niedziela, 10 czerwca 2012

Komunizm w pierwotnem chrześcijaństwie


(broszura socjalistyczna z 1907 r.)
            Dobra nowina o „Królestwie Bożym” zrodziła się wśród ludu i pierwszych, a najgorętszych wyznawców znalazła wśród „maluczkich”, wśród cierpiących i troskami życia obciążonych. Jezus, ubogi cieśla, gromadka rybaków, których Chrystus uczynił „rybakami ludzi”, słowem, proletariusze, jakbyśmy dziś powiedzieli, byli pierwszymi głosicielami nowej wiary. A propaganda ich znajdowała odgłos nie wśród „silnych tego świata”, którzy ich prześladowali, lecz w sercach prostych, które łaknęły sprawiedliwości i oczekiwały wybawienia z niewoli. Chrześcijaństwo niewątpliwie w pierwszych swych czasach było religią demokratyczną, religią braterstwa i równości. Pragnienia i nadzieje ludu ówczesnego nie mogły wyrazić się inaczej, jak w mglistej formie religijnej. Oczekiwano Zbawiciela wysłannika bożego, któryby kres położył wszelkim nieprawością. Chrześcijaństwo było wyrazem tych pożądań i tęsknot świata ówczesnego; dlatego też szybko ogarniało tłumy i, prześladowane z początku i ohydzone, wyszło zwycięsko z zamętu i upadku starożytnego świata.
Wobec ludowego charakteru chrześcijaństwa w pierwszej jego dobie, nic dziwnego, że znajdujemy w nim wyraźne i niewątpliwe dążenia komunistyczne. Jeżeli ludzie są sobie braćmi, jeżeli bliźniego należy kochać jak siebie samego, ty czyż podobna odróżniać „moje” od „twego”? Własność prywatna jest wyrazem samolubstwa i oschłości serca; kto pragnie miłości powszechnej i  „Królestwa Bożego na ziemi”, ten powinien wyznawać zasadę wspólności i czynem ją stwierdzać. Dla pierwszych chrześcijan ludzi ubogich i oddanych całą duszą „dobrej nowinie”, komunizm, to jest wspólność mienia, musiał być częścią składową ich wiary, musiał też znajdować zastosowanie w ich praktyce życiowej.
/.../
Chrystus z gromadką uczniów swoich prowadził życie koczujące; byli to wędrowni agitatorowie, którzy od wsi do wsi, od miasta do miasta i wszędzie szerzyli „dobrą nowinę”. Żaden z nich nie miał nic, co by mógł nazwać swoją własnością; żadnemu nie wolno było nosić przy sobie pieniędzy dla własnego użytku. Wspólna kasa „partyjna”, jakbyśmy dziś powiedzieli, znajdowała się w rękach jednego z gromadki, Judasza Iskaryoty, który później zdradzić miał Chrystusa. Św. Jan posądza go nawet o złodziejstwo (XII, 6), o „defraudację”, jakbyśmy dziś grzecznie powiedzieli. Kobiety, oddane nowej nauce, jak Maria Magdalena, Joanna, Zuzanna i innych wiele towarzyszyły Chrystusowi i „służyły mu z majętności swoich” (Łukasz, VIII, 3). Głównie jednak korzystano z gościnności, tej cnoty, która jest właściwa ludom na niższych stopniach rozwoju, a którą śmiało nazwać można komunistyczną. Gościnność nie ma nic wspólnego z jałmużną i Chrystus nie jałmużny też żądał. Gościnność w jego czasach była wprost obowiązkiem względem zwiastunów „Królestwa Bożego”. Powiada on uczniom swoim, których rozsyła w różne miejsca, „kędy sam przyjść miał”, a więc dla przygotowania gruntu pod posiew agitacji: „Do któregokolwiek domu wejdziecie , naprzód mówcie: Pokój temu domowi…  A w tymże domu mieszkajcie, jedzący i pijący to co u nich jest. „Albowiem godzien jest robotnik zapłaty swej”  (Łuk, X, 7).
Widzimy zatem, że Chrystus i apostołowie stosowali komunizm w praktyce i tak, jak esseńczycy, nie znali własności prywatnej. Chrystus jednak nie tylko żył jak komunista, ale i wszystkim zalecał komunizm, jako niezbędny warunek dostąpienia „Królestwa Bożego” .
