środa, 17 kwietnia 2013

PAX et BONUM II


Kwestie moralno-obyczajowe                       

Jeśli zaczniemy analizować ten problem syntetycznie, to będzie to ślepa uliczka.
Prędzej czy później (raczej prędzej) zaplączemy się na dobre potykając  o własne nogi.
Dlatego trzeba do tych spraw podejść analitycznie.
Są kwestie obyczajowe są moralne i są moralno-obyczajowe. Tak jak logiczne koła Oilera.
Najpierw jednak przypomnienie naświetlenia socjo-historycznego z poprzedniego artykułu. Chodzi o opisane tam niekorzystne sprzężenie zwrotne między ludźmi Kościoła a ludźmi europejskiej lewicy. To sprzężenie zwrotne pociągnęło też za sobą różnice w stosunku do obyczajów. Kościół jest z samej swej istoty instytucją konserwatywną (choć od czasu do czasu przechodzi wręcz wewnętrzną rewolucję - vide Sobór Watykański II). Warstwy dominujące ekonomicznie są (a raczej były, bo teraz obraz stosunków ekonomicznych i ludzkich postaw jest bardziej skomplikowany) za status quo w każdym zakresie,  bo wszak jedna kostka domina może pociągnąć za sobą inne.
Z tego powodu często (choć  nie zawsze) osoby reprezentujące idee rewindykacyjne ekonomicznie skłonne są, jakby z dobrodziejstwem inwentarza, krytycznie odnosić się do obyczajowej tradycji. Po prostu zjawisko syndromu.
Kwestie obyczajowe z kolei często pociągają za sobą zmiany światopoglądowe, bardziej, lub mniej radykalne, ale w każdym razie odchodzące od tradycji sankcjonowanej religijnie.
Mówmy jednak na razie o samych obyczajach. Zmieniają się one w trakcie biegu dziejów. Jedne zmiany  żegnamy bez żalu, inne  chcielibyśmy zatrzymać i czasem się to udaje, jak np. odrodzenie kultury kaszubskiej.  Powstają też obyczaje nowe. Dzieje się to zwykle powoli, chyba, że mamy jakiś historyczny szok – np. wojnę, rewolucję. Andrzej Mleczko narysował kiedyś rysunek przedstawiający urzędnika na mównicy wygłaszającego tekst : „Od dziś wprowadzamy następujące przysłowia i porzekadła ludowe”.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, jaki jest sens tego żartu.
Bywają jednak obyczaje, które albo w momencie ich trwania albo po ich ustaniu, oceniamy moralnie. Czasem dodatnio, czasem ujemnie. Przewożenie czarnych niewolników z Wysp Zielonego Przylądka (stacja przeładunkowa) do Ameryki przez chrześcijan nie budziło negatywnej oceny moralnej aż do czasu, gdy parlament angielski zdecydował się potępić tę praktykę. Mordowanie chrześcijan dziś od Sumatry po Nigerię  nie budzi moralnego sprzeciwu „oświeconych” europejczyków.
Tutaj zbliżamy się do zjawisk obyczajowo-moralnych.
Najpierw jednak sama sfera moralności. Dzieli się ona na przestrzeń jednostkową i zbiorową. Tę jednostkową określa po prostu dekalog.
Warto przy tym spojrzeć weń głębiej, niż się to potocznie czyni. Na przykład przykazanie „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” oznacza też, że nie b a r d z i e j. Jeśli bowiem ktoś się w pomaganiu innym zatraca osłabiając swe siły, po pewnym czasie przestanie móc funkcjonować. Papież Franciszek coraz to podkreśla, że należy się modlić także za  n a s  s a m y c h. W ten sposób pokazuje  drugi aspekt tego przykazania.  Ludzie, którzy kochają innych bardziej,  niż siebie, wpadają też w inną pułapkę. Oceniani są nieraz jako słabi i mogą być wykorzystywani przez innych jako „frajerzy”. Taka jest niestety niekiedy psychologia osób obdarowywanych w dzisiejszym świecie.
Innym przykazaniem wartym przemyślenia jest też : „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Zawęża ono polecenie : „Nie kłam”.
Są bowiem sytuacje, kiedy prawdę należy przemilczeć, lub wręcz powiedzieć nieprawdę. Chodzi o okoliczności, gdy robimy tak nie przeciw bliźniemu swemu, ale dla niego, dla jego dobra – tak, jak je rozumiemy.
