wtorek, 23 kwietnia 2013

Teatr absurdu


Sprawa Ewy Wójciak, szefowej Teatru 8 Dnia w Poznaniu znów wraca. Tym razem na wokandę. Doniesienie o popełnieniu przestępstwa skierował do prokuratury poseł Solidarnej Polski Tomasz Górski. Wcześniej jednak uczynił to za pomocą e-maila Polak mieszkający w Wielkiej Brytanii. Teatr absurdu zarówno jednej, jak i drugiej strony nie ma końca.


Tło sprawy

Ewa Wójciak, tuż po wyborze Jorge Bergoglio na papieża, wpisała na swym profilu facebookowym: „No i wybrali ch..., który donosił na lewicujących księży”. Od razu po tym rozpętała się medialna, jak też osadzona bardziej w rzeczywistości burza. W samym Poznaniu mieliśmy do czynienia z dwie przeciwstawnymi sobie manifestacjami: z jednej strony środowiska liberalne i lewicowo-anarchistyczne deklarowały poparcie dla dyrektorki, z drugiej prawicowo-katolickie swój sprzeciw i chęć ukarania autorki wpisu. Zewsząd posypały się gromy, ale też i głosy poparcia. Jeden z nich pochodził z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II od prof. Kolbuszewskiej. Fakt ten spowodował znowuż atak na jej osobę, posunięto się do tego, że anonimowo nawoływano do jej usunięcia z uczelni. Lawina ruszyła, teraz już nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nawet prokuratura, gdyż jakikolwiek wyrok zostanie wydany i czy w ogóle sprawa zostanie wszczęta (dotyczy obrazy głowy obcego państwa), to i tak jedna ze stron będzie nieusatysfakcjonowana. Może nawet obie strony, mając w pamięci, że Wójciak zachowała posadę, ale otrzymała naganę od prezydenta Poznania, Ryszarda Grobelnego.

Absurd goni absurd

W całej sprawie nie chodzi o to czy ukarana zostanie Wójciak, ale gdzie są granice wolności słowa i jak daleko państwo może ingerować. Dyrektorka teatru umieściła wpis na swoim prywatnym profilu na Facebooku, ale jednocześnie jest też osobą publiczną, podległą administracji samorządowej (Teatr 8 Dnia jest instytucją miejską) i jej zachowanie może być postrzegane przez pryzmat tejże administracji. Zgoda na publiczne wypowiedzi, w których podtrzymywała swoje zdanie, nie mogło być na rękę jej pracodawcom. Tyle tylko, że jej wypowiedź – choć ujęta w wulgarny sposób – nie różniła się mocno od tych, które na co dzień możemy usłyszeć, bądź przeczytać, ze strony osób publicznych. W zasadzie w całej sprawie nie chodzi czy przyszły papież Franciszek wydał lewicujących księży w ręce wojskowej junty rządzącej w ówczesnej Argentynie, gdyż ta sprawa była od początku poruszana przez media, ale tylko jednego rzeczownika, który to rozpętał tą burzę.
W Polsce mamy nie zbyt przyjemny zwyczaj procesowania się o każdy drobiazg, dotyczy to zwłaszcza „obrazy uczuć religijnych”. Bardzo chętnie korzystają z niego prawicowi politycy (vide Tomasz Górski), którzy w ten sposób ukazują siebie jako obrońców wiary, przedmurze chrześcijaństwa. Brak pokory i chęci wybaczania (absolutnego składnika chrystusowego przekazu), nadrabiają rzekomą troską o dobro społeczne. Tyle, że prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział o prywatnym wpisie Wójciak, gdyby nie media i rozgłos nadany przez tych polityków właśnie. Ów rozgłos spowodował, że przekaz został podany do publicznego obiegu i dopiero teraz mógł kogoś urazić. Tylko kogo? Papież Franciszek zapewne nigdy się o tym nie dowie, a jeśli nawet dotarło do niego, że ktoś w dalekim dla niego kraju nazwał go w niewybredny sposób, to raczej niewiele go to przejęło, poza ewentualnym słowem przebaczającym. Jest wielce prawdopodobne, że Franciszek – gdyby wiedział o takowym wpisie – przebaczyłby ten wulgarny wpis. Zakładam, że nawet pewne. Nie mogą jednak tego uczynić ci, którzy chrześcijanami się mienią i wiarę katolicką mają na ustach na okrągło. Tyle że to tylko słowa, nie mające pokrycia w praktyce. Chrześcijańskie miłosierdzie i przebaczenie zdaje się być im obce.
Doszło do tego, że prowadzona jest również nagonka osoby, które sprzeciwiły się usunięciu Wójciak z posady, jak wspomniana prof. Kolbuszewska. Zatem teraz już nie tylko gilotynuje się samą sprawczynię, ale również tych, którzy w jej działaniu nie dostrzegają cech negatywnych. Sama Kolbuszewska nie została co prawda usunięta z uczelni, ale zrezygnowała z funkcji prodziekana.

