Sprawa Ewy Wójciak, szefowej Teatru 8
Dnia w Poznaniu znów wraca. Tym razem na wokandę. Doniesienie o
popełnieniu przestępstwa skierował do prokuratury poseł
Solidarnej Polski Tomasz Górski. Wcześniej jednak uczynił to za
pomocą e-maila Polak mieszkający w Wielkiej Brytanii. Teatr absurdu
zarówno jednej, jak i drugiej strony nie ma końca.
Tło sprawy
Ewa Wójciak, tuż po wyborze Jorge
Bergoglio na papieża, wpisała na swym profilu facebookowym: „No i
wybrali ch..., który donosił na lewicujących księży”. Od razu
po tym rozpętała się medialna, jak też osadzona bardziej w
rzeczywistości burza. W samym Poznaniu mieliśmy do czynienia z dwie
przeciwstawnymi sobie manifestacjami: z jednej strony środowiska
liberalne i lewicowo-anarchistyczne deklarowały poparcie dla
dyrektorki, z drugiej prawicowo-katolickie swój sprzeciw i chęć
ukarania autorki wpisu. Zewsząd posypały się gromy, ale też i
głosy poparcia. Jeden z nich pochodził z Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego im. Jana Pawła II od prof. Kolbuszewskiej. Fakt ten
spowodował znowuż atak na jej osobę, posunięto się do tego, że
anonimowo nawoływano do jej usunięcia z uczelni. Lawina ruszyła,
teraz już nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nawet prokuratura,
gdyż jakikolwiek wyrok zostanie wydany i czy w ogóle sprawa
zostanie wszczęta (dotyczy obrazy głowy obcego państwa), to i tak
jedna ze stron będzie nieusatysfakcjonowana. Może nawet obie
strony, mając w pamięci, że Wójciak zachowała posadę, ale
otrzymała naganę od prezydenta Poznania, Ryszarda Grobelnego.
Absurd goni absurd
W całej sprawie nie chodzi o to czy
ukarana zostanie Wójciak, ale gdzie są granice wolności słowa i
jak daleko państwo może ingerować. Dyrektorka teatru umieściła
wpis na swoim prywatnym profilu na Facebooku, ale jednocześnie jest
też osobą publiczną, podległą administracji samorządowej (Teatr
8 Dnia jest instytucją miejską) i jej zachowanie może być
postrzegane przez pryzmat tejże administracji. Zgoda na publiczne
wypowiedzi, w których podtrzymywała swoje zdanie, nie mogło być
na rękę jej pracodawcom. Tyle tylko, że jej wypowiedź – choć
ujęta w wulgarny sposób – nie różniła się mocno od tych,
które na co dzień możemy usłyszeć, bądź przeczytać, ze strony
osób publicznych. W zasadzie w całej sprawie nie chodzi czy
przyszły papież Franciszek wydał lewicujących księży w ręce
wojskowej junty rządzącej w ówczesnej Argentynie, gdyż ta sprawa
była od początku poruszana przez media, ale tylko jednego
rzeczownika, który to rozpętał tą burzę.
W Polsce mamy nie zbyt przyjemny
zwyczaj procesowania się o każdy drobiazg, dotyczy to zwłaszcza
„obrazy uczuć religijnych”. Bardzo chętnie korzystają z niego
prawicowi politycy (vide Tomasz Górski), którzy w ten sposób
ukazują siebie jako obrońców wiary, przedmurze chrześcijaństwa.
Brak pokory i chęci wybaczania (absolutnego składnika chrystusowego
przekazu), nadrabiają rzekomą troską o dobro społeczne. Tyle, że
prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział o prywatnym wpisie
Wójciak, gdyby nie media i rozgłos nadany przez tych polityków
właśnie. Ów rozgłos spowodował, że przekaz został podany do
publicznego obiegu i dopiero teraz mógł kogoś urazić. Tylko kogo?
