wtorek, 17 maja 2011

Leonardo Boff: Wybieram biednych

= Europeo: Ojcze Boff, musi nam ojciec wyjaśnić wiele rzeczy, powiedzieć nam, dlaczego tylu biskupów towarzyszyło ojcu w podróży do Rzymu i dlaczego kiedy ojciec mówi "Mój Kościół”, myśli o Kościele brazylijskim, a nie o Kościele św. Piotra w Rzymie. Proszę jednak najpierw nam powiedzieć: czy ojciec widział socjalizm?
- Leonardo Boff: Oczywiście. Byłem na Kubie półtora roku temu, zaprosił mnie Fidel Castro, abym wygłosił wykład o teologii wyzwolenia dla jego czołowych kadr. Dla tych wszystkich ludzi, którzy przedtem nauczyli się być ateistami, a nawet zwalczać wiarę. Przybywam tam, a oni mnie pytają: "Czy pamiętasz, że Fidel jako chłopiec studiował w kolegium jezuitów? Teraz, kiedy się zestarzał, myśli o tym, tęskni za swoją młodością. Ale co my mamy z tym wspólnego?”. Wobec tego ja i Fidel wyjaśniliśmy im, że to nie tak, że religia, tak jak my ją pojmujemy, nie jest opium, że jest motorem, który stwarza protest, budzi świadomość, pomaga biednym zrozumieć samych siebie i zmienić świat. Powiedziałem to wszystko, co Fidelowi i Kubańczykom wydaje się naturalne i logiczne.
= E: Czy ojciec nie pomyślał, że jego religia mogłaby być po prostu wykorzystana przez Castro, że jego Chrystus mógłby się stać narzędziem manipulacji?
- L.B.: Wystarczy mieć otwarte oczy. Ja nie zobaczyłem niczego, przed czym musiałbym się mieć szczególnie na baczności. Wysiadam z samolotu, obwożą mnie po mieście, pokazują wsie, rozglądam się wokół i pytam: gdzie są favelas? Gdzie są te dzielnice nędzy, jakich pełno w Brazylii, gdzie dzieci umierają z chorób i gdzie króluje głód? Na Kubie nie ma favelas. Rozmawiałem z ludźmi na plaży, w teatrach, w kabaretach: ileż kultury ludowej, jakie współuczestnictwo! U nas natomiast w Brazylii, mamy 35 mln analfabetów.
= E: Ojcze Boff, rozumiem ojca, ale czy ojciec nie sądzi, że ta kultura ludowa, o której ojciec mówi, jest jedynie dozwolona? Że ten, kto chciałby mówić o czym innym, czytać inne książki, śpiewać inne pieśni, mógłby znaleźć się w więzieniu lub na wygnaniu?
- L.B.: To prawda. Kuba nie uspołeczniła środków władzy, lecz tylko środki produkcji. Ale trzeba pamiętać o tym, że główny wróg Kuby znajduje się o pół godziny drogi i Kuba o tym dobrze wie. Wie także, że reżim nie jest doskonały. Jednakże z punktu widzenia biednych…
= E: Dobrze, ale ojciec wie, że to religia przede wszystkim cierpi z powodu tego reżimu i jemu podobnych. A jeśli ojca współbracia-księża nie mogą pójść do kościoła, to co ojciec na to powie?
- L.B.: Powiem, że tam, gdzie hierarchia nie zamknęła się szczelnie przed reżimem, gdzie szukała dróg porozumienia, znalazła dla siebie przestrzeń. Jak na przykład prezbiterianie właśnie na Kubie lub księża, którzy urodzeni na tej ziemi przyjmują jej warunki społeczne i polityczne.
= E.: Czy uważa ojciec, że również w socjalistycznych reżimach europejskich możliwa jest zgoda między ideologią komunistyczną a religią? Ojciec wie, że nigdy się nie zdarzyło…
- L.B.: Gdyby były one bardziej elastyczne, wówczas religia byłaby nie tylko możliwa do pogodzenia, ale wręcz nieodłączną od socjalizmu. U nas właśnie dziki kapitalizm miażdży Kościół, miażdży ubogich i Jezusa Chrystusa.
