Bardzo dawno temu, kiedy ludzie jeszcze nie zdawali sobie sprawy, jakim szczęściem jest oddychanie czystym powietrzem, picie zdrowej wody oraz pogryzanie rzodkiewki wyrosłej na nie skażonej glebie – otóż w tych zamierzchłych czasach królowie, książęta, biskupi a nawet papieże zlecali artystom i rzemieślnikom budowanie katedr i zapełnianie ich malowidłami, rzeźbienie posągów, sporządzanie portretów możnych itp.
Zlecający spełniali wtedy rolę mecenasów sztuki, ponieważ słowo „mecenas” nie odnosiło się jeszcze do adwokatów, chociaż tacy już istnieli (mało kto wie, że tę społeczną rolę wprowadziła w Europie... Święta Inkwizycja).
Inwestorzy natomiast, to jest osoby obracający pieniądzem dla zysku, istnieli wyłącznie w sferze handlu. Na przykład kupowano statek z perkalem i paciorkami i wysyłano go na Wyspy Zielonego Przylądka. Tam wymieniano ładunek na niewolników, których następnie wymieniano przy pomocy tego samego statku na bawełnę w Luizjanie. Po powrocie do Europy kapitał podwajał się.
W miarę biegu dziejów ubywało królów i książąt a katedry były już wszystkie zbudowane. Coraz mniej zatem istniało mecenasów sztuki.
Natomiast inwestorów przybywało, ponieważ rzemiosło nie mieściło się już na podgrodziach i trzeba było budować manufaktury. Taką manufakturę budowała bogata rodzina i z pokolenia na pokolenie się z nią wiązała, zaś jej wyroby nosiły przeważnie nazwisko właścicieli. Było to częścią rodowego dziedzictwa.
Gdy manufaktury przekształciły się w fabryki, ta więź rodowa uległa rozluźnieniu, powstawały spółki i własność zaczęła przechodzić z rąk do rąk. Więdła też więź pracowników z właścicielami i rosła fluktuacja załóg.
Ponieważ interesy komplikowały się i stały się niebezpieczne, podnosiła się rola mecenasów-prawników, zaś sztuka stawała się pomału towarem. Inwestor stawał się graczem na coraz krótszą metę. Niemniej istotą pojęcia „inwestycja” była materialna wartość, która przy tej okazji powstawała.
Bogaci ludzie kupowali także diamenty, złoto i ziemię, wpadli też na pomysł, żeby uzyskiwać premię od samych pieniędzy w ten czy inny sposób. Nie nazywali jednak tego inwestowaniem, ale na przykład graniem czy spekulowaniem lub zgoła potępianą wiekami przez Kościół lichwą.
Kiedy jednak tą lichwą zajęły się na całego banki a także wymyślono komputery i można było spekulować elektronicznie, w mgnieniu oka po całym świecie, powstały tzw. fundusze inwestycyjne, gdzie każdy obywatel może zaryzykować swe oszczędności nie mając pojęcia co się z jego pieniędzmi dzieje.
Zwykły ryzykant został nobilitowany na Inwestora. To samo stało się z graczem giełdowym, który poza rynkiem pierwotnym w nic nie inwestuje a tylko gra w totalizator sportowy. Totalizator sportowy to taka zabawa, gdzie interesujemy się kondycją drużyn i na tej podstawie prognozujemy wyniki. Jeżeli mecze nie są ustawione, mamy szansę trafić.
Pozostaje tylko jeszcze jeden krok – ostatni – gdy Inwestorem nazwie się osobę wypełniającą kupon toto-lotka, gdzie o żadnym przewidywaniu nie może być mowy.
A co z mecenasami ? – zapytacie. Adwokaci trzymają się świetnie, choć ciągle odgraża im się prezes Kaczyński, który zna tylko jedno znaczenie słowa „korporacja” a mianowicie „korporacja prawnicza”. O „Standard Oil” nie slyszał.
Zaś jeśli znajdziecie jakiegoś mecenasa sztuki, to napiszcie o tym.
0 komentarze:
Prześlij komentarz