niedziela, 29 maja 2011

Aleksander Wwiedeński - Apologetyczne uzasadnienie odnowicielstwa

Poniżej przedstawiamy tekst, który został zaczerpnięty ze znanej już Czytelnikom dawnej Ewangelii Ubogich strony - O Cywilizację Miłości. Autorem jest Aleksander Wwiedeński, przywódca ruchu Żywej Cerkwi w kościele prawosławnym w pierwszych dziesięcioleciach - najpierw Rosji Radzieckiej, później ZSRR. Był to zdecydowanie ruch lewicowy, komunizujący, mający oficjalne poparcie władz (do czasu, gdy Stalin rehabilitował dawną oficjalną Cerkiew, podczas wojny z hitlerowskimi Niemcami). Można różnie interpretować działalność Wwiedeńskiego i Żywej Cerkwi, sam jej przywódca był osobą niezwykle kontrowersyjną, niejednoznaczną w swej postawie moralnej, ale na pewno ciekawą i wartą poznania jego i jego dzieła.
Zazwyczaj ruch odnowicielski analizowany jest bardzo powierzchownie. Mieszczanin zauważa w nim przede wszystkim to, co zewnętrzne, a więc jego orientację polityczną. Powszechnie przyjął się epitet: „Czerwona Cerkiew”. Nazwie tej kręgi kontrrewolucyjne nadają zabarwienie nieprzyjemne, które negatywnie rzutuje problem. Negatywna interpretacja epitetu „Czerwona Cerkiew” określa ruch jako rzecz niechcianą i w istocie błędną. To dlatego tak energicznie protestujemy, gdy złośliwie, obraźliwie nazywa się nas czerwonymi. Ale jednocześnie nie lękamy się tego słowa. Bo samo słowo „czerwony” nam, których rozpolitykowane serce nie toczy białej krwi, nie wydaje się straszne. Czerwony to kolor męczeństwa – jak powiedział kiedyś metropolita Serafim Rużencow.
Jednym słowem czerwień to nic strasznego. Oczywiście, jeśli widzą w tym naszą służalczość wobec władzy – wtedy ostro protestujemy. Co prawda, już Dostojewski celnie zauważył: „Rosjanin patrzy, komu by buty wyczyścić”, ale my nie należymy do gatunku czyścibutów, nawet czerwonego obuwia. Służalcza mentalność tichonowska atakuje takimi argumentami duszę odnowicielstwa z całkowicie bezcelową stratą energii. Jeżeli tichonowcy nazywają nas czerwonymi (w najgorszym sensie tego słowa), to trzeba powiedzieć, że tichonowcy sami są czerwonymi do kwadratu albo i do potęgi trzeciej. Kiedy Tichon jesienią 1923 roku wywieszał na ścianach swojej zakonnej celi hasło: „Kontrrewolucjonistom wstęp wzbroniony” - oto cerkiewna czerwień do kwadratu. Kiedy Iłłarion na ścianach cerkwi w Moskwie wywiesił napis: „Aktywnym kontrrewolucjonistom wstęp wzbroniony” - to jest to przecież cerkiewna czerwień do sześcianu.
Tak oto tichonowszczyzna potwierdza celność wypowiedzi nieśmiertelnego Dostojewskiego. My, odnowiciele, uznajemy słuszność rewolucji. Za to spotykamy się z reakcją pełną żółci.
Uznajemy słuszność rewolucji. Czy mamy rację? Jeszcze raz trzeba zbadać motywy, dla których odnowicielstwo zrobiło w dziedzinie politycznej to, co zrobiło.
W swej historii Kościół był nie tylko związany z państwem, ale w przestępczy sposób uwikłany w nie. Dotyczy to zarówno religii chrześcijańskich, jak i niechrześcijańskich. Prawa Manu zaprowadziły w Indiach system kastowy, wielu chrześcijańskich pisarzy za granicą i u nas popierało monarchizm. Bossius nazywał królów „bogami”. Richelieu uważał, że trzeba trzymać naród w niewiedzy, by nie porwał się na monarchię.
Prof. Kiriejew niewątpliwie ma rację, pisząc w "Ogólnych podstawach socjologii":
"Ubóstwianie władzy politycznej, w formie czy to doprowadzenia genealogii cesarzy do bogów, czy też wprost do ich urodzenia z boga lub przez teorię o boskim pochodzeniu władzy, o nadaniu jej cesarzom z góry - to normalne zjawisko w historii dogmatyzacji absolutyzmu jako formy politycznej. Tak przejawiał się negatywny wpływ religii na politykę, który daje się również dostrzec wówczas, gdy inne aspekty bytu społecznego i politycznego były sankcjonowane przez dogmatykę teologiczną, tak jak to się działo w przypadku niewolnictwa i ustroju feudalnego. Bez względu na to, czy car był głowa kościoła, czy też między ołtarzem a tronem istniał jedynie związek, duchowieństwo odkrywało rolę siły reakcyjnej, ze szkodą nie tylko dla państwa, w którym uświęcał się despotyzm, ale i z uszczerbkiem dla samej religii, która ze sprawy prywatnej, indywidualnej, stała się przede wszystkim bronią, dzięki której władzę sprawowano 'z Miłości Bożej' wedle własnego upodobania."
U św. Augustyna znajdujemy wspaniałe uzasadnienie koniecznego związku państwa z Kościołem. Oto fragment listu św. Augustyna do Wincentego:
"Ci, którzy nie chcą dostrzegać praw przeciw niegodziwości, mówią że apostołowie nie zwracali się o pomoc do ziemskich cesarzy. Kto tak mówi, ten zapomina, że były wtedy inne czasy, a wszystko powinno się czynić według miary swojego czasu. Czyż jakiś imperator wówczas wierzył w Chrystusa i chciał mu służyć poprzez głoszenie praw w służbie uczciwości, przeciw niegodziwości? Wtedy jeszcze wypełniało się prorocze słowo: 'Dlaczego narody się buntują, czemu ludy knują daremne zamysły? Królowie ziemi powstają i władcy spiskują wraz z nimi przeciw Jahwe i przeciw jego pomazańcowi' (Ps 2,1-2). Wówczas jeszcze nie miało miejsca to, o czym mówią w psalmie poniżej: 'A teraz, królowie, zrozumcie, nauczcie się sędziowie ziemi. Służcie Jahwe z bojaźnią i Jego nogi z drżeniem całujcie' (Ps 2, 10-11). W jaki sposób, jeśli nie poprzez ustanowienie nakazu, uroczystej surowości, w stosunku do tego, co sprawdzono, a zakazując przeciwnego z należytą ostrością 'Tak Panu służył Jezehiasz, który poruszał dębowe lasy i pogańskie świątynie...' (4 Król., 18,4)
Analogiczne myśli św. Augustyn zawiera w liście to Bonifacego. Stąd "harmonijne połączenie, symfonia królewskiej i duchowej władzy”, jak poetycko napisał w XII w. cesarz Jan Komnin do papieża Grzegorza. Stąd nierozerwalność Krzyża i kija cesarskiego strażnika - oto przeklęty symbol wzajemnych stosunków Kościoła i państwa w dniach i latach przedrewolucyjnego koszmaru w rzeczywistości rosyjskiej.
