Ani święte, ani odwieczne albo skłot pod świętym Ambrożym

„Nie jest to zgodne nawet z prawem natury. Natura bowiem wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego użytku. (…) Z natury więc wywodzi się prawo wspólnej dla wszystkich własności. Prawo własności prywatnej jest wynikiem ludzkich uroszczeń”

Przemówienie księdza Okonia

Żołnierze, robotnicy i ty biedoto chłopska! Zaświtał wreszcie dla was wszystkich dzień wyzwolenia, swobody, porachunku za tyle krzywd doznanych, za tyle poniewierania twej godności.

Chciwość nie jest dobra

Bohater filmu „Wall Street” Oliviera Stone’a z 1987 r. przekonywał, że chciwość jest dobra (greed is good). Ta porada ochoczo została przyjęta w społeczeństwach Zachodu w ostatnich dwóch dziesięcioleciach

A gdyby papież zdradził

Rządy junty wojskowej (1976-1983) w Argentynie pozostają czarną kartą w dziejach tamtejszego Kościoła, ale również Kościoła powszechnego.

Po papieskiej wizycie w Brazylii. Papież na peryferiach

Od początku pontyfikatu Franciszek nawołuje do wyjścia na peryferia ludzkiej egzystencji, do osób wykluczonych ze społeczeństwa, postawionych na jego marginesie. W tym upatruje misję Kościoła, który prowadzi..

środa, 30 stycznia 2013

Rzecznik Watykanu: broni wciąż za dużo

O potrzebie globalnego podejścia do kwestii kontroli i ograniczenia sprzedaży broni palnej przypomniał ks. Federico Lombardi. Watykański rzecznik nawiązał do zaprezentowanego przez prezydenta Baracka Obamę pakietu dekretów w tej kwestii. Jak się oblicza, w rękach Amerykanów jest 300 mln sztuk broni. Nie ma się co łudzić, że wystarczy zmniejszyć ten wskaźnik, by zapobiec takim tragediom, jak w Newtown – zwraca uwagę włoski jezuita. Jednak z drugiej strony nie można poprzestawać na słowach i dlatego właśnie 47 tamtejszych zwierzchników religijnych poparło proponowane przez Obamę zmiany, zwracając się w tej sprawie do Kongresu USA, od którego zależy zatwierdzenie części ograniczeń.
„Gdy jednak amerykańskie społeczeństwo debatuje nad tą kwestią o wielkiej wadze obywatelskiej i moralnej, należy rozszerzyć perspektywę i przypomnieć, że na całym świecie broń służy nie tylko do słusznej obrony, ale stanowi także narzędzie zastraszania, przemocy i śmierci – stwierdził ks. Lombardi. – Dlatego bez przerwy należy powtarzać apele o rozbrojenie, by sprzeciwić się produkcji, handlowi i przemytowi broni wszelkiego typu, wbrew niegodnym interesom ekonomicznym czy politycznym. Jeśli osiągną one skutek, jak w przypadku międzynarodowych konwencji zakazujących min przeciwpiechotnych czy innego zabójczego oręża, albo gdy chodzi o redukcję olbrzymiego i niepotrzebnego arsenału nuklearnego, to dobrze...! Ale broni będzie zawsze za dużo. Jak mówił Papież w czasie podróży do Libanu, wszyscy jesteśmy wstrząśnięci zbrodniami wojennymi w Syrii, ale broń wciąż tam napływa. Pokój rodzi się poczynając od serca, ale łatwiej go będzie osiągnąć, gdy będziemy mieć mniej oręża w rękach”.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

DECYDUJĄCE AKCENTY

Ostatni fragment broszury ks. Henryka Weryńskiego "Katolicy radykalni" z 1946 r.

DECYDUJĄCE AKCENTY
Katolicy współcześni nie mogą mieć żadnej wymówki, że nie mieli wskazówek ze strony autorytatywnej, które umożliwiłyby im rozstrzygnięcie trudności, wyłaniających się w dziedzinie społecznej i znalezienie środków na niedomagania życia społecznego.
Wskazówki te i hasła popłynęły z wyżyn Watykanu w encyklikach społecznych Papieża Leona XIII ("Rerum novarum") i Papieża Piusa XI ("Quadragesimo anno"), ale echo ich było - niestety - zbyt słabe w społeczeństwie.
Papieże śmiało wystąpili przeciw przerostom kapitalizmu, przeciw wykorzystywaniu robotników, przeciw pauperyzacji mas robotniczych, nawoływali, przestrzegali, ale głos ich był prawie że… głosem wołającego na puszczy.
Obecnie jednak przyszła chwila właściwa, by odrobić zaniedbania i powrócić do pełnej realizacji wielkich i zasadniczych haseł społecznych obu wymienionych Papieży. Dziś już żaden uświadomiony katolik nie może znaleźć wymówki.
Dziś właśnie wybiła godzina dziejowa realizacji decydujących akcentów, które padły za Stolicy Apostolskiej.
Będzie wiekopomną zasługą Papieża Leona XIII, że całemu światu katolickiemu otworzył oczy na konieczność uregulowania warunków pracy i bytu robotników, przeciwstawiając się przemożnemu wpływowi kapitalistów, wyzyskujących klęskę robotniczą.
W trzeciej części swej encykliki "Rerum novarum" Leon XIII zdecydowanie i stanowczo przeciwstawia się przeciążeniu pracą zwłaszcza pewnych kategorii robotników, którzy specjalnie narażają swe zdrowie i życie, np. górników. Porusza następnie problem zatrudnienia nieletnich i kobiet, sprawę wynagrodzenia za pracę itd.
Osobny rozdział poświęca Papież zagadnieniu Związków Zawodowych, podkreślając ich rację bytu, ich wartości i cele.
Papież Pius XI poszedł w ślady Leona XIII i w swej encyklice pt. "Quadragesimo Anno" kontynuuje myśli swojego wielkiego poprzednika i rozwija je, uzupełniając je w wielu punktach. Wystarczy tu wspomnieć tylko niektóre, by przekonać obiektywnego czytelnika o radykalnym i postępowym ujęciu kapitalnych zagadnień społecznych przez Piusa XI. I tak:
a) Papież potępia fałszywe pojęcia o stosunku kapitału do pracy,
b) potępia kapitalistyczna zasadę trzymania robotnika na pograniczu minimum egzystencji,
c) żąda odproletaryzowania mas robotniczych,
d) żąda ukształtowania nowego porządku społecznego na zasadach zdrowej filozofii socjalnej. Osią tego nowego ładu społecznego musi stać się: sprawiedliwość i miłość społeczna.
W szczególności, o ile chodzi o odproletaryzowanie mas robotniczych, Pius XI potępia zasadniczy niezdrowy objaw, znamionujący epokę współczesną, epokę industrializmu. Za objaw ten uważa autorytatywnie: niesprawiedliwy podział dóbr materialnych. Żąda takiego ukształtowania życie gospodarczego i produkcji, by dobra materialne mogły szerokim strumieniem dopływać do mas pracujących.
Omawiając sprawę wynagrodzenia robotników, żąda Pius XI kategorycznie takiej stawki płacy, by robotnik mógł mieć zapewnione utrzymanie dla siebie i dla swojej rodziny. Papież potępia zdecydowanie tolerowanie takich stosunków, że żony robotników są zmuszone do pracy zarobkowej z powodu lichego wynagrodzenia mężów - z narażeniem zdrowia i zaniedbaniem obowiązków matki gospodyń w domu. Papież piętnuje tego rodzaju stosunki wyraźnie jako nadużycie, i żąda usunięcia tego haniebnego nadużycia - za wszelką cenę[i].1)
Pius XI nie cofa się przed poszukiwaniem korzeni zła, wywołującego tyle niedomagań i braków w życiu gospodarczym i społecznym, nie waha się nazywać ich po imieniu. Widzi je w egoizmie przedstawicieli kapitału, nastawionych wyłącznie na zysk, choćby nawet kosztem godności ludzkiej robotnika i z podeptaniem dobra społecznego, któremu przecież powinno służyć życie gospodarcze, w związku z tym potępia Papież zdecydowanie również i uproszczenia przesadnego nacjonalizmu oraz imperializmu gospodarczego, bo one wyrastają z przerostu egoizmu, sprzecznego z zasadami sprawiedliwości i miłości
Nie jest moim zamiarem streszczanie obu encyklik społecznych. Zainteresowanych odsyłam do tekstów autentycznych.
Pragnąłem tu tylko zwrócić uwagę na pewne zasadnicze i decydujące akcenty, których nie wolno nam chować pod korzec - zwłaszcza w chwili obecnej, na tym śmiałym zakręcie dziejowym.
Jak widzimy, obaj wymienieni Papieże, i Leon XIII i Pius XI, dyktują nam jasny program o typie radykalnym: w dziedzinie społecznej i gospodarczej. Obaj - zdecydowanie przekreślają wątpliwości i zastrzeżenia "ostrożnych" katolików, bojących się radykalnych akcentów w sprawach gospodarczych i społecznych.
Nie wystarczy jednak stwierdzić: jakie hasła rzucili Papieże Leon XIII i Pius XI i jakie nam zostawili wytyczne. Nie możemy pomnażać szeregów tych katolików, którzy nie szczędzili bardzo pięknych i entuzjastycznych słów, poświęconych obu encyklikom społecznym, ale niczym nie przyczynili się do realizacji ich postulatów.
Musimy skończyć z deklamacją na tematy. Sprawa jest zbyt doniosła i zbyt zazębia się o podstawowe zagadnienia życiowe, byśmy ją mogli spokojnie zasypać jeszcze jednym więcej naręczem nadobnych słów.
Musimy zajrzeć głęboko w oczy rzeczywistości dnia dzisiejszego i najbliższego jutra. Wówczas na pewno podpiszemy słowa dzielnego pisarza niemieckiego, ściganego przez hitleryzm, Emila Fiedlera, który w swej interesującej książce Pt. "Mensch unter Menschen" napisał słusznie: "Nędza społeczna jest gorszym wrogiem chrystianizmu niż Dawid Strauss, Haeckel, Nietzsche i inni prorocy, występujący przeciw Chrystusowi…"
Po takim stwierdzeniu musimy zdecydowanie obracać kierunek.
Jaki?
Oczywiście, że nie połowiczny, lecz radykalny.
Orzeczenia Papieży przecinają tu - raz na zawsze - wszelkie wątpliwości.