Może być takich sytuacji wiele. Na przykład ktoś o słabych nerwach znajduje się w sytuacji terminalnej i prawda o tym mogłaby go załamać. Tymczasem ta resztka życia, jaka mu pozostała, może upłynąć tak, że on coś da swej rodzinie wartościowego w sensie psychicznym a rodzina wyposaży go w otuchę i spokojnie przygotuje na życie po tamtej stronie egzystencji.
Są też takie sytuacje, gdy ktoś zrobi coś złego bliskiej osobie (np. zdradzi ją w ten czy innej formie) a my wiedząc o tym, zaprzeczymy tej prawdzie wobec pokrzywdzonej osoby lub powiemy „nie wiem”, ponieważ widzimy, że zdradzająca osoba robi już wszystko, aby naprawić swój grzech i zadośćuczynić osobie pokrzywdzonej.
Życie jest bogatsze, niż proste reguły i dlatego „ustawodawca” tak mądrze je sformułował.
Gdy rozpatrujemy przykazania w kontekście rozmaitych sytuacji, jakie człowieka mogą spotkać, zastanawiamy się, czy możemy je traktować jako absolutne w każdej sytuacji, czy też może się nam przydarzyć konflikt sumienia.
Różnica między dobrem i złem jest bowiem taka, że zło ma charakter łańcuchowy czy inaczej – lawinowy (jedno pociąga za sobą drugie), zaś dobro odwrotnie – jedno dobro często ogranicza drugie. Wystarczy dać przykład społeczny – wolność i równość.  Albo jednostkowy dość banalny – z  mego życia – pisanie albo czytanie.
Takie wybory o znacznie poważniejszych wymiarach podejmujemy prawie cały czas nie zdając sobie często z tego sprawy. Kaznodzieje właściwie zawsze uczą nas wyboru między dobrem a złem. Tymczasem tego rodzaju wybór nasze sumienie wychwytuje natychmiast. Nikt nie uczy nas wyborów między dobrem a dobrem.
Rozważania o możliwym konflikcie sumienia są bardzo ważne. Są bowiem sytuacje konfliktu wyboru między naruszeniem bądź jednego bądź  drugiego przykazania, są też takie,  gdy musimy wybrać naruszenie tylko jednego przykazania wobec różnych osób. Wtedy wybieramy wedle naszego odczucia większe dobro. Nie będę tu podawał przykładów,  bo mówię do osób głęboko myślących i z wyobraźnią. Niestety, dzisiejsze życie jest o wiele bardziej pogmatwane, niż za czasów Mojżesza. W żadnym razie nie oznacza to relatywizmu moralnego czy permisywizmu, które zalewają nas wraz z prymitywizmem kultury masowej.
Jednakże, gdy będziemy tym zjawiskom przeciwstawiać się w todze Katona, efekt będzie mizerny albo żaden. Tak jest właśnie teraz. Jeśli powstanie Lewica Chrześcijańska, powinna rozpatrywać te złożone kwestie konsekwentnie i radykalnie w świetle obrony przed krzywdą i o ile można, stosowaniem miłosierdzia oraz bezwzględnie ewangelii. Było wiele przypadków i okresów w dziejach chrześcijaństwa, gdy te wartości szanowane były tylko w słowach.
Teraz mamy zjawisko moralności zbiorowej. Czytelnik zapewne żachnie się przeczuwając tu odpowiedzialność zbiorową. Nie o to chodzi. Nie chodzi o to, żeby jedna zbiorowość oceniała moralnie zbiorowość drugą. Bywają złe czyny, ale złych ludzi ontologicznie nie ma, choć mogą być przez zło przeżarci.
Zjawiska a więc i społeczności mają charakter zazwyczaj moralnie nie do ocenienia – zwłaszcza, że istnieją różnice kulturowe.
Chodzi zatem o samoświadomość moralną społeczności, także samoświadomość historyczną, opartą na prawdzie. Chodzi także o to, żeby człowiek biorący udział w działaniu społecznym czy nawet w tzw. zachowaniu zbiorowym podlegającym prawom tłumu, nie zapominał, że jest osobą odpowiedzialną moralnie za swe czyny i czyny tej społeczności, w którą się włącza.