Wagina na ołtarzu

Sama Wójciak natomiast bryluje w mediach, nadal podtrzymując swój osąd. Istotną dość sprawą w całym tym zamieszaniu jest: czy Wójciak już wcześniej posądzała Bergoglio o współpracę z juntą, czy dopiero wtedy, gdy media nadały im rozgłos. Istotną, gdyż świadczyłoby to czy jej wpis można potraktować jako przemyślany wyczyn, czy raczej jako powtarzanie gdzieś zasłyszanych informacji. Jeżeli znała wcześniej zarzuty wobec kardynała, to świadczyć mogłoby o jej dużej wiedzy i szerokich horyzontach. Zachodzi jednak podejrzenie, że „zabeczała” w owczym, antyklerykalnym pędzie, wraz z całą rzeszą „znawców tematu, których pojawiła się cała masa po konklawe.
Następuje dalsza polaryzacja osądów i postaw wobec Wójciak. Sama zainteresowana stała się bohaterem środowisk feministycznych, czego przykładem może być panel dyskusyjny z jej udziałem w ramach III edycji programu V-Day w Poznaniu, o niewdzięcznej nazwie: „Wagina na ołtarzu”. Zacietrzewienie jednej strony powoduje wzrost agresji po stronie drugiej i środowiska prawicowo-katolickie nie potrafią tego dostrzec. Gdyby zignorowano całą sytuację, to Wójciak nie stałaby się męczennicą środowisk liberalno-feministycznych (i dużej części lewicowych – dodajmy, niestety), ktoś nie straciłby posady prodziekana, publiczne pieniądze nie zostałyby marnotrawione na działania prokuratury, a całej sprawie szybko by zapomniano. Błąd wystąpił na samym początku. Lawinę ruszo i teraz trudno będzie ją powstrzymać.


Piotr Tyszler

2 komentarze:

  1. Wolność słowa, wolnością słowa, ale ona publicznie kogoś zbluzgała. Papież w tym przypadku nie może zareagować, zatem reaguje ktoś w jego imieniu.
    Absurdem w tej akcji jest to, że rozdmuchuję się ją do takich rozmiarów, zamiast zwyczajnie babkę osądzić, ukarać i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pytanie gdzie kończy się wolność słowa, a gdzie zaczyna prawo. Czy bluzganie na np. na Kim Dzong Una również powinno być karalne? Wszak jest głową państwa. Przepis ten rodzi, jak w tym przypadku, pewne absurdy.
    Druga sprawa to, że jak pisze mój przedmówca: ktoś reaguje w jego imieniu. Czy naprawdę w jego? Czy raczej w swoim?
    Owszem, pod względem semantycznym, jak i hermeneutycznym, wpis ten był skandaliczny, tego nie mam zamiaru zaprzeczać. Nie wiem tylko czy karanie za słowa jest dobrym wyjściem. Osobiście bym to zignorował i pozwolił tej pani taplać się we własnym bagienku, a nie robił z niej kolejną męczennicę "obyczajowej lewicy". Zbyt wielu już ich naprodukowano.

    OdpowiedzUsuń