ZAKOŃCZENIE
W zakończeniu musze się stanowczo zastrzec przed jednym, pozornie uzasadnionym przypuszczeniem (czy - jeśli kto woli - podejrzeniem).
Uwagi moje, dotykające stwierdzenia konieczności radykalizmu w poczynaniach katolików polskich, nie wywodzą się z obozu, który dzisiaj grupuje się koło tygodnika "Dziś i jutro". Wyrosły one z rozmyślań i refleksyj, które genetycznie związane są z okresem przedwojennym. Narastały na marginesie obserwacji i przeżyć w związku z próbami realizacji haseł Akcji Katolickiej na ziemiach polskich.
Dlaczego jednak cytuję na tych kartkach tak skwapliwie wynurzenia ludzi spod znaku "Dziś i jutro"? - Oto dlatego, że poglądy radykalno-społeczne tych ludzi wykazują uderzająco dużo zbieżności z tym, co sam przetrawiłem i przeżyłem. I uprościłby sobie zbytnio mój krytyk ocenę, gdyby się trzymał bardzo ryzykownej zasady: "posthoc, ergo propter hoc", próbując - na podstawie zbieżności - wiązać genezę tych kartek z narodzinami ośrodka prasy katolickiej pod hasłem "Dziś i jutro". Zresztą cytowani tu działacze, których do chwili, gdy piszę te słowa, nie miałem sposobności poznać osobiście dadzą niewątpliwie świadectwo prawdzie.
W moim najgłębszym przekonaniu radykalne hasła społeczne powinny stać się własnością duchową wszystkich uświadomionych katolików polskich w zrozumieniu dobra Kościoła i jego jasnej przyszłości. Gdyby - broń Boże - katolicy polscy nie nadążyli za biegiem historii, nie doceniając należycie wołania jutra, gdyby aż jeszcze spóźnili się do warsztatu dziejowego, na którym dokonuje się przebudowa świata, wówczas szkody i fatalne następstwa będą niepowetowane.
Nie mam zamiaru drażnić lub rozjątrzać rany. Dlatego nie będę wspominać różnych naszych przewinień w dziedzinie życia zbiorowego. Może przewinienia te nie wyrastały ze złej woli… Często wynikały one z krótkowzroczności i opieszałości, czasem z pewności posiadania prawdy, ale pewności takiej, która pozbawiona jest czujności i nie ma otwartych oczu na rzeczywistość i na perspektywy jutra. Taka "pewność" może doprowadzić nie tylko do przeoczenia ważnych zagadnień współczesnych, do których powinni zabrać się katolicy, ale - może doprowadzić do zaślepienia. Czy katolicy polscy nie wykazali zaślepienia np. gdy chodzi o ruch ludowy? Czy nie wykazali katastrofalnego niezrozumienia dla potężnej fali idącej przez wieś, coraz bardziej uświadomioną i coraz bardziej myślącą samodzielnie?...
Może, gdyby katolicy polscy zrozumieli, że u podstaw chrystianizmu zawsze był i jest i będzie miłość, może wówczas mieliby jaśniejsze, mniej zaćmione pojęcie o otaczającej ich rzeczywistości… przez pryzmat miłości widzi się jasno, patrzy się w głębię: nieomylnie.
Katolicy postępowi, katolicy radykalni maja ambicję, by nie być zaślepionymi.
"…Wschodzi bujnie posiew ziarna, szczodrze rzucanego w dusze ludzkie na wiecach, na łamach pism, na podwórzach fabrycznych. Krzewi się. Plon pełny wydaje.
Niepojęta ślepota - nie wiedzieć tego !
Wielka rewolucja nie za nami, lecz przed nami.
Krzyczmy na głos, że wszystko jeszcze do zrobienia! Dwudziesty wiek płynie, a dotąd nie masz wśród nas miłości, jak jej nie było przed przyjściem Jezusa…"
(por.: Stanisław Kasznica "Rozważania")
Oczywiście możemy myśleć tylko o rewolucji miłości w jej najpełniejszym znaczeniu, u której podstaw: sprawiedliwość społeczna, o której pełną realizację będą zdecydowanie walczyć katolicy radykalni.
Szybkimi krokami zbliżamy się do połowy wieku dwudziestego, który pragnęliśmy mieć wiekiem wielkich reform społecznych… Czas najwyższy pomyśleć o urzeczywistnieniu tych pragnień. Do ich urzeczywistnienia mamy się przyczynić - w pierwszych szeregach bojowych - my, katolicy radykalni.
Nie zapominamy bowiem o zasadzie: "jeżeli budowa nowych czasów dokona się bez katolików, dokona się przeciw nim…"




[i] Powierzchownemu obserwatorowi może się tu nasunąć pewna analogia z naszą obecną rzeczywistością. Otóż trzeba tu podkreślić, że potępiony przez Piusa XI stan rzeczy był w owym czasie wynikiem wyzysku robotników przez kapitalistów, stosunkowo zaś niskie zarobki u nas w chwili obecnej są wynikiem olbrzymich strat w majątku narodowym - na skutek wojny - a co za tym idzie - i niebywałego obniżenia się dochodu społecznego. Stan ten jest niewątpliwie przejściowy i oczywiście ulegać będzie stałej poprawie w miarę wzrostu wydajności pracy, produkcji, a więc i dochodu społecznego, nad którego sprawiedliwym podziałem czuwa i czuwać będzie rząd, wyłoniony prze klasę pracującą.

czwartek, 24 stycznia 2013

Pierwszy apel Kościołów o ochronę stworzenia

16 stycznia bieżącego roku kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej i Konferencja Episkopatu Polski wydały wspólny apel o ochronę stworzenia. Jest to historyczne wydarzenie i wyjątkowy głos na rzecz zwiększenia wysiłków proekologicznych, choć należy żałować, że zabrakło w nim odniesienia do konkretnych problemów ekologicznych, jak zmiany klimatyczne, ochrona bioróżnorodności czy wprowadzanie do Polski organizmów genetycznie modyfikowanych.

