czwartek, 9 maja 2013

Kto pożera nasze kanapki?


Paweł Kukiz twierdzi, że zjadają je politycy siedzący w sąsiednim przedziale na których ujadając na siebie wzajem głosujemy – mimo, że po pierwsze oni w sensie społeczno-gospodarczym niczym się od siebie nie różnią a po drugie my się też nie różnimy między sobą - tyle, że nasze i ich poglądy różnią się diametralnie.
Konstatacja ta jest w zasadzie słuszna – z tym, że politycy zjadają tylko okruchy z kanapek, które łaskawie oddaje im kto inny.
Zamiast spekulować, kto to jest, podejdźmy tym razem empirycznie.

A zatem, gdzie jest forsa, którą nam się zabiera?

Jak wykazaliśmy wcześniej, znajduje się ona po pierwsze w luce popytowej, na której żerują banki, waląc w nas procentami przewyższającymi z reguły wzrost PKB ( nie licząc różnych dodatkowych opłat).
Premier Orban podniósł dwukrotnie najniższą płacę, tym samym ograniczył tę lukę, dał impuls gospodarce poprzez zwiększenie zakupów produktów rodzimych ( biedni nie kupują towarów zagranicznych) a żadnego wzrostu inflacji nie było.
Następnie drenują nas tzw. pracodawcy ( którzy powinni nazywać się wedle Andrzeja Gwiazdy pracokupcami).
Drą się oni w niebogłosy, jakie to mają ogromne koszty zakupu pracy i jeśli tylko ograniczy się umowy śmieciowe, podniesie płace czy wykona cokolwiek na rzecz pracowników, to zaraz oni zamkną firmy i będzie wielkie bezrobocie.
Podobnie płaczą cały czas nad wielkimi podatkami, jakie muszą płacić.
Jedno i drugie to bzdura. Do kosztów pracy wchodzą najpierw zarobki pracowników. Poza managementem są one żałosne.
Dalej mamy ZUS, który po pierwsze nie jest na tle Europy wysoki a po drugie połowę płaci tego pracownik, zaś po trzecie składka zdrowotna odliczana jest prawie w całości od podatku dochodowego.
Koszty pracy wysokie są natomiast dla pracownika, ponieważ musi on płacić aż 18% podatku od zarobków ( minus niewielka kwota wolna). Podobnie zresztą musi płacić taki procent rencista, emeryt a nawet „ właściciel” zasiłku dla bezrobotnych. Takie wredne praktyki nie są w cywilizowanej Europie znane.
( w tym punkcie mamy inny zabór mienia – zabór przez Państwo).

Podatek od firm CIT też jest na tle Europy niski, na co sarka UE, bo dzięki temu jesteśmy ciut bardziej konkurencyjni.
Jest jeszcze jeden element decydujący, że koszty pracy są niskie. Oferowanie pracy tylko na czarno lub na szaro ( część zarobku pod stołem, co zmniejsza ZUS) a ponadto nie oglądanie się na prawo dotyczące wysokości stawek minimalnych przy umowach śmieciowych. ( ochroniarz na placu lub na portierni zarabia w ten sposób 3 do 5 złotych za godzinę.) Pracownik traci prawa jakie daje ZUS a Państwo traci składkę na tenże ZUS oraz podatek dochodowy od pracownika.
Szantaż tzw. pracodawców to jest bluff. Nie wyjadą oni ze swymi firmami już teraz do 3 świata ani nie będą żyć z oszczędności, bo przecież co dwa lata muszą zmieniać samochody w cenach od 300 do 500 tysięcy, które widzimy na każdym kroku.