Mam przed sobą anonimową broszurkę z 1906 r. "Jedynowładztwo według nauki Słowa Bożego i prawosławnej Cerkwi rosyjskiej". Cytując św. Augustyna, dla którego car jest drugi po Bogu i wyższym od wszystkich, i mniejszym tylko od samego Boga, broszura mówi: "Nasz car został wybrany, aby służyć, przez samego Boga”. Nie są to słowa zawziętego monarchisty. Jest to powszechna nauka przedrewolucyjnej Cerkwi. Nie przypadkiem taki uczony i sławny filozof, jak Floreński wykorzystywał świeckie wydawnictwo dla publikacji na temat jedynowładztwa jako dogmatu wiary prawosławnej. I kiedy podczas Soboru 1917-1918 ks. Wostokow mówił, że w dobrym, mądrym carze rosyjskim leży zbawienie wszystkiego, to powtarzał przecież jedynie naukę całej rosyjskiej Cerkwi przedrewolucyjnej.
I. Aksakow w swoim czasie pisał:
"Nasza Cerkiew pod względem swojego zarządzania stanowi coś w rodzaju biura albo jakiejś kolosalnej kancelarii - z nieuniknioną dla oficjalnej kancelarii nieuczciwością - gdzie porządek niemieckiego kancelaryzmu w służbie na rzecz trzody Chrystusa pomieszany jest z organizacją cerkiewnego zarządzania według wzorców zbliżonych do świeckiego departamentu władzy państwowej, z zaliczeniem służby w Cerkwi do gatunku urzędowania w państwie, sama Cerkiew przekształca się w jeden z oddziałów władzy państwowej albo mówiąc prościej sama wstępuje na służbę władzy."
Cezaryzm opierał się na całej hierarchii rosyjskiej. Można więc przyrównać episkopat do generalicji, car wprowadzał władzę poprzez bezwolny i pozbawiony osobowości Synod. Ale mijają lata i czas rewolucyjnych wstrząsów w Cerkwi rodzi myśl o patriarchacie. Co to takiego patriarcha? Wypowiadano różne zdania na ten temat, ale jak to często bywa, przemilczano jedyny istotny powód wszystkich tych "liberalnych” inicjatyw. W broszurze moskwianina E. C. "O patriarchacie i władzy dworskiej" (Myśli Rosjanina 1915: 6-7) czytamy:
"Umocnienie wiary, narodowości, państwowości - oto trzy zadania, których rozwiązanie jest zawsze troską patriarchy [...]. Wszystko jasne, zrozumiałe i nie wymaga żadnych uzasadnień: w czasach istnienia państwa patriarcha jest wiernym towarzyszem miłościwego władcy, w czasach bezpaństwowych - umacnia poczucie ducha narodowego w ramach jego cech historycznych."
Tichon, jego wybór podczas Soboru i cała "tichonowszczyzna” jest urzeczywistnieniem tego zapotrzebowania literackiego, tego zadania politycznego. Nierozerwalność więzi państwa z Cerkwią przyczyniła się do masowego odwrotu od Cerkwi inteligencji i mas pracujących. Pogodin jeszcze w latach 70. ubiegłego stulecia uprzedzał, że kiedy tylko w Rosji nastąpi wolność wyznania religijnego, to połowa chrześcijan przystąpi do staroobrzędowców, a połowa ("wyższych stanów”), w szczególności według Pogodina - kobiety, przejdzie na katolicyzm. Przed rewolucją Mereżkowski pisał o jakiejś mistycznej, organicznej nienawiści naszej inteligencji do chrześcijaństwa prawosławnego. Brzydziła się przystępowaniem do Związku Narodu Rosyjskiego, gardziła chodzeniem do świątyń, gdzie obok świętych obrazów przedstawiających Chrystusa i Najczystszą na niebieskich jedwabnych chorągwiach umieszczone były znaki Związku Narodu Rosyjskiego z elementami alkoholowo-pruskiego samodzierżawnego zamordyzmu. Mówił mi zmarły nasz wielki egiptolog prof. Borys Turajew, że wstydzi się chodzić do świątyń, chociaż jest wierzący, bo śmieją się z niego koledzy, tak jakby w rzeczywistości wszedł do kawiarni Związku Narodu Rosyjskiego.
Naród odchodził od Cerkwi właśnie z powodu jej związku z carem, którego w osobie Piotra I nazywa wyraźnie Antychrystem, a z punktu widzenia autentycznej religijności, choćby w zdziczałych i okropnych formach staroobrzędowców, taką Cerkiew będzie odrzucał. Wprawdzie, nie to bunt polityczny, politycznie trzyma się on mniej lub bardziej lojalnie władzy - przede wszystkim był to protest o charakterze religijnym; stąd też jego doniosłość z cerkiewnego punktu widzenia będzie wzrastać coraz bardziej.
Odpływ wiernych od starowierstwa, ucieczka w sekciarstwo były zatem wywołane tą samą przyczyną, z powodu której inteligencja odchodziła od Cerkwi - a mianowicie tym, że Cerkiew zagubiła własne autentyczne oblicze.
Ruch odnowicielski, zrywając raz na zawsze związek z państwem, dokonał olbrzymiego wysiłku apologetycznego. Cerkwi służalczej, skutej złotymi kajdanami przez strażników samodzierżawia, odnowicielstwo przedstawia Cerkiew wolną od związku z czarną sotnią, Cerkiew autonomicznie Chrystusową.