A oto tekst apelu:
 
APEL KOŚCIOŁÓW W POLSCE O OCHRONĘ STWORZENIA
Drodzy Bracia i Siostry!
Kierujemy do Was ekumeniczny list, który jest apelem i prośbą o zachowanie stworzenia jako dzieła Bożego.
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1) – tymi uroczystymi słowami zaczyna się Pismo Święte. Świat nie powstał w wyniku ślepego przypadku, lecz z woli kochającego i mądrego Boga, podobnie jak człowiek, którego „Bóg stworzył na swój obraz” (por. Rdz 1,27). Potem, jak stwierdza Pismo, „Pan Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2,15). Stwórca zaprasza człowieka do współpracy w trosce o swoje dzieło, służące wszystkim żywym istotom. Każda chrześcijańska tradycja podaje przykłady wybitnych ludzi, którzy z miłością traktowali całe Boże stworzenie. Niestety, nie zawsze jesteśmy wierni temu wezwaniu.
Produkujemy góry śmieci, trującą żywność, wycinamy lasy, otaczamy się światem z plastiku. Oślepienie żądzą zysku sprawia, że czyste strumienie zamieniamy w trujące ścieki, a bujne lasy i łany zboża w jałową i pustą ziemią, zaś cuda natury w zwały betonu. Żyjemy tak jakbyśmy byli ostatnim pokoleniem, które zamieszkuje Ziemię.
Ochrona środowiska to nie tylko techniczny problem równowagi ekologicznej, ale także problem moralny i duchowy współczesnego człowieka, który zapomina, że on sam i świat są Bożym stworzeniem.
Wielu chrześcijan na całym świecie angażuje się w konkretne programy służące ochronie Bożego stworzenia. Do najbardziej znanych należą projekty zarządzania budynkami w celu zmniejszenia zużycia energii elektrycznej i cieplnej, a także zmniejszenia produkcji odpadów, odzysku surowców, kompostowania itp.
Bracia i Siostry, trzeba propagować tę wrażliwość! Ufamy, że nasz apel spowoduje, że ludzie wierzący wpłyną na swoje otoczenie, by zlikwidować szkodliwe działania, takie jak wywożenie śmieci do lasu czy bezmyślne zaśmiecanie ulic, dróg i pól.
Nasz apel kierujemy także do władz państwowych i samorządowych. Wyrażamy troskę w kwestii prywatyzacji i komercjalizacji zasobów wody i przestrzeni publicznej.

Zachęcamy do kształtowania takiej polityki społecznej, która promuje bezpieczne przetwarzanie i utylizację trujących odpadów. Wzywamy przede wszystkim do:
− redukcji odpadów miejskich, odzyskiwania i utylizacji wysypisk śmieci, oczyszczania powietrza, wody i gleby;
− ochrony lasów oraz zagrożonych gatunków roślin i innych skarbów przyrody, do odtwarzania ekosystemów;
− stosowania technologii ekologicznych w przetwarzaniu i konserwacji żywności oraz produkcji opakowań;
− opracowania umów międzynarodowych dotyczących sprawiedliwego wykorzystywania zasobów morskich, które nie doprowadzą do zachwiania równowagi ekologicznej.
Przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i zesłanie Ducha Świętego Bóg objawił, że przezwycięża wszelkie zepsucie i śmierć. Chrześcijanin jest wezwany do ukazania swej wiary w Boga, Stwórcę i Pana wszechświata przez swe czyny. Dlatego zabiegamy o ochronę życia człowieka od samego poczęcia i o respektowanie jego godności. Apelujemy o wspieranie takiej polityki społecznej, która pozwala na krzewienie życia wszędzie tam, gdzie radykalnie zmniejsza się przyrost naturalny. Świat potrzebuje takiego świadectwa nie tylko tych nielicznych, zaangażowanych w ochronę środowiska, ale wszystkich uczniów Chrystusa. W zrozumieniu tych procesów pomocną dla chrześcijan może stać się dynamicznie rozwijająca się refleksja biblijna i teologiczna na temat stworzenia.
Nasze wspólne działania winny wyrażać prawdę o potrzebie roztropnego i umiarkowanego postępowania we wszystkim, co jest związane z naszym środowiskiem. Mądra asceza wyraża się unikaniem nadmiernej konsumpcji, odpowiedzialnym korzystaniem z dóbr naturalnych oraz rezygnacją z produkowania i gromadzenia nadmiaru przedmiotów i opakowań. Jednym z jej przejawów jest coraz bardziej zapominany post, który jako samoograniczanie własnych pożądań, staje się narzędziem duchowej przemiany i pomocy potrzebującym. Zlecone nam przez Stwórcę zadanie panowania nad rzeczami służy temu, aby nie zapanowały one nad nami.
Bracia i Siostry, żyjąc dzisiaj, pomyślmy o jutrze. Pomyślmy o tym, że my i całe stworzenie jesteśmy powołani do życia w rzeczywistości opisanej w ostatniej księdze Biblii jako „nowe niebiosa i nowa ziemia” (Ap 21,1). Dlatego codziennie dokonujmy odpowiedzialnych wyborów oszczędzających energię i zasoby ziemi oraz szanujmy wszystko, co żyje. Nawet niewielkie, ale konsekwentne działania przyniosą ogromny skutek w ochronie całego stworzenia, które, jak czytamy w pierwszej księdze Pisma Świętego, „Bóg uczynił bardzo dobre” (por. Rdz 1,31).
Warszawa, 16 stycznia 2013 r.
w imieniu Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumeniczne i Konferencji Episkopatu Polski
ks. prezbiter Gustaw Cieślar, przewodniczący Rady Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP
ks. bp Jerzy Samiec, Biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP
ks. bp Edward Puślecki, Biskup Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP
ks. bp Marek Izdebski, Biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP
ks. bp Wiktor Wysoczański, Biskup Kościoła Polskokatolickiego w RP
ks. bp Ludwik Jabłoński, Biskup Naczelny Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w RP
Metropolita Sawa, Prawosławny Metropolita Warszawski i Całej Polski
ks. abp Józef Michalik, Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

wtorek, 22 stycznia 2013

ZNAMIENNY GŁOS


Z archiwum polskiej lewicy chrześcijańskiej - odc. 5.


W katolickim tygodniku społecznym ,,Dziś i jutro'' naczelny redaktor tego pisma, Witold Bieńkowski, umieścił zasadniczy artykuł pt. ,,Postawa walki'', który pozwalam sobie nazwać: może najbardziej znamiennym głosem powojennym, zarejestrowanym po stronie katolickiej w Polsce.
Bieńkowski krytykuje cykl artykułów o marksizmie, opublikowany na łamach ,,Tygodnika Powszechnego'', zarzucając autorowi, że nie używa odpowiedniego języka. Główny zarzut odnosi się do postawy defensywnej. Bieńkowski pisze słusznie:
,,nie wystarczy bronić zagrożonych pozycji. Każda twierdza po przeciągającym się oblężeniu upadnie''...
Wynika z wywodów Witolda Bieńkowskiego, że katolicy w Polsce muszą przejść do ofensywy, ale nie na terenie politycznym, jak to wielu działaczom się zdaje - obecnie, lecz na polu reform społecznych.
Oto znamienne słowa Bieńkowskiego:
,,Jeśli katolicy polscy zrozumieją konieczność radykalnego i rewolucyjnego przekształcenia w sposób konserwatywny dotychczasowej wygodnej postawy w stosunku do zagadnień społecznych, jeśli dążenie do sprawiedliwego podziału dochodu społecznego uznają za zadanie, jeśli istnienie proletariatu przeżyją osobiście, jako wołającą o pomstę do nieba niesprawiedliwość, jeśli katolicyzm społeczny wywiodą do pierwszej linii walczących o równe prawo do życia dla każdego człowieka, jeśli wreszcie uznają za zbrodnię wszystkie przerosty kapitalistyczne - kontrofensywa zakończy się zwycięstwem".
Bieńkowski żąda radykalnego przesunięcia zainteresowań katolików polskich w kierunku zagadnień istotnych.
Wywodzi on słusznie:
"Walka o uzdrowienie stosunków w Polsce może się dokonać za cenę całkowitej i pełnej rewolucji w dotychczasowych pojęciach katolików.
Pierwszą z cech tej rewolucji musi być przestawienie z doraźnych, koniunkturalnych zagadnień politycznych na zagadnienia tego typu, dla których żaden reżim nie posiada siły wiążącej lub nęcącej. Jest to zadanie trudne, posiada jednak znacznie najbardziej istotne dla katolickiego ruchu odrodzeńczego.
Jeśli bowiem dzisiaj dla pewnych wyobrażeń przyszłości poszukuje się u katolików rozwiązań typu przede wszystkim politycznego - trzeba to określić, jako uporczywe tkwienie w starym sposobie myślenia społecznego"
Nowy sposób myślenia katolika polskiego widzi Bieńkowski słusznie w buncie przeciw złym urządzeniom społecznym. Śmiało wyrzuca polskim katolikom, że nie wkładali wysiłku całego swego życia w czynną walkę o sprawiedliwość społeczną, że w życiu społecznym niczym nie odróżniali się od niekatolików, że nie byli społecznie wychowanymi, że - wreszcie - nie realizowali "radykalnej myśli katolickiej", lecz tę realizację pozostawili "koniunkturze układów międzypartyjnych".
Nowy sposób myślenia katolika polskiego widzi wreszcie Bieńkowski w uznaniu możliwości współpracy z przeciwnikami ideologicznymi, przed czym dotychczas katolicy polscy kurczowo bronili się, prawie że z zasady. Każdy postępowy katolik podpisze oburącz słowa Bieńkowskiego:
"Wydaje się, że w dziedzinie reformatorsko-realizacyjnej stosunków społecznych wiele nas łączy, choć z różnych pobudek do tej sprawy podchodzimy i różnymi ideologiami legitymujemy się.
Trwa między nami walka. Chcemy jednak wspólnie: sprawiedliwości społecznej, ładu i porządku".
Bieńkowski nie waha się śmiało mówić o współpracy z przeciwnikami ideologicznymi na terenie reform społecznych, bo mu bardzo leży na sercu lepsze jutro świata i lepsze jutro Polski. Nie boi się uderzać w struny katastrofizmu, chociaż nie dopuszcza myśli o klęsce. Uważa, że "ewentualna przegrana katolicyzmu w Polsce, to nie koniec Kościoła. To tylko koniec Kościoła w Polsce…" Uświadamia boleśnie katolikom odpowiedzialność za ten ewentualny koniec, za "świątynie bez wiernych, za ciszę dzwonów kościelnych, za odejście Boga, fizycznie obecnego…"
Ale ożywia go nadzieja, rozpiera mu pierś otucha, że katolicy zrozumieją swoje zadania dnia dzisiejszego i spełnią należycie swoją rolę: w wielkich przemianach świata, idącego ku radykalnym i rewolucyjnym rozwiązaniom socjalnymi i ustrojowym…" Oby tylko katolicy zdobyli się na śmiałą interpretację społeczną odwiecznego Prawa Bożego…
Bieńkowski oddał wielką usługę sprawie katolickiej w Polsce, stawiając jasno postulat renesansu radykalizmu społecznego katolików.
Stwierdza słusznie, że przedwojenna Akcja Katolicka w Polsce rozważała i propagowała zasady radykalnej zmiany stosunków społecznych, ale ich realizację pozostawiała stronnictwom, w których skład wchodzili katolicy. Przedwojenna Akcja Katolicka nie może być wzorem dla nas na dni, idące pod hasłem radykalnych przemian społecznych. Brakowało jej "siły uderzeniowej"…
Musimy nazywać rzeczy po imieniu, nie lękając się zdrowej krytyki. Owszem powinniśmy być wdzięczni za każdą krytykę twórczą.
Toteż wdzięczni jesteśmy red. Bieńkowskiemu.
To, co Bieńkowski śmiało podał pod rozwagę katolickiej opinii w Polsce, nie może być traktowane tylko jako wydarzenia publicystyczne.
Jego wystąpienie jest poważnym memento dla katolików w Polsce. I nie powinno przepaść w powodzi drukowanego słowa.
Utrwalenie jego wywodów nie jest oczywiście zadokumentowaniem jakiejś rewelacji. Ale wywody te swoją śmiałością i szczerością przerastają to, co w tej dziedzinie przyzwyczailiśmy się czytać dotychczas. Przyuczyliśmy się bowiem owijać w bawełnę zagadnienia istotne. A pewne sfery katolickie w Polsce bały się (dosłownie!) każdego kroku, wiodącego do radykalnej zmiany stosunków społecznych, często ugruntowanych przecież na krzywdzie i niesprawiedliwości.
Jest tylko zastrzeżenie. Autor eliminuje ofensywę katolików polskich na terenie politycznym. Mym zdaniem: katolicy powinni oczywiście przede wszystkim uaktywnić się w dziedzinie społecznej, ale nie mogą zaniedbać dziedziny politycznej. Nie możemy zostawiać terenu polityki nietkniętej - w myśl zasady znakomitego myśliciela katolickiego, o. Sertillanges’a: "Nie sposób umknąć od polityki, chyba - wymykając się życiu… polityka jest ciałem, etyka społeczna duszą…" (por. o. A. Sertillanges: "Czy istnieje polityka chrześcijańska?").