Pewnego razu - opowiada Ewangelia - przystąpił do Chrystusa młodzieniec pewien z zapytaniem, co ma czynić, aby „mieć żywot wieczny”. Chrystus każe mu spełnić przykazania, a gdy młodzieniec odpowiedział, że zawsze je pełnił, rzekł mu Jezus : „jeśli chcesz doskonałym, idź, sprzedaj co masz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. A słowo młodzieniec usłyszał, odszedł smutny, albowiem miał majętności wiele. A Jezus rzekł uczniom swoim: zaprawdę powiadam wam iż bogaty trudno wejdzie do królestwa niebieskiego. I zaś powiadam wam: łatwiej jest wielbłądowi przez dziurę igielną przejść, niż bogatemu wejść do „królestwa niebieskiego”. (Mat. XIX, 21-24). Ewangelia Chrystusa była ewangelią ubogich; bogacze mogą dostąpić zbawienia tylko pod tym warunkiem, że wyrzekną się majętności swoich i zrównają w ten sposób z innymi. „ Tak wtedy każdy z was, który nie odstępuje wszystkiego, co ma nie może być moim uczniem” (Łuk. XIV, 33). „Żaden nie może dwóm panom służyć. Nie może służyć Bogu i mamonie” (Mat. Vi, 24).
Potępienie bogactwa i bogaczów stanowi jeden z najczęściej powtarzających się motywów ewangelicznych. W przypowieści o Łazarzu potępienie to wyrażone jest w najsurowszy, najbezwzględniejszy sposób. Bogacz jest tu skazany na męki piekielne tylko dlatego, że jest bogaczem, że w życiu używał wszelkich rozkoszy, podczas gdy obok niego cierpieli Łazarze. Używanie bogactwa już samo przez się w oczach Chrystusa jest złym uczynkiem, zagradzającym drogę do zbawienia. To też „Królestwa Bożego” mogą dostąpić tacy bogacze i grzesznicy, jak ów starszy celnik, który, pod wpływem propagandy Chrystusowej, powiada: „ Oto, Panie, połowicę dóbr moich daję ubogim, a jeśli kogo w czem oszukał, wracam we czwórnasób” (Łuk. XIX, 8).
Potępiając bogactwo, Chrystus oczywiście powstał też przeciwko pobieraniu procentów od kapitału („pożyczajcie niczego się stąd nie spodziewając”, Łuk. VI, 35) i dziedziczeniu majątków. Kiedy ktoś prosił go: „rzeknij bratu memu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem”, Chrystus odpowiedział na to: „ Człowiecze któż mnie postawił sędzią albo dzielnikiem nad wami?” A potem zwrócił się do uczniów z długą mową, w której wykazywał im czczość zabiegów o dobra materialne. „Przypatrzcie się kurom, iż nie sieją ani rzną: nie mają spiżarni ani gumna, a Bóg je karmi… Nie pytajcie mnie co byście jeść albo pić mieli: a w górę się nie podnoście… Ojciec wasz wie że tego potrzebujecie. Owszem szukajcie naprzód  Królestwa Bożego, a to wszystko przydano wam będzie… Czyńcie sobie mieszki, które nie wiotczeją, skarb nie ustawiający w niebiosach: gdzie się złodziej nie przybliży, ani mól psuje” (Łuk. XII). Ten komunizm niefrasobliwy - tak pełen egzaltacji moralno-religijnej, że całkiem tracił z oczu sprawę wytwarzania dóbr materialnych- odpowiadał sposobowi życia tej gromadki natchnionych apostołów. Widzieliśmy, że i oni „nie sieli ani rznęli”, a jednak zaspakajali skromne swe potrzeby, dzięki zastosowaniu w swej praktyce zasady komunistycznej.
Z „Dziejów Apostolskich" dowiadujemy się, że i pierwsza gmina chrześcijańska w Jerozolimie zasadzie tej hołdowała. „A mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna: ani żaden z nich to, co miał, swojem nazwał: ale było im wszystko wspólne… Żadnego między nimi nie było niedostatecznego. Gdyż którzykolwiek   mieli role albo domy, sprzedawszy przynosili zapłatę za ono, co sprzedawali. I kładli przed nogi Apostolskie. I rozdawano każdemu, ile komu było potrzeba" (IV, 32 , 34). Ananiasz z żoną swoją Safirą sprzedali rolę, lecz tylko część otrzymanych pieniędzy złożyli, „przed nogi Apostolskie”. Św. Piotr domyślił się podstępu i ostremi słowami skarcił samolubne małżeństwo. A oboje zaraz „padli i umarli” (V, 1 i nast. ). Mniejsza o ten „cud”, który miał służyć ku większemu zbudowaniu wiernych. Dla nas jest to tylko wyraźna wskazówka, że pierwsi chrześcijanie uważali przywłaszczenie sobie choćby części pieniędzy ze sprzedaży swego majątku - za zbrodnię, godną kary. Wyrazem komunistycznego sposobu życia pierwszych chrześcijan były też codzienne wspólne uczty, na których wierni, „Łamiąc chleb po domach pożywali pokarmy z radością i w prostocie serdecznej” (Dzieje apostol. II, 46).
