niedziela, 13 stycznia 2013

Socjalizm, Kościół i zbawienie

Ex umbris et imaginibus in veritatem
(epitafium na grobowcu kardynała Newmana)


Gospoda przy gościńcu doczesności. Jedna z wielu, „gospoda filozofów”. Z początkiem XIX wieku przybywa do niej John Henry Newman, odchodzi w 1890 r. Kilkadziesiąt lat później przechodzi jej próg Marian Zdziechowski. Opuszcza ją jesienią 1938 roku. Kilkanaście lat po Zdziechowskim w „gospodzie filozofów” pojawia się Stanisław Brzozowski. I oddaje klucze najprędzej, wiosną 1911. 
Filozofowie goszcząc tutaj z konieczności zaglądają sobie przez ramię, znajdują w starych pokojach porzucone księgi, mniej lub bardziej kompletne zapiski, trafiają na zdania przerwane w pół słowa, szukając własnych idei borykają się z cudzymi, rozmawiają ze sobą przez ścianę lub twarzą w twarz. Gdy zamykają się za którymś z nich drzwi, już się pojawia następny i kątem oka dostrzega cień odchodzącego. Albo widzi za oknem oddalające się sylwetki, w pełnym słońcu lata, w zimowym zmierzchu, w pustce jesiennych drzew i woła w stronę tamtych. Ale sam musi sobie odpowiadać. I jeszcze myśli, myśli, nie sposób w „gospodzie filozofów” nie natknąć się na przeszłe myśli. Nie sposób nie oddać im trochę miejsca i własnego czasu w zajętym właśnie na chwilę pokoju.

*
W 1921 roku w Krakowie ukazała się „Gloryfikacja pracy. Myśli z pism i o pismach Stanisława Brzozowskiego”. Autorem jest Marian Zdziechowski. Książkę opatruje dedykacją: „Pamięci ukochanego syna Edmunda poświęcam”. W przedmowie, pisanej w Wilnie, datowanej na 10 czerwca 1920 roku czytamy: „Rzecz tę wypadało mi pisać przed laty pięciu w najcięższych dniach mego życia, pod obuchem ciosu, którym mnie Bóg zdruzgotał, zabierając mi syna w rozkwicie bujnej młodości. Tęsknota i ból były mi przewodnikami w poznawaniu twórczości pisarza, którego czytał śp. mój syn i który dla niego i jego rówieśników był nauczycielem, mistrzem, dającym najgłębsze wyjaśnienie idei ojczyzny, najpiękniejszą filozofię patriotyzmu”. I na koniec mocny, niezwykły przecież u Zdziechowskiego ton: „Z przejęciem się losem warstw upośledzonych wyszła myśl Brzozowskiego; socjalistą był i w socjalizmie dotrwał do końca, ale socjalizm brał on jako zagadnienie moralne, a tragiczne wobec ogromu zadań, które ma ono przed sobą”.