 Ks. Henryk Weryński 





niedziela, 20 stycznia 2013

Kardynał o sprawiedliwości i pokoju w sferze socjalnej i ekonomicznej

„Bóg widzi nas w naszym ubóstwie i wie, czego nam potrzeba. Wasi bracia cierpią głód, więc dajcie im jeść”. Tak bp Mathieu Madéga zachęcał uczestników międzynarodowej sesji formacyjnej w diecezji Port-Gentil w Gabonie do refleksji nad aktualnymi kwestiami społecznymi w świecie. Tygodniowa sesja „Sprawiedliwość, pokój i kwestie społeczne” ma szczególną wymowę w kontekście Afryki, gdzie problem ubóstwa dotyka olbrzymiej części społeczeństw. Gościem konferencji jest kard. Peter Turkson.
Przewodniczący Papieskiej Rady „Iustitia et Pax” w swoim wystąpieniu przedstawił rozwój doktryny społecznej Kościoła. Szczególnie akcentował nauczanie Leona XIII i przełomowe znaczenie Soboru Watykańskiego II, który stworzył podwaliny obowiązującej dzisiaj w tej kwestii doktryny Kościoła, kontynuowanej wypowiedziami następnych papieży.
Kard. Turkson wskazał też na konkretne przykłady zastosowania magisterium Kościoła w odniesieniu do aktualnych problemów gospodarczych i społecznych świata. Podkreślił zwłaszcza trzy elementy wskazane przez Benedykta XVI w encyklice Caritas in veritate. Pierwszym jest człowiek i jego pełny rozwój, który zawsze stoi w centrum rozważań Kościoła. Dalej trzeba uznać, że wszyscy jesteśmy wezwani do ewangelizacji świata pełnego nierówności i ubóstwa, w duchu logiki daru i bezinteresowności. W końcu chodzi o to, że wszelka działalność człowieka winna być nacechowana miłością i sprawiedliwością wobec każdego bliźniego.
W sesji bierze udział ponad sześciuset delegatów z poszczególnych parafii diecezji Port-Gentil. W programie przewidziana jest także dyskusja z przedstawicielami wspólnot protestanckich i muzułmańskich.
http://pl.radiovaticana.va/articolo.asp?c=655643

