środa, 3 kwietnia 2013

PAX et BONUM


Dokładnie rok temu przechadzaliśmy się z żoną po łagodnym, rozłożystym wzgórzu miasta Asyż dokąd zawiózł nas syn – wybitny działacz ekologiczny.
Była już wiosna i ludzie z całego świata spacerując odwracali twarze ku słońcu.
Poszliśmy na niedzielną mszę i uderzyło nas to, że w ciągu całego nabożeństwa kapłan nie posłużył się ani razu melorecytacją. Mówił normalnie, bez  pompatycznego patosu.
Na każdym właściwie domostwie widniała ceramiczna tabliczka z napisem „Pokój i Dobro”. Z reguły po włosku, ale ja w sklepikach szukałem jej w języku łacińskim. Wszak Asyż nie należy tylko do Włoch, ale do całego świata i dlatego pamiątka stamtąd winna była być w języku uniwersalnym i to takim, jakim Kościół  w czasach św. Franciszka  posługiwał się wyłącznie.
Teraz ta przynależność Asyżu do całego świata została zwielokrotniona.
A teraz ad rem i to bardzo mocno. Wielkie dzięki dla ludzi, którzy podjęli się trudu powołania do życia platformy ideowej pn. „Lewica Chrześcijańska”. Chodzi tu nie tylko o głęboką trafność i profetyczność tego zestawienia, ale także (mówiąc językiem sportu) znakomity „timing” czyli wstrzelenie się w odpowiedni ku temu czas.
Papież Franciszek daje takim jak my  ogromne moralne wsparcie – prawdopodobnie dziś jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo wielkie – chyba nie trzeba tego uzasadniać. Jan Paweł II też dawał (zwłaszcza poprzez 3 społeczne encykliki), ale siły, które dominowały nad nami sferze idei społecznych zamknęły dostęp do naszych umysłów, uczuć i woli tamtego papieskiego przesłania przez cały dotąd czas III RP. Teraz sytuacja jest zupełnie inna – widać wyraźnie, że nie dadzą już rady.
Wydaje się, że istniejący od dawna stereotyp, że społeczna prawica kojarzy się z kościołem, a lewica z postawą anty-kościelną czy wręcz anty-religijną zostanie złamany i wracamy do Ewangelii. Wszak nasza „Solidarność” była i jest (bo się chyba odradza) zarówno chrześcijańska jak i lewicowa i to w obu częściach tego złożenia radykalna.
Pomyślcie – czy w czasach Jezusa istniały fotele i eleganckie krzesła ? Zapewne i to bardzo luksusowe. Czy Jezus kiedykolwiek na czymś takim usiadł ? On siadał na pniu drzewa, kamieniu, na trawie, na ławie za stołem i chyba na tym koniec.
W tym tekście nie chcę zatrzymywać się jednak na tym, co dla mnie oczywiste.
Chcę pokazać, jak wskazany wyżej stereotyp się ukształtował.
Zapewne zaczęło się już wtedy, gdy chrześcijaństwo przekształcało się w religię konstytuującą państwa nowej ery - dzięki swemu monoteizmowi. Wtedy zaczęło się zjawisko określane potem jako sojusz tronu z Kościołem, w którym to hierarchia automatycznie wchodziła w skład elity nie tylko dzięki swej  mocy monoteistycznej, ale także np. dzięki temu, że była ona często jedyną grupą umiejącą czytać i pisać.  Otrzymywała nadania ziemskie a potem nawet podatki (dziesięcina), choć te na tle dzisiejszych podatków państwowych wyglądają skromniutko.
Konflikty między władzą świecką a Kościołem istniały, ale nie dotyczyły one kwestii społeczno-ekonomicznych, lecz albo udziału we władzy doczesnej, albo prowadzenia się moralnego świeckich władców, czasem religijnych dogmatów.
Z kolei w obszarze zakonnym istniał ewangeliczny i egalitarny etos i od czasu do czasu, gdy dochodziło do ludowych buntów, zakonnicy dostarczali im nawet uzasadnień teologicznych. Dobrym przykładem tutaj  są wojny z początku XV wieku między czeskimi „sierotkami” a niemieckimi książętami.
Mimo wszystkich tych chrześcijańskich ruchów oddolnych Kościół był jednak postrzegany jako instytucja wspierająca władzę , pochodzącą wszak od Boga.
