piątek, 24 sierpnia 2012

Polska duchowość chrześcijańska a Sierpień 1980

Dziękujemy panu Mariuszowi Muskatowi za udostępnienie tekstu napisanego przed sześciu laty dla argentyńskich zakonnic.

 

Przemożne znaki tożsamości i motywacji chrześcijańskiej są w Sierpniu 80 wszechobecne. Żeby jednak zrozumieć dogłębnie i trafnie sens tego zjawiska nie wystarczy przeanalizować stan duszy Polaków A.D. 1980 poprzez obecne wtedy uwarunkowania ani nawet przebieg zdarzeń w Polsce po II wojnie światowej. Trzeba się cofnąć aż o tysiąc lat. Wtedy zrozumiecie, dlaczego mówię właśnie o polskiej duchowości chrześcijańskiej jako differentia specifica. Mniej więcej tysiąc lat temu w tej części Europy tworzyły się narodowe państwa, choć świadomość narodowa związana była wtedy raczej z osobą władcy, niż z innymi cechami oznaczającymi dziś pojęcie narodu. Jest rzeczą ogólnie oczywistą, że państwa te powstawały dzięki przyjęciu chrześcijaństwa w miejsce kultów politeistycznych. Dokonywało się to odgórnie, poprzez dwory władców, choć poprzedzane było działalnością misyjną duchownych zagranicznych. I tu napotykamy na pierwszy charakterystyczny dla Polski rys. Chrześcijaństwo nie zostało przyjęte przez nas z wielkich i potężnych Niemiec, ale z Czech. Czechy podobnie jak Polska są krajem słowiańskim. Pomijając przyczyny polityczne faktu przyjęcia chrztu z Czech trzeba mocno podkreślić, że mentalność Słowian po dziś dzień różni się od mentalności reszty Europejczyków. Słowianie są mniej zdyscyplinowani a bardziej nastawieni na improwizacje w działaniu. Mniej wytrwali a bardziej zapalczywi i odważni (cecha odwagi ma wielkie znaczenie i ogromną tradycję w dziejach polskich walk zbrojnych), w mentalności Słowian istnieje większy margines fantazji i emocji. Te różnice wzrastają im bardziej posuwamy się na wschód w świecie Słowian a maleją im bardziej posuwamy się na południe Europy po jej zachodniej stronie. Znaczy to tyle, że np. Polacy mniej się różnią mentalnie od Hiszpanów niż od Niemców czy Szwedów.

Drugim arcyważnym skutkiem przyjęcia chrztu z Czech, było to, że gdy w roku 1054 a więc zaledwie ok. 60 lat potem doszło do podziału Kościoła na Rzym i Konstantynopol, Polska okazała się najdalej na wschód wysuniętym krajem należącym do Kościoła zachodniego. Wielkie dzieło ewangelizacyjne świętych Cyryla i Metodego, jakie zaistniało na terenach Europy wschodniej i południowo-wschodniej jeszcze przed powstaniem polskiego państwa zasiliło wschodni, bizantyjski odłam Kościoła.

Taka sytuacja była pierwszym w naszych dziejach psychologicznym podglebiem dla poczucia posłannictwa. Zostało one bardzo wzmocnione dwieście lat później, gdy najazdy z głębi Azji na jakiś czas właściwie pokonały chrześcijan wschodnich i dopiero Polska się im oparła. Wtedy właśnie powstał pierwszy powód dla zaistnienia pojęcia „ Polska przedmurzem chrześcijaństwa”. Historia wieków późniejszych przyniesie jeszcze kilka takich bardzo ważnych powodów jak choćby powstrzymanie pod Wiedniem najazdu Turków na Europę pod koniec 17 wieku.