czwartek, 17 stycznia 2013

Trzy gwiazdy Trzech Króli



Tamci pierwsi szli ku Boskiej nadziei, szli (a raczej jechali) ze swych sytych i stabilnych krain ku Duchowi, który przenosił w nad-istnienie codzienność zwykłego czasu. Jechali w radości ku wielkiej, uspokajającej przepowiedni, niesamowicie ziszczonej.
Niczym nie czuli się zagrożeni, poza tym, że trzeba było zręcznie uniknąć spełnienia polecenia Heroda i wskazania mu, gdzie jest Jezus.
Świat był dla nich udomowiony, rozpoznany, kontrolowany, bezpieczny.
Widzieli jednoznacznie Gwiazdę. Niektórzy astronomowie 20 wieku uważali, że miał wtedy miejsce zbieg 3 dużych planet naszego układu i podobno zjawisko to widziane było nawet w Chinach.
Od tamtego czasu przychodzili co roku następni i następni. Jedni byli tak spokojni, jak Ci pierwsi, inni uciekali przed wojną i szukali schronienia, jedni byli syci i napojeni, inni głodni i spragnieni, jedni strojni w piękne szaty, inni w łachmanach, jedni panami niewolników, inni niewolnikami wziętymi w jasyr.
Jedni podbijali kontynenty, inni odwiedzali stajenkę w nadziei na równość między ludźmi. Dla jednych katolicyzm, tak jak jego etymologiczne znaczenie, oznaczał powszechność, dla innych bywał znakiem odcięcia się od innych, samotną chorągwią trzymaną przez jeźdźców odjeżdżających byle dalej od światła.
Tymczasem dzieje toczyły się w sposób często paradoksalny. Cierpienie, klęska, tragedia rozgrywające się na jakimś obszarze na przestrzeni nawet sporego czasu powodowały w czasie znacznie późniejszym i na innym obszarze skutki zbawienne. Nie jestem moralnym relatywistą, w danym momencie zbrodnia jednostki lub zespołu ludzi jest zbrodnią i koniec, ale trudno nie zobaczyć, że na planie dziejowym np. odebranie siłą Ameryki Północnej rdzennym jej mieszkańcom spowodowało w XX wieku, że w ogromnym stopniu dzięki USA pokonany został hitleryzm i komunizm.
Czyż w 1945 i 1989 roku trzej królowie nie odetchnęli z ulgą ?
Przybywając do chrześcijańskiej cywilizacji zachodniej poprzez całą drugą połowę XX wieku trzej królowie mogli odczuwać rozmaite radości i smutki na widok tego, co się w tej cywilizacji dzieje.
Powoli w ich dusze zaczął się jednak wkradać niepokój.
Zaczynali dostrzegać, że nie przybywają do gwiazdy szczęśliwości, ale w przestrzeń zagrożenia.
Gwiazda zagrożenia też składała się z trzech żarzących się kół zachodzących wzajem na siebie. Kół zagrażających wręcz życiu jako takiemu.
Najpierw spostrzegli w Europie bardzo duży spadek urodzeń rdzennych mieszkańców, czyli perspektywę szybkiego wymarcia tych nacji wraz z ich kulturą i tradycją, zresztą już wypieranymi przez globalizację. „Coż” – pomyśleli królowie. „W końcu nic na tej ziemi nie trwa wiecznie. Wygląda na to, że niezadługo będzie tu Islam a właścicielami tych ziem będą Chiny. I tak cała właściwie produkcja sprzedażna jest z tego kraju.
Szkoda – nie będziemy mieli gdzie przyjeżdżać”.
Potem zauważyli, że w ciągu ostatnich ok. 200 lat wzrosło wykładniczo w tej cywilizacji zużycie energii i to nieodnawialnej. Energia nieodnawialna była w ciągu tysięcy lat dziejów świata ewenementem i było jasne, że skoro kula ziemska jest ograniczona , to musi nadejść powrót do energii odnawialnej, oczywiście na znacznie wyższym poziomie technologicznym, niż dawniej. „Czy oni zdążą?” Zapytywali wzajem siebie królowie. „Czy zdążą wrócić, czy też nastąpi colaps ich świata – taki jak pokazują w swych filmach”.
Po pewnym czasie, gdy nadszedł wiek XXI, mędrcy świata – monarchowie zaczęli się w tej materii uspokajać. Zauważyli, że przywódcy zachodniego świata zauważyli ten problem i się nim na serio zajęli, stymulując badania i pobór zielonej energii oraz dając tym samym pracę sporej ilości ludzi.
Przykrym wyjątkiem, jak zauważyli z lekkim zdziwieniem, była Polonia, gdzie wladze niewiele robiły w tym zakresie, mimo, że jako kraj katolicki powinna ona patrzeć w przyszłość bardziej niż inne.” Widocznie opacznie zrozumieli tu pismo święte", rzekli królowie. „Czynić sobie ziemię poddaną to nie znaczy złupić ją doszczętnie ale troskliwie się nią opiekować.”
Zadowolenie królów dostało sporych rumieńców, gdy zobaczyli, z jakim zapałem do przechodzenia na energię odnawialną wzięła się sama ludność (w tym ludność Polonii z właściwą sobie energią i pomysłowością). „No, teraz widać już, że zdążą” – odetchnęli.
Pogrążając się w drzemce pomyśleli jeszcze o wodzie, jako źródle życia. „Na szczęście tu nie ma podziału na odnawialną i nie. „Muszą gospodarować tym, co Bóg dał – trudno. A jak gdzieś zaczyna brakować, to najpierw niech jedni drugim pomogą, przede wszystkim bić sudnie, tak jak to robi pani Ochojska. Potrafią setki miliardów podatników przerzucać w do banków w ramach tzw. „pomocy” a jak trzeba kilkaset milionów na wodę, to nie ma”.
Potem zasnęli, ale słowo „bank” utkwiło jakoś im w podświadomości.
W nocy przebudzili się w strachu i z krzykiem.
Dojrzeli jak trzecia żarząca się planeta nachodzi na dwie pozostałe.
Ujrzeli, jak cywilizacja zachodnia, mająca być ogarnięta światłem chrystusowej nadziei, traci grunt pod nogami i pogrąża się w chaosie....z braku pieniędzy.
Ta najbogatsza część świata, jak śpiewał Piotr Fronczeski : „poniklowana, złota”.” I to z USA na czele, z liderem do niedawna, jak się mówiło, jednobiegunowego świata. Grozi im radykalna podwyżka podatków i radykalne cięcia wydatków „Ja mam tylko kadzidło, ty masz mirrę, ale ty masz złoto, jedź do niech, pomóż” – dyskutowali.
„Oni mają złota po kokardę” odparł zagadnięty król, tylko to nie jest ich – FED jest prywatny.
„Jak nie mają pieniędzy, to kto im je zabrał ?” „Jak powidział
„Widzicie – jak Abraham Lincoln poprosił banki o pożyczkę na wojnę, to zaproponowali mu od 26 do 34 %”. Wtedy Lincoln postanowił sfinansować się sam. Tak powstały dolary czyli zielone. A Lincoln startując na Prezydenta nie prowadził żadnej kampanii wyborczej. I dostał wszystkie głosy.
Ale w pewnym momencie prawo emisji pieniądza scedowano na prywatne banki a prawo to utraciły rządy (art. 220 Konstytytucji RP i 143 traktatu lizbońskiego) do tego stopnia, że nie mogą zadłużać się w swych bankach centralnych, tylko muszą w komercyjnych. W tym samym czasie rezerwy państwowe leżą w tych samych bankach, tylko na wyraźnie niższy procent.
Nie to jest jednak najważniejsze ani nie to, że banki stosują paskarskie procenty, znacznie powyżej wzrostu PKB i inflacji.
Chodzi o to, że banki pożyczają ok. 9 do 10 razy więcej pieniędzy, niż mają z lokat (a i tu trzeba zachować rezerwę). Po prostu zapisują w rejestrze daną sumę na koncie osoby, instytucji lub państwa stwarzając ją z niczego.
Dodając do tego mordercze odsetki (w ciągu 8 lat pożyczka w banku polskim podwaja się do zwrotu) okazuje się, że prawie wszystkie pieniądze krążące w społeczeństwie są długami wobec banków. Instytucji, które niczego nie wytworzyły. Majątek ex nihilo. A ponieważ państwa najbardziej zaawansowane technologicznie, jak zauważa wybitny, choć oczywiście nieznany polski ekono mista Krzysztof Lewandowski, mają najwyższą amortyzację, zatem one pierwsze padają na kolana przed systemem bankowym, dławiąc się swym długiem. Ta operacja trwała około sto lat, przerywały jej ciągłość wojny (zasypywały lukę popytową zagarnianą przez banki, bo państwa wpuszczały na rynek strumienie pieniędzy nie tworząc produktów konsumpcji tylko produkty dla wojny – tak, tak, wojna stabilizuje pieniądz w tym oszalałym systemie). Normalnie lukę popytowa (ok. 30 -40% różnicy między masą towaru a zarobkami ludzi finansuje nam złodziejski kredyt bankowy plus zabiera przedwczesna amortyzacja).
„Przestań, Przestań już! Głowa nas od tego boli. Tłumacz powoli, krok po kroku i powiedz koniecznie, od jak dawna tak jest, czy jest tak wszędzie i jak było dawniej. I co możemy zdziałać, aby kiedyś przyjeżdżać do stajenki znów pod starą gwiazdą szczęścia?”
Dobrze. Na razie pomódlmy się, żeby Barack Obama okazał się tak mądrym i dzielnym facetem jak Lincoln. Chociaż na razie chyba mu to nie grozi.

 Mariusz Muskat







Brazylia: biskupi wyróżnieni za obronę praw człowieka

 

Dwóch katolickich biskupów znalazło się wśród osób odznaczonych przez prezydent Brazylii za wkład w obronę praw człowieka w tym kraju. Są to duchowni, którzy poświęcili swoje życie działaniu na rzecz praw ludności tubylczej: 90-letni bp Tomás Balduino, emerytowany ordynariusz diecezji Goiás (stan Goiás) i założyciel Misyjnej Rady Indian (CIMI), oraz 84-letni bp Pedro Casaldáliga, emerytowany ordynariusz prałatury terytorialnej São Felix do Araguaia (stan Mato Grosso). Wyróżnienie przyznawane jest przez prezydencki sekretariat praw człowieka i w tym roku wręczono je po raz 18.
W trakcie swojego wystąpienia prezydent Dilma Rousseff, mówiąc o konieczności zagwarantowania praw człowieka, zaznaczyła, że „problematyka ta, oprócz tego, że jest bardzo ważna dla kraju, porusza mnie osobiście, ponieważ moje pokolenie doświadczyło na sobie nadużyć ze strony władz i barbarzyństwa państwa. Dlatego ważne jest nie tylko gruntowne poszanowanie praw człowieka, ale i świadomość, że jest to podstawowy filar społeczeństwa”.
Prezydent Brazylii wyraziła uznanie dla wieloletniego zaangażowania biskupów występujących w obronie praw Indian, częstokroć z narażaniem własnego życia.
„Biskupi Pedro Casaldáliga i Tomás Balduíno są ludźmi, których Brazylia nauczyła się podziwiać i którymi się szczycę, żyjąc w tej samej epoce. Pragnę poinformować, że państwo nie będzie oszczędzać swoich możliwości i użyje wszystkich sił policyjnych, aby zagwarantować im bezpieczeństwo i ochronę” – podkreśliła z naciskiem prezydent Brazylii.
W ostatnim okresie kierowano pod adresem bp. Casaldáligi różne pogróżki. Przyczyną jest przyznanie przez sąd tubylcom ze szczepu Xavantes prawa do ich terytoriów, co wzbudziło na nowo wzburzenie przeróżnych spekulantów ziemi. Wiele organizacji społecznych i kościelnych kierowało do władz petycje w obronie duchownego. Solidarność społeczeństwa przyniosła owoce. Władze zasugerowały biskupowi zmianę miejsca zamieszkania o tysiąc kilometrów od São Felix do Araguaia i w nowym miejscu przebywa on pod stałą ochroną policji federalnej.
http://pl.radiovaticana.va/Articolo.asp?c=649016

niedziela, 13 stycznia 2013

Socjalizm, Kościół i zbawienie

Ex umbris et imaginibus in veritatem
(epitafium na grobowcu kardynała Newmana)