Olbrzymie znaczenie odnowicielstwa tkwi w tym, że mimo iż nie było czymś gigantycznym, to ma prawo być zapisane złotymi zgłoskami na stronnicach świętej historii Cerkwi. Zasługi tej nie może pomniejszyć świadomość, że to samo życie zerwało więzy Cerkwi z państwem. To prawda, że bezlitosny ogień rewolucji strawił cerkiewne kajdany. Ręka splamiona krwią ciemiężców powstałego ludu wyrwała Dziewicę Galilejską - Cerkiew z lubieżnych objęć Ramola monarchizmu.
Tak. Ale czy nie powstała czasem w tej zaprzedającej swoją wierność Chrystusowi, oficjalnej Cerkwi żądza nowych pocałunków z owym panem? Rozumiem, że państwowe prawosławie, prawosławie z okresu Soboru 1917-1918, prawosławie "tichonowszczyzny” traktuje - o ile znajduje w sobie tyle rozsądku, aby mówić, co myśli - współczesny rewolucyjny rozdział między Cerkwią a państwem jako coś nienormalnego, złego, chwilowego.
Wspaniałe są te głosy, które rozległy się podczas Soboru 1917-1918 na temat rozdziału, oddzielenia Cerkwi od państwa. Przytoczę tu fragmenty z posiedzeń Soboru z 31 stycznia 1918 r.:
"Zbawienny podmuch rewolucji zmiótł te wszystkie profesorskie i polityczne brednie, rzucając je w przepaść niebytu. Ale 'niedorzeczne marzenia' pozostały, pozostała nadzieja na związek z państwem. Dlatego, nawet jeśli rewolucja roztopiła metalowe łańcuchy, trzymające Cerkiew w niewoli państwa, to na jej ciele i w samej jej duszy pozostały jeszcze ślady po tych wielowiekowych łańcuchach i odnowicielstowo, które dokonuje wewnętrznego, gruntownego zerwania Cerkwi z państwem, dokonuje gigantycznego dzieła apostolskiego. Wyrwać Cerkiew z pożądliwych rąk ziemskich, nazbyt ludzkich, wspominających na wypowiedź Nietzschego, to jeszcze dla wielu Kościołów problem dnia jutrzejszego. Dla odnowicielstwa to problem dnia wczorajszego - i jakież to błogosławione, święte 'wczoraj'”.
I oto Cerkiew dzięki odnowicielstwu apolityczna lub mówiąc ściślej: ponadpolityczna. Cerkiew nie solidaryzuje się z żadną partią polityczną, Cerkiew nie zmienia siebie w żadną partię. Ale jeżeli już chcemy mówić o "partyjności” Cerkwi, to trzeba uznać, że Cerkiew jest partią Chrystusa. Wszystko, co państwowe, jest przemijające i relatywne. Cerkiew zaś jest nosicielką tego, co wieczne i absolutne. W państwie wszystko jest płynne. Wszystko zaś, co niezmienne - w najgłębszym tego słowa znaczeniu - jest w Cerkwi. Wieczne - przemijające. Absolutne - relatywne. Bezwzględne - względne. Oto antytezy Cerkwi i państwa. Są tak jasne i oczywiste, ponieważ nie może być Cerkwi w polityce, ponieważ Cerkiew i państwo leżą - by tak powiedzieć - na różnych płaszczyznach, są one różnopłaszczyznowe.
Nie znaczy to, że Cerkiew staje się tym samym siłą indyferentną w politycznym tego słowa znaczeniu. O ile pod słowem polityka rozumiemy konstrukcję realnego ludzkiego życia, o tyle Cerkiew nie może być siłą indyferentną. Czyż nie jest ona zgodnie z Ewangelią zaczynem, który zakwasza cały chleb życia? Ponieważ Cerkiew nie może solidaryzować się z określoną tą czy inną grupką polityczną, stoi poza polityką. Dlatego ściślej mówiąc, Cerkiew jest pozapolityczną partyjnością. Niemniej jednak Cerkiew nie może nie brać udziału w realnym życiu. W przeciwnym razie zatraciłaby swoje oblicze. Uczestnictwo Cerkwi w życiu powinno oczywiście urzeczywistniać się ściśle według swoistego dla Cerkwi punktu widzenia, jej metodami; Cerkiew w żadnym wypadku nie jest mechanicznie, zewnętrznie zorganizowaną siłą. Dlatego też cerkiewna przebudowa życia nie może mieć charakteru zewnętrznego.
Cerkiew nie może być siłą zewnętrzną. Chrystus nauczał o tym wielokrotnie i jasno. Dlatego odrzucamy wszelkie próby zewnętrznego, cerkiewno-państwowego rozwiązywania problemów życia. Nie jest to jednak w żadnym wypadku odmowa oddziaływania na życie. Powinniśmy posługiwać się naszymi metodami cerkiewnymi, a do nich należy metoda religijno moralnej oceny; religijno moralne pouczenie. Cerkiew może i powinna to czynić. Z wyżyn ponadludzkiego ideału ewangelicznego, mając by tak powiedzieć - absolutne perspektywy, Cerkiew może i powinna wskazywać drogę życia, jedno błogosławić, drugie odrzucać. Jeżeli tego nie czyni, przekształca się w jakąś tam dziedzinę mistycznego kwietyzmu, fatalizmu, prostracji, lub - jak kto woli - w opium. Ale Cerkiew, co postaram się później udowodnić, potrafi być moralno-postępową siłą przyciągającą. Odnowicielstwo, nie zapominając o religijno moralnej naturze Cerkwi, doprowadziło podczas Soboru w 1923 r. do religijnej akceptacji rewolucji społecznej. Zwykło się to uważać za naszą słabość. A to - przeciwnie - nasz największy skarb, najwyższa chwała, największa historyczno-religijna zasługa odnowicielstwa.
Istnieje straszliwy konflikt między świadomością religijną a rewolucyjną. Fryderyk Engels oświadcza: "Pierwszym słowem religii jest kłamstwo”. A ojciec komunizmu, Marks, kategorycznie zapewnia: "Pojęcie Boga musi być wykorzystane, gdyż jest ono kamieniem węgielnym zwyrodniałej cywilizacji”. Wspaniałe są również poniższe wersy z pracy Bacha "Religia i socjalizm": "Byłoby bez sensu odrzucać fakt, że w obecnych czasach najwyższe poczucie moralne opiera się na nauce chrześcijańskiej bardziej niż w swoim czasie sumienie pierwszych chrześcijan opierało się na saturnaliach w kulcie Prozerpiny”.