A teraz kwestie moralno-obyczajowe. Jest ich wiele, ale ostatnio trwa u nas gorąca „dyskusja” na tematy związane akurat tylko z życiem płciowym człowieka. Strony w niej uczestniczące mają jakąś seksualną obsesję. Wziąłem wyraz: „dyskusja” w cudzysłów, ponieważ mamy do czynienia nie z dyskusją a szyderstwem, poniżaniem, drwiną, potępianiem itd.   
Tymczasem kwestie te dotyczą sfery bardzo intymnej i nie należy rozwiązywać ich przy pomocy maczety.
Skoro jednak z taką siłą ta „dyskusja „rozgorzała, trzeba wobec problemów tam podniesionych zająć stanowisko.
1) Środki antykoncepcyjne. Dzielą się na poronne (np. tabletka RU) oraz zapobiegawcze. Te pierwsze ontologicznie oraz etycznie oznaczają aborcję albo przynajmniej jej prawdopodobieństwo. Te drugie nie.
W pierwszej połowie XIX wieku kobieta w wieku 30 lat była już poważną matroną, obecnie często ma przed sobą jeszcze wiele lat zdolności do uprawiania życia seksualnego, także po klimakterium. Para małżeńska odbywa w ciągu życia kilka tysięcy zbliżeń, z czego kilka owocuje dziećmi. Czemu zatem służą pozostałe? Ano trwałości związku. Rodzenie dzieci kończy się na ogół około 35 lat życia kobiety i pozostaje ok. 20 lat do klimakterium. Do rodzenia większej ilości dzieci należy zachęcać , ale nie można przecież zmuszać. Kalendarzyk w dzisiejszych czasach jest bardzo zawodny (wszystkie me dzieci (czworo) narodziły się przy jego stosowaniu ok. rok wcześniej, niż były planowane).  Dlatego powstaje przy nim stres.
Ponadto kalendarzyk oznacza skupienie stosunków w dwu tylko dość krótkich okresach, co nie odpowiada ani naturze kobiety ani fizjologii mężczyzny.
Z kolei para małżeńska przed urodzeniem dzieci często nie ma własnego mieszkania i planuje zrodzić je z chwilą uzyskania go. Czy należy zabronić im współżycia ?
Stosunek Kościoła do współżycia płciowego obciążony jest długą tradycją, niestety niezbyt szczęśliwą i nie wyrastającą z ewangelii. Chodzi o dualizm ducha i ciała, gdzie ciało jest podejrzane o złe żądze, złe instynkty, złe pragnienia, podatne na grzech.
Dwie postacie stojące u podstaw naszej religii czyli. Św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu wypowiadały się o kobiecie w sposób z ewangelią zupełnie sprzeczny i poniżający ją. Wstrzemięźliwość od seksu nazywa się „czystością” do dziś – tak jakby współżycie płciowe było „brudem”. Tymczasem gdyby tę niezdrową tradycję przezwyciężyć, możnaby przejść do ofensywy etycznej tłumacząc np. zgodnie z prawdą, że seks w kochającym się małżeństwie daje o wiele większą satysfakcję erotyczną, niż uprawiany gdzie indziej.
Podsumowując – nieporonne środki antykoncepcyjne podlegają tylko ocenie medycznej a nie etycznej. Próby definiowania ich jako poniżające godność kobiety są zupełnie bez sensu. Jest wiele sytuacji poniżających tę godność, ale nie akurat ta.
2) Aborcja.
W ciągu całego XX wieku i nadal teraz trwa proces dążenia do emancypacji kategorii słabszych społecznie. Po II wojnie zaczęto coraz częściej nazywać go realizacją praw człowieka. W tym procesie ważną pozycję stanowi dążenie do emancypacji kobiet, począwszy od przyznania im prawa wyborczego a na dbaniu o równość płacową skończywszy. Tymczasem zaczął zachodzić równoległy proces walki o prawa dzieci nienarodzonych. Zachodzi w tej kwestii sytuacja zupełnie niepodobna do innych. Dziecko i matka są złączone w jeden organizm. Czy ona może zrobić z nim, co chce?  Na zachodzie Europy tak postanowiono w sensie prawnym. Musi to być jakoś uregulowane ustawowo, skoro system ochrony zdrowia korzysta z pieniędzy publicznych i jest poddany kontroli Państwa.
U nas w roku 1993 postanowiono inaczej i uważam to za posunięcie właściwe.