Gospoda przy gościńcu doczesności. Jedna z wielu, „gospoda filozofów”. Z początkiem XIX wieku przybywa do niej John Henry Newman, odchodzi w 1890 r. Kilkadziesiąt lat później przechodzi jej próg Marian Zdziechowski. Opuszcza ją jesienią 1938 roku. Kilkanaście lat po Zdziechowskim w „gospodzie filozofów” pojawia się Stanisław Brzozowski. I oddaje klucze najprędzej, wiosną 1911. 
Filozofowie goszcząc tutaj z konieczności zaglądają sobie przez ramię, znajdują w starych pokojach porzucone księgi, mniej lub bardziej kompletne zapiski, trafiają na zdania przerwane w pół słowa, szukając własnych idei borykają się z cudzymi, rozmawiają ze sobą przez ścianę lub twarzą w twarz. Gdy zamykają się za którymś z nich drzwi, już się pojawia następny i kątem oka dostrzega cień odchodzącego. Albo widzi za oknem oddalające się sylwetki, w pełnym słońcu lata, w zimowym zmierzchu, w pustce jesiennych drzew i woła w stronę tamtych. Ale sam musi sobie odpowiadać. I jeszcze myśli, myśli, nie sposób w „gospodzie filozofów” nie natknąć się na przeszłe myśli. Nie sposób nie oddać im trochę miejsca i własnego czasu w zajętym właśnie na chwilę pokoju.

*
W 1921 roku w Krakowie ukazała się „Gloryfikacja pracy. Myśli z pism i o pismach Stanisława Brzozowskiego”. Autorem jest Marian Zdziechowski. Książkę opatruje dedykacją: „Pamięci ukochanego syna Edmunda poświęcam”. W przedmowie, pisanej w Wilnie, datowanej na 10 czerwca 1920 roku czytamy: „Rzecz tę wypadało mi pisać przed laty pięciu w najcięższych dniach mego życia, pod obuchem ciosu, którym mnie Bóg zdruzgotał, zabierając mi syna w rozkwicie bujnej młodości. Tęsknota i ból były mi przewodnikami w poznawaniu twórczości pisarza, którego czytał śp. mój syn i który dla niego i jego rówieśników był nauczycielem, mistrzem, dającym najgłębsze wyjaśnienie idei ojczyzny, najpiękniejszą filozofię patriotyzmu”. I na koniec mocny, niezwykły przecież u Zdziechowskiego ton: „Z przejęciem się losem warstw upośledzonych wyszła myśl Brzozowskiego; socjalistą był i w socjalizmie dotrwał do końca, ale socjalizm brał on jako zagadnienie moralne, a tragiczne wobec ogromu zadań, które ma ono przed sobą”.

*
„Oto nagle – pisze Zdziechowski w rozdziale „Idea Kościoła”, zawartym w „Gloryfikacji pracy” – z (…) filozofii katolickiej, która podług Brzozowskiego tak nędznie się przedstawiała w porównaniu do umiejętności i potęgi, jaką katolicyzm wykazał w zakresie organizacji życia, spadał promień olśniewającego światła; dzieła kardynała Newmana niespodzianie otwierały przed polskim postępowcem, wychowanym w złośliwym uprzedzeniu do wszelkiej religii i religijności, nowy nieprzeczuwany świat – i w osłupieniu, które wkrótce przechodziło w podziw i uwielbienie, Brzozowski zapytywał siebie, czy można katolicyzm traktować jako dzieło ludzkie, czy nie jest on »nadprzyrodzonym, nadludzkim faktem«.
Wedle autora „Gloryfikacji pracy”, za sprawą Newmana człowiek przestaje być dla Brzozowskiego tylko „jaźnią” i nie jest już jedynie „zwierzęciem społecznym”, którego samo-rozumienie możliwe jest wyłącznie w perspektywie wewnątrz-światowej. Prawda o człowieku przychodzi spoza murów samego człowieczeństwa, spoza murów społeczności ludzkiej, a tym samym staje się jego ocaleniem. Zdziechowski dostrzega to, co jest jednym z istotniejszych rysów Ewangelii: świadectwo. „Nie jako filozof, lecz przede wszystkim w postaci naocznego świadka, opowiadającego o Bogu i duszy, uderzył, pociągnął, pokonał Newman duszę i myśl Brzozowskiego”. Miało to świadectwo przede wszystkim wymiar intelektualny, rozum wsparł zawierzenie zgodnie z najlepszymi tradycjami Kościoła. Posługując się typowymi dla siebie określeniami, ukazuje Zdziechowski wpływ angielskiego konwertyty na Brzozowskiego: „W osobie kardynała Newmana odkrywał [on] najpiękniejsze wcielenie owej nieskończenie wysoko ponad wszelki racjonalizm wzniesionej potęgi irracjonalnego pierwiastka, który wprowadza duszę w bezpośrednią styczność z nadnaturą”.
Sam Brzozowski odczuwał tę intelektualną więź z kard. Newmanem bardzo głęboko.  Oddaje to następujący passus „Pamiętnika”: „Poufałość z nim nie daje się pomyśleć nawet po długim i możliwie zupełnym zżyciu się z jego dziełami. Mogę sobie wyobrazić o wiele łatwiej swobodę w stosunku do Pascala pomimo całej namiętności i energii. Tu jest coś innego. Tak lub inaczej, chcę czy nie chcę się do tego przyznać, działa system wartości uznanych i uznających zarazem: hierarchia, dziejowość. (…) J e s t   o n  na wskroś przeduchowiony, tworzy  s a m  s i e b i e  w   ż y w i o l e  d u c h o w o ostającym się – sumienia i spełnianej prawdy”. I wyznanie nie mniej głębokie: „Nie potrafię wypowiedzieć, jak nieskończenie wiele zawdzięczam Newmanowi. Cierpię, że nie mogę mieć wszystkich jego dzieł. Jego książki są dla mnie jakby żywym, nieskończenie przekonywującym, opanowującym światłością głosem. Czytanie ich już jest zlewem światła i spokojnie ufającego rozumu. Być może nie dojrzeję nigdy do momentu, w którym potrafię spokojnie opowiedzieć, co zaszło w głębokich warstwach mego umysłu i woli za wpływem Newmana”.

*
Sumienie i spełniana prawda – to pociągnęło Brzozowskiego ku Newmanowi. Światłość spływająca na umysł – starożytna metafora dobrze znana zarówno filozofii, jak teologii. Dobrze znana, a przecież wciąż kłopotliwa we wszystkich z możliwych prób wyjaśnienia. Światłość, rozum, prawda, sumienie – antropologia, teologia, filozofia, a w konsekwencji także socjologia. Ponadto ekonomia, także jako wypadkowa wielu konstytuujących człowieka czynników. Doskwierająca dezintegracja wielu aspektów ludzkiego życia, ich nieprzystawalność, człowiek jako „rola społeczna/rynkowa”, jego życie jako poddane „ślepej grze sił społecznych”. Problem wieloznaczności i dezintegracji pojedynczej egzystencji, poczucie alienacji i osamotnienia w świecie opisywanym równocześnie przez coraz więcej dyscyplin naukowych. A przy tym redukcja życia do kwestii ekonomicznych właśnie czy socjologicznych. Albo do psychologii i biologii. Albo szarlataneria, niejasne przemieszanie wszystkich możliwych aspektów egzystencji, złuda samo-zbawienia, albo rozpacz. Skrajny subiektywizm, czyli zamknięcie się w „jaźni”, lub „ucieczka od wolności”, od odpowiedzialności, od wspólnoty. Osamotnienie, która sprzyja zewnątrz-sterowności. I spostrzeżenie Brzozowskiego z „Pamiętnika”: „Newman uważał  K o ś c i ó ł  za sumę życia ludzkości, z niego brało źródło wszystko, co jest życiem, wszystko co jest człowiekiem. Kościół był jego definicją człowieka, gdyż tylko fakt Kościoła odpowiadał mu na pytanie: czym jest człowiek we wszechświecie, jak możliwe jest coś takiego, jak życie ludzkie”.

