Patriotyzm znów został wywołany do tablicy. Za sprawą coraz bardziej radykalizującej się prawicy, również nacjonalistycznej, nastawionej na polaryzację postaw i jaskrawe określenie się "my-oni", patriotyzm i wartości państwowo-narodowe wracają do głównego obiegu debaty. Dotyczy to także, chcąc - nie chcąc, lewicy, która ma z tym bodaj największe problemy. Nie mam zamiaru, jednak, kontynuować wątku tzw. "lewicy smoleńskiej" (zapoczątkowanego przez Agatę Czarnacką z portalu lewica24.pl), rozwijanego przez internetowy magazyn idei Nowe Peryferie, ale także przewijającego się w Nowym Obywatelu i wielu innych miejscach. Temat "Lewica i patriotyzm" zostawiam innym, chciałbym natomiast skupić się na wątku "Burżuazja a patriotyzm".
"Ofiary" kryzysu
Pracodawcy lubią przedstawiać siebie jako ofiary obecnego kryzysu gospodarczego. To oni mają jakoby ponosić ciężar coraz bardziej kulejącej gospodarki. Obarczeni potwornymi, w ich mniemaniu, kosztami pracy, widzą siebie jako najbardziej uciskaną grupę społeczną. Tak jak postrzega to w filmie Juliusza Machulskiego "Pieniądze to nie wszystko", rekin small-businessu, producent mało wytwornego wina Platon, Wiesław Turkot (wspaniale zagrany przez Andrzeja Chyrę), szwagier głównego bohatera, wiecznie powołujący się na Miltona Friedmana. W związku z tym co rusz wychodzą z inicjatywą w kierunku strony rządowej, aby jeszcze bardziej "uelastycznić" kodeks pracy, który już teraz przypomina sportową gimnastyczkę. Jednak sam kodeks to za mało.
Tzw. "umowy śmieciowe" nie dają praktycznie żadnego zabezpieczenia na przyszłość osobie taką umową objętą. Może ona zapomnieć kredycie mieszkaniowym, a jeśli jakimś cudem go otrzyma, to nie ma żadnej pewności, że będzie w stanie go spłacić. Nie może również myśleć realnie o emeryturze, gdyż ta jest dla niej nieosiągalna, z resztą nawet gdyby była - pod względem finansowym - to trzeba jeszcze do niej dożyć, a z tym może być największy problem, pamiętając o stanie dzisiejszej służby zdrowia i realnych świadczeń przez nią serwowanych.
Poza "śmieciówkami" istnieje jednak jeszcze gorsza rzeczywistość, a mianowicie praca "na czarno", czyli bez jakiejkolwiek umowy. To dotyczy zwłaszcza pracowników fizycznych, a szczególnie sektora budowlanego. Tu już zupełnie nie ma "zmiłuj się". Polscy pracodawcy w branży budowlanej muszą czuć się szczególnie uciskani, gdy nie dają swoim pracownikom żadnych zabezpieczeń: świadczeń socjalnych, ubezpieczeń zdrowotnych, urlopu itd. Tych pracowników nie ma, a to oni w dużej mierze wznoszą budowle tego kraju. Dzieję się tak, gdyż - podobno - polski pracodawca ponosi zbyt wysokie koszty zatrudnienia Kowalskiego drogą legalną. Wszelkie koszta pracy mają niszczyć polską przedsiębiorczość, zabierając lwią część zysków firmy. Dziwne to się wydaje, gdy zestawi się polską rzeczywistość kosztów pracy z tymi, które obowiązują na Zachodzie. Otóż polski pracodawca jest na 16 miejscu (na 28) w wysokości płaconych składek, płaci średnio o połowę mniejsze (procentowo) niż jego zachodni odpowiednik. Nie mniej i te są zbyt wysokie dla polskiego pracodawcy, stąd też skuteczne ich omijanie.
Jak to się robi?
W branży budowlanej bardzo prosto. Przy pierwszym spotkaniu z nowym pracownikiem pobiera się jego dane (często mówi się, że do umowy, co pośrednio jest prawdą - o czym za chwilę), które stanowią zabezpieczenie, gdyby temu przyszło do głowy uszczuplić majątek "sprzętowy" firmy. To tylko jedna strona medalu., Druga, to zabezpieczenie w razie kontroli z Inspekcji Pracy. Gdy tak kontrola ma miejsce (po wcześniejszym uprzedzeniu i uzgodnieniu konkretnej daty takiej kontroli), wówczas pracodawca wyciąga "świeże" umowy, z datą teraźniejszą, twierdząc, że dopiero tego dnia zatrudnił tego i owego pracownika. To nic, że dany pracownik znajduje się na terenie budowy od wielu miesięcy - on dopiero co został zatrudniony. Po kontroli można śmiało wyrzucić taką "umowę", gdyż pracownik nie został oficjalnie zatrudniony, bądź zwolniony jeszcze tego samego dnia, gdyż był na okresie próbnym i nie przeszedł testu. Prosto i sprawnie. I tak można w kółko, o czym autor tych słów przekonał się niejednokrotnie.
