Ludzkie braterstwo, które ma za swoją ostateczną podstawę nasze synostwo wobec Boga, jest realizowane w historii. Dziś charakterystycznym rysem historii jest konflikt, który zdaje się przeszkadzać tej realizacji braterstwa. Chodzi tu zwłaszcza o jedną zasadniczą cechę – o podział ludzkości na ciemięzców i ciemiężonych, na właścicieli środków produkcji i wydziedziczonych z owoców swojej pracy, na antagonistyczne klasy społeczne. Ale to nie wszystko; podział niesie ze sobą konfrontacje, walki, przemoc. Jak zatem mamy żyć ewangeliczną miłością w samym środku tej sytuacji? Jak możemy pogodzić powszechną miłość z opowiedzeniem się po stronie określonej klasy społecznej? Jedność jest jedną z cech Kościoła, a przecież walka klas rozdziela ludzi; czy jedność Kościoła można pogodzić z walką klasową?
Te pytania coraz bardziej niepokoją chrześcijańskie sumienia. Od nich zależy sens obecności Kościoła w świecie, centralny temat Soboru. W przypadku Ameryki Łacińskiej jest to obecność w świecie rewolucyjnego fermentu, w którym przemoc przyjmuje najbardziej zróżnicowane normy, od najbardziej subtelnych do najbardziej jawnych.
Sobór utorował nową drogę, z której już nie ma powrotu: drogę otwartości na świat. W tekstach soborowych ten świat ukazuje się przede wszystkim w swych aspektach pozytywnych i pokojowych, lecz stopniowo Kościół zaczyna być coraz bardziej świadom konfliktów i konfrontacji nękających świat. Kościół zaczął zdawać sobie sprawę, że to służenie światu, w które z taką radością zaczął się angażować, postawiło go wobec żądań i wyzwań, jakich nie przewidział. Walka klas jest jednym z kardynalnych problemów współczesności, który rzuca wyzwanie życiu i refleksji wspólnoty chrześcijańskiej, a którego niepodobna dłużej unikać.
Nie można zaprzeczyć temu, że walka klasowa stwarza problemy dla powszechnego wymiaru chrześcijańskiej miłości i dla jedności Kościoła, lecz każda analiza tego tematu musi zaczynać się od dwóch zasadniczych ustaleń: walka klasowa jest faktem i neutralność w tej materii jest niemożliwa.
Walka klasowa jest częścią naszej ekonomicznej, społecznej, politycznej, kulturowej i religijnej rzeczywistości. Jej rozwój dokładny zasięg, jej niuanse i jej odmiany są przedmiotem analizy nauk społecznych i należą do dziedziny naukowej racjonalności.49
Uznanie istnienia walki klasowej nie zależy od naszych religijnych czy etycznych postaw. Są tacy, którzy głoszą, że jest ona czymś sztucznym, obcym normom, którymi kieruje się nasze społeczeństwo, czymś sprzecznym z duchem „zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej”, i że jest dziełem agitatorów i malkontentów. Być może wbrew tym, którzy myślą w ten sposób, jedno jest prawdziwe w tym stanowisku: ucisk i wyzysk, a więc doświadczenie walki klas, cierpią i dostrzegają jako pierwsi ze wszystkich ci, którzy zostali zepchnięci na margines przez tę cywilizację i którzy nie mają własnego głosu w Kościele. Chociaż świadomość walki klas istnieje na peryferiach, nie znaczy to, że walka ta nie istnieje w centrum społeczeństwa: wydziedziczeni istnieją za sprawą tych, którzy kierują i rządzą tym społeczeństwem. Walka klas jest produktem chorych umysłów tylko dla tych, którzy nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, co jest wytworem systemu. Jak oświadczyli francuscy biskupi kilka lat temu: „Walka klasowa jest przede wszystkim faktem któremu nikt nie może zaprzeczyć”. I dalej: „Spośród tych, którzy są odpowiedzialni za walkę klas, pierwszymi są ci, którzy z własnej woli trzymają klasę robotniczą w sytuacji niesprawiedliwej, przeciwstawiają się jej kolektywnemu postępowi i zwalczają jej próby wyzwolenia się z tej sytuacji”.