Trzecia i ostatnia ważna okoliczność przyjęcia przez Polskę chrztu to fakt, że dokonało się to poprzez kobietę tj. czeską księżniczkę, która w weselnym wianie dla polskiego księcia wniosła wiarę tym samym umożliwiając mu stworzenie jednolitego państwa. Trzeba tu też dodać, że jego syn będący już królem panował nad obszarem, który prawie dokładnie pokrywa się z naszym dzisiejszym terytorium. Podkreślając inspirującą rolę kobiety w tym przeznaczeniu dziejowym nie czynię tego bez ważnego powodu. Są cechy psychologii płci, które czynią kobietę bardziej wrażliwą na wiarę o tak wielkim wymiarze duchowym jak chrześcijaństwo i nie jest przypadkiem, że w czasie nabożeństw dziś także większość osób to kobiety. Nie o to jednak mi chodzi. Chodzi o to, że w polskiej tradycji chrześcijańskiej ilość kobiet o wybitnych zasługach i znaczeniu jest wyjątkowo duża. Wystarczy wspomnieć tylko żyjącą 400 lat potem polską królową, która oddała berło władcy rozległej wówczas Litwy w zamian za przyjęcie chrztu czyniąc tym samym unikalny w Europie związek państwowy oparty na równości i wzajemnym poszanowaniu. W tej wybitnej roli kobiet kryje się zapewne jedna z przyczyn obfitości kultu maryjnego, który niczym siatka etnograficzna pokrywa naszą mapę i uczy kulturowego zróżnicowania. W tym kryje się też jedna z przyczyn ogromnego kultu maryjnego u Jana Pawła II. W tym kryje się związanie w polskiej świadomości społecznej kultu maryjnego z patriotyzmem, czego naczelnym dowodem jest Matka Boska częstochowska. Można uważać ten rozbudowany i rozdrobniony maryjny kult za echo pogańskich przesądów, jak chcą niektórzy bardzo uczeni teoretycy, ale to między innym dzięki niemu chrześcijaństwo w Polsce nie tylko nie osłabło ale wręcz rozkwitło, gdy po II wojnie światowej nastał totalitarny, ateistyczny ustrój. Aż doszło do chwili, gdy na bramie Stoczni Gdańskiej, przez którą dziś przechodziliście, zawisł Jej portret i zło zostało pokonane.

W polskiej duchowości chrześcijańskiej w całym tysiącleciu istnieje bardzo istotna cezura. Otóż do końca wieku 18 nasz kraj był ogromnie zróżnicowany kulturowo i religijnie i słynął na tle reszty Europy (także zachodniej) z tolerancji. Gdy wypędzono z Hiszpanii Żydów, znaleźli oni miejsce właśnie w Polsce mogąc kultywować całą swą tożsamość. Gdy nastał w Europie Zachodniej czas Reformacji, wprowadzono tam niewolniczą zasadę „cuius regio, eius religio”. W Polsce w tym samym czasie król wygłosił słynną maksymę „ Nie jestem Panem Waszych sumień”. Przez wieki w naszym wojsku służyły niewielkie oddziały osiadłych na Litwie polskich muzułmanów, dzielnie walcząc za Polskę pod sztandarami Allacha, choć oczywiście religią dominującą był zawsze rzymski katolicyzm.

Sytuacja psychologiczna zmieniła się radykalnie u schyłku 18 wieku, gdy na przeszło 100 lat Polska została wymazana z mapy i podzielona pomiędzy Rosję, Prusy( dzisiejsza północna część Niemiec) i Austrię. Największa opresja spotykała Polaków za strony Rosji i Prus. W Rosji religią państwową panującą niepodzielnie było zawsze i jest po dziś dzień chrześcijaństwo obrządku wschodniego. W Prusach luteranizm. Tym samym polski katolicyzm stał się niezwykle ważnym elementem zachowania naszej narodowej tożsamości w sytuacji braku własnego państwa. Oznaczało to ogromne wzmocnienie tego czynnika przy definiowaniu polskości. Drugim takim czynnikiem była patriotyczna literatura wydawana na emigracji.