*
„Oto nagle – pisze Zdziechowski w rozdziale „Idea Kościoła”, zawartym w „Gloryfikacji pracy” – z (…) filozofii katolickiej, która podług Brzozowskiego tak nędznie się przedstawiała w porównaniu do umiejętności i potęgi, jaką katolicyzm wykazał w zakresie organizacji życia, spadał promień olśniewającego światła; dzieła kardynała Newmana niespodzianie otwierały przed polskim postępowcem, wychowanym w złośliwym uprzedzeniu do wszelkiej religii i religijności, nowy nieprzeczuwany świat – i w osłupieniu, które wkrótce przechodziło w podziw i uwielbienie, Brzozowski zapytywał siebie, czy można katolicyzm traktować jako dzieło ludzkie, czy nie jest on »nadprzyrodzonym, nadludzkim faktem«.
Wedle autora „Gloryfikacji pracy”, za sprawą Newmana człowiek przestaje być dla Brzozowskiego tylko „jaźnią” i nie jest już jedynie „zwierzęciem społecznym”, którego samo-rozumienie możliwe jest wyłącznie w perspektywie wewnątrz-światowej. Prawda o człowieku przychodzi spoza murów samego człowieczeństwa, spoza murów społeczności ludzkiej, a tym samym staje się jego ocaleniem. Zdziechowski dostrzega to, co jest jednym z istotniejszych rysów Ewangelii: świadectwo. „Nie jako filozof, lecz przede wszystkim w postaci naocznego świadka, opowiadającego o Bogu i duszy, uderzył, pociągnął, pokonał Newman duszę i myśl Brzozowskiego”. Miało to świadectwo przede wszystkim wymiar intelektualny, rozum wsparł zawierzenie zgodnie z najlepszymi tradycjami Kościoła. Posługując się typowymi dla siebie określeniami, ukazuje Zdziechowski wpływ angielskiego konwertyty na Brzozowskiego: „W osobie kardynała Newmana odkrywał [on] najpiękniejsze wcielenie owej nieskończenie wysoko ponad wszelki racjonalizm wzniesionej potęgi irracjonalnego pierwiastka, który wprowadza duszę w bezpośrednią styczność z nadnaturą”.
Sam Brzozowski odczuwał tę intelektualną więź z kard. Newmanem bardzo głęboko.  Oddaje to następujący passus „Pamiętnika”: „Poufałość z nim nie daje się pomyśleć nawet po długim i możliwie zupełnym zżyciu się z jego dziełami. Mogę sobie wyobrazić o wiele łatwiej swobodę w stosunku do Pascala pomimo całej namiętności i energii. Tu jest coś innego. Tak lub inaczej, chcę czy nie chcę się do tego przyznać, działa system wartości uznanych i uznających zarazem: hierarchia, dziejowość. (…) J e s t   o n  na wskroś przeduchowiony, tworzy  s a m  s i e b i e  w   ż y w i o l e  d u c h o w o ostającym się – sumienia i spełnianej prawdy”. I wyznanie nie mniej głębokie: „Nie potrafię wypowiedzieć, jak nieskończenie wiele zawdzięczam Newmanowi. Cierpię, że nie mogę mieć wszystkich jego dzieł. Jego książki są dla mnie jakby żywym, nieskończenie przekonywującym, opanowującym światłością głosem. Czytanie ich już jest zlewem światła i spokojnie ufającego rozumu. Być może nie dojrzeję nigdy do momentu, w którym potrafię spokojnie opowiedzieć, co zaszło w głębokich warstwach mego umysłu i woli za wpływem Newmana”.

*
Sumienie i spełniana prawda – to pociągnęło Brzozowskiego ku Newmanowi. Światłość spływająca na umysł – starożytna metafora dobrze znana zarówno filozofii, jak teologii. Dobrze znana, a przecież wciąż kłopotliwa we wszystkich z możliwych prób wyjaśnienia. Światłość, rozum, prawda, sumienie – antropologia, teologia, filozofia, a w konsekwencji także socjologia. Ponadto ekonomia, także jako wypadkowa wielu konstytuujących człowieka czynników. Doskwierająca dezintegracja wielu aspektów ludzkiego życia, ich nieprzystawalność, człowiek jako „rola społeczna/rynkowa”, jego życie jako poddane „ślepej grze sił społecznych”. Problem wieloznaczności i dezintegracji pojedynczej egzystencji, poczucie alienacji i osamotnienia w świecie opisywanym równocześnie przez coraz więcej dyscyplin naukowych. A przy tym redukcja życia do kwestii ekonomicznych właśnie czy socjologicznych. Albo do psychologii i biologii. Albo szarlataneria, niejasne przemieszanie wszystkich możliwych aspektów egzystencji, złuda samo-zbawienia, albo rozpacz. Skrajny subiektywizm, czyli zamknięcie się w „jaźni”, lub „ucieczka od wolności”, od odpowiedzialności, od wspólnoty. Osamotnienie, która sprzyja zewnątrz-sterowności. I spostrzeżenie Brzozowskiego z „Pamiętnika”: „Newman uważał  K o ś c i ó ł  za sumę życia ludzkości, z niego brało źródło wszystko, co jest życiem, wszystko co jest człowiekiem. Kościół był jego definicją człowieka, gdyż tylko fakt Kościoła odpowiadał mu na pytanie: czym jest człowiek we wszechświecie, jak możliwe jest coś takiego, jak życie ludzkie”.