Nietzsche tak pisze w "Antychryście": „Nowy Testament to najbardziej brudna książka, trzeba zakładać rękawiczki, czytając ją, aby się nie pobrudzić”. Dlaczego? – spyta w swojej nieświadomości człowiek wierzący. I oto odpowiedź E. Vanderweldego: „Dlatego, ze Kościół wszedł w związek ze złotem”. A. W. Liebknecht dodawał: „Chrześcijaństwo jest religią prywatnej własności i ludzi wytwornych. Kościół chrześcijański umocnił wszystko to, czemu się sprzeciwiał Chrystus”. To nie tylko słowa działaczy politycznych. To między innymi obiektywne stwierdzenia wielu znanych badaczy historii chrześcijaństwa.
Istotnie; ci, którzy walczą ze złem społecznym, wydają się mieć bardzo niechętny stosunek – a wyraża się to również w sądach – do pierwotnego chrześcijaństwa, którego naukę np. Engels określił jedynie jako „zwykłe brednie”. Babel w książce "Chrześcijaństwo i socjalizm" nazywa chrześcijaństwo „religią nienawiści, prześladowań i ucisku przynoszącą światu więcej krwi i łez niż jakakolwiek inna religia”. I oto Akselrod w "Szkicach filozoficznych" domaga się zmiany chrześcijaństwa, chce, aby na jego miejsce przyszedł: „zdrowy i światły, pogański duch rozkoszy czerpanych z ziemskiego bytowania”.
Powstaje nowy ideał zamiast ideału chrześcijańskiego. Mówi o nim Dietzgen:
"Naszym ideałem jest nie ubóstwo i asceza, lecz niezmierzone bogactwo, olbrzymie bogactwo – to jest realne, namacalne dobro całego człowieczeństwa, jego świątynia, jego świętość nad świętościami. Do zawładnięcia nimi zmierzają wszystkie nasze wysiłki."
Można by jeszcze przeczytać całe mnóstwo podobnych przykładów, ale poprzestanę na tym, co powiedziałem. Motywem przewodnim wszystkich, którzy krytykują chrześcijaństwo z punktu widzenia praktycznego potępienia zła społecznego jest pogląd, sformułowany przez Engelsa, dla którego religia jest „potężną siłą konserwatywną”.
Ludzkość na miejscu tej konserwatywnej siły buduje nowe rozumienie życia, które zrywa z uciskiem dawnych zbrodniczych praw. Wielu myślicieli zapala jasne ognie. Denuveau rzuca hasło wolności: „postęp społeczny powinien być mierzony tylko miarą wolności indywidualnej dającej się dostrzec w danym społeczeństwie”. Proudhon, przeciwwaga chrześcijaństwa, stwierdza, że przebudowa życia powinna się oprzeć na zasadach racjonalności i sprawiedliwości. Nietzsche głosi immoralizm, ukazując człowieka jako „bestię i superbydlę”. Z różnych stron nadciąga pełen energii protest przeciw chrześcijaństwu, religii głoszącej pogodzenie z niesprawiedliwością, zniewoleniem, nierównością, pospolitością i szarością powszedniego, pozbawionego radości bytu. I wreszcie, na naszych oczach, zwycięski komunizm zrywa rzeczywiście z chrześcijaństwem oraz wszelkimi formami religii.
Podjęta przez Cheglunda próba pogodzenia komunizmu z religią, o ile ludzie religijni są nastawieni rewolucyjnie, spotkała się jak wiadomo z energicznym protestem Rosyjskiej Partii Komunistycznej. Emelian Jarosławski pisze o tym tak:
"Pod artykułem Cheglunda podpisałby się obiema rękami nie tylko przywódca Cerkwi Staroapostolskiej prot. A. Wwiedeński, ale i całe staropolskie, odnowicielskie żywocerkiewne bractwo."
A nas, jak wiadomo, nie przyjmą do RPK jako ludzi religijnych – partia komunistyczna odrzuca wszystkich ludzi Cerkwi jako takich...
Buntownicza, gwałtowna myśl niewiary widzi chrześcijaństwo jako pogodzenie się z tym wszystkim, co w istocie rzeczy zostało przez Chrystusa zanegowane. Oto dlaczego odnowicielstwo dokonało gigantycznego przewrotu apologetycznego, przypominając światu, że w istocie Chrystus już dawno odrzucił to, z czym walczy obecna władza. Słynna formuła Soboru z 1923 roku: „Kapitalizm to grzech śmiertelny”, ustanowiła granicę zbawienną wobec falsyfikacji Chrystusowej prawdy. Nie, to nie Bóg dokonał podziału ludzi na bogatych i biednych, jak bluźnierczo ośmiela się łgać Leon XIII w sławnej majowej encyklice z 1891 roku "Rerum novarum". Nie, socjalizm i komunizm nie są „najgorszą tyranią”, jak nazwał komunizm Martenson. Nie, do moralnej prawdy życia społecznego podniosła swoje czerwone symbole rewolucja rosyjska. I dzięki odnowicielstwu, ustami natchnionego Soboru, pobłogosławiono ten zryw. Nie dokonano tego ze względów taktycznych. Nie dokonaliśmy tego dla nich, którzy nie oczekiwali naszego błogosławieństwa i nie wierzyli w nie. Uczyniliśmy to dla Cerkwi, która przez kłamliwych przywódców była rzucona w mroki oportunizmu i światowego zła pochodzącego z powszedniego kłamstwa. Cerkiew – rosyjska, święta Cerkiew nie ponosi żadnej winy za istnienie najstraszniejszego zła współczesności. Jest to największa zasługa odnowicielstwa, choć w rzeczywistości jeszcze zbyt mało zbliżyliśmy się do momentu kulminacyjnego ruchu odnowicielskiego. Rosyjska Cerkiew dokonała tego. To jest jej powołanie. Rosyjska Cerkiew odnalazła siebie. Nie na tym polega rola Cerkwi, aby utrzymać pijano-głupawą mordę Romanowów, nie na tym, aby w imię uczuć religijnych burzyć niemiecki imperializm, jak to głosił w latach wojny Sergiusz Durylin (to nazwisko mówi za siebie!) i inni dowcipnisie – nie na tym, co ziemskie, ludzkie, względne. Jej obowiązkiem, nałożonym przez Boga w latach ogólnego rozłamu chrześcijaństwa, wywołanego zarzuceniem przez kościoły historyczne Oblicza i Ducha Prawa Chrystusa, jest ukazanie światu na nowo, jakby po raz drugi, Chrystusa. Nie Chrystusa niemieckiego, rosyjskiego czy innego – narodowego – bohatera, ale Chrystusa powszechnego, niszczącego, spalającego w ogniu miłości wszystkie narodowe podziały. Dlatego i chrześcijaństwo w swojej istocie wrogie jest nacjonalizmowi, patriotyzmowi państwowemu i patriotyzmowi klasowemu.