Po I wojnie światowej polska odzyskała swe niepodległe państwo ale jego byt trwał tylko około 20 lat, po czym Rosja ( tym razem komunistyczna) i Niemcy hitlerowskie najechały na nią z dwu stron i rozebrały między siebie po połowie. Niemcy Hitlera były religijnie w zasadzie pogańskie a Rosja surowo ateistyczna. Tym samym wspomagany przez niezliczone cierpienia wojenne czynnik religijny określający polskość znów wzrósł. Po 5 latach II wojny światowej państwo polskie co prawda pojawiło się na mapie, ale było rosyjską półkolonią a jego aparat religię zwalczał. I znów czynnik religijny w świadomości Polaków wzrastał. Punktem kulminacyjnym starcia Polaków- katolików z narzuconym im z zewnątrz systemem i ideologią były obchody 1000-lecia chrześcijaństwa organizowane przez Kościół i jednoczesne 1000 lecie powstania Państwa organizowane przez władze. Działo się to w roku 1966.

Już dwa lata później we wszystkich miastach akademickich wybuchły masowe demonstracje przeciw zdjęciu ze sceny Teatru Narodowego w Warszawie patriotycznej sztuki jednego z największych poetów 19 wieku. Wielu studentów poszło do więzień, jeszcze więcej do wojska, lub po prostu zostało wyrzuconych z uczelni. Masowe manifestacje w obronie patriotycznej sztuki z 19 wieku. Czy to rozumiecie? Minęły kolejne dwa lata i krwią spłynęły polskie miasta portowe. Robotnicy zaprotestowali przeciw takiej podwyżce cen żywności ( a ceny wszystkiego w ustroju totalitarnym regulowało Państwo), która oznaczała po prostu głód. Odpowiedzią były karabiny i czołgi. Najgorzej miała Gdynia - ta polska Guernica, gdzie strzelano do bezbronnej ludności miasta jak do kaczek. Ale ten bunt uzyskał sukces - naczelne władze zmieniły swój skład i podwyżki odwołano. Rzecz powtórzyła się 6 lat później w innych miastach Polski ale tu już powstrzymano się od użycia broni i znów odwołano podwyżki. Wobec robotników zastosowano jednak inne represje - niezwykle brutalne bicie, wyrzucanie z pracy i więzienie. I wtedy stało się coś niezwykłego. Najpierw z pomocą robotnikom pospieszyli skauci organizując zbiórki pieniędzy, pomoc prawną i socjalną. Po paru miesiącach zachodnie radiostacje, które mimo wielkiego zagłuszania były jednak słyszalne, podały, że powstał Komitet Obrony Robotników. Wśród założycieli były znane i powszechnie szanowane postacie zasłużone jeszcze w czasie wojny, były też osoby znane z oporu w roku 68. Byłem jednym z pierwszych działaczy tej organizacji. Wkrótce jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać inne, podobne.

Istota działania była następująca: Wypowiadamy się jawnie powołując się na obowiązujące prawo, które miało dotąd charakter dekoracyjny. Natomiast jednocześnie tworzymy w konspiracji technicznej bazę poligraficzną aby móc wydawać książki i gazety poza prewencyjną cenzurą, która obejmowała w komunizmie dosłownie wszystko - nawet naklejki na puszki rybne. Wkrótce Polska została zalana nieocenzurowanymi wydawnictwami. Tradycja 5 lat podziemnej działalności wydawniczej w czasie wojny kontynuowana jeszcze przez kilka lat po niej odżyła z ogromną werwą. Oczywiście część drukarni i wydawnictw udało się policji skonfiskować, ale w to miejsce zaraz powstawały następne. Tak więc kilka lat przed Sierpniem 80 trwała już wytężona praca organizacyjna. Brali w niej udział także działacze całkowicie zakonspirowani ( np. pracownicy naukowi uczelni, bo chodziło o uchronienie ich przed wyrzuceniem z pracy, gdzie mogli zdobywać naukowe stopnie i ważne informacje), ale większość z nas działała jawnie, co dawało niewyobrażalne poczucie odzyskania godności. Oczywiście całe to zjawisko mogło trwać tylko dlatego, że represje były ograniczone i nie szło się np. na 10 lat do więzienia jak za Stalina czy po zdławieniu Solidarności w grudniu 81 roku. Ten ograniczony charakter represji wiązał się z jednej strony z tym, że reżim znalazł się w ostrym ekonomicznym kryzysie i stał się bardzo zależny finansowo od zachodniej Europy . Z drugiej strony frontalny atak na Komitet Obrony Robotników w państwie, które opierało swą oficjalną ideologię i propagandę na kulcie klasy robotniczej byłby wyjątkowo niezręczny nie tylko dla władz w Warszawie ale dla całego rosyjskiego imperium.