Jedziemy obecnie do drugiej, gigantycznej żyły wyzysku czyli do opłat ZUS w wersji dla „pracodawców.” Tu i ówdzie podnosi się z oburzeniem, że bardzo wysoko płatny pracownik najemny ( np. dyrektor banku) już po miesiącu przestaje płacić ZUS, bo przekracza normę roczną.
Nikt natomiast nie zauważa, że 98% „pracodawców” płaci ZUS wedle kwoty zarobków zbliżonej do najniższego wynagrodzenia za pracę najemną.
Tymczasem wszyscy oni ( z wyjątkiej znikomej liczby osób opodatkowanych sztywnym podatkiem niezależnym od zysku) są przecież na PIT. Dlaczego nie płacą zatem ZUS-u tak jak wszyscy inni, łącznie z bezrobotnymi? Wedle tej samej stawki procentowej?
Taka sytuacja powoduje, że maleńcy przedsiębiorcy jednosobowi nie są w stanie zapłacić nieraz tego ZUS-u ( obecnie ok. 900 zł) a wszyscy inni mają ten ZUS gdzieś, nie płacą wyższej stawki a na emeryturę odkładają sobie w inny sposób.
Prosty obowiązek, że wszyscy mają płacić wedle tej samej stawki procentowej spowodowałby odciążenie małych przedsiębiorców i zwiększenie kasy państwa taką masą forsy, że nie potrzebne by było nie tylko przedłużanie wieku emerytalnego, ale możliwe by było nawet obniżenie procentowe składek a przynajmniej cofnięcie ich dla biednych ( jak we Francji) oraz bardzo znaczące zasilenie budżetu Państwa.
Mówi się nieraz o największej na tle Europy naszej stratyfikacji majątkowej.
To prawda, ale nie zauważa się przy tym może niezbyt znaczącego, ale skrajnie niesprawiedliwego czynnika, jaki dobudowuje się do tego trendu.
Chodzi o waloryzację rent i emerytur. Była ona od lat procentowa, czyli jak ktoś miał np. 5 tysięcy a waloryzacja była 10% to dostawał więcej 500 zł. W tym samym czasie, jak ktoś miał 500 zł to dostawął więcej 50 zł. I tak w kółko Macieju. Wyjątkowo w tym roku była waloryzacja kwotowa czyli każdemu po równo, ale jak ktoś obliczył, stało się tak dlatego, że przy tej okazji rządowi było łatwiej ukryć kant na kilkaset milionów na niekorzyść świadczeniobiorców.
Tymczasem elementarna ucziwość polegałaby na tym, że przez szereg lat winno się stosować teraz waloryzację procentową degresywną, aby zmniejszyć wielkie różnice powstałe na skutek poprzedniego procederu.

Teraz przechodzimy do następnego zjawiska w wykonaniu „ świata dobrobytu”.
Chodzi o nieujawniany obrót gospodarczy. Jest on ogromny. PKB z tego powodu mamy na pewno wyższy o jakieś 30% od statystycznego, ale mała z tego pociecha, skoro tę kanapkę wtranżalają tylko autorzy wzmiankowanego wynalazku i ich sympatyczni kontrahenci. Nie są oni wszyscy specjalnie temu winni – nie tylko dlatego, że jak wszyscy my dysponują mentalnością z czasu zaborów i komuny. Po prostu system jest tak idiotycznie ustawiony, że aż się prosi o mimikrę gospodarczą.
Jak nie się ujawnia się obrotu, lub ujawnia jego część , wtedy nabywca zmniejsza swą należność o kwotę niezapłaconego całkiem lub częściowo VAT-u a sprzedawca zmniejsza swój podatek dochodowy. Państwo traci znów masę forsy po czym nie ma na spożycie zbiorowe, z którego korzystają niezamożni. Gdyby VAT odprowadzał nabywca transakcji a nie sprzedawca , cały proceder zostałby znacznie utrudniony. Przepisy VAT liczą sobie ponad 500 stron, ale takiego „ drobiazgu” nie zauważono.
Przy tej okazji mamy jeszcze jeden zgrabny numer. Kioskarka i taksówkarz mają kasy fiskalne. Adwokat, prywatny lekarz ( zarabiający np. 600 zł za godzinę – znam takich) takiej kasy nie mają. Płacą ryczałt od godzin pracy, których to zresztą wykazują o wiele mniej niż mają w istocie.

Aha – jeszcze skala podatku dochodowego od osób fizycznych. Ma ona dwa stopnie -18 i 32 %. ( przy czym ci na tzw, działalności gospodarczej rejestrowanej w Urzędzie administacji a nie w sądzie są praktycznie na liniowym 18%) W Europie cywilizowanej podatek progresywny jest znacznie bardziej rozwinięty, nie rąbie tak wysoko w pierwszej grupie ( ma za to dość wysokie progi przejścia na wyższą stawkę co chroni średnio zarabiających) a ponadto na ogół ludzie widzą, że te podatki wracają do nich w postaci spożycia zbiorowego. Za nieświętej Zyty zlikwidowano najwyższą stawkę czyli 40 %. Rąbnęło to budżet Państwa na kilka miliardów. Znacznie zmniejszono stawkę rentową ZUS i teraz trzeba przyjść z głową pod pachą, żeby dostać rentę.
Zniesiono podatek spadkowy wpierwszej grupie pokrewieństwa a w innych zmniejszono, niezależnie od wielkości spadku, co jest europejskim curiosum. W sumie budżet został walnięty na kilkadziesiąt miliardów i jest walony nadal a zasiłek pogrzebowy zmnniejszono o 40%.
„Austriackie gadanie” , że zmniejszenie tych podatków wywołało jakieś rumieńce gospodarcze, to absurdalna hipostaza. To zmniejszenie dotyczyło ludzi tak zamożnych, że nie kupują oni rzeczy krajowych i do sklepów jeżdżą do Paryża.
To wstyd, że takie banialuki opowiadają ludzie, których uważam za patriotów.
Jeśli takimi chcą być do końca, winni pozbyć się hipokryzji.

W piśmie „ W sieci” przeczytałem wlaśnie artykuł, jak to Rostowski gnębi nas podatkami. Wymienia się tam ich szereg, ale to są sprawy drobne.
O cięciach wydatków prawie nie ma tam nic. Ten tekst nie jest poświęcony cięciom wydatków. Widać jednak wyraźnie, że orientacja nazywająca się „ prawicową” ze względu na nastawienie patriotyczne i konserwatywne podejście do spraw obyczajowych oraz tym samym z sympatią odnosząca się do religii, staje się prawicowa także w wymiarze społeczno-ekonomicznym.
Widać więc jak na dłoni potrzebę rozwijania myśli w duchu chrześcijańskiej lewicy – tym bardziej, że ten duch, jak sądzę, bliższy jest etosowi chrześcijaństwa, niż duch prawicowy w zakresie społeczno-ekonomicznym. W innych zakresach to porównanie jest bardziej zróżnicowane, są tam rozbieżności, zbieżności oraz, odmienności niekonfliktowe.

A teraz wracamy do kanapek. Nie są one zjadane w sąsiednim przedziale, bo tam siadają i to tylko czasem, ci, którzy dostają okruchy czyli politycy jeżdżący przeważnie autami i to nie z najwyższej półki. Ci, którzy nimi dysponują zawiadują tym cyrkiem poprzez władzę nad mediami. Już od sporego czasu widać, że w trakcie rządzenia nie ma co się przejmować obywatelami. Oni zagłosują w wyborach na tych, których atrakcyjniej i mocniej poprą media.
A żeby zaskarbić sobie dysponentów mediów, trzeba tak rządzić, aby zespolony wieloma ściegami mocnej dratwy świat wielkiego biznesu, był z tego władztwa zadowolony.
I dlatego procedury realizacji wyłącznie interesów tego świata są konsekwentnie stosowane, ktokolwiek z tej „ elity” jaką mamy, by nie rządził.
Obecnie cała Polska epatuje się krzywdą wyrządzaną biznesowi przez świat przestępczy zgromadzony w urzędach państwowych. To prawda, tak się dzieje.
Tylko to jest zaledwie część prawdy i to nie najważniejsza.

Ja tymczasem opisałem trochę naszych „ kanapek” zżeranych nie w przedziale kolejowym ale w luksusowych warunkach jakich nie możemy sobie nawet wyobrazić. Jest tych kanapek znacznie więcej.
Zżeranych nie w ramach jakiegoś tajnego przestępstwa, mrożącego krew w żyłach, tylko normalnie, przy światłach, legalnie.

Bez świadków – choć ich pełno wokół. Tyle, że są jak chochoły.

Mariusz Muskat

0 komentarze:

Prześlij komentarz