*
Co  wiąże Kościół i „moralny socjalizm” Brzozowskiego? Zdziechowski pokazuje na łączność między „filozofią pracy”, bliską idei socjalistycznej, koncepcją która kazała myślicielom nie tylko proweniencji marksowskiej wracać do twórcy „Idei”, a jego „filozofią Kościoła” (bo i ta w zalążku występuje w jego myśli). Idea pracy wyjaśnia świat, praca tworzy ludzkie uniwersum, przetwarza chaos w kulturę. Celem pracy – „dobro powszechne; kryterium zaś tego dobra stanowią dążenia i interesy proletariatu, jako warstwy najbardziej upośledzonej i zarazem najbardziej »ożywczej siły świata«, uosabiającej moc piękna moralnego!”. Jednak, tu pojawia się istotne wyzwanie, są nim namiętności i nienawiść polityczna, konfliktogenne siły, które można wiązać z ideą „walki klas”; żywioły zdolne uczynić twórczą pracę niemożliwą i zaprzeczyć jej, ponownie czyniąc świat poza-, czy wprost antyludzkim. 
Zdziechowski sugeruje, że pod wpływem Newmana Brzozowski odwraca się od Marksa, a podmiotem dziejów przestaje być dlań proletariat, jawi się nim zaś Kościół powszechny. Jednak zdaniem Walickiego autor „Eseju o rozwoju doktryny chrześcijańskiej” pomógł Brzozowskiemu zrozumieć ograniczenia „filozofii pracy”, „jej niewystarczalność i konieczność jej przezwyciężenia”, ale dopiero Blondel wskazał mu „możliwość takiego jej przekształcenia, które nie tylko nie naruszałoby tezy o centralnym znaczeniu pracy w życiu ludzkim, ale nawet wzmacniało ją przez przypisanie pracy znaczenia metafizycznego”. Niemniej, marksizm jako filozofia nie opuszcza Brzozowskiego, nawet wówczas, gdy poddany jest reinterpretacji, jaką natchnęli myśliciela autorzy religijni. Więcej jeszcze, twórca „Legendy Młodej Polski” gotów był widzieć w filozofii Marksa ten czynnik, który obiektywizował religię, wyzwalał ją z więzi antropocentryzmu: „W bardzo śmiałych chwilach jestem skłonny mniemać, że są w marksizmie najgłębsze z dotychczasowych myśli religijne, że tu jest droga do wytrzebienia antropomorfizmu z religii i, jakby już można powiedzieć stylem, którego nie lubię, wydobycia na powierzchnię najgłębszej treści nauki i osoby Chrystusa”. Nie można z całą pewnością przesądzić, czy koncepcja taka byłaby w bardziej dopracowanej formie antycypacją „teologii wyzwolenia”, czy doprowadziłaby Brzozowskiego do ostatecznego odżegnania się od marksizmu i próby ufundowania „filozofii pracy” na stricte chrześcijańskim gruncie, gdzie marksizm byłby jedynie mocno przekształconym elementem szerszego socjologicznego/filozoficznego instrumentarium.

*
Wróćmy do lektury Zdziechowskiego. Sugeruje on, że postawienie przez Brzozowskiego Kościoła na miejscu proletariatu służyć ma sublimacji dążeń ludzkiej społeczności i samego człowieka. O ile bowiem proletariat jest rzeczywistością „wewnątrz-światową”, o tyle Kościół otwiera człowieka, wspólnoty które on tworzy i świat powstający z pracy na transcendencję. Socjalizm nie zostaje „podporządkowany klerykalizmowi”, przestaje być jednak ostateczną nadzieją rodzaju ludzkiego, pełnić miałby raczej rolę służebną wobec Kościoła. I nie może być socjalizm narzędziem zbawienia, gdyż jest nim Kościół, ukojenie świata, pozostającego pod ciężarem „jakiejś katastrofy”. Równocześnie, katolicyzm jest dla Brzozowskiego syntezą tego co uniwersalne i jednostkowe, jest też głęboko historyczny: jako wydarzenie i przez swoje zrozumienie historii. Osadzenie w Tradycji daje katolicyzmowi przewagę nad protestantyzmem i „wolnomyślicielskimi” teologiami. Ale jest tu coś więcej, niż historia: „chrześcijaństwo, wprowadzając człowieka w relację z Bogiem i życiem przyszłym, zasługuje na cześć najwyższą, jako świat o nieskończenie głębokiej budowie, w którym niczego nie brakuje; świat ten »najgłębiej działa wewnątrz dusz naszych i przekształca tak myśl naszą i wolę, aby wyrastało z nich postępowanie odpowiadające podstawowym i zasadniczym warunkom naszego kulturalnego, społecznego życia«”.
Tu pojawia się jedno z tych zagadnień, które i dziś budzi spore kontrowersje: relacja rodzimej kultury narodowej do katolicyzmu. „Na zbyt niskim poziomie umysłowym – pisze Zdziechowski, odwołując się wciąż do Brzozowskiego – stoją w Polsce sfery nazywające się postępowymi, aby zdołały zmienić stosunek swój do katolicyzmu i w ogóle do religii. »Bezreligijność myśli polskiej – wołał Brzozowski – jest zdolna doprowadzić do rozpaczy«. Ale czyż lepiej dzieje się u nas wśród katolików wierzących, którzy recytując Credo, bezmyślnie załatwiają zagadnienia wszystkie, które katolicyzm prowadzi ze sobą? (…). »Pierwszym pozorem w Kościele, rzucającym się w oczy, jest subordynacja, brak krążenia krwi i ducha«. I tę zasadę bezwzględnego posłuszeństwa oraz podporządkowania laików duchowieństwu przyjmuje ów Polak katolik z głupim zapałem, nie domyślając się, że nawet »w granicach tego posłuszeństwa Kościół posiada swoje kaplice dla samotników, krypty dla myślicieli, baszty dla rycerzy; t o  c o  o r l e, i  to, co podziemne”. W katolicyzmie, w granicach dyscypliny intelektualnej, jaką narzuca nauczanie Kościoła, Brzozowski dostrzega „bezgraniczny niemal przestwór dla spekulatywnych dociekań i intensywnej kultury ducha”. Newman był dla niego tym, który ukazał, że „Chrystus musi się stać swobodą całego człowieka, całej jego myśli we wszystkich jej aspiracjach poznawczych, estetycznych, poetyckich, etycznych – w całości jego niewyczerpanej natury”.

*
Problemat Kościoła, jego relacji do „filozofii pracy” i polskości otwiera kolejne zagadnienie: „religia a kwestia socjalna”. Zdziechowski zauważa, że mesjanistyczna wiara „w chrystusowość Polski” nie pociągała Brzozowskiego, jawiła mu się jako „bierna” (a w konsekwencji inercyjna), jako oczekiwanie utopijnego świata, który zaprzeczy własnej, niedoskonałej naturze. Kwestia socjalna wiąże się dla Brzozowskiego z kwestią narodową, jak zresztą dla znacznej części rodzimych niepodległościowców-socjalistów. A jeśli nie bierność i cierpiętnictwo „mesjanizmu”, jako pozorne antidotum na zastane bolączki, to co? „Filozofia pracy”. Praca stwarza w procesie historycznym nie tylko człowieka, ale życie narodowe, ono stoi u „korzeni człowieczeństwa”, korzeni ugruntowanych we wspólnocie ludzkiej. Praca jest prawem, nieledwie „prawem Bożym”, praca, czyli proces kulturowo-ekonomiczno-społeczny. „Dzieją się dziś – wołał Brzozowski w zachwycie przed wizją, którą już brał za rzeczywistość – rzeczy olbrzymie w ludzie, zmienia się psychologia i struktura polskiej wsi, narodził się potężny, świadomy działacz historii w polskim robotniku; przecież to jest nowy, na niczyje oczy niewidziany, niebywały fakt”. Z „ bezkształtnej miazgi” powstaje siebie świadomy byt, lud stojący u podstaw kultury narodowej, jako wytwórca jej fundamentów; lud stojący u podstaw kultury pracy, jaka spoczywa na jego barkach.

Zdziechowski stwierdza, czytając Brzozowskiego: „Nawet wspólny znacznej części warstw robotniczych we wszystkich narodach i państwach ideał socjalistyczny nie tylko narodów tych i państw, ale nawet stronnictw socjalistycznych nie połączył w jedną ponadnarodową, ogarniającą ogół ludzkości całość, przejętą celem stworzenia kultury pełnej. Więc czy nie należałoby idei narodowej wzmocnić wyższym pierwiastkiem, przeistoczyć ją w ideę religijną, oprzeć na idei powszechnego Kościoła?”. Dlaczego Kościół? Po pierwsze, za sprawą historycznego, lecz i poza-światowego wydarzenia, jakim było przyjście na świat Jezusa Chrystusa. Po drugie, przez otwarcie perspektywy szerszej niż doczesna i zrozumienie, że wewnątrz-światowa koncepcja postępu („jako treść i cel dziejów”) jest problematyczna. Wreszcie, „religia, którą wyznawał Newman” umiejscawia człowieka wobec Boga, nadaje jego działaniom wymiar etyczny, nie tylko stricte polityczny, czy ekonomiczny. „Filozofia pracy” Brzozowskiego staje się zatem, tak rozumiana, „filozofią współpracy człowieka z Bogiem”. 
   