A pośród tego samodzielne organizacje religijne pragną za wszelką cenę dostrzegać Chrystusa wyłącznie katolickiego, kapitalistycznego itd.
Uwolnienie Chrystusa z objęć narodowych, z wyznaniowych ołtarzy i z kapitalistycznych złotych łańcuchów – oto wielki dar miłości, który odnowicielstwo położyło u stóp Powszechnego Tronu Wszechmocnego. Chrystus – rzeczywisty wyzwoliciel, rewolucyjny, wolny od zła.
Chrystus – Sędzia całego współczesnego zła tego świata. [...]
Odnowicielstwo to prawosławie. To prosta, krótka, ale – ech wy... – nie dla wszystkich zrozumiała formuła. A nawiasem mówiąc, innej formuły nie ma i być nie może. I powinniśmy z całą determinacją trzymać się tej formuły, nie lękając się zarzutów z tej czy innej strony – ze strony tych po lewicy i ze strony tych po prawicy. Wyjaśnię teraz, o co chodzi. Ale na początek wyłożę metodę, na której opieramy naszą filozofię nieustępliwości i bezwzględności w dziele obrony naszego religijnego światopoglądu, na którego fundamencie twardo trzymamy się tej formuły: odnowicielstwo jest prawosławiem.
Rygoryzm w dziedzinie formuł jest sam z siebie następstwem poznania prawdy. Prawda jest zawsze precyzyjna. Prawda jest tam, gdzie precyzja została doprowadzona do stopnia absolutnego. Świat przyrody nieożywionej daje się określić przez liczbę – tam panuje matematyka. Wzory matematyczne oplatają wszystkie byty materialne nierozerwalną pajęczyną. We wzorach matematycznych odzwierciedla się nie dająca się podważyć „regularna ciągłość wszechświata”, według określenia prof. W. Feggera. Odkrywanie tych precyzyjnych w stopniu absolutnym wzorów jest zadaniem całej nauki, jak to trafnie przedstawiał w swoim czasie August Comte. Walka o wzór jest walką o praktyczne przezwyciężenie przeciwstawnych ograniczeń, o ujarzmienie żywiołów itd. Inżynier powinien odnaleźć doskonale precyzyjne wzory, zanim wybuduje most. Obliczenia kreślarzy winny być dokonane z matematyczną skrupulatnością, w przeciwnym razie most runie i straszliwa katastrofa może być następstwem błędu wzoru. Mamy tu do czynienia z walką o dogmat. Matematyczna herezja może pociągnąć za sobą realną katastrofę. Spengler mówi wprost:
"Współczesna mechanika jest ścisłym odwzorowaniem dogmatów chrześcijańskich."
Wspaniały paradoksalista naszych czasów łączy tu oczywiście rzeczy być może nie zupełnie ściśle, ale tak czy inaczej dogmatyczny charakter współczesnych prawd matematycznych nie ulega wątpliwości.
W dziedzinie religii mamy prawo poszukiwać, odnajdywać i fiksować prawdy, formuły, dogmaty według ich wewnętrznego porządku.
Powinniśmy z całą stanowczością odrzucić pogląd na religię jako coś analogicznego do nauki. To prawda, że nauka i religia nie są powiązane i ich zakresy nie przecinają się – ale jednocześnie i nauka, i religia są próbą zrozumienia bytu realnego, obecnego; i nauka i religia rozumieją to, co istnieje jednakowo prawomocnie i jednakowo dokładnie, zgodnie z prawdą.
Religia w sprawach ostatecznych idzie dalej niż nauka, ale proces rozumienia ściślejszego niż świadomość, poznanie tego, co dane w swojej istocie jest jeden i ten sam.
Nie ma tu sprzeczności, wiara i wiedza nie wykluczają się wzajemnie. Z naukowego punktu widzenia granicę między wiarą i wiedzą próbował ustalić Kant. Do wiedzy należy to, co bezpośrednio jest przez człowieka odbierane i jest rezultatem tego, że przedmiot oddziałuje na duszę poprzez znany obraz; podstawą zrozumienia okazuje się tym samym doświadczenie. Ale przecież u źródeł religii także leży doświadczenie. To prawda, że Kant uznawał ponadzmysłowe olśnienie i ponadzmysłową zdolność postrzegania mistyków i przedstawicieli filozofii czucia za coś domniemanego lub w najlepszym razie za marzycielstwo. Ale Kant był w błędzie – to pewne. Przecież wierzymy na podstawie i podług świadectwa naszego wewnętrznego poznania; w naszych czasach wielki komentator Kanta Cohen stwierdza, że cała nasza wiedza, cały nasz aparat poznawczy składa się z elementów mentalnych oraz że również na tzw. zewnętrzne doświadczenie składa się wiele wewnętrznych procesów.
Nasze wewnętrzne doświadczenie religijne jest w pełni porównywalne do doświadczenia chemicznego i fizycznego. To jest rzeczywistość. Oto dlaczego zgadzam się całkowicie z określeniem ateizmu przez Spenglera jako całkowicie niezrozumiałego fenomenu poszukującego tożsamości we współczesnych i historycznych uwarunkowaniach. Zgadzam się również całkowicie ze Spenglerem, który stwierdził, że ateizm „wspaniale współżyje z żywą, prawdziwą religijnością, która poszukuje swojej prawdy”. Rzeczywiście, ateizm nie ma prawa bytu, tak jak zasadniczo nie ma prawa bytu sama chemia i fizyka. Ale jeżeli istnieje materia, to jest fizyka i chemia oraz badacz tej materii. Można nie przyjmować tych czy innych fizycznych lub chemicznych teorii, ale nie sposób odrzucić samego postrzegania materii, danej nam w doświadczeniu poprzez nauki nazywane fizyką i chemią. Tak też dzieje się w dziedzinie religijnej. Jeżeli Bóg odsłania się w dziedzinie ducha, to ateizm – z zasady odrzucający Boga – jest niemożliwy, gdyż Bóg dany jest w doświadczeniu.