= E.: Zgoda, ojcze Boff. U was nędza jest tak wielka, a bogactwo tak brutalne i bezwstydne, skoncentrowane w rękach 5 proc. Brazylijczyków, że nędza może się stać obsesją. Może się stać jedyną sprężyną działania, rozróżniania dobra od zła. Czy nie obawia się ojciec, że jego obsesja, choć uzasadniona, może skłonić ojca do wykluczenia z Kościoła wszystkiego, co nie jest podobne do brazylijskiej rzeczywistości? A burżuazja? A warstwy średnie? A studenci? A - dlaczego by nie - bogacze? Czy oni także nie mają prawa do Chrystusa?
- L.B.: To prawda; moja opcja jest cząstkowa. Wybieram biednych. Mówię bogatemu: drogi bogaczu, w najbliższą sobotę i niedzielę, w Petropolis, gdzie mieszkam, odbędzie się zgromadzenie 400 osób. Ci ludzie nie mają pieniędzy na autobus, na jedzenie. Ty bogaczu, zapłać i, jeśli chcesz, przyjdź na zebranie. Ale nie w awangardzie, lecz w ariergardzie. Z tyłu! Twórz w ten sposób sojusz z ubogimi.
= E.: A więc bogaty musi stać się biednym, aby mieć prawo do królestwa niebieskiego?
- L.B.: Niekoniecznie. Ale musi się zmienić; zdaniem Kościoła tradycyjnego, bogaty zdobywa raj szczodrobliwością, podczas gdy biedny - rezygnacją. Dzisiaj, według naszej teologii, bogacz dostąpi zbawienia tylko wtedy, kiedy przyjmie za swoje godność ubogiego, potrzeby ubogiego.
= E.: Mówiąc konkretnie, ojcze Boff, Kościół Wojtyły nie za to wytacza ojcu proces. Proszę nam wyjaśnić dokładniej, czym jest Kościół brazylijski. Jak ojciec żyje?
- L.B.: Przez trzy dni w tygodniu pozostaję w Petropolis, gdzie wykładam, zajmuję się wydawaniem czasopisma i ogólnie pracą umysłową. W ciągu pozostałych trzech dni jeżdżę po moim kraju. To samo robią wszyscy biskupi i wszyscy księża. Jest nas tak mało: 13 tys. na 110 mln chrześcijan. Dlatego jeździmy od jednej wspólnoty do drugiej. Jeździ również wielki biskup Helder Camara, przemierza tysiące kilometrów Lorscheider, odwiedza wspólnoty Arns… W lasach i na równinach spotykamy grupy stanowiące podstawę Kościoła brazylijskiego, wspólnoty składające się z 7-8 rodzin.
= E.: O czym się mówi w czasie tych spotkań?
- L.B.: O Biblii: dyskutujemy na jej temat, jak równy z równym z członkami wspólnoty. Każdy przedstawia swoją interpretację.
= E.: Ale przecież na tym opiera się protestantyzm.
- L.B.: Jest tylko podobny. Nasz lud kocha biskupów, uważa papieża za ważny symbol. Ale odbiera hierarchię jako coś osobnego. Nie jako myślącą głowę, dla której lud jest tylko organem.
= E.: O tym mówi inkryminowana książka ojca: "Kościół: charyzma i władza”. Następuje w niej odwrócenie piramidy: Chrystus - papież - biskupi - lud. Od Chrystusa do ludu, a hierarchia jest wtopiona w ubogi lud. Czyż nie tak? I to właśnie chcecie zrealizować w praktyce?
- L.B.: Tak, i to nam się uda. Zaczynamy od stwierdzenia, że u nas osoby świeckie mogą udzielać sakramentów: ślubu, chrztu. Wspólnoty same sobie organizują nabożeństwa.
= E.: A msza?
- L.B.: Mszę odprawia ksiądz, ale wierni uczestniczą w niej w zupełnie inny sposób niż wy jesteście do tego przyzwyczajeni. Nie ma kazania: zbiorowo przedstawiamy Ewangelię, ja gram Matkę Boską, ty Jezusa, ty Dobrego Samarytanina. A po przedstawieniu dyskutujemy. Ofiarowanie zaś dotyczy faktów codziennego życia. "Boże, oto Ci ofiaruję bucik mego dziecka, które straciłem tydzień temu; Panie, mój mąż jest bezrobotny, ofiarowuję Ci tą pustą miseczkę.”
= E.: I właśnie msza jest punktem wyjścia dyskusji politycznych, konkretnych decyzji waszego ruchu.
