. Franciszek, na ile to tylko
możliwe, zdaje się powracać do tego pierwotnego Kościoła, lecz
osadzonego w XXI wieku, dostrzegając zmiany jakie zachodzą na
świece, zarówno w sferze mentalności, jak polityki i gospodarki.
Jednak wszystkiego zmienić nie może. I nie powinien.
Tu nie będzie rewolucji!
Franciszek, chcąc zadowolić lewą
stronę krytyki musiałby przeprowadzić w Kościele totalną
rewolucję. Aby tylko nakreślić zakres tej rewolucji, przypomnę
kilka tematów, które stałyby przed nim.
Z zakresu światopoglądowo-obyczajowych
byłyby to: akceptacja dla legalizacji małżeństw jednopłciowych i
związaną z tym także adopcją przez te pary dzieci, a także
akceptacja aborcji. To są dwa podstawowe tematy w tej dziedzinie.
Tematy, przyznajmy otwarcie, ograne. Tutaj właśnie nie ma i nie
będzie rewolucji, oznaczałoby to – w przeciwnym wypadku –
usunięcie fundamentów samego Kościoła, jego wiary i dogmatów,
wprost wypływających z Biblii. Homoseksualizm, jakkolwiek obecny
także w Kościele, jest określany w Biblii jako „obrzydlistwo”.
Można, oczywiście, umieścić ten termin, jak i całe Pismo, w
kontekście historyczno-kulturowym, ale nie da się go podważyć, na
jego tle, całkowicie. Odrzucając terminologię, dziś mało
poprawną politycznie, można rozpatrywać stosunek twórców Starego
i Nowego Testamentu do homoseksualizmu, jako swojego rodzaju
biologizm, tj. uznanie, że zachowanie te jest sprzeczne z naturalnym
porządkiem biologicznym, dążącym do reprodukcji, co w tym
przypadku jest niemożliwe. Możemy też rozpatrywać to we
wspomnianym kontekście historyczno-kulturowym starożytnego Izraela,
opartego na tradycyjnym rolniczo-pasterskim typie społecznym,
zdecydowanie zamkniętym na innowacje świata grecko-rzymskiego, a
często będącego w skrajnej opozycji wobec niego. Wtedy możemy
zakwestionować natchnienie pisarzy biblijnych, odrzucić ich wizje,
lecz także i całe dziedzictwo Chrystusa, odrzeć z metafizyki i
zostawić gołe dzieło o zabarwieniu etnograficzno-historycznym.
Wydaje się, że wielu krytyków chrześcijaństwa tak właśnie
upatruje Stary i Nowy Testament. Jednak dla każdego chrześcijanina,
żyda (Stary Testament) i muzułmanina (Stary i Nowy Testament plus,
oczywiście, nadrzędny Koran) Biblia stanowi podstawę wiary. Nie
można obedrzeć jej ze wszystkiego co nie mieści się w obecnym
dyskursie racjonalistycznym i rozpatrywać Jej tylko w kontekście
naukowym, bądź przydatności do ewolucyjnie wytworzonej
rzeczywistości.
Papież nie potępia homoseksualizmu
sensu stricto, ale próby
zrównania go z heteroseksualnym związkiem małżeńskim. W samym
Kościele istnieją, fakt, że przez wielu tradycjonalistów
negowane, duszpasterstwa dla osób homoseksualnych, gdzie nie są
potępiani, a wręcz przeciwnie, otaczani troską i miłością, jako
te osoby mające szczególną trudność odnalezienia się w często
homofobicznej rzeczywistości. Jednak, mimo wszystko, Kościół nie
może zaakceptować zrównania związków homoseksualnych z
heteroseksualnymi na poziomie sakramentalnym, gdyż tylko te ostatnie
uznaje jako pełne, gdyż prowadzące do powstania nowego życia.
Co
innego na poziomie świeckich rozwiązań prawnych. W tym momencie
wypadałoby zaznaczyć, że wygłaszam swoje własne opinie,
niekoniecznie pokrywające się z nauką Kościoła. Mimo niemożności
akceptacji dla sakramentalnych związków jednopłciowych, nie widzę
żadnych przeciwwskazań dla możliwości zawierania związków
cywilno-prawnych na poziomie prawa państwowego. Nie muszą to być
małżeństwa (na pewno nie natychmiast), ale właśnie związki
cywilno-prawne dające zabezpieczenie obojgu partnerom. Trudno mi
zrozumieć w tym wypadku zaciętość hierarchii kościelnej, może
poza ich obawą, że spowoduje to pójście o następny krok do
przodu, czyli do adopcji dzieci. Z tym sam bym się powstrzymał,
gdyż nawet rozpatrując to pod względem społecznym, to trudno
uznać, że jesteśmy gotowi na tak rewolucyjną zmianę.