Ci, co mówią o walce klas, nie „popierają” jej – jak niektórzy by powiedzieli – w znaczeniu stwarzania jej z niczego aktem (złej) woli. Oni po prostu stwierdzają fakt i budzą świadomość tego faktu. Nie ma zaś niczego pewniejszego niż fakt. Ignorować go to oszukiwać i być oszukiwanym i, co więcej, pozbawiać się koniecznych środków prawdziwego i radykalnego zniesienia tej sytuacji przez dążenie do bezklasowego społeczeństwa. W paradoksalny sposób to, co grupy rządzące nazywają „popieraniem” walki klas, jest w rzeczywistości wyrazem woli zlikwidowanie jej przyczyn, zlikwidowania, a nie ukrycia, wyrazem woli zniesienia sytuacji przywłaszczania sobie przez nielicznych bogactwa wytwarzanego pracą wielu, a nie wyrazem lirycznych nawoływań do społecznej harmonii. Jest to wola zbudowania społeczeństwa socjalistycznego, bardziej sprawiedliwego, wolnego i ludzkiego, a nie społeczeństwa powszechnej i fałszywej zgody i równości. „Popierać” walkę klasową zatem to tyle samo, co odrzucać sytuację, w której istnieją uciemiężeni i ciemięzcy. Ale jest to odrzucanie bez oszustwa czy tchórzliwości; jest to uznanie, że fakt istnieje i że głęboko dzieli ludzi, żeby móc go zaatakować u samych korzeni i w ten sposób stworzyć warunki autentycznej ludzkiej wspólnoty. Budowanie dzisiaj sprawiedliwego społeczeństwa nieuchronnie wymaga aktywnego i świadomego udziału w walce klas, której jesteśmy świadkami.
Następnie musimy widzieć jasno, że przeczyć faktowi walki klas to znaczy w rzeczywistości stać po stronie dominujących sektorów. Neutralność jest nie możliwa. Nie jest to kwestia przyjmowania albo negowania faktu, który mamy przed sobą; jest to natomiast kwestia, po której stronie jesteśmy. Tak zwana „międzyklasowa doktryna – pisze Girardi w dobrze znanym artykule, poświęconym temu zagadnieniu – jest faktycznie bardzo klasowa: odzwierciedla punkt widzenia klasy dominującej”. Kiedy Kościół odrzuca walkę klas, obiektywnie funkcjonuje jako część panującego systemu. Negując istnienie podziału społecznego, system ten stara się utrzymać ten podział, na którym opierają się przywileje jego beneficjantów. Jest to opcja klasowa, oszukańczo kamuflowana rzekomą równością wobec prawa. Historia tego odrzucania jest długa, a jego przyczyny liczne i złożone. Ale coraz lepsze rozumienie przez uciemiężonych swojej sytuacji i rosnący udział chrześcijan w walce klasowej stwarzają w Kościele nowe zagadnienia, bardziej autentyczne i rzeczywiste.
Walka klasowa jest faktem i neutralność tej kwestii nie jest możliwa. Te dwie uwagi określają nasze problemy, ratują nas przed zagubieniem się w łatwych rozwiązaniach i dostarczają konkretnego kontekstu dla naszych poszukiwań. Ściślej, kwestie związane z uniwersalnym charakterem miłości i z jednością Kościoła to rzeczywiste zagadnienia właśnie dlatego, że walka klasowa prezentuje się nam jako fakt i że nie można w niej nie uczestniczyć.
Ewangelia głosi miłość Boga do wszystkich ludzi i wzywa nas, żebyśmy kochali tak, jak On kocha. Ale uznać walkę klas to znaczy opowiedzieć się po stronie jednych ludzi, a przeciw innym. Żyć obydwiema rzeczywistościami i nie zestawiać ich ze sobą jest wielkim wyzwaniem dla chrześcijanina, zaangażowanego w całość procesu wyzwolenia. Jest to wyzwanie, które prowadzi go do pogłębienia wiary i do rozwijania miłości dla drugich.