Jednak okoliczności wprowadzenia tego prawa właściwe nie były.
Najpierw należało rozwinąć szeroki program pronatalistyczny od wsparcia finansowego poczynając a na wsparciu psychologicznym kończąc.
Musi też być wytworzona przez pedagogikę państwową atmosfera akceptacji w stosunku do samotnych  matek, niezależnie od powodu z którego są samotne. Tymczasem ani przed uchwaleniem ustawy antyaborcyjnej ani po nic takiego nie zrobiono. Takie postępowanie nazywa się hipokryzją.
Państwo musi też dbać o to, żeby jego prawa były przestrzegane. Inaczej się ośmiesza. Tak jest np. przy prawie przeciw korzystaniu z  prostytucji osób innych. Oznacza ono w praktyce umiejscowienie tego zjawiska w podziemiu. Efekt jest taki, że rozbestwieni alfonsi przeszli nawet do zamieniania kobiet w niewolnice i handlu nimi ponad granicami.
Jeżeli prawo jest bezradne, należy go zmienić, albo znaleźć sposób na jego przestrzeganie.
Przy ustawie antyaborcyjnej zjawisko nierealności prawa  też zaistniało, ale w tym wypadku okazało się, że prawo plus edukacja medyczna zmieniają społeczną świadomość i to znacznie. Wynika to z badań socjologicznych.
A zatem warto było je wprowadzić.
Kwestia ostatnia w tym punkcie. 3 wyjątki w naszym prawie.
Mamy tutaj sytuacje krańcowo niezwykłe a każda z nich jest odmienna.
Wszystkie jednak wymagają od kobiety bohaterstwa. Takie wymaganie pojawia się właściwie gdzie indziej tylko wtedy, gdy struktury walczące (wojsko, policja, straż pożarna) operują rozkazem, który wymaga bohaterstwa od osób w mundurach. Decyzje takie podejmują jednak nie żadne ciała prawodawcze, ale sami dowódcy podczas akcji i biorą je na swe sumienie.
Natomiast jeśli prawo zmusza człowieka do bohaterstwa, to po pierwsze jest  nieludzkie wobec kobiety a po drugie odziera to bohaterstwo z jego istoty.
Nie wolno takiego prawa wprowadzać. Nawet wtedy, gdy założymy, że dziecko jest ważniejsze od kobiety i zostanie od niej przejęte zaraz po urodzeniu. Nie ma bowiem większej więzi na świecie niż związek między nimi w okresie ciąży i powinna ona mieć prawo tutaj do samodzielnej decyzji.
3) Związki partnerskie hetero i homoseksualne.
Ochrona i promocja małżeństwa winna być oczywiście priorytetem państwa.
Dlatego trzeba dbać, aby przepisy nie zawierały takich elementów, które powodują, że nie opłaca się zawierać oficjalnych związków. Tu jest pewien problem praktyczny. Jaki jest w istocie materialny stan faktyczny danej rodziny (małżeńskiej lub partnerskiej albo samotnej matki) wiedzą tylko pracownice opieki społecznej. W dużych miastach możnaby decyzje co do pomocy złożyć więc w ich ręce a nie, tak jak teraz jest, pozostawiać tylko przepisom. Natomiast w ośrodkach mniejszych pracownice te czasem są pod presją otoczenia i ich samodzielne decyzje mogłyby narazić je na ostracyzm, jeśli nie gorzej.
Znany jest przypadek ponoć najbiedniejszej gminy wedle statystyk, która jest właściwie gminą najbogatszą, bo wszyscy pracują za pobliską Odrą.
Nie mam pomysłu na rozwiązanie tego zagadnienia.
Ludzie  odkładają zawarcie oficjalnego małżeństwa z różnych innych powodów, nie tylko dla oszustwa. Już dziś istnieje instytucja konkubinatu a jeśli uważa się, że wynikające z niej prawa są niewystarczające, to  można je poszerzyć. Trzeba jednak pamiętać, żeby prawa małżeństw były wyraźnie większe – tak samo jak należy dbać, aby pensja za pracę była wyraźnie wyższa , niż zasiłek (choć jedno i drugie winno być radykalnie zwiększone).
Natomiast związki „na kocią łapę”, jakich teraz jest wiele, nie mają jak liczyć na pomoc Państwa, skoro ono o nich  nie wie. Prosta logika.
