poniedziałek, 25 lutego 2013

De Gaulle i De Bille

Dawno, dawno temu, w ciepłym, nieruchomym stawie połowy lat 60-tych Wiesław Dymny w „Piwnicy pod baranami” wykonywał mowę naśladującą do złudzenia Władysława Gomułkę. Np.: „Nie oddamy rowerów pancernych Bundeswehrze”, lub „Na przykład Majewski – podniósł wydajność z jednego hektara i przeniósł ją na drugi hektar”.
A teraz tzw. cudzes czyli tekst cudzy, przepisany bez przeinaczeń i w całości. Nie ma strachu, nie będzie długi.
Jaki jest stosunek między rządami państw a bankami w 3 lata po bankructwie Lehman Brothers? Aby to zrozumieć, trzeba przyjrzeć się trzem etapom kryzysu, jakie nastąpiły po jego wybuchu w 2008 roku.
Trzy odsłony kryzysu.
Na pierwszym etapie (2008- 2009) państwa ratowały banki, pompując w nie miliardy dolarów z publicznej kiesy. Spowodowało to znaczący wzrost zadłużenia publicznego. Drugi etap obejmuje okres od 2010 do lata 2011 r. Wzrost poziomu długu publicznego zaniepokoił posiadaczy obligacji państwowych czyli... banki. Najbardziej zadłużone kraje – Grecja, Portugalia, Irlandia i Włochy – stały się obiektem spekulacyjnych ataków na ich dług publiczny.
Obecnie stoimy, jak się zdaje, u progu trzeciego etapu. Przytłoczone ciężarem zdwaluowanych długu publicznych banki znów zaczynają się chwiać. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wzywa do pełnej rekapitalizacji europejskich banków. Skąd jednak wziąć świeży zastrzyk pieniędzy? Prywatni akcjonariusze jakoś nie tłoczą się u bram, zaś państwa nie mają już pola manewru. Aby wydostać się z tego błędnego koła groźnego i dla banków i dla państw, trzeba zerwać z dotychczasową polityką, ktorej nie udało się wyprowadzić nas skutecznie z kryzysu finansowego.
W poszukiwaniu wyjścia.
Pierwszy krok, który trzeba pilnie wykonać: nałożyć natychmiastowe moratorium na dywidendy i premie bankierów. Banki muszą przestać trwonić swoje zasoby w sytuacji, gdy nieznany pozostaje dokładny koszt kryzysu zadłużenia publicznego. Czy straty zwiazane z zadłużeniem Grecji wyniosą 21%, według oczekiwań banków francuskich, czy raczej 50%, jak przewidują niektóre banki anglosaskie? Nie wiadomo. Ale każde euro przeznaczane dziś na wypłatę dywidend i premii to jedno euro mniej kapiotału potrzebnego na pokrycie strat banków w przypadku rzeczywistego bankructwa któregoś z krajów strefy euro.
Po drugie – musimy odważyć się znacjonalizować banki niezdolne do przetrwania po obciążeniu ich akcjonariuszy i wierzycieli, którzy nabyli ich obligacje. W pierwszej kolejności powinni uregulować rachunek ci, którzy w ciągu ostatniej dekady czerpali z dizałalności banków nieuczciwe zyski. Dopiero do sięgnięciu do kieszeni akcjonariszy i wierzycieli powinny wkroczyć władze państwowe, nacjonalizując jedynie te sposród niewypłacalnych banków, które pozostałyby niezdolne do rekapitalizacji w oparciu o środki prywatne. W roku 2008 państwa europejskie nie zdecydowały się na tę drogę, uruchamiając tym samym proces masowego przekształacania długów prywatnych w zadłużenie publiczne. Najbardziej karykaturalnym przykładem takiego postępowania była Irlandia, w której plan ratowania sektora bankowego spowodował wzrost zadłużenia publicznego o 45 punktów PKB. Jedynie Islandia odrzuciła w 2008 roku zasadę uspołeczniania strat sektora bankowego. Dzięki temu koszt ratowania banków okazał się w jej przypadku ograniczony, zaś państwo islandzkie odzyskało zdolność ponownego pożyczania na rynkach.
Gospodarka realna, głupcze!