Można nie przyjmować tych czy innych systemów ateistycznych, ale nie samego Theosu – oto dlaczego ateizm jest naukowo niemożliwy. Dlatego rozumiem, że Bóg dany jest nie w pojęciach czy w logicznym wywodzie, ale w bezpośrednim kontakcie. Współczesna myśl katolicka (Gut Berliet) dowodzi, że Boga można ustanowić za pomocą logiki, „dialektyki”, tak choćby, jak to zrobił w swoim dziele myśliciel z XI wieku Perygor Turski (999-1088). […]
Drogi racjonalizmu nie są jednak drogami religii. Nie przypadkiem sam Chrystus nie pozostawił nam żadnego realnego systemu Boga. Ale jeśli nie mamy tej metody i jeżeli wkraczamy w dziedzinę scholastyki w najgłupszym tego słowa znaczeniu, w dziedzinę carskiego systemu seminaryjnego, to wcale nie znaczy, że odrzucamy realne postrzeganie Boga. Na odwrót, wyrzeczenie się sylogizacji Boskości oznacza odciągnięcie poznania ku innemu, najbardziej realnemu postrzeganiu. Boga nie poznaje się poprzez sylogizmy, tak jak nie poznaje się przez nie elektronów. Boga możemy przeżywać poprzez uczucia, w szczególności poprzez uczucie miłości. Tak zaświadcza w swojej biografii św. Teresa:
"Czuję, że moja dusza zapłonęła gorącą miłością do Boga i miłość ta jest niewątpliwie nadprzyrodzona, gdyż ona sama zapaliła się we mnie - nie wiem jak, ale sama niczego od siebie w to nie wniosłam."
Kochające serce może dostrzec Boga tylko w warunkach, o których tak pisał wielki mistyk- szewc Jakub Boehme w "Autorze":
"Zamknij na chwile pożądliwe oczy, gdyż nie są ci tutaj do niczego potrzebne, gdyż są ślepe i martwe, lecz otwórz twojego ducha, a wówczas naprawdę pokażę ci dzieło Boże."
Nie ma tu miejsca na samodzielność człowieka, tu istnieje potrzeba „Prowadzącej Dłoni”. „Człowiek - powiada St. Marten - znajduje się w tak nieszczęśliwym położeniu, że nie tylko nie może osiągnąć celu, ale nawet postawić nogi na tej drodze, o ile jakaś inna niż jego ręka nie otworzy mu przejścia i nie powstrzyma go przez cały czas na tej drodze”.
Intuicyjne poznanie Boga, poznanie poprzez uczucie, to droga wskazana przez samego Chrystusa. On sądził tych, którzy zbliżają się do niego tylko ustami. Usta, słowa, umysł, sylogizmy, nauka, filozofia - można w tym jedynie odnaleźć ukrytą „Boskość”, ale to serce prowadzi nas do Ewangelii i do samego Boga. Serce, uczucie, intuicja. W literaturze naukowej na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci pojawiło się wiele prac, w których w ten sposób przejawia się doświadczenie Boskości. Są to prace Jamesa, Starbecka, Leyba, Rassajacka, Grassera, Muratiego i innych.
Z tego punktu widzenia ich chrześcijaństwo okazuje się nie tylko faktem historycznym, ale i mistycznym. Wspaniale wyraził to Steiner w pracy "Chrześcijaństwo jako fakt mistyczny w misterium starożytnym", mówiąc:
"Podnoszę swoją wewnętrzną głębię do poziomu boskiego postrzegania. Światło pomagające mi w takim postrzeganiu dane jest z objawienia Chrystusa. Dzięki niemu mogę wznieść się wysoko."
A zatem postawą Boskiego postrzegania jest doświadczenie. Istnieje tu pełna analogia do doświadczenia nauk przyrodniczych. Oczywiście nasze metody poznania są różne, ale przecież w przyrodoznawstwie nie dokonuje się studiów nad bakterią metodami badań astronomicznych, a za pomocą mikroskopu - akustycznych. Wszędzie musi być odpowiednia metodologia poznawania, pod jednym warunkiem, który prowadzi do poznania - wiedzy: czyli wgłębianiem się w samo jądro postrzegania i doświadczenia. Mając na uwadze to doświadczenie, budujemy już na nim wzory doświadczenia. Scholastyka zaś zaczyna z odwrotnej strony i formuła pochodzi tam z pierwotnych definicji zawieszonych w empirycznej próżni, buduje całe gmachy, w rzeczywistości wzniesione na piasku. Boskości nie wolno rozłożyć na formuły, tak jak żywego ciała nie da się rozłożyć na atomy. Na atomy rozkłada się trup, cuchnący, dlatego że martwy. A rozłożony na atomy-myśli, Bóg nie jest Bogiem żywym i nie wypowiedzianym. Dlatego też z całą stanowczością protestujemy przeciw scholastyzacji wiary. Dlatego dziś nie popadamy w spencerowski agnostycyzm religijny.
Dziś należy się lękać i Scylli wszechwiedzy, i Charybdy sceptycyzmu poznawczego. Pośrednia, złota droga prawdy wiedzie przez doświadczenie religijne (mniej lub bardziej hipotetyczne, matowe szkło Pawła!), interpretacje doświadczenia. Samo zgłębienie doświadczenia wymaga objaśnienia teoretycznych fragmentów poznawania Boga. Jedno warunkuje drugie.
Pełnia doświadczenia zmienia hipotezę w aksjomat. A Cerkiew włada wieloma doświadczeniami. Doświadczenia jednostek, choćby tych najdostojniejszych (święci) oraz wszystkie hipotetyczne próby zrozumienia Boga, doświadczenia wspólnot, soborowe, ogólnocerkiewne - w tym tkwi pełnia możliwego doświadczenia oraz pełne streszczenie doświadczenia - aksjomaty, formuły, dogmaty.
Soborowa - powszechna - świadomość Cerkwi, doświadczenie któremu przewodzi Duch Św. („Spodobało się Duchowi Św. i nam”), daje wzorce, religijno-matematyczne dogmaty, formuły prawdy Bożego poznania. To, co wydobyto tutaj, wydobyto do końca. Nie ma tu niuansów półprawdy, nie ma tu cienia dla ludzkich domysłów. Są zaś migotliwe diamenty absolutnej autentyczności. Od tego nie możemy odstąpić na jotę. Jest to tak samo nie do pomyślenia jak matematyka, która prosiłaby się o uznanie za prawdę względną, że dwa plus dwa to cztery.
Tak więc odnowicielstwo to wskazówka matematycznej tęsknoty do Boga, nie ustąpi ani od tysiącznej części prawdy. Niech inni trwają w zacofaniu. Tutaj trzeba wszystko odrzucić w imię prawdy - wszystkie kulturowe, liberalne splendory sławy i przywileje, aby nie odejść od Chrystusa-Prawdy.