Z tego, cośmy dotychczas mówili, wynika, że ów komunizm pierwotnego chrześcijaństwa był komunizmem nie wytwarzania lecz używania dóbr. Jak widzieliśmy Chrystus nie pozwalał troszczyć się o wytwarzanie, stawiając za przykład kruki, które „nie sieją ani rzną”, a jednak Bóg je karmi, oraz lilie, które nie „pracują ani przędą”, a jednak są ubrane wspanialej od Salomona. Chrystus zakazuje zbierania skarbów, kapitalizowania - jakbyśmy dziś powiedzieli - dochodów, spadkobrania, lecz jak ma się odbywać wytwarzanie, o tym nic nie mówi.  Co jedynie zajmowało pierwszych chrześcijan, to sprawa podziału dóbr, podział zaś przedstawiali sobie w jaskrawo-komunistycznej formie - zatarcia różnicy między „mojem”, a „twojem”, w formie dzielenia się majątkiem. „Wspólność” dóbr była dla nich tylko wspólnością użytkowania. Każdy chrześcijanin na mocy związku bratniego miał prawo do dóbr wszystkich członków całej gminy i w razie potrzeby mógł żądać, aby zamożniejsi członkowie udzielili mu ze swego majątku tyle, ile potrzebował. Każdy chrześcijanin mógł użytkować z dóbr swych współbraci, ci zaś, którzy coś posiadali, nie mogli odmawiać nieposiadającym. Chrześcijanin np., który nie miał domu, mógł od innego chrześcijanina, który posiadał dwa lub trzy domy domagać się, aby ten udzielił mu mieszkania. Właściciel nie przestawał być właścicielem; ale na mocy wspólności użytkowania, inni mieli prawo do korzystania z jego domu. Co się zaś tyczy pieniędzy i innych dóbr ruchomych, to, jak widzieliśmy, składano je u nóg Apostolskich dla wspólnego użytku.
Jednakże tego rodzaju gospodarka nie mogła być trwała. Gdyby wszyscy chcieli istotnie spełnić rozkaz Chrystusa: „ sprzedajcie co macie, i rozdajcie ubogim”, to wszelka gospodarka ustać by musiała. Ludzie przecież musieli by wytwarzać, aby mieć co do „rozdawania ubogim”; jeżeli jedni sprzedawali rolę, domy warsztaty itp., to dobra te przechodziły do innych rąk, zmieniały właściciela - i tyle. Wytwarzanie odbywało się na podstawie własności prywatnej - i w ówczesnych warunkach inaczej odbywać się nie mogło. Własność zaś prywatna musiała mieć, konieczne następstwo dziedziczenie majątku, które Chrystus tak wymownie potępiał. Skoro jednak własność prywatna i dziedziczenie środków wytwarzania istnieć nie przestawały, to i wspólność użytkowania nie mogła się utrwalić.
Ów komunizm spożycia możliwy był tylko w początkach, kiedy chrześcijan było jeszcze niewielu i wszyscy wyznawcy nowej wiary odznaczali się zapałem i poświęceniem bez granic. Póki chrześcijaństwo było nieliczną, prześladowaną sektą, póty trudności życia ekonomicznego dla niego nie istniały, „wierzących było serce jedno i dusza jedna” i braterski podział dóbr zastępowały jakąkolwiek trwałą, racjonalną organizację życia ekonomicznego. ”Łamiąc chleb po domach, pożywali pokarmu z radością i w prostocie serdecznej”. Lecz stan taki nadzwyczajnego podniecenia ducha nie mógł trwać długo i konieczności ekonomiczne musiały wziąć górę nad wymaganiami religijno-moralnymi. Im bardziej chrześcijaństwo szerzyło się w społeczeństwie, im więcej zyskiwało zwolenników, tym szybciej ów komunizm spożycia znikać musiał. Ludzie zamożni, którzy coraz częściej nawracali się na nową wiarę, coraz mniej mieli ochoty dzielić się ze swymi braćmi w Chrystusie „darami tego świata”.