*
Co  wiąże Kościół i „moralny socjalizm” Brzozowskiego? Zdziechowski pokazuje na łączność między „filozofią pracy”, bliską idei socjalistycznej, koncepcją która kazała myślicielom nie tylko proweniencji marksowskiej wracać do twórcy „Idei”, a jego „filozofią Kościoła” (bo i ta w zalążku występuje w jego myśli). Idea pracy wyjaśnia świat, praca tworzy ludzkie uniwersum, przetwarza chaos w kulturę. Celem pracy – „dobro powszechne; kryterium zaś tego dobra stanowią dążenia i interesy proletariatu, jako warstwy najbardziej upośledzonej i zarazem najbardziej »ożywczej siły świata«, uosabiającej moc piękna moralnego!”. Jednak, tu pojawia się istotne wyzwanie, są nim namiętności i nienawiść polityczna, konfliktogenne siły, które można wiązać z ideą „walki klas”; żywioły zdolne uczynić twórczą pracę niemożliwą i zaprzeczyć jej, ponownie czyniąc świat poza-, czy wprost antyludzkim. 
Zdziechowski sugeruje, że pod wpływem Newmana Brzozowski odwraca się od Marksa, a podmiotem dziejów przestaje być dlań proletariat, jawi się nim zaś Kościół powszechny. Jednak zdaniem Walickiego autor „Eseju o rozwoju doktryny chrześcijańskiej” pomógł Brzozowskiemu zrozumieć ograniczenia „filozofii pracy”, „jej niewystarczalność i konieczność jej przezwyciężenia”, ale dopiero Blondel wskazał mu „możliwość takiego jej przekształcenia, które nie tylko nie naruszałoby tezy o centralnym znaczeniu pracy w życiu ludzkim, ale nawet wzmacniało ją przez przypisanie pracy znaczenia metafizycznego”. Niemniej, marksizm jako filozofia nie opuszcza Brzozowskiego, nawet wówczas, gdy poddany jest reinterpretacji, jaką natchnęli myśliciela autorzy religijni. Więcej jeszcze, twórca „Legendy Młodej Polski” gotów był widzieć w filozofii Marksa ten czynnik, który obiektywizował religię, wyzwalał ją z więzi antropocentryzmu: „W bardzo śmiałych chwilach jestem skłonny mniemać, że są w marksizmie najgłębsze z dotychczasowych myśli religijne, że tu jest droga do wytrzebienia antropomorfizmu z religii i, jakby już można powiedzieć stylem, którego nie lubię, wydobycia na powierzchnię najgłębszej treści nauki i osoby Chrystusa”. Nie można z całą pewnością przesądzić, czy koncepcja taka byłaby w bardziej dopracowanej formie antycypacją „teologii wyzwolenia”, czy doprowadziłaby Brzozowskiego do ostatecznego odżegnania się od marksizmu i próby ufundowania „filozofii pracy” na stricte chrześcijańskim gruncie, gdzie marksizm byłby jedynie mocno przekształconym elementem szerszego socjologicznego/filozoficznego instrumentarium.

*
Wróćmy do lektury Zdziechowskiego. Sugeruje on, że postawienie przez Brzozowskiego Kościoła na miejscu proletariatu służyć ma sublimacji dążeń ludzkiej społeczności i samego człowieka. O ile bowiem proletariat jest rzeczywistością „wewnątrz-światową”, o tyle Kościół otwiera człowieka, wspólnoty które on tworzy i świat powstający z pracy na transcendencję. Socjalizm nie zostaje „podporządkowany klerykalizmowi”, przestaje być jednak ostateczną nadzieją rodzaju ludzkiego, pełnić miałby raczej rolę służebną wobec Kościoła. I nie może być socjalizm narzędziem zbawienia, gdyż jest nim Kościół, ukojenie świata, pozostającego pod ciężarem „jakiejś katastrofy”. Równocześnie, katolicyzm jest dla Brzozowskiego syntezą tego co uniwersalne i jednostkowe, jest też głęboko historyczny: jako wydarzenie i przez swoje zrozumienie historii. Osadzenie w Tradycji daje katolicyzmowi przewagę nad protestantyzmem i „wolnomyślicielskimi” teologiami. Ale jest tu coś więcej, niż historia: „chrześcijaństwo, wprowadzając człowieka w relację z Bogiem i życiem przyszłym, zasługuje na cześć najwyższą, jako świat o nieskończenie głębokiej budowie, w którym niczego nie brakuje; świat ten »najgłębiej działa wewnątrz dusz naszych i przekształca tak myśl naszą i wolę, aby wyrastało z nich postępowanie odpowiadające podstawowym i zasadniczym warunkom naszego kulturalnego, społecznego życia«”.
Tu pojawia się jedno z tych zagadnień, które i dziś budzi spore kontrowersje: relacja rodzimej kultury narodowej do katolicyzmu. „Na zbyt niskim poziomie umysłowym – pisze Zdziechowski, odwołując się wciąż do Brzozowskiego – stoją w Polsce sfery nazywające się postępowymi, aby zdołały zmienić stosunek swój do katolicyzmu i w ogóle do religii. »Bezreligijność myśli polskiej – wołał Brzozowski – jest zdolna doprowadzić do rozpaczy«. Ale czyż lepiej dzieje się u nas wśród katolików wierzących, którzy recytując Credo, bezmyślnie załatwiają zagadnienia wszystkie, które katolicyzm prowadzi ze sobą? (…). »Pierwszym pozorem w Kościele, rzucającym się w oczy, jest subordynacja, brak krążenia krwi i ducha«. I tę zasadę bezwzględnego posłuszeństwa oraz podporządkowania laików duchowieństwu przyjmuje ów Polak katolik z głupim zapałem, nie domyślając się, że nawet »w granicach tego posłuszeństwa Kościół posiada swoje kaplice dla samotników, krypty dla myślicieli, baszty dla rycerzy; t o  c o  o r l e, i  to, co podziemne”. W katolicyzmie, w granicach dyscypliny intelektualnej, jaką narzuca nauczanie Kościoła, Brzozowski dostrzega „bezgraniczny niemal przestwór dla spekulatywnych dociekań i intensywnej kultury ducha”. Newman był dla niego tym, który ukazał, że „Chrystus musi się stać swobodą całego człowieka, całej jego myśli we wszystkich jej aspiracjach poznawczych, estetycznych, poetyckich, etycznych – w całości jego niewyczerpanej natury”.