- L.B.: Tak właśnie jest. Po tym, jak jakaś kobieta lub jakiś mężczyzna ofiarował swoje cierpienie spowodowane straszną powodzią, która go pozbawiła dachu nad głową, postanawiamy urządzić demonstrację przed radą miejską lub zająć gmach odpowiedniego ministerstwa w Sao Paulo.
= E.: Wyobrażam sobie, że partie polityczne robią, co mogą, by objąć kontrolę nad tą wybuchową siłą.
- L.B.: Naturalnie, zwłaszcza rząd oferuje stanowiska i synekury szefom naszych wspólnot i katolickim związkowcom. Nie może jednak nie doceniać naszej siły.
= E.: A jaki jest udział w tej sprawie waszej hierarchii, biskupów, kardynałów?
- L.B.: A jaki miałby być? Siadają razem z innymi, by dyskutować o Biblii, mówią, gdy przyjdzie ich kolej. Kiedy lud postanawia przeprowadzić jakąś akcję, zapoznają się z ta decyzją i wypowiadają swoje zdanie, które waży tyle, co zdanie innych. To poczucie sojuszu między szeregowymi katolikami a hierarchią kościelną jest tak silne, że kiedy papież w czasie swej wizyty ofiarował pierścień mieszkańcom faveli Vidigel, w Rzymie wszyscy zakrzyknęli: "Jaki hojny jest Ojciec Święty!” A mieszkańcy faveli rzekli: "Oto papież, który dał nam znak przymierza”. Tym jest dla nas hierarchia kościelna.
= E.: Niezły docinek władzom Kościoła. Czy ojciec się tego nie boi? Nie obawia się, że obalenie autorytetu, tradycji, przyniesie szkody również ojcu, jego Kościołowi?
- L.B.: Boję się tylko brutalności represji społecznych, które spadają na ubogich, i sądzę, że dla chrystianizmu jest to największy problem.
= E.: Porozmawiajmy więc o brutalności. Wy, w Brazylii, od 1978 r. żyjecie w systemie mniej więcej demokratycznym, w którym istnieje określony margines dla walk politycznych, krew już nie płynie. Ale co powiedzieć o tej części Ameryki Łacińskiej, gdzie teologia wyzwolenia trzyma w garści karabin maszynowy? Krótko mówiąc, czy ojciec usprawiedliwia przemoc ubogich? Czy Kościół powinien w tym odgrywać jakąś rolę?
- L.B.: Dotychczas słowem "przemoc” określano tylko bunt ubogich przeciw bogaczom. Przemocą nazywano antyprzemoc stosowaną przez tych, którzy nie mogą już inaczej walczyć, jak tylko z bronią w ręku.
= E.: Proszę mi wybaczyć; począwszy od lat sześćdziesiątych mówiło się dużo o przemocy kapitalizmu. Wy także, w Ameryce Łacińskiej, bezpośrednio doświadczyliście tego, jak wasza antyprzemoc zamieniała się, po objęciu władzy, w przemoc zinstytucjonalizowaną.
- L.B.: Proszę mi wierzyć, dla Kościoła rzymskiego przemocą jest tylko to, co zwraca się przeciw instytucjom. Ja mówię tak: zanim się osądzi to, co będę nadal nazywać antyprzemocą, trzeba zrozumieć, nie śmiać się, nie płakać, lecz zrozumieć. (…)
= E.: Usprawiedliwia więc ojciec rewolucyjną przemoc na Salwadorze?
- L.B.: Jest ona naturalna: to sytuacja skrajna, 14 rodzin dysponuje dwiema trzecimi bogactw narodowych. Nędza, zwierzęcy gniew. Trzeba zrozumieć.
= E.: Czy ojciec zgadza się też z księżmi, którzy pełnią funkcje ministrów w sandinistowskim rządzie Nikaragui?
- L.B.: To, co oni robią, wydaje mi się prawdziwą liturgią. Wszyscy oni są moimi bliskimi przyjaciółmi, ale gdyby nawet nimi nie byli, byłbym z nimi jak najbardziej solidarny. Oddali się oni w służbę ludowi, który przeżył straszliwą dewastację moralną i materialną, był bez przywódców, bez intelektualistów. Służą oni ubogim w swoim kraju i jest szaleństwem, że Rzym tego nie rozumie. (…)”
Rozmawiała:
Fiamma Nirenstein

0 komentarze:

Prześlij komentarz