Paweł Kukiz twierdzi, że
zjadają je politycy siedzący w sąsiednim przedziale na których ujadając na siebie wzajem głosujemy –
mimo, że po pierwsze oni w sensie społeczno-gospodarczym niczym się
od siebie nie różnią a po drugie my się też nie różnimy
między sobą - tyle, że nasze i ich poglądy różnią się
diametralnie.
Konstatacja ta jest w zasadzie słuszna – z tym, że
politycy zjadają tylko okruchy z kanapek, które łaskawie oddaje
im kto inny.
Zamiast spekulować, kto
to jest, podejdźmy tym razem empirycznie.
A zatem, gdzie jest forsa, którą nam się zabiera?
Jak wykazaliśmy wcześniej, znajduje się ona po
pierwsze w luce popytowej, na której żerują banki, waląc w nas
procentami przewyższającymi z reguły wzrost PKB ( nie licząc
różnych dodatkowych opłat).
Premier Orban podniósł dwukrotnie najniższą
płacę, tym samym ograniczył tę lukę, dał impuls gospodarce
poprzez zwiększenie zakupów produktów rodzimych ( biedni nie
kupują towarów zagranicznych) a żadnego wzrostu inflacji nie było.
Następnie drenują nas tzw. pracodawcy ( którzy
powinni nazywać się wedle Andrzeja Gwiazdy pracokupcami).
Drą się oni w niebogłosy, jakie to mają ogromne
koszty zakupu pracy i jeśli tylko ograniczy się umowy śmieciowe,
podniesie płace czy wykona cokolwiek na rzecz pracowników, to zaraz
oni zamkną firmy i będzie wielkie bezrobocie.
Podobnie płaczą cały czas nad wielkimi podatkami,
jakie muszą płacić.
Jedno i drugie to bzdura. Do kosztów pracy wchodzą
najpierw zarobki pracowników. Poza managementem są one żałosne.
Dalej mamy ZUS, który po pierwsze nie jest na tle
Europy wysoki a po drugie połowę płaci tego pracownik, zaś po
trzecie składka zdrowotna odliczana jest prawie w całości od
podatku dochodowego.
Koszty pracy wysokie są natomiast dla pracownika,
ponieważ musi on płacić aż 18% podatku od zarobków ( minus
niewielka kwota wolna). Podobnie zresztą musi płacić taki procent
rencista, emeryt a nawet „ właściciel” zasiłku dla
bezrobotnych. Takie wredne praktyki nie są w cywilizowanej Europie
znane.
( w tym punkcie mamy inny zabór mienia – zabór
przez Państwo).
Podatek od firm CIT też jest na tle Europy niski,
na co sarka UE, bo dzięki temu jesteśmy ciut bardziej
konkurencyjni.
Jest jeszcze jeden element decydujący, że koszty
pracy są niskie. Oferowanie pracy tylko na czarno lub na szaro (
część zarobku pod stołem, co zmniejsza ZUS) a ponadto nie
oglądanie się na prawo dotyczące wysokości stawek minimalnych
przy umowach śmieciowych. ( ochroniarz na placu lub na portierni
zarabia w ten sposób 3 do 5 złotych za godzinę.) Pracownik traci
prawa jakie daje ZUS a Państwo traci składkę na tenże ZUS oraz
podatek dochodowy od pracownika.
Szantaż tzw. pracodawców to jest bluff. Nie wyjadą
oni ze swymi firmami już teraz do 3 świata ani nie będą żyć z
oszczędności, bo przecież co dwa lata muszą zmieniać samochody w
cenach od 300 do 500 tysięcy, które widzimy na każdym kroku.
Jedziemy obecnie do drugiej, gigantycznej żyły
wyzysku czyli do opłat ZUS w wersji dla „pracodawców.” Tu i
ówdzie podnosi się z oburzeniem, że bardzo wysoko płatny
pracownik najemny ( np. dyrektor banku) już po miesiącu przestaje
płacić ZUS, bo przekracza normę roczną.
Nikt natomiast nie zauważa, że 98% „pracodawców”
płaci ZUS wedle kwoty zarobków zbliżonej do najniższego
wynagrodzenia za pracę najemną.