*
Problemat Kościoła, jego relacji do „filozofii pracy” i polskości otwiera kolejne zagadnienie: „religia a kwestia socjalna”. Zdziechowski zauważa, że mesjanistyczna wiara „w chrystusowość Polski” nie pociągała Brzozowskiego, jawiła mu się jako „bierna” (a w konsekwencji inercyjna), jako oczekiwanie utopijnego świata, który zaprzeczy własnej, niedoskonałej naturze. Kwestia socjalna wiąże się dla Brzozowskiego z kwestią narodową, jak zresztą dla znacznej części rodzimych niepodległościowców-socjalistów. A jeśli nie bierność i cierpiętnictwo „mesjanizmu”, jako pozorne antidotum na zastane bolączki, to co? „Filozofia pracy”. Praca stwarza w procesie historycznym nie tylko człowieka, ale życie narodowe, ono stoi u „korzeni człowieczeństwa”, korzeni ugruntowanych we wspólnocie ludzkiej. Praca jest prawem, nieledwie „prawem Bożym”, praca, czyli proces kulturowo-ekonomiczno-społeczny. „Dzieją się dziś – wołał Brzozowski w zachwycie przed wizją, którą już brał za rzeczywistość – rzeczy olbrzymie w ludzie, zmienia się psychologia i struktura polskiej wsi, narodził się potężny, świadomy działacz historii w polskim robotniku; przecież to jest nowy, na niczyje oczy niewidziany, niebywały fakt”. Z „ bezkształtnej miazgi” powstaje siebie świadomy byt, lud stojący u podstaw kultury narodowej, jako wytwórca jej fundamentów; lud stojący u podstaw kultury pracy, jaka spoczywa na jego barkach.

Zdziechowski stwierdza, czytając Brzozowskiego: „Nawet wspólny znacznej części warstw robotniczych we wszystkich narodach i państwach ideał socjalistyczny nie tylko narodów tych i państw, ale nawet stronnictw socjalistycznych nie połączył w jedną ponadnarodową, ogarniającą ogół ludzkości całość, przejętą celem stworzenia kultury pełnej. Więc czy nie należałoby idei narodowej wzmocnić wyższym pierwiastkiem, przeistoczyć ją w ideę religijną, oprzeć na idei powszechnego Kościoła?”. Dlaczego Kościół? Po pierwsze, za sprawą historycznego, lecz i poza-światowego wydarzenia, jakim było przyjście na świat Jezusa Chrystusa. Po drugie, przez otwarcie perspektywy szerszej niż doczesna i zrozumienie, że wewnątrz-światowa koncepcja postępu („jako treść i cel dziejów”) jest problematyczna. Wreszcie, „religia, którą wyznawał Newman” umiejscawia człowieka wobec Boga, nadaje jego działaniom wymiar etyczny, nie tylko stricte polityczny, czy ekonomiczny. „Filozofia pracy” Brzozowskiego staje się zatem, tak rozumiana, „filozofią współpracy człowieka z Bogiem”. 
   