/.../
Daremnie niektórzy ojcowie kościoła, przejęci duchem nauki Chrystusowej, napadali na bogactwo i domagali się wspólności dóbr; kazania ich nie mogły przezwyciężyć tych stosunków ekonomicznych, które wywoływały nierówności i egoizm. Św. Bazyli wołał w IV-ym stuleciu do bogaczów: „Nędznicy, jak usprawiedliwicie się przed Wiecznym Sędzią?.. Odpowiadacie mi postępujesz niesłusznie, gdy zatrzymuję sobie, co do mnie należy? Ale ja pytam was, co nazywacie swoją własnością? Od kogo otrzymaliście ją? Postępujecie jak człowiek, który by w teatrze zajął wszystkie miejsca i nie pozwalał innym wchodzić, zostawiając dla swojego użytku, co jest przeznaczone dla wszystkich. Przez co bogacze są bogaczami, jeśli nie przez to, że zabierają rzeczy, które do wszystkich należą? Gdyby każdy brał dla siebie nie więcej nad to co potrzebuje do utrzymania, a resztę pozostawił innym, to nie było by ani bogatych ani biednych”. Św. Jan Złotousty, również w IV-ym wieku, w jednym ze swych kazań przytacza, jako przykład, pierwszych chrześcijan, wychwala korzyści, połączone ze wspólnym używaniem dóbr i nawołuje wierzących do stosowania tego w praktyce. „Zróbmy próbę i śmiało przystąpmy do dzieła! Wielkie byłoby z tego błogosławieństwo! Bo jeżeli wówczas, kiedy liczba wierzących była tak mała, ledwie 3 do 5 tysięcy, jeśli wówczas, kiedy cały świat był wrogi, kiedy znikąd nie było pociechy, nasi poprzednicy tak dzielnie wzięli się do rzeczy, to o ileż więcej  pewności powinniśmy mieć teraz, kiedy z łaski Boga wszędzie znajdujemy wierzących!” Ale to właśnie, co Złotousty uważał za okoliczność przyjazną - mianowicie, ogromny wzrost liczby wierzących - to właśnie nie pozwalało iść za przykładem pierwszych chrześcijan. Komunizm tego rodzaju dobry był dla pierwszych gromadek uczniów Chrystusowych, lecz nie dla całych tłumów. Dzielenie się majątkiem nie mogło stać się podstawą ustroju społecznego; to też najpiękniejsze kazania nie mogły nic na to poradzić. Św. Jan sam dobrze określa nastrój wierzących, mówiąc, że „ludzie (prawdopodobnie zamożniejsi) boją się takiego stanu rzeczy (użytkowania komunistycznego) bardziej, niż skoku w głąb morską”.
Jeszcze w VI-ym  stuleciu Grzegorz Wielki pisał: „Nie wystarcza, że się innym nie zabiera ich własności; nie jest bez winy, kto zachowuje dla siebie dobra, które Bóg stworzył dla wszystkich. Kto nie daje innym, co ma, jest zbójem i mordercą; ponieważ bowiem zachowuje dla siebie, co mogło by służyć do utrzymania ubogich, więc można powiedzieć, że dzień w dzień zabija on tylu, ilu mogłoby wyżyć z jego zbywających bogactw. Kiedy dzielimy się z potrzebującymi, to nie dajemy im niczego co do nas należy, lecz to, co do nich należy. Nie jest to miłosierdzie lecz spłata długu”.
Moglibyśmy więcej przytoczyć takich głosów, ale wszystkie ono rozbrzmiewały bez odgłosu, nie mogąc zmieniać biegu życia. Społeczeństwo chrześcijańskie wyzbywało się coraz bardziej cech komunistycznych, które występowały wyraźnie w jego pierwocinach, tak samo jak odchylało się coraz bardziej od ideału „Królestwa Bożego”.
/.../
Ale tradycja ich żyła w licznych sektach religijno-komunistycznych wieków średnich i głośnym echem rozbrzmiewała w ruchu taborytów czeskich, w angielskiej i niemieckiej wojnie chłopskiej.
Renan, liberalny historyk francuski, w swoim słynnym „Życiu  Chrystusa” mówi (przekł. niem., wyd. Reklama, str. 215-6): „Nawet w naszych czasach… marzenia o idealnej organizacji społeczeństwa - marzenia, które tak bardzo przypominają dążenia pierwszych sekt chrześcijańskich - są tylko niejako odroślą tej samej idei, gałęzią tego samego olbrzymiego drzewa, w którym kiełkuje każda idea o przyszłości, którego pniem i korzeniem po wsze czasy będzie 'Królestwo Boże'. Wszystkie przewroty społeczne zaszczepione będą na tym słowie. Ale 'socjalistyczne' próby naszych czasów połączone są z grubym materializmem i dążą do niemożliwości, to jest chcą oprzeć szczęście powszechne na reformach politycznych i ekonomicznych; przeto pozostaną bezowocne, dopóki nie wezmą za wzór prawdziwego ducha Chrystusa, to jest bezwzględnego idealizmu, tej zasady, że 'należy zrzec się świata, aby go posiadać'” .
/.../

           F.P.

0 komentarze:

Prześlij komentarz