*   
Doświadczenie intelektualne, co dobrze zrozumiał Zdziechowski, nie było dla Brzozowskiego jedynie ćwiczeniem umysłu, spekulacją, oderwaną od rzeczywistości ludzkiej grą. Logos i ethos, polskie „logos i ethos”, by odwołać się do tej znanej figury, przepełniało go jako żywe uczucie, które z czasem nabrało także wymiaru religijnego. W przejęciu polskością i losem polskości, rozumianej w kategoriach myśli, czyny, pracy, wysiłku duchowego i historycznego, w zrozumieniu jego aspektów socjalnych, ekonomicznych, klasowych także, Brzozowski szedł ku doświadczeniu duchowemu, ku poczuciu, że kwestie społeczne, kulturowe, ogólnoludzkie nie zawierają się „same w sobie”, ale otwarte są na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Nie był to jednak ów „bierny mesjanizm”, wzmiankowany wyżej w niniejszym tekście, ale zapowiedź nowej, nieskrystalizowanej jednak filozofii, która mogłaby stać się syntezą wielu nurtów myśli ludzkiej, myśli polskiej. „Cudowne piękno duszy polskiej – pisał w „Pamiętniku”. – Tej duszy, którą dzisiaj zdradza wszystko. Boże mój, Boże mój, pozwól mi pracować, pozwól skupić siły. Daj jeszcze żyć dla Polski”.
Widział Zdziechowski w pracach Brzozowskiego wyjście poza romantyczny mesjanizm, a w jego „filozofii czynu” zalążek twardej, realnej walki o kształt „duszy polskiej”, o jej przepracowanie: „Zdaje mi się, że dobry spełniłem czyn i że przyczyniłem się, choć w drobnej mierze, do zasilenia energii narodu, dając (…) krótki zarys twórczości pisarza, której ideą przewodnią była  g l o r y f i k a c j a  p r a c y, pojętej jako najwyższy heroizm. To samo dawał nam mesjanizm: »i d ź  i c z y ń«…, ale ideę mesjanizmu Brzozowski wziął realistycznie i z wyżyn romantycznego marzenia ściągnął ją na twardy grunt codziennej, twardej walki z życiem. (…) Filozofię swoją, tłumaczącą wyrazem p r a c a  istotę bytu, Brzozowski tworzył jakby w proroczym przeczuciu, że przyjdzie czas, w którym trzeba będzie wytężyć pracę aż do heroizmu, aby naród i kraj wydźwignąć z katastrofy i zniszczenia, jakiego nie zaznały dzieje”.

*
„Widok świata jest dla mnie ową księgą, którą Duch rozwinął przed prorokiem, a w niej były zapisane narzekania i wzdychania, i bieda” (Newman, Apologia Pro Vita Sua). Widok świata, jego ogląd, przeznaczenia ludzkości i cywilizacji,  powszechne i narodowe zagadnienia kulturalne, społeczne historyczne, powiązane ostatecznie z perspektywą eschatologiczną, wszystko to było obecne u tych dwóch uważnych czytelników Newmana. I było tam odczucie żywej obecności tego, który stał się dla nich natchnieniem. To niezwykłe obcowanie filozofów, w szukaniu prawdy i zrozumienia rzeczywistości. To nauka, której znaczenia nie sposób przecenić, gdy ma się poczucie czczości i jedynie zabawy słowem, uprawianej w świecie, który nie rozpieszcza nas nadmiarem sensu. I jeśli z powyższego tekstu miałby dla czytelnika wynikać pożytek, to może ten największy: szacunek myślicieli wobec dziedzictwa, jakie współtworzą. I przeżycie, pragnienie prawdy jako rzeczy realnej, do której odnosi się cały doświadczany we wszystkich swych aspektach świat, ten świat, który jest niczym księga, a szukający w nim ostatecznych przeznaczeń, prorokami z natchnienia Ducha.

Krzysztof Wołodźko

Skrócona wersja tekstu, który ukazał się w bieżącym numerze „Christianitas” (48-49/R.P. 2012).

Papież ostrzega przed absolutyzacją władzy i bogactw

Papież napisał artykuł do Financial Times. Tekst powstał na prośbę londyńskiego dziennika. Watykańskie biuro prasowe przypomina, że Benedykt XVI nie po raz pierwszy odpowiada na takie nietypowe prośby. Kilka lat temu nagrał świąteczny komentarz dla BBC. Był też gościem włoskiej telewizji publicznej RAI, w której odpowiadał na pytania dotyczące Wielkiego Piątku. „Zawsze była to dla niego okazja, by większemu gronu odbiorców opowiedzieć o Jezusie Chrystusie. Tak jest i tym razem” – czytamy w watykańskim komunikacie.
„Narodziny Chrystusa są okazją do przemyślenia naszych priorytetów, wartości, naszego sposobu życia. To czas wielkiej radości, ale i rachunku sumienia” – pisze Benedykt XVI na łamach londyńskiego dziennika. Swą refleksję rozpoczyna od słynnego polecenia Jezusa: „Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co należy do Boga”. Papież wyjaśnia, że Jezus przestrzega w ten sposób przed upolitycznieniem religii oraz absolutyzacją władzy świeckiej i pieniądza. Jezus owszem jest królem, ale Jego królestwo nie jest z tego świata, nie opiera się na sile, lecz na miłości.
Benedykt XVI podkreśla, że postawa Jezusa jest inspiracją dla chrześcijan w ich codziennych warunkach życia, parlamentu i giełdy nie wyłączając. Dlatego walczą oni z ubóstwem, zabiegają o sprawiedliwość i pokój. Współpracują też ze wszystkimi, którzy dążą do tych samych celów. Cesarzowi oddają jednak tylko to, co cesarskie, a nie to, co należy do Boga. Dlatego na przestrzeni wieków chrześcijanie niejednokrotnie musieli odrzucać niektóre roszczenia cesarza. Było tak w starożytnym Rzymie w dobie kultu imperatorów oraz w niedawnych reżimach totalitarnych. Chrześcijanie odmawiają kultu bożków nie dlatego, że są zacofani, ale dzięki temu, że są wolni od wszelkiej ideologii – napisał Benedykt XVI w świątecznym artykule dla dziennika Financial Times.

http://pl.radiovaticana.va/Articolo.asp?c=649383

wtorek, 8 stycznia 2013

RYNKI FINANSOWE

„Rynki finansowe przyjęły z zadowoleniem ....”
„Rynki finansowe wyrażają obawę.........”
„Rynki finansowe mają nadzieję......”
„Rynki finansowe ostrzegają .... ”
Tego typu komunikaty szarzy mieszkańcy jeszcze bardziej szarej Ziemi słyszą coraz częściej niczym dudniące odgłosy wydawane przez greckich Bogów.
Do tłumaczenia boskich przekazów oczywiście potrzebni są kapłani. Te rolę pełnią obecnie tzw. analitycy banków, giełd, funduszy kapitałowych itd.
Każde ich słowo wypowiedziane publicznie wprawia w czołobitną padaczkę redaktorów, polityków, studentów, i absolwentów czyli przemieloną w ersatz pulpę, która kiedyś była inteligencją.
Sądząc z treści żądań i nastawień owych tajemnych „rynków” przypominają one coś na kształt smoków albo ośmiornic domagających się w ostatecznym rozrachunku ofiar składanych w ludziach.
Nie zdarzyło się bowiem, aby jakiś taki smok zwany rynkiem miał w stosunku do ludzi życzliwe intencje. Zawsze żąda, aby ludziom coś zabrać a nigdy dać.
I straszy, że jak się jego żądań nie spełni, to wystarczy nacisnąć parę elektronicznych guzików a gospodarka jakiegoś Państwa natychmiast pójdzie na żebry.
Oczywiście rynki finansowe jako bogowie niczym i przed nikim nie odpowiadają za nic a w ogóle to są nieuchwytną abstrakcją dla maluczkich niepojętą. Dlatego nawet, gdy uda im się odprowadzić na cmentarz 80%
Homo ledwo sapiens to i tak ich nikt za rękę nie złapie.
A pomyśleć, że żyją jeszcze osoby fizyczne pamiętające czasy, gdy decyzje gospodarcze podejmował właściciel warsztatu pracy, fabrykant, kneź, premier, przeor, król czy w ostateczności podły, ale widzialny dyktator - czyli konkretni ludzie z krwi i kości, a nie złośliwe bożki szczające nam zza pleców do mleka.
Mariusz Muskat