*   
Doświadczenie intelektualne, co dobrze zrozumiał Zdziechowski, nie było dla Brzozowskiego jedynie ćwiczeniem umysłu, spekulacją, oderwaną od rzeczywistości ludzkiej grą. Logos i ethos, polskie „logos i ethos”, by odwołać się do tej znanej figury, przepełniało go jako żywe uczucie, które z czasem nabrało także wymiaru religijnego. W przejęciu polskością i losem polskości, rozumianej w kategoriach myśli, czyny, pracy, wysiłku duchowego i historycznego, w zrozumieniu jego aspektów socjalnych, ekonomicznych, klasowych także, Brzozowski szedł ku doświadczeniu duchowemu, ku poczuciu, że kwestie społeczne, kulturowe, ogólnoludzkie nie zawierają się „same w sobie”, ale otwarte są na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Nie był to jednak ów „bierny mesjanizm”, wzmiankowany wyżej w niniejszym tekście, ale zapowiedź nowej, nieskrystalizowanej jednak filozofii, która mogłaby stać się syntezą wielu nurtów myśli ludzkiej, myśli polskiej. „Cudowne piękno duszy polskiej – pisał w „Pamiętniku”. – Tej duszy, którą dzisiaj zdradza wszystko. Boże mój, Boże mój, pozwól mi pracować, pozwól skupić siły. Daj jeszcze żyć dla Polski”.
Widział Zdziechowski w pracach Brzozowskiego wyjście poza romantyczny mesjanizm, a w jego „filozofii czynu” zalążek twardej, realnej walki o kształt „duszy polskiej”, o jej przepracowanie: „Zdaje mi się, że dobry spełniłem czyn i że przyczyniłem się, choć w drobnej mierze, do zasilenia energii narodu, dając (…) krótki zarys twórczości pisarza, której ideą przewodnią była  g l o r y f i k a c j a  p r a c y, pojętej jako najwyższy heroizm. To samo dawał nam mesjanizm: »i d ź  i c z y ń«…, ale ideę mesjanizmu Brzozowski wziął realistycznie i z wyżyn romantycznego marzenia ściągnął ją na twardy grunt codziennej, twardej walki z życiem. (…) Filozofię swoją, tłumaczącą wyrazem p r a c a  istotę bytu, Brzozowski tworzył jakby w proroczym przeczuciu, że przyjdzie czas, w którym trzeba będzie wytężyć pracę aż do heroizmu, aby naród i kraj wydźwignąć z katastrofy i zniszczenia, jakiego nie zaznały dzieje”.

*
„Widok świata jest dla mnie ową księgą, którą Duch rozwinął przed prorokiem, a w niej były zapisane narzekania i wzdychania, i bieda” (Newman, Apologia Pro Vita Sua). Widok świata, jego ogląd, przeznaczenia ludzkości i cywilizacji,  powszechne i narodowe zagadnienia kulturalne, społeczne historyczne, powiązane ostatecznie z perspektywą eschatologiczną, wszystko to było obecne u tych dwóch uważnych czytelników Newmana. I było tam odczucie żywej obecności tego, który stał się dla nich natchnieniem. To niezwykłe obcowanie filozofów, w szukaniu prawdy i zrozumienia rzeczywistości. To nauka, której znaczenia nie sposób przecenić, gdy ma się poczucie czczości i jedynie zabawy słowem, uprawianej w świecie, który nie rozpieszcza nas nadmiarem sensu. I jeśli z powyższego tekstu miałby dla czytelnika wynikać pożytek, to może ten największy: szacunek myślicieli wobec dziedzictwa, jakie współtworzą. I przeżycie, pragnienie prawdy jako rzeczy realnej, do której odnosi się cały doświadczany we wszystkich swych aspektach świat, ten świat, który jest niczym księga, a szukający w nim ostatecznych przeznaczeń, prorokami z natchnienia Ducha.

Krzysztof Wołodźko

Skrócona wersja tekstu, który ukazał się w bieżącym numerze „Christianitas” (48-49/R.P. 2012).

0 komentarze:

Prześlij komentarz