Uniwersalność miłości chrześcijańskiej jest jedynie abstrakcją, jeżeli nie stanie się konkretną historią, procesem, konfliktem; dochodzi się do niej tylko przez konkretne szczegóły. To, że się kocha wszystkich ludzi, nie znaczy, że się unika konfrontacji; nie znaczy, że się zachowuje fikcyjną harmonię. Uniwersalna miłość jest taką miłością, która w solidarności z uciemiężonym stara się wyzwolić także ciemiężców od ich własnej władzy, od ich ambicji i od ich samolubstwa: „Miłość do tych, którzy żyją w stanie obiektywnego grzechu, wymaga od nas walki o wyzwolenie ich z tej sytuacji. Wyzwolenie ubogich i wyzwolenie bogatych osiągane są równocześnie”. Ciemiężców kocha się przez to, że się ich wyzwala od ich nieludzkiej kondycji jako ciemiężców, że wyzwala się ich od nich samych. Ale tego nie można osiągać inaczej niż przez zdecydowane opowiedzenie się po stronie uciskanych, to znaczy przez zwalczanie klasy uciskającej. Musi to być prawdziwa i skuteczna walka, nie nienawiść. Jest to wyzwanie tak nowe jak ewangelia: miłować naszych nieprzyjaciół. Nie myślano nigdy, że jest to nakaz łatwy, dopóki jednak była to tylko kwestia okazywania pewnej dobroci charakteru, głoszono go bez trudu. Zalecenia nie przestrzegano, lecz słuchano go bez niepokoju. Dzisiaj, w kontekście walki klas, miłość nieprzyjaciół zakłada uznanie i przyjęcie tego, że ma się wrogów klasowych i że trzeba ich zwalczać. Nie jest to kwestia braku nieprzyjaciół, ale raczej kwestia nie wykluczania ich z naszej miłości. Ale miłość wcale nie znaczy, że ciemięzcy nie są już przyjaciółmi, ani też nie zmienia radykalnego charakteru walki z nimi. Miłowanie nieprzyjaciół nie zmniejsza napięć; raczej kwestionuje cały system i staje się formułą wywrotową.
Uniwersalna miłość schodzi z poziomu abstrakcji i staje się konkretna i skuteczna, uściślając się w walce o wyzwolenie uciśnionych. Jest to kwestia kochania wszystkich ludzi nie w jakiś mglisty, ogólnikowy sposób, ale raczej w osobie wyzyskiwanej, w konkretnej osobie walczącej o to, żeby żyć po ludzku. Nasza miłość do niej nie ”wyabstrahowuje” jej, nie wyłącza jej z klasy społecznej, do której należy, żebyśmy się mogli nad nią „litować”. Przeciwnie, nasza miłość nie jest autentyczna, jeśli nie postępuje drogą klasowej solidarności i walki społecznej. Udział w walce klasowej nie tylko nie jest sprzeczny z uniwersalną miłością; to zaangażowanie się jest dzisiaj koniecznym i nieuniknionym środkiem skonkretyzowania tej miłości. To uczestnictwo bowiem prowadzi do bezklasowego społeczeństwa bez właścicieli i wywłaszczonych bez ciemięzców i ciemiężonych. W myśleniu dialektycznym pojednanie jest przezwyciężeniem konfliktu. Wspólnota paschalnej radości przechodzi przez konfrontację i krzyż.
Fakt walki klasowej rzuca też wyzwanie jedności Kościoła i wymaga ponownego określenia, co rozumiemy przez tę jedność.
Kościół znajduje się w świecie podzielonym na antagonistyczne klasy społeczne, tak w skali uniwersalnej, jak też i na poziomie lokalnym. Ponieważ jest on obecny w naszym społeczeństwie, nie może próbować ignorować faktu, wobec którego staje. Co więcej, fakt ten istnieje w obrębie samego Kościoła. Istotnie, chrześcijanie należą do przeciwstawnych klas społecznych, co znaczy, że wspólnota chrześcijańska sama jest rozdarta przez społeczny podział. Nie można mówić o jedności Kościoła nie biorąc pod uwagę jego konkretnej sytuacji w świecie.
Próba pobożnego ukrycia tego podziału społecznego pod fikcyjną i formalistyczną jednością jest unikaniem trudnej i konfliktowej rzeczywistości i ostatecznie przyłączeniem się do klasy panującej. Jest to fałszowanie prawdziwego charakteru wspólnoty chrześcijańskiej pod pretekstem takiej religijnej postawy, która próbuje się sytuować poza doczesnymi uwarunkowaniami. W takim przypadku mówić na przykład o księdzu jako o "człowieku jedności" to próbować uczynić go częścią panującego systemu. To próbować uczynić go częścią niesprawiedliwego i gnębicielskiego systemu, który opiera się na wyzysku ogromnej większości i którego utrzymanie wymaga religijnego usprawiedliwienia. Jest to prawdziwe zwłaszcza w takich miejscach jak Ameryka Łacińska, gdzie Kościół wywiera wielki wpływ na wyzyskiwane masy.