Papież Franciszek zapewne nigdy się o tym nie dowie, a jeśli nawet
dotarło do niego, że ktoś w dalekim dla niego kraju nazwał go w
niewybredny sposób, to raczej niewiele go to przejęło, poza
ewentualnym słowem przebaczającym. Jest wielce prawdopodobne, że
Franciszek – gdyby wiedział o takowym wpisie – przebaczyłby ten
wulgarny wpis. Zakładam, że nawet pewne. Nie mogą jednak tego
uczynić ci, którzy chrześcijanami się mienią i wiarę katolicką
mają na ustach na okrągło. Tyle że to tylko słowa, nie mające
pokrycia w praktyce. Chrześcijańskie miłosierdzie i przebaczenie
zdaje się być im obce.
Doszło do tego, że prowadzona jest
również nagonka osoby, które sprzeciwiły się usunięciu Wójciak
z posady, jak wspomniana prof. Kolbuszewska. Zatem teraz już nie
tylko gilotynuje się samą sprawczynię, ale również tych, którzy
w jej działaniu nie dostrzegają cech negatywnych. Sama Kolbuszewska
nie została co prawda usunięta z uczelni, ale zrezygnowała z
funkcji prodziekana.
Wagina na ołtarzu
Sama Wójciak natomiast bryluje w
mediach, nadal podtrzymując swój osąd. Istotną dość sprawą w
całym tym zamieszaniu jest: czy Wójciak już wcześniej posądzała
Bergoglio o współpracę z juntą, czy dopiero wtedy, gdy media
nadały im rozgłos. Istotną, gdyż świadczyłoby to czy jej wpis
można potraktować jako przemyślany wyczyn, czy raczej jako
powtarzanie gdzieś zasłyszanych informacji. Jeżeli znała
wcześniej zarzuty wobec kardynała, to świadczyć mogłoby o jej
dużej wiedzy i szerokich horyzontach. Zachodzi jednak podejrzenie,
że „zabeczała” w owczym, antyklerykalnym pędzie, wraz z całą
rzeszą „znawców tematu, których pojawiła się cała masa po
konklawe.
Następuje dalsza polaryzacja osądów
i postaw wobec Wójciak. Sama zainteresowana stała się bohaterem
środowisk feministycznych, czego przykładem może być panel
dyskusyjny z jej udziałem w ramach III edycji programu V-Day w
Poznaniu, o niewdzięcznej nazwie: „Wagina na ołtarzu”.
Zacietrzewienie jednej strony powoduje wzrost agresji po stronie
drugiej i środowiska prawicowo-katolickie nie potrafią tego
dostrzec. Gdyby zignorowano całą sytuację, to Wójciak nie stałaby
się męczennicą środowisk liberalno-feministycznych (i dużej
części lewicowych – dodajmy, niestety), ktoś nie straciłby
posady prodziekana, publiczne pieniądze nie zostałyby marnotrawione
na działania prokuratury, a całej sprawie szybko by zapomniano.
Błąd wystąpił na samym początku. Lawinę ruszo i teraz trudno
będzie ją powstrzymać.
Piotr Tyszler
Wolność słowa, wolnością słowa, ale ona publicznie kogoś zbluzgała. Papież w tym przypadku nie może zareagować, zatem reaguje ktoś w jego imieniu.
OdpowiedzUsuńAbsurdem w tej akcji jest to, że rozdmuchuję się ją do takich rozmiarów, zamiast zwyczajnie babkę osądzić, ukarać i tyle.
Pytanie gdzie kończy się wolność słowa, a gdzie zaczyna prawo. Czy bluzganie na np. na Kim Dzong Una również powinno być karalne? Wszak jest głową państwa. Przepis ten rodzi, jak w tym przypadku, pewne absurdy.
OdpowiedzUsuńDruga sprawa to, że jak pisze mój przedmówca: ktoś reaguje w jego imieniu. Czy naprawdę w jego? Czy raczej w swoim?
Owszem, pod względem semantycznym, jak i hermeneutycznym, wpis ten był skandaliczny, tego nie mam zamiaru zaprzeczać. Nie wiem tylko czy karanie za słowa jest dobrym wyjściem. Osobiście bym to zignorował i pozwolił tej pani taplać się we własnym bagienku, a nie robił z niej kolejną męczennicę "obyczajowej lewicy". Zbyt wielu już ich naprodukowano.