Ktoś może postawić zarzut, że ma to miejsce tylko w małych firmach, natomiast te duże, o ustabilizowanej renomie, nie pozwalają sobie na takie praktyki. Nic bardziej mylnego. Duże firmy stanowią niejako logo dla wykonywanych inwestycji, a całą resztę zlecają podwykonawcą, czyli tym średnim i małym i firmom, na których barki przerzucają również odpowiedzialność za wykonanie projektu. Te znowuż zatrudniają pracowników "na czarno", mimo że dostają od generalnego wykonawcy odpowiednie kwoty na każdego z nich. Wykonawca ten przymyka jednak oko na praktyki mające miejsce u swego podwykonawcy, gdyż jego interesuje tylko terminowe wykonanie - cała reszta jest zmartwieniem podwykonawcy. Na szarym końcu znajduje się pracownik, który formalnie ma przeznaczoną dla siebie odpowiednie wynagrodzenie (również wliczając w to obowiązkowe składki na świadczenia społeczne), jednak w praktyce uszczuplone do najniższej z możliwych stawek (zazwyczaj godzinowych), gdyż większość wędruje do kieszeni jego bezpośredniego pracodawcy. Trudno o większą hipokryzję w temacie "najbardziej uciskanej grupy społecznej", o czym nawet producent wina Platon, Wiesław Turkot, wie doskonale, ale mimo to narzeka na swój los i serwuje siebie jako ofiarę, nie beneficjenta.
Patriotyzm Turkotów
Teraz meritum. Pracodawca, który nie odprowadza składek na świadczenia społeczne swoich pracowników zachowuje się - powiedzmy to na głos - jak złodziej. Nie tylko okrada swojego pracownika, ale okrada państwo, a de facto nas wszystkich, czyli społeczeństwo, swoich rodaków, swój naród itd., jakiegokolwiek terminu by tu użyć. Dzieję się tak, gdyż uszczupla wpływy do kasy budżetu, zatem mniej z tego budżetu przeznaczane jest na podstawowe świadczenia serwowane obywatelom: edukację, służbę zdrowia, infrastrukturę, rozwój regionalny, modernizację czegokolwiek co jest finansowane z budżetu. To nie jest tak, że jest on współczesnym Robin Hoodem, który zabiera bogatym (urzędnikom, politykom itp.), a daje biednym (czyli sobie). Stara maksyma głosi, że rząd i tak się wyżywi, z obywatelami może być znacznie gorzej. Nie dość, że będę mieli ograniczone świadczenia społeczne (mniejsze wpływy do kasy państwowej, to także mniejsze możliwości urzędów pracy, które niejednokrotnie dają ubezpieczenie zdrowotne ofiarom Turkotów), to jeszcze ich dzieci otrzymają gorsze wykształcenie, gdyż zabraknie pieniędzy na państwową edukację, będą miały gorsze możliwości na starcie życiowym, gdyż na samym początku znajdować się będą na przegranej pozycji wobec swoich rówieśników - dzieci tychże Turkotów - z elitarnych szkół prywatnych (nota bene współfinansowanych często z budżetu, czyli przez nas).
Wiesław Turkot okrada nas i przyszłe pokolenia, co nie przeszkadza mu głosić wszem i wobec, że jest "najbardziej uciskaną grupą społeczną". Wiesław Turkot, z Miltonem Friedmanem na ustach, wykrzykuje w stronę rządzących: WOLNOŚCI! Wolności od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wolności od solidarności społecznej. Wolności dla swojej niepohamowanej pazerności. Wszak to Turkoty tego kraju dają zatrudnienie i napędzają polską gospodarkę. Nie dostrzegają tego, że robią to siłą naszych mięśni, umysłów, bezgranicznie wręcz wydłużonego czasu naszej pracy, ograbiania nas z coraz większej ilości przynależnych nam praw, nakładając kolejne obowiązki, kompletnie nie licząc się z naszym zdrowiem psychicznym i fizycznym, sytuacją naszych rodzin, sytuacją naszego kraju. Patriotyzm Turkotów to tylko następne żądania wobec władzy, która na te żądania chętnie przystaje. Patriotyzm ludu to ból i cierpienie. Czyj patriotyzm jest szczerszy?
Piotr Tyszler
Włodzimierz Kowalewski - "Ludzie moralni". Proponuje zapoznać się z tą lekturą. Wszystko w temacie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w całej rozciągłości z autorem. :)
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń