Liczący 58 lat Hugo Chavez przebywa obecnie na Kubie, gdzie poddał się kolejnej operacji w walce z rakiem. Ukazujący się w Miami dziennik „El Nuevo Herald" ujawnił w sobotę, że po zabiegu wystąpiły powikłania i chory ma trudności z oddychaniem. Przed wyjazdem na leczenie prezydent ucałował krzyż, ten sam, który – jak twierdzi – pomógł mu w trudnych chwilach w 2002 roku, kiedy na kilka dni został odsunięty od władzy.
Na początku grudnia widownią wydarzenia jeszcze bardziej zadziwiającego stała się Managua, stolica Nikaragui. Na placu Biblii zgromadziło się kilkudziesięciu młodzieżowych działaczy Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Sandino (FSLN). Wspólnie z wiernymi Kościoła katolickiego i Kościołów ewangelickich prosili Boga, by pomógł prezydentowi Chavezowi pokonać chorobę. W modlitwach młodych sandinistów można upatrywać znamion cudu, ponieważ ich przodkowie dowiedli, że pobożność rewolucyjna, jaka występuje w Nikaragui, ma cechy osobliwe. Doświadczył tego Jan Paweł II. W czasie mszy, jaką odprawiał w Managui w 1983 roku, niezadowoleni z jego słów działacze zaczęli szemrać tak, że aż papież musiał ich zgromić. „Cisza!" – wołał wzburzony.
Dziennik „Correio Braziliense" zwrócił uwagę, że choć Niemeyer całe życie podawał się za ateistę, uroczystości religijne w jego intencji zostały odprawione, „ponieważ jego rodzina jest katolicka i sobie tego życzyła".
Przebudzenie pobożności południowoamerykańskich rewolucjonistów, choć obecnie występuje – jak się zdaje – z wyjątkowym natężeniem, nie jest zjawiskiem zupełnie nowym.
Dało o sobie znać choćby w lipcu 1967 roku, kiedy delegacja chilijskiej lewicy wracała samolotem do kraju z Hawany, gdzie uczestniczyła w Konferencji Trzech Kontynentów. Na pokładzie byli socjaliści, komuniści i działacze innych postępowych formacji. Na czele grupy stał socjalistyczny przewodniczący Senatu Salvador Allende. W nocy, gdzieś nad Andami, zerwał się potężny wiatr. Maszyna, którą wichura rzucała na wszystkie strony, trzeszczała, jakby lada chwila miała się rozpaść. Panowały nieprzeniknione ciemności. W jednym z okien pękła szyba. Do wnętrza zaczęło wdzierać się lodowate powietrze. Podróżnym zajrzała w oczy śmierć. Niektórzy przestali nad sobą panować. Jedni zaczęli rozpaczać, inni głośno się modlić. Samolot wylądował bezpiecznie.
W lipcu zeszłego roku na transmitowanej przez telewizję mszy z udziałem kościelnych hierarchów przyjął sakrament namaszczenia chorych.
A jeszcze kilka lat temu Chavez porównywał Kościół do raka. Wadził się z biskupami, którym, jego zdaniem, leżało na sercu dobro bogatych, nie biednych. Ledwie objął władzę w 1999 roku, oświadczył, że przewodniczący episkopatu biskup Baltazar Porras to „adeco (zwolennik opozycyjnej partii Akcja Demokratyczna) w sutannie", ponieważ krytykował używanie języka biblijnego w przemówieniach prezydenckich. Chavez, były spadochroniarz, nazywał hierarchów troglodytami, a wiernych wzywał, by obierali drogę teologii wyzwolenia, nurtu w Kościele katolickim w latach 60. i 70., który łączył wiarę ze zbrojną rewolucją marksistowską.
W lutym 2008 roku zwolennicy wenezuelskiego komendanta wdarli się do siedziby arcybiskupa Caracas. „Grupa bojówkarzy tak zwanego ruchu boliwariańskiego, kierowana przez radykalną działaczkę Linę Ron, postanowiła w ten sposób zaprotestować m.in. przeciwko krytycznej postawie Kościoła wobec rządu" – donosiło Radio Watykańskie.
Od czerwca zeszłego roku Chavez jest jednak mniej bojowy. Wtedy ujawnił, że choruje na raka. Za pośrednictwem Twittera zaczął wysyłać modlitwy do Matki Bożej. W 2011 roku, kiedy obchodzono stulecie dokonanej przez papieża św. Piusa X koronacji figurki Najświętszej Maryi Panny z El Valle na wyspie Margarita, patronki kraju, ogłosił 8 września Dniem Radości Narodowej, na cześć Bogarodzicy. 6 stycznia tego roku natomiast udał się z pielgrzymką dziękczynną do Sanktuarium Matki Bożej z Coromoto w mieście Guanare. W 1950 roku papież Pius XII ogłosił Matkę Bożą z Coromoto patronką Wenezueli, a Jan Paweł II koronował jej cudowny obraz.
Do zakonnych szkół uczęszczali także Dilma Rousseff, dziś prezydent Brazylii, a kiedyś guerrilheira w zbrojnym lewicowym podziemiu, i Fidel Castro.
W Urugwaju prezydent Mujica, kiedy w 1985 roku wyszedł na wolność z więzienia, gdzie siedział za działalność partyzancką, wziął udział w konferencji prasowej, urządzonej w tym samym franciszkańskim kościele w stołecznym Montevideo, w jakim 13 grudnia odbyła się msza św. w intencji przywódcy Wenezueli.
Z drugiej strony wobec wyzwań rzeczywistości, przede wszystkim ogromnej nędzy na kontynencie, wielu duchownych, także hierarchów katolickich, otworzyło się na idee socjalistyczne. Niektórzy porzucili nawet stan kapłański i oddali się polityce, jak biskup Fernando Lugo, który został prezydentem Paragwaju. O politycznych wyborach duchownych południowoamerykańskich ciekawie opowiada znany chilijski film „Modlitwa już nie wystarcza" z 1972 roku.
Hugo Chavez nazywa Chrystusa „największym socjalistą w dziejach". Eksperci nie widzą sprzeczności między pobożnością prezydenta i jego przekonaniami politycznymi. Prof. Angel Alvarez, politolog z Uniwersytetu Głównego Wenezueli, zwraca uwagę, że w oczach rewolucjonistów religia i ideologia mają wiele wspólnego. „Marksizm w postaci ortodoksyjnej, nie w ujęciu Karola Marksa, lecz stalinowskim, opiera się na uwielbieniu przywódcy. Stalin zamienił marksizm w Kościół" – twierdzi uczony, cytowany przez wenezuelski dziennik „El Universal".
Może jednak prezydent Wenezueli nie wykorzystuje religii jako narzędzia? Może 7 października, kiedy odbywało się głosowanie w wyborach prezydenckich, jak się okazało dla niego zwycięskich, szczerze, nie z wyrachowania, pisał na Twitterze: „Idziemy z Bogiem i Matką Bożą Różańcową", nawiązując do przypadającego tego dnia święta maryjnego?