Tymczasem wszyscy oni ( z wyjątkiej znikomej liczby
osób opodatkowanych sztywnym podatkiem niezależnym od zysku) są
przecież na PIT. Dlaczego nie płacą zatem ZUS-u tak jak wszyscy
inni, łącznie z bezrobotnymi? Wedle tej samej stawki procentowej?
Taka sytuacja powoduje, że maleńcy przedsiębiorcy
jednosobowi
nie są w stanie zapłacić nieraz tego ZUS-u ( obecnie ok. 900 zł)
a wszyscy inni mają ten ZUS gdzieś, nie płacą wyższej stawki a
na emeryturę odkładają sobie w inny sposób.
Prosty obowiązek, że wszyscy mają płacić wedle
tej samej stawki procentowej spowodowałby odciążenie małych
przedsiębiorców i zwiększenie kasy państwa taką masą forsy, że
nie potrzebne by było nie tylko przedłużanie wieku emerytalnego,
ale możliwe by było nawet obniżenie procentowe składek a
przynajmniej cofnięcie ich dla biednych ( jak we Francji) oraz bardzo
znaczące zasilenie budżetu Państwa.
Mówi się nieraz o największej na tle Europy naszej
stratyfikacji majątkowej.
To prawda, ale nie zauważa się przy tym może
niezbyt znaczącego, ale skrajnie niesprawiedliwego czynnika, jaki
dobudowuje się do tego trendu.
Chodzi o waloryzację rent
i emerytur. Była ona od lat procentowa, czyli jak ktoś miał np. 5
tysięcy a waloryzacja była 10% to dostawał więcej 500 zł. W tym
samym czasie, jak ktoś miał 500 zł to dostawął więcej 50 zł. I
tak w kółko Macieju. Wyjątkowo w tym roku była waloryzacja
kwotowa czyli każdemu po równo, ale jak ktoś obliczył, stało się
tak dlatego, że przy tej okazji rządowi było łatwiej ukryć kant
na kilkaset milionów na niekorzyść świadczeniobiorców.
Tymczasem elementarna
ucziwość polegałaby na tym, że przez szereg lat winno się
stosować teraz waloryzację procentową degresywną, aby zmniejszyć
wielkie różnice powstałe na skutek poprzedniego procederu.
Teraz przechodzimy do
następnego zjawiska w wykonaniu „ świata dobrobytu”.
Chodzi o nieujawniany
obrót gospodarczy. Jest on ogromny. PKB z tego powodu mamy na pewno
wyższy o jakieś 30% od statystycznego, ale mała z tego pociecha,
skoro tę kanapkę wtranżalają tylko autorzy wzmiankowanego
wynalazku i ich sympatyczni kontrahenci. Nie są oni wszyscy
specjalnie temu winni – nie tylko dlatego, że jak wszyscy my
dysponują mentalnością z czasu zaborów i komuny. Po prostu system
jest tak idiotycznie ustawiony, że aż się prosi o mimikrę
gospodarczą.
Jak nie się ujawnia się
obrotu, lub ujawnia jego część , wtedy nabywca zmniejsza swą
należność o kwotę niezapłaconego całkiem lub częściowo VAT-u
a sprzedawca zmniejsza swój podatek dochodowy. Państwo traci znów
masę forsy po czym nie ma na spożycie zbiorowe, z którego
korzystają niezamożni. Gdyby VAT odprowadzał nabywca transakcji a
nie sprzedawca , cały proceder zostałby znacznie utrudniony.
Przepisy VAT liczą sobie ponad 500 stron, ale takiego „ drobiazgu”
nie zauważono.
Przy tej okazji mamy
jeszcze jeden zgrabny numer. Kioskarka i taksówkarz mają kasy
fiskalne. Adwokat, prywatny lekarz ( zarabiający np. 600 zł za
godzinę – znam takich) takiej kasy nie mają. Płacą ryczałt od
godzin pracy, których to zresztą wykazują o wiele mniej niż mają
w istocie.