Kolejnym
tematem była wywołana aborcja, której to Kościół nigdy nie
zaakceptuje i nie może tego zrobić, z bardzo prozaicznego, mogłoby
się wydawać powodu, ale leżącego u podstaw nauki chrystusowej,
przykazania: NIE ZABIJAJ. Można się spierać, kiedy to powstaje
nowe życie, czy zarodek jest już człowiekiem, bądź też w którym
tygodniu nim się staje, czy też jest już nim tuż po zapłodnieniu
jaja przez plemnik. Nie dywagując na ten temat zbytnio, nadmienię,
że nie tylko prawica występuje przeciwko trywializacji aborcji, ale
również lewica i to na poziomie państwowym, co pokazuje przykład
Ameryki Łacińskiej, gdzie spośród całej mozaiki lewicowych
rządów, tylko urugwajski prezydent Mujica zdecydował się na
całkowitą dostępność. Reszta zostawiła regulacje niezmienione,
dające tylko niewielkie pole manewru, bądź zaostrzyła jeszcze
bardziej prawo, jak chociażby nikaraguańscy sandiniści.
Istnieje
zapewne jeszcze wiele wątków, które poruszyliby lewicowi krytycy
Franciszka i Kościoła, ale na tym poprzestanę. Istnieją jeszcze
nierozwiązane sprawy na poziomie wewnętrznym Kościoła, z którymi
Franciszek będzie musiał się zmierzyć i tu widać, że zmiany są
nie tylko możliwe, ale i konieczne.
Prawicowi
krytycy także nie zostaną zadowoleni, gdyż nie będzie powrotu do
sytuacji sprzed Soboru Watykańskiego II. Ci, którzy tego nie
akceptują i tak odejdą do Bractwa Piusa X lub do sedewakantystów.
Reszta może zaszyć się i czekać na lepsze czasy lub zaklinać
rzeczywistość.
Rewolucja
już jest
Na
próżno jednak, gdyż rewolucja już ma miejsce. Zaczęła się od
pierwszych chwil po konklawe, gdy Bergoglio, już jako Franciszek,
wyszedł do wyczekującego tłumu na Placu św. Piotra. „Dzień
dobry”, te słowa są jak drzazga dla tradycjonalistów, ale jak
miód dla większości wiernych. Papież zbliżył się do nich,
przestał być daleki, stał jednym z nich. Potem poszło już z
górki, ze słynną pelerynką włącznie. Skromność Franciszka
jest widoczna na każdym kroku, co dla niektórych jest odcięciem
się od tradycji, dla innych sztuczką dla zawładnięcia tłumem.
Jakkolwiek byśmy to rozpatrywali, to lawina zmian już się
potoczyła. Nawoływanie do troski o ubogich słychać od pierwszych
chwil po konklawe i trudno byłoby je teraz zagłuszyć czy
wyeliminować z profilu papieża. Opcja na rzecz ubogich jest z nim
bezsprzecznie kojarzona, a sprawa ubóstwa wyniesiona do rangi
najważniejszych spraw tego pontyfikatu. Już sam fakt, że temat
ubóstwa pojawia się z takich rozmachem jest rewolucją,
uwiarygodnioną postawą i zachowaniem samego Franciszka od
pierwszych chwil. Kolejnym, rewolucyjnym krokiem jest zapowiedź
„przewietrzenia” dość zatęchłej atmosfery Kurii Rzymskiej i
ustanowienie ciała doradczego złożonego z ośmiu kardynałów, z
czego tylko jeden jest Włochem. Także takie drobnostki, wydawać by
się mogło, jak zamieszkanie w hotelu a nie w Pałacu Apostolskim,
noszenie skromnej białej tuniki, starych, jeszcze z kardynalskich
czasów, butów, powoduje wzrost sympatii wiernych, a także skłania
wielu tych, którzy o Kościele zapomnieli do rozrachunku z własną
wiarą i niejednokrotnie do powrotu na łono Kościoła i
uczestnictwa w sakramentach. Rewolucja się zaczęła, przed
Franciszkiem jeszcze daleka droga, ale kurs został nadany na samym
początku i trudno będzie teraz go zmienić.
Piotr Tyszler
Nie będzie rewolucji? Już jest rewolucja, idąca małymi kroczkami, ale do przodu:
OdpowiedzUsuńhttp://wiadomosci.onet.pl/swiat/ansa-poufna-narada-z-udzialem-papieza-na-temat-osz,1,5485960,wiadomosc.html