A odnowicielstwo z całą stanowczością uznaje dogmatykę Cerkwi, nie zamierzając poprawiać tego, na co pada światło absolutnej autentyczności.
Pierwszą zasadą chrześcijaństwa jest uznanie Prawa Bożego. W naszych czasach religię chcą sprowadzić do systemu stosunków ekonomicznych. Z tego punktu widzenia ma rację Rossi, stwierdzając, że religia to „flirt z Bogiem”, to znaczy coś w gruncie rzeczy niepoważnego. Cała religia jest złudnym odbiciem stosunków społecznych w zwierciadle fantazji. Oczywiście, to całkowita nieprawda, jakkolwiek na pewno w szczegółach historycznych koncepcji religijnych można odnaleźć odbicie czynników społeczno-politycznych, charakterystycznych dla danej epoki. To prawda, że pewni badacze znajdują analogię między dworem bizantyjskim a wyobrażeniem nieba u teologów tej epoki. Tak więc, jeśli nawet zgodzimy się, iż mimo wszystko w niektórych sprawach badacze ci mają rację, to pozostaje niewyjaśniony jeden szczegół. Istnienie to coś spoza kategorii ekonomiczno-materialistycznych. Idea Bóstwa, Najwyższej zasady świata, dana poznaniu ludzkiemu, we wszystkich modyfikacjach stosunków ekonomicznych pozostaje w swojej istocie niezmienna. […]
Materia jest mniej więcej jednakowo rozmieszczona we wszechświecie (w sposób uporządkowany, w pełnym zakresie i trójwymiarowo). We wszechświecie króluje Matematyka. A cóż to takiego matematyka? Kant widział w niej ostateczną idealną dyscyplinę naukową. Spengler twiedzi, że matematyka jest sztuką. Nie będziemy się wdawać w spory, które nie mają końca. Matematyka jest modelem wszechświata, fotografią, planem bytu materialnego. Jakiż panuje tam doskonały, od początku do końca, co do joty zaplanowany porządek!
Jest rzeczą nie możliwą, żeby w maszynerii świata panował nieład. Jest ona skonstruowana według jednego planu, z jednego materiału; wszędzie ta sama matematyczna zasada. Myśl sama wyrywa się do konkluzji - Jedyny Stwórca. Z punktu widzenia zaczepnej krytyki, jak wskazał Kant, można dojść całkowicie od planowanego stworzenia bytu metodą rozumową do Stworzyciela - Architekta Świata (Ustroitiel’mira).
Planowość bytu, nieprzypadkowość, odkrycie w nim praw matematyki… przywodzi nas do metafizyki, której nie wolno pojmować jako coś przeciwnego fizyce, a dosłownie jako fizykę - po fizyce, myśl nie zatrzymuje się, idzie dalej, poza fizykę, burząc przeszkodę, poza którą pewni myśliciele nie wypuszczają wolnej ludzkiej myśli. Droga badań fizycznych prowadzi do określonych aspektów bytu, religia prowadzi dalej, jak powiedział Reachle: „Wiara widzi dalej i głębiej”. Współczesna ontologia daje matematycznie skończony obraz planu bytu. Przenikliwy umysł wiedziony magnetycznym wektorem uczuć religijnych - odnajdzie punkt oczywisty i ostateczny: Centralną Gwiazdę Bytu - Boga. Tutaj logika dopełniona jest uczuciem. Trzeba prześwietlić szarą powierzchnię bytu rentgenowskimi promieniami wiary. I szare okaże się inne. Jak to powiedział Fett: „Obejrzyj się i zobacz, jaki wspaniały i różnobarwny jest Świat”.
Albo u Novalisa: „Tylko słabość naszych organów i słaba wrażliwość powodują, że nie widzimy się w świecie pełnym złudy”. W naszym poznaniu, czystej uwadze, która jest koniecznym warunkiem postrzegania… powstaje odpowiedź na pytanie: kto jest stwórcą życia? Czy powiemy za Kantem - dalej myśl nie sięga? Czy pójdziemy dalej i odnajdziemy odpowiedź? Tak. Schuppe twierdzi, że nierzadko bez żadnej indukcji dostrzegamy przyczyny naszych uczuciowych postrzeżeń. Schuppe wyjaśnia, że w poznaniu mamy do czynienia z bezpośrednim oglądem koniecznego związku, który jawi się nam przedlogicznie (w akcie postrzegania). W swoim poznawaniu człowiek wierzący odnajduje odpowiedź poprzez mającą solidne uzasadnienia współczesną gnoseologię, na naturę, na światło swoich przeżyć religijnych. Wierzący postuluje istnienie Boga w planie bytu i konstytuuje go w swoim poznaniu. Tak oto jedność poznania w całej spójności bytu odpowiada na fundamentalne problemy bytu. Byt tworzy się z Zasady Absolutnej, z Boga.
Z analogicznego punktu widzenia wychodzi Oliver Watch, znany angielski fizyk, że wiarę, religię, mistycyzm „należy umieścić na odpowiednim dla nich miejscu, chociaż ich stosunek do nauki nie jest jeszcze znany. Nauka i wiara nie są ze sobą związane, nie są zgodne, ale między nimi nie powinno być wrogości”.
Oliver Watch dopuszcza naukową możliwość cudu, o czym przekonująco pisze w książce "Życie i materia". Konieczne relacje między nauką a religią powracają w momencie, kiedy nauka zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń. „Celem nauki jest opis, a nie objaśnienie zjawisk natury” - całkowicie słusznie zauważa Gustaw Kirchgott w "Przeglądzie fizycznym”. Religia prowadzi dalej i stwierdza to, co nauka tylko obserwuje […].