Jeśli chodzi o związki homoseksualne to najpierw mamy tu problem stosunku do homoseksualizmu w ogóle. Wiedza medyczna mówi, że zjawisko to w znacznej większości spowodowane jest przez czynniki wrodzone, czasem wzmacniane w dzieciństwie i młodości przez okoliczności życia. Jeżeli wielu młodych chłopców a nawet mężczyzn (zjawisko najbardziej widoczne we Włoszech) wychowywanych jest tylko przez matki i to czasem wręcz aż do  30 roku życia, czemu sprzyja teraz bezrobocie, no to wzoru mężczyzny taki chłopak nie ma. W Polsce międzywojennej istniało multum organizacji, które poprzez swój profil umacniały także tożsamość płci. Aż do rocznej podchorążówki po  maturze. Teraz nie ma żadnej, bo do harcerstwa należy kilka procent młodzieży.
Niemniej zjawisko to istniało zawsze. Czasami wzmacniane było przez elity – np. w starożytnej Grecji czy nowożytnej Anglii (konserwatysta Cameron właśnie wprowadził małżeństwa homoseksualne). Obejmowało z reguły kilka procent społeczeństwa. Związki homo są mniej trwałe niż hetero, choć ostatnio chyba ta różnica się zmniejsza. Skoro to jest wrodzone i nie ma sposobu medycznego na zmianę tej orientacji, to nie podlega ono kwalifikacji etycznej i wszelkie emocje są tu nie na miejscu. Powstaje tylko problem czy i jakie uprawnienia takie związki powinny mieć. To jest problem w jednych sprawach praktyczny (dziedziczenie) w innych etyczny – (kwestia odwiedzin w szpitalu). Nie rozumiem, dlaczego dyskusja na ten temat ma powodować gorące emocje. Natomiast  będzie tak się dziać, gdy zamieciemy ten problem pod dywan.
Oczywiście takie związki nie powinny być nazywane małżeństwami. Co do adopcji dzieci to w tej chwili pary hetero czekają na adopcję i to długo a nie dzieci i w związku z tym dyskusja jest bezprzedmiotowa. Jeśli sytuacja się odwróci, powstanie pytanie, czy lepiej dziecku pozostawać w sierocińcu, czy przy parze homo. Na razie taki dylemat nie istnieje.
Jest jeszcze jedna okoliczność w tej kwestii. Męskie pary homo przy częstej zmienności partnerów, powodują większe zagrożenie przekazywania wirusa HIV. Jeśli tak, to pewne prawa sprzyjałyby trwałości tych związków i tym samym zmniejszały to zagrożenie.
Są jeszcze biseksualiści. Szczególnie z powodu istnienia tych ostatnich należałoby unikać ukazywania ostentacji na rzecz homoseksualizmu, która niekiedy staje się agresywna. Jeżeli biseksualiści staną się hetero (a to jest możliwe), będzie lepiej dla demografii.
4) In Vitro.
Jest to problem etycznie podobny do jednego z wyjątków aborcyjnych – czy można poświęcić jedno życie dla ratowania lub powstania (czy rozwinięcia się) drugiego. Skoro tam stwierdziłem, że może to zrobić tylko ten, którego sprawa ta bezpośrednio dotyczy, tak samo powinno być i tutaj. Kilkanaście procent małżeństw nie może mieć dzieci – jest to zjawisko nowe i dotąd nie wyjaśniono jego przyczyn czy przyczyny. Dodatkowy czynnik fatalnie wpływający w kierunku katastrofy demograficznej.
Jestem zatem po stronie projektu ministra Gowina – zarodków tyle, ile teoretycznie może chcieć urodzić kobieta a decyzję czy in vitro zostanie zastosowane pozostawić jej.
5) Transseksualizm i transwestytyzm.
To pierwsze to tragedia i cierpienie osób mających inną płeć w mózgu a inną w ciele. Na razie w mózgu medycyna nic nie potrafi zadziałać, zatem pozostaje działać w ciele. Wszelkie negatywne postawy wobec takich osób są głęboko  niemoralne.
Natomiast transwestytyzm to zboczona, przerafinowana i perwersyjna zabawa w przebieranie się za płeć przeciwną.
Warto te dwie sprawy rozróżniać.                      
Mariusz Muskat



0 komentarze:

Prześlij komentarz