Unaoczniam to wszystko, aby pokazać jak krzywa emocjonalnej mobilizacji biegnąca poprzez ostatnie 200 lat (a nie o wszystkim rzecz jasna można napisać w półgodzinnym wystąpieniu - zwłaszcza brakuje dziejów antyrosyjskich powstań w 19 wieku) nieustannie narastała i kumulowała się przechodząc niejako z ojca na syna. Gdy w drugiej połowie lat 70-tych spotykaliśmy się tłumnie w mieszkaniach dyskutując, słuchając taśm, śpiewając i słuchając wykładów czuliśmy nieodparcie nad sobą ducha całego tego 200 lecia.

I wtedy przyszedł Jan Paweł II. Byłem wtedy wyrzucony z pracy i jeździłem co dzień pociągiem na zbiór jabłek kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska do miejscowości, która jest zbitką słów „miłość „ i „ być”. Nie wierzyłem wtedy w Boga, ale ku swemu zdumieniu z dnia na dzień w przedziałach kolejowych obserwowałem jak działa zapowiedziany przez Papieża Duch Święty. Ludzie przestawali się bać, rosła w nich duma i gniew, z dnia na dzień stawali się dla siebie coraz bardziej bliscy. Aż w końcu przyszła ciemna noc nad polami i Łaska pozwoliła mi wiarę odzyskać. To odzyskiwanie wiary było wtedy zjawiskiem nagminnym wśród polskiej inteligencji, której część z różnych względów się od niej oddaliła. Mając jako socjolog ucho wrażliwe na społeczną świadomość bałem się, że wystąpienia społeczne nastąpią za szybko i zostaną stłumione. Ale Duch Święty był tym razem nieomylny. Od wiosny roku 1980 strajki nad Polską zaczęły się przemieszczać jak chmury przed burzą. Żądano zrazu tylko ustępstw ekonomicznych. Wczesnym latem w Lublinie kolejarze przyspawali pociągi do szyn i zażądali wyborów do oficjalnych reżimowych związków zawodowych, które dotąd miały charakter tylko dekoracyjny. To był sygnał wstępny dla nas w Gdańsku, gdzie już dwa lata wcześniej powstała mała komórka Wolnych Związków Zawodowych. Gdy strajk w sierpniu objął Stocznię w Gdańsku ( oczywiście pretekstem była sprawa kobiety, działaczki WZZ, którą zwolniono nagle z pracy) nielegalne WZZ-ty przystąpiły do akcji. Po pierwszym sukcesie płacowym na bramach stoczni stanęły dziewczyny i zaczęły zawracać wychodzących do domu robotników. Tłumaczyły im, że są przecież inne mniejsze zakłady, które w międzyczasie przystąpiły do akcji i trzeba ich bronić. Robotnicy wrócili, zrezygnowali z podwyżki płac tylko dla siebie i stało się to o czym mówi się w naszej religii: „jeden drugiego brzemiona noście”. Przez cały region przeszedł prąd elektryczny o ogromnym napięciu i niemal natychmiast cały ten region zamarł w jednym wielkim strajku. Nawet na każdym kiosku i na każdej stacji benzynowej wisiało słynne 21 postulatów a na ich czele nasza gdańska oryginalna inicjatywa : żądanie powołania niezależnych od reżimu związków zawodowych. Na owe czasy był to postulat jednocześnie porywający swą śmiałością a z drugiej strony realistyczny. Obok niego zaś pragnienie swobód politycznych i religijnych oraz to, żeby człowiek mógł żyć godnie w sensie materialnym i mieć zapewnioną ochronę zdrowia. ( ten ostatni punkt miał szczególnie szerokie rozwinięcie w dokumentacji dodatkowej). To cała treść słynnej tablicy. Jak socjolog może scharakteryzować ten cały ruch? Nie był to bynajmniej bunt, bo bunt jest ślepy, a nasz ruch miał organizację i jasno określone cele, potrafił wyłaniać swą reprezentację, prowadzić rokowania itd. Nie była to rewolucja, bo rewolucja zakłada w zasadzie całkowitą i gwałtowną zmianę ustrojową i personalną zmianę władz, a to było w ogóle nie do pomyślenia wewnątrz terytorium rosyjskiego imperium przynajmniej w sierpniu roku 1980. Na wiosnę roku 1981, gdy Solidarność liczyła 10 milionów członków plus miała zorganizowany ruch na wsi oraz w mniejszych środowiskach społecznych i była organizacją całego Narodu, sytuacja była już inna, ale to wykracza poza ramy tego tekstu. Nie był też to ruch reformatorski, bo określenie to zakłada działania długotrwałe, prowadzone właściwie od wewnątrz systemu władzy i za pomocą wielokrotnych drobnych etapów.