Rozumiana w ten sposób jedność Kościoła jest uważana słusznie przez Althussera za mit, który musi zniknąć, jeśli Kościół ma zostać "ponownie nawrócony" na służbę robotnikom w walce klasowej: "Aby tak się stało - twierdzi - musi zniknąć »mit chrześcijańskiej wspólnoty«, ponieważ przeszkadza on w rozpoznaniu podziału społeczeństwa na klasy i w rozpoznaniu walki klasowej. Można przewidzieć poważne podziały w Kościele właśnie w związku z tematem rozpoznania i zrozumienia klas społecznych oraz walki klasowej, rozpoznania i zrozumienia rzeczywistości, która jest niemożliwa do pogodzenia ze swoiście religijnym mitem »wspólnoty wiernych« i (katolickiej) powszechności Kościoła". Autor nie wydaje się zbyt przekonany o możliwości tego "ponownego nawrócenia". Niemniej jednak rośnie liczba chrześcijan, którzy kwestionują mityczne pojęcie wspólnoty chrześcijańskiej, wzmiankowane przez Althussera, i którzy wierzą, że autentyczna jedność Kościoła z konieczności zakłada opowiedzenie się po stronie uciśnionych i wyzyskiwanych tego świata.
Jedność jest darem Boga i historycznym zwycięstwem człowieka. Jedność nie jest czymś już danym. Jest procesem, rezultatem przezwyciężania wszystkiego, co dzieli ludzi. Obietnica jedności tkwi w samym centrum dzieła Chrystusa; w Chrystusie ludzie są synami wobec Ojca i braćmi między sobą. Kościół, wspólnota tych, którzy wyznają Chrystusa jako swojego Pana, jest znakiem jedności między ludźmi (Lumen gentium, 1). Prawdziwej jedności Kościoła nie osiąga się bez jedności świata. W radykalnie podzielonym świecie funkcją wspólnoty kościelnej jest walka przeciwko głębokim przyczynom podziału między ludźmi. Jedynie to zaangażowanie się może uczynić go autentycznym znakiem jedności. Dzisiaj, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, ta jedność wymaga opowiedzenia się za uciskanymi; opowiedzenie się za nimi jest uczciwym, zdecydowanym sposobem walki z przyczynami podziału społecznego. Sam Kościół będzie rozwijał swoją jedność w tym historycznym procesie i w zaangażowaniu się na rzecz wyzwolenia. Jedność będzie w ten sposób pogłębiała się nie pośród tych, co mówią "Panie, Panie", lecz pośród tych, co "czynią wolę Ojca". Dla wspólnoty kościelnej uznanie faktu walki klas i aktywne w niej uczestniczenie nie będzie więc zaprzeczeniem misji jedności, którą głosi; będzie to raczej odkrycie drogi, na której będzie mogła uwolnić się od tego, co obecnie przeszkadza jej być jasnym i prawdziwym znakiem braterstwa.
Perspektywa ta, między innymi, zmienia centrum zainteresowań ekumenizmu. Chrześcijanie różnych wyznań zajmują podobne stanowiska co do nędzy i niesprawiedliwości w Ameryce Łacińskiej i to jednoczy ich silniej niż wewnątrzkościelne rozważania. Chrześcijańska jedność zaczyna więc ukazywać problemy bardzo różne od tych, które przychodzą do nas z Europy. Ze względu na bardziej realistyczne spojrzenie na swoją obecność w świecie i na swoje zaangażowanie się po stronie wydziedziczonych, chrześcijanie w Ameryce Łacińskiej są zjednoczeni i podzieleni inaczej i z powodów zupełnie innych niż w latach minionych. Drogi, które prowadzą do przyjęcia daru jedności w Chrystusie i Jego Duchu w historii prowadzą przez miejsca niekościelne. Powstaje nowy rodzaj ekumenizmu.
Jeżeli historyczne i społeczne współrzędne wspólnoty chrześcijańskiej nie zostaną uwzględnione, to żadna refleksja nie będzie krytyczna ani trafna i będzie służyła jedynie zachowaniu status quo i usprawiedliwieniu postaw, które unikają rzeczywistości. Z drugiej strony, jeżeli rozpoczniemy od konkretnych realiów obecności Kościoła w społeczeństwie, które jest podzielone i konfliktowe i które jest jednocześnie zaangażowane w stworzenie bardziej ludzkiego świata, to będziemy mogli wskazać nowe kierunki dla eklezjologii.
0 komentarze:
Prześlij komentarz