Aha – jeszcze skala
podatku dochodowego od osób fizycznych. Ma ona dwa stopnie -18 i 32
%. ( przy czym ci na tzw, działalności gospodarczej rejestrowanej w
Urzędzie administacji a nie w sądzie są praktycznie na liniowym
18%) W Europie cywilizowanej podatek progresywny jest znacznie
bardziej rozwinięty, nie rąbie tak wysoko w pierwszej grupie ( ma
za to dość wysokie progi przejścia na wyższą stawkę co chroni
średnio zarabiających) a ponadto na ogół ludzie widzą, że te
podatki wracają do nich w postaci spożycia zbiorowego. Za
nieświętej Zyty zlikwidowano najwyższą stawkę czyli 40 %.
Rąbnęło to budżet Państwa na kilka miliardów. Znacznie
zmniejszono stawkę rentową ZUS i teraz trzeba przyjść z głową
pod pachą, żeby dostać rentę.
Zniesiono podatek spadkowy
wpierwszej grupie pokrewieństwa a w innych zmniejszono, niezależnie
od wielkości spadku, co jest europejskim curiosum. W sumie budżet
został walnięty na kilkadziesiąt miliardów i jest walony nadal a
zasiłek pogrzebowy zmnniejszono o 40%.
„Austriackie gadanie”
, że zmniejszenie tych podatków wywołało jakieś rumieńce
gospodarcze, to absurdalna hipostaza. To zmniejszenie dotyczyło
ludzi tak zamożnych, że nie kupują oni rzeczy krajowych i do
sklepów jeżdżą do Paryża.
To wstyd, że takie
banialuki opowiadają ludzie, których uważam za patriotów.
Jeśli takimi chcą być
do końca, winni pozbyć się hipokryzji.
W piśmie „ W sieci”
przeczytałem wlaśnie artykuł, jak to Rostowski gnębi nas
podatkami. Wymienia się tam ich szereg, ale to są sprawy drobne.
O cięciach wydatków
prawie nie ma tam nic. Ten tekst nie jest poświęcony cięciom
wydatków. Widać jednak wyraźnie, że orientacja nazywająca się „
prawicową” ze względu na nastawienie patriotyczne i konserwatywne
podejście do spraw obyczajowych oraz tym samym z sympatią odnosząca
się do religii, staje się prawicowa także w wymiarze
społeczno-ekonomicznym.
Widać więc jak na dłoni
potrzebę rozwijania myśli w duchu chrześcijańskiej lewicy – tym
bardziej, że ten duch, jak sądzę, bliższy jest etosowi
chrześcijaństwa, niż duch prawicowy w zakresie
społeczno-ekonomicznym. W innych zakresach to porównanie jest
bardziej zróżnicowane, są tam rozbieżności, zbieżności oraz,
odmienności niekonfliktowe.
A teraz wracamy do
kanapek. Nie są one zjadane w sąsiednim przedziale, bo tam siadają
i to tylko czasem, ci, którzy dostają okruchy czyli politycy
jeżdżący przeważnie autami i to nie z najwyższej półki. Ci,
którzy nimi dysponują zawiadują tym cyrkiem poprzez władzę nad
mediami. Już od sporego czasu widać, że w trakcie rządzenia nie
ma co się przejmować obywatelami. Oni zagłosują w wyborach na
tych, których atrakcyjniej i mocniej poprą media.
A żeby zaskarbić sobie
dysponentów mediów, trzeba tak rządzić, aby zespolony wieloma
ściegami mocnej dratwy świat wielkiego biznesu, był z tego
władztwa zadowolony.
I dlatego procedury
realizacji wyłącznie interesów tego świata są konsekwentnie
stosowane, ktokolwiek z tej „ elity” jaką mamy, by nie rządził.
Obecnie cała Polska
epatuje się krzywdą wyrządzaną biznesowi przez świat przestępczy
zgromadzony w urzędach państwowych. To prawda, tak się dzieje.
Tylko to jest zaledwie
część prawdy i to nie najważniejsza.
Ja tymczasem opisałem
trochę naszych „ kanapek” zżeranych nie w przedziale kolejowym
ale w luksusowych warunkach jakich nie możemy sobie nawet wyobrazić.
Jest tych kanapek znacznie więcej.
Zżeranych nie w ramach
jakiegoś tajnego przestępstwa, mrożącego krew w żyłach, tylko
normalnie, przy światłach, legalnie.
Bez świadków –
choć ich pełno wokół. Tyle, że są jak chochoły.
Mariusz Muskat
0 komentarze:
Prześlij komentarz