Oczywiście, dziś można mówić niemal o upadku moralności. Sądzę, że obecnie dochodzi do destrukcji pewnych wzorców etycznych. Ach, jak bardzo jeszcze jesteśmy we władzy tych wzorców! Jeszcze Fichte rzekł, że wzór to dobrodziejstwo dla człowieka. Znaczenia wzorów w dziedzinie myśli, jak rozważaliśmy powyżej, nie negujemy również my. Ale czy nie czas już przestać patrzeć na moralność jako na kodeks praw, formuł i paragrafów dobrego zachowania? Przecież jednej moralności w tej dziedzinie, jak wiadomo, nigdy nie było. Kodeksy etyczne różnych religii nigdy nie były identyczne, a nawet przeciwnie wprost sobie przeczyły. Sądzę, że formułą etyki jest brak formuł. W każdym razie taka jest etyka chrześcijańska. O ile Stary Testament jest zbiorem świętych paragrafów i zasad dobrego zachowania, doprowadzonych do wirtuozerii w Talmudzie, jeżeli przeczytacie "Muzżeczok nrawstwiennogo bogosłowija katolika" Busenbauma (mający ponad 55 wydań) - nie możecie nie poczuć, że chrześcijaństwo jest diametralnie przeciwstawne w szczegółach etycznej skrupulatności. Swoboda moralna jest podstawą etyki chrześcijańskiej. Dlatego nie chcemy nakładać współczesności żadnych ściśle formułowanych warunków etycznych. Nie należy jednak widzieć w tym etycznej anarchii. Nie, jeżeli mistycy mieli rację, twierdząc, że dla Boga kochającego nie ma moralności, jeżeli odrzucali skrupulatność wobec paragrafów, kanoniczność etyki, to tym samym nie obniżali etycznej poprzeczki (i oczywiście nie niszczyli moralności), ale podnosili ją ponad bezmyślne centymetry świętoszkowatych konwenansów. Moralności, w istocie rzeczy nie da się przecież mierzyć centymetrem, tyle a tyle centymetrów – to moralne, to mniej – to już niemoralne. Ponieważ wszelka mierzalność, wszelka próba regulacji pochodzi z zewnątrz, a każda moralność jest „z wnętrza” to, co przyzwoite na zewnątrz, nie jest jeszcze nieetyczne. Rozwińmy dalej tę myśl o legalnym i moralnym. Nie, nie wolno, nie należy zabiegać o odpowiedniość zewnętrznego dobra zachowania i wewnętrznej etyczności. Często są one paralelne, ale nie w tym rzecz. Czystość moralna duszy, to stan, w którym w naszym przekonaniu świeci światło Chrystusa. Mówimy o moralności według litery moralistów, często też według największej litery zasad etycznych Pisma, zapominając, że w Piśmie są litery, ale ono nie składa się z samych liter.
Pismo, dające nam nawet dokładne wskazówki, nie zmusza nas do dokładnej, literalnej jego interpretacji. „Według potrzeb i prawa bywa używane” – oto korelat dla wszystkich słów Pisma św. Chrześcijaństwo jest właśnie religią wolności i religią władzy. To jakoś całkiem zostało zapomniane i nauczanie o tym – stanowi wielkie apologetyczne zadanie odnowicielstwa. Umowność naszej cerkiewnej moralności, „tichonowszczyzna” w etyce, odpycha od nas tysiące młodych i uczciwych, głęboko moralnych serc. Oczywiście, to nie po to, by poniżyć wzniosłość moralną, powinna się dokonać ta przemiana pojmowania etyki. Nie, my głosimy podstawową formułę moralności, daną nam nie od Martensów i Janyszewów, ale od samego Boga.
Oto dlaczego twierdzimy, że jesteśmy z prawdy i przed Nim samym uspokajamy nasze serca. Gdyż: „jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko. Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża, mamy ufność wobec Boga" (1 List św. Jana 3, 20-21).
Oto najwyższy punkt, tutaj dany nam został absolutny termometr zdrowia duszy. Tak, podobnie jak temperatura ciała powyżej 37 stopni Celsjusza oznacza chorobę ciała tak samo w życiu duchowym. Jeżeli dusza odczuwa śmiałość przed Bogiem patrzy na Niego, to znaczy – moralne zdrowie jest w porządku: dusza nie popadła w grzech śmiertelny, gdyż grzech śmiertelny jest grzechem pociągającym za sobą śmierć oraz utratę odczuwania Boga (i zachowuje je). I na odwrót, choćby nawet formalnie były to chwile podobne, to są moralnie indyferentne. Odczuwanie Boga zagubione – termometr moralny wskazuje, że dusza jest chora i jedynym natychmiastowym lekarstwem jest pokuta. Oto formuła absolutnej etyki Chrystusowej, prawidłowego życiowego pojmowania. Ale to już indywidualizacja norm etycznych. Jeżeli nasze ciała są indywidualne, jak świadczy o tym medycyna, to znaczy, że indywidualna jest też świadomość etyczna.
Nie można przykładać tu jednej miary. Dlatego konieczne jest ogłoszenie zasady wolności, co oczywiście nie oznacza moralnej zmienności.
Chrystus dał absolutną metodę moralnej doskonałości – to droga bezgranicznej serdecznej miłości Boga i bliźnich. Jest to jedyny niezawodny regulator pobudek etycznych. Metoda ta indywidualizuje się poprzez wewnętrzną zgodność z daną nam psychologiczną organizacją, przy zachowaniu niezbędnego celu rozwoju etycznego, jakim jest doskonalenie poziomu religijności. Takie duchowe rozumienie drogi Chrystusa jest apologetycznie bardzo płodne.
Unikamy też oskarżenia o moralne skostnienie. Mamy przed sobą całościowe, absolutne zjawisko moralności, ideał, niedościgniony w warunkach ziemskiego bytowania – „Jeden Święty Jedyny Pan Jezus Chrystus” – jak śpiewa święta Cerkiew. Dlatego życie dało nam wielość rodzajów moralnego istnienia. Ta etyczna mnogość typów i rodzajów powinna być uwzględniona, gdyż stanowi rdzeń różnorodności ludzkiego poznania w ogóle, odpowiada istnieniu indywidualnego charakteru naszych dusz. Ideał ascetyczny z tego punktu widzenia nie ulega likwidacji, ale też nie przestaje być uznawany za jedyną drogę zbawienia. Istnieją inne drogi do moralnej doskonałości. Życie świeckie i zakonne nie są antypodami, a jedynie różnymi rodzajami. To jest to, o czym nauczał św. Metody Potarski, mówiąc o religijnej równości małżeństwa i celibatu. Wielość nie wykluczających się, ale współgrających ze sobą wzorców etycznych – oto formuła etyczna apologetyki odnowicielstwa.
Aleksander Wwiedenski
* Apołogija obnowlenczestwa, Wiestnik Swiaszczennogo Sinoda nr 2, 1925: 18-28
Mariusz Maszkiewicz, Mistyka i rewolucja, Kraków 1995

1 komentarze:

  1. Nie wzbudza kontrowersji. Można oceniać go tylko w jeden sposób.

    OdpowiedzUsuń