Po trzecie – konieczne jest ponowne wprzęgnięcie systemu finansowego w służbę realnej gospodarki. Od trzech lat europejskie banki korzystają z dobrodziejstw krótkoterminowej stopy procentowej ustalonej na poziomie bliskim zera i mają w Europejskim Banku Centralnym „otwarte okienko” dostępu do płynnych aktywów. Oznacza to, że w zamian za papiery wartościowe deponowane przez banki w charakterze gwarancji na rachunkach EBC, otrzymują one tani pieniądz. I co z nim robią? Co im się żywnie podoba. Najpierw przywróciły sobie zyski. Następnie przyczyniły się do poprawy samopoczucia rynków w 2009 i 2010 roku pompując nowe bańki, np. na rynku surowców.
To zdumiewające, że ani EBC ani amerykańska Rezerwa Federalna nie postawiły bankom żadnych warunków w zamian za umożliwienie im niezbędnego dostępu do płynnych aktywów. Zwłaszcza że w tym samym czasie, przynajmniej w Europie, bank centralny wygrażał pochodzącym z demokratycznego wyboru rządom, nakazując im prowadzenie polityki radykalnych oszczędności. W efekcie szczodra polityka monetarna, która powinna uzupełniać prowadzoną aktualnie restrykcyjną politykę budżetową, nie służy wcale realnej gospodarce – ani w Europie ani w USA. Najwyższy czas, aby banki centralne uzależniły dostęp do płynnych aktywow od wprowadzenia przez banki szeregu praktycznych zmian, takich jak zaprzestanie spekulacji na zadłużeniu publicznym, podtrzymanie pożyczek wspierających realną gospodarkę czy finansowanie inwestycji, od których zależy nasza przyszłość."
Któż jest autorem takich słów.
Jakiś Grek – anarchista biegający z koktajlem Mołotowa?
A może jakiś polski ekonomiczny pustelnik tworzący w czwartym obiegu?
Nie? No to może jacyś ludzie z tworzących się szkockich falansterów?
Otóż nie, nie zgadliście. To Pascal Danfin – obecny minister d/s rozwoju Republiki Francji.
W czasach Władysława Gomułki chodził kawał, że Francja ma de Gaulle'a a Polska – de Billa. Władysław Gomułka szczerze się przysłużył zamontowaniu tutaj odpowiedniego ustroju. Właściwie, póki go nie zamknęli, mieliśmy jakiś taki NEP (w odwrotnej kolejności niż Rosja sowiecka). Chodziło o to, żeby przez kilka lat ludność wytworzyła wartość dodatkową, którą się nastepnie zwinie i przeznaczy na cele wojenne.
Obecnie żyjemy w czasach Gomułki Stanisława, który także jakieś 23 lata temu szczerze się przysłużył zamontowaniu tutaj odpowiedniego gospodarczego ustroju. Był na samym począteczku, dzięki znajomości Vincenta obok czy „w” London School of Economics.
Ludność prywatna za czasów Gomułki Stanisława również zajmowała się nieźle wytwarzaniem wartości dodatkowej i to kilka razy dłużej niż przez kilka lat po wojnie.
Jednakowoż obecnie wchodzimy w fazę, kiedy to ta wartość zaczyna być zwijana. Onegdaj zwinięto w latach 89-93 to co zostało po PRL, jak najbardziej gwałtownie obniżając poziom zycia obywateli (większości).
Tak jak wtedy – w latch 49-50 – 89-93 obniża się dość szybko poziom życia (zwłaszcza warstw biedniejszych), tylko nie metodami prymitywnie administracyjnymi jak za Bieruta, ale za pomocą „historycznej konieczności” ukrytej za bełkotem pseudoekspertów i żurnalistów tak jak w latach 89-93.
„Historyczną konieczność” trenowali komuniści, aby uspokoić sobie sumienia. Rodzi się pytanie za 5 punktow – na czyją rzecz i na jakie cele jest ona – ta wartość – tym razem zwijana. Jest to trochę bardziej skomplikowane, niż za Bieruta, ale nie zanadto.
Zaś dowcip, który przytoczyłem, dotyczył, rzecz jasna, przepaści mentalnej miedzy elitą władzy we Francji i w Polsce. Po przeczytaniu tekstu ministra Pascala widzicie jak na dłoni, że ta przepaść nie zmniejszyła się do dziś ani na jotę.
Tylko kabarety jakoś skiepściały i nikt nie parodiuje Stanisława Gomułki.
Ciekawe też, czy Stanisława zamkną podobnie jak Władysława – za niezbyt energiczne dawanie w kość Narodowi – czyli – tak, tak, jak ulał – za „odchylenie nacjonalistyczne”?
Mariusz Muskat

0 komentarze:

Prześlij komentarz