Otóż polski socjolog zna określenie na zjawisko, jakie nastąpiło w sierpniu roku 80. To określenie odwołuje się do doświadczeń naszych z wieku 19 i początku 20 i staje się zrozumiałe w świetle tego, że system był nam narzucony z zewnątrz przez obcą potęgę. To określenie brzmi POWSTANIE. Nie było to jednak takie powstanie, jak powstania poprzednie. Przede wszystkim miało ograniczone cele, choć przecież każdy z nas - czy robotnik, czy rolnik czy inteligent - marzył po cichu o Niepodległości. Po drugie było to powstanie bezkrwawe. I nie chodzi tu o to, że nie było zbrojne, bo rzecz jasna dostępu do broni nie mieliśmy a nawet gdyby ten dostęp był to i tak bylibyśmy bez szans. Chodzi o to, że było ono bez przemocy z założenia opartego właśnie na mocnym gruncie religijnym i w nigdzie nie pękła ani jedna nawet szyba. W tym sensie powstanie sierpnia 80 i późniejsza Solidarność przypominały ruch Ghandiego w Indiach, choć nigdy nie osiągnęły takiego jak tamten ruch stadium skuteczności w działaniach ekonomicznych. Po trzecie tamte powstania miały charakter głównie narodowowyzwoleńczy. Solidarność była ruchem świata pracy. Stworzyła model związkowy oparty na więzi nie tyle branżowej czy zawodowej ale terytorialnej, co było jej ogromną siłą a siła ta brała się właśnie z najgłębiej pojętej idei chrześcijańskiej, która wyraża się w treści pojęcia będącego jej nazwą. Zapewne nasuwa się Wam pytanie - jak ruch nasz wyobrażał sobie wtedy takie zorganizowanie ludzkiej produktywności, aby cele zawarte w 21 postulatach zostały spełnione. To jest bardzo ważne pytanie na ogół dziś przemilczane lub zbywane zdawkowo czy zgoła wręcz nieprawdą. Prawdziwa odpowiedź jest taka, że oczywiście w sierpniu roku 80 rozwiniętego programu na ten temat nie mieliśmy, bo nie aspirowaliśmy do żadnego udziału we władzy. Ale mieliśmy oczywiście wartości. Naczelną wartością w tej dziedzinie była godność ludzkiej pracy rozumiana nie tylko poprzez zapewnienie np. prawa do regeneracji, bezpieczeństwa itd. czyli takich praw jakie miał niewolnik w starożytnych Atenach. Przypominam sobie scenę, kiedy robotnik mówi: „Musimy wygrać ten strajk, bo jak się poddamy, to przez lata będą stali i pilnowali nas z karabinem przy robocie”. Miał rację. Po 16 miesiącach tak się stało. Lata 70-te to lata, w których głośno było już o prawach człowieka i nasze komunistyczne państwo nawet ratyfikowało dla dekoracji Pakta tych praw, będące teoretycznie prawem wewnętrznym w u każdego sygnatariusza. Oczywiście podziemie wydawnicze zaraz te pakta wydało.

Najważniejsza jednak była dla nas encyklika Laborem exercens Jana Pawła II, którą wydawaliśmy w podziemnych drukarniach niedługo przed Sierpniem. Była ona dla nas wielkim poruszeniem, choć wiedzieliśmy wcześniej, że nasz Ojciec Święty wywodzi się głównie z personalistycznego nurtu chrześcijańskiej filozofii i takiej encykliki należy się spodziewać. O prawach człowieka pracy jako współpracownika Boga w doskonaleniu świata jest tam wiele. Dlatego też wiedzieliśmy, że Ojciec Święty nasz ruch poprze. Stało się to bardzo szybko. Gdy polski prymas, mający ogromne zasługi dla Polski, najwyraźniej przestraszony, odniósł się do strajku niechętnie, poprzez trzaski i charkot zagłuszanego radia moja żona usłyszała i zapisała słowa Papieża a następnego dnia cała Stocznia została zasypana tym tekstem. Pracowałem bowiem wtedy w służbie informacyjnej strajku. Wracając jednak do tematu, chcę powiedzieć, że później, w czasie działania legalnej Solidarności koncepcje gospodarcze, jakie się tam rodziły, szły wyraźnie w stronę rozbicia monopolu produkcyjnego Państwa (a monopol ten był czymś fatalnym pod każdym względem) poprzez usamorządowienie gospodarki a nie poprzez wprowadzenie kapitalizmu, przynajmniej poza gospodarka drobną. Było to tym ciekawsze, że w owym czasie kapitalistyczny zachód krajów rozwiniętych jawił się nam jako raj dobrobytu i wszelakich zabezpieczeń socjalnych, co w dużym stopniu odpowiadało wtedy prawdzie. Nie było wtedy jeszcze wielu nowych groźnych zjawisk w tamtym świecie, jakie pojawiły się od lat 90-tych. A jednak coś nam podpowiadało iść w innym kierunku. Może właśnie to dążenie do godności pracy? Oczywiście w postawach wobec świata popełnialiśmy grzech, jaki popełniają z reguły wszyscy, którzy upominają się o sprawiedliwość gdziekolwiek na świecie. Przeciwstawiając się tyranowi, który ich gnębi, patrzą z nadzieją gdzieś na zewnątrz szukając siły, która ich wesprze. Jeśli ktoś im pomoże, patrzą przez palce na jego grzechy i starają się nie dostrzegać nieprawości jakiej ten ktoś dopuszcza się na terenie swej dominacji. Ten grzech nieobcy był też Ameryce Łacińskiej. Wiem, jakie ludzie z tamtego kontynentu żywili nadzieje dla siebie patrząc na nasz Ruch. Wiem też, jak się zawiedli. Wiem także, że wielu z nich nie mogło pojąć stosunku naszego Papieża do starań o poprawę życia, jaką obecna była w Kościele na Waszym kontynencie. Ja także czułem z tego powodu nieraz ból. Ale wierzcie Jego mądrości, że nie ma sensu zastępować jednego koszmaru innym. Odpowiedź na pytanie, jak powinien wyglądać lepszy świat musi istnieć i my ślę, że ona istnieje - w Ewangelii. Byliśmy blisko, żeby jej dotknąć. Dzisiaj oddaliliśmy się - może Wam jest teraz do niej bliżej ?

 Wielka Sobota 2006



 Mariusz Muskat, ur. 1947, socjolog, więzień 68 roku, działacz KOR  i WZZ w latach 77-80, uczestnik strajku w stoczni Gdańskiej sierpień 80,  szef obiegu informacji w regionie gdańskim Solidarności w latach 80-81, przewodniczący Komisji Zakładowej Solidarności pracowników Solidarności w Regionie i Komisji Krajowej w latach 80-81, internowany w stanie wojennym, poeta, publicysta, od 1983 roku utrzymuje się przez 12 lat z pracy fizycznej, potem do teraz mikro firma usługowa. Bezpartyjny zawsze.

0 komentarze:

Prześlij komentarz