Nie odnosi się to bynajmniej do wszystkich znamienitych ludzi Kościoła, wśród których byli także reformatorzy społeczni,  uczeni, artyści.
Gdy ukształtował się europejski parlamentaryzm i pojawiły się pojęcia : prawica – lewica, zaczęto nazywać prawicą reprezentację warstw wyższych, bogatszych a lewicą reprezentację warstw niższych – biedniejszych. Zespoły wartości obu tych tendencji stanowią europejski kanon – tylko, że jedni kładą nacisk głównie na jeden zespół a ich konkurenci na drugi. Bynajmniej nie jest to na Zachodzie walka anioła z szatanem.
Wiek XIX był dla warstw niższych regresem pod względem warunków życia, pracy , ochrony zdrowia, wyżywienia itd. Powstawał brutalny kapitalizm.
Nim Kościół zdążył zareagować i nim zorganizowali się przeciw temu świeccy katolicy stereotyp sojuszu władzy z Kościołem nadal trwał i nabierał ostrości.
Ci, którzy chcieli niesprawiedliwe stosunki społeczno-ekonomiczne szybko zmienić, zaczęli od Kościoła odchodzić i wytworzyło się niekorzystne sprzężenie zwrotne między nim a  nimi.
Przełomem była Encyklika „Rerum Novarum”, która nałożyła się na zorganizowany już ruch świeckich dający podłoże dla późniejszej chadecji.
Od tej pory Kościoł zaczął się coraz bardziej zmieniać dostrzegając w rozmaitych dokumentach kwestie społeczno-gospodarcze oczyma zwykłych ludzi. Jednocześnie balans zachodniej chadecji i zachodniej socjaldemokracji prowadził ku poprawianiu się życia materialnego i wolności szerokich warstw, pomijając oczywiście paroksyzm niemieckiego totalitaryzmu, wielki kryzys czy dyktatury za Pirenejami. Po II wojnie  nastąpił tam około 30 letni czas wszechstronnego bezpieczeństwa i godnego życia. Kościół stawał się rzeczywiście powszechny, nie tylko w pojęciu terytorialnym.
Dziś trudno sobie wyobrazić księży stojących po obu stronach wojennego frontu i błogosławiących  wrogie  wzajem siebie armie. A jeszcze we wrześniu 1939 roku dzwony katolickie w Niemczech biły na wiwat przez 10 dni po zdobyciu przez  Niemców Warszawy.
To, czego dokonał na tej przełomowej  drodze Jan Paweł II nie jesteśmy jeszcze w stanie ogarnąć i docenić , bo wpływ Jego będzie wydawał owoce chyba przez wieki a z jaką mocą je wydaje, widać w ostatnich dniach. W Encyklice „Centessimus Annus” z 1 maja 1991 roku Papież wyraźnie już zaznacza, że ani kapitalizm ani socjalizm nie spełnia nadziei człowieka. Tym samym już wtedy złamał stereotyp, o którym piszę. Złamał, bo oblicze nowej mutacji kapitalizmu czyli jego wersji neoliberalnej wyraźnie już było widoczne. Do czego doprowadziła ta mutacja na obszarach, które jej uległy, widzimy dzisiaj.
Ten stereotyp byłby  złamany już wcześniej, gdyby nie powstanie Rosji Sowieckiej.
Państwa agresywnie antyreligijnego, nazywającego siebie „lewicowym”, co zostało „kupione” przez pożytecznych idiotów” na Zachodzie.
Gdy komunizm upadł,  jego przeciwnicy uznali, że trza się nazwać w takim razie „prawicą”. Skutki tego pomysłu stały się bardzo opłakane, ale nie to jest tematem tego tekstu. Skoro jesteśmy „prawicą” i zwalczyliśmy system ateistyczny, no to zawiązujemy sojusz z Kościołem, który to sojusz przecież i tak mocno istniał w czasie prześladowań. Kłopot w tym, że neoliberalna doktryna społeczno-gospodarcza panująca w III RP, łagodnie rzecz biorąc, nie sprzyjała interesom warstw niższych i biedniejszych a Kościoł nie za bardzo przeciw temu protestował. Tak więc stereotyp „lewica – prawica” dalej istnieje, choć w istocie żadnej realnej lewicy w Polsce, póki co, nie ma. Mój druh Lech Kaczyński chciał jej powstania, choć wcale się tam nie wybierał. A tak postkomuniści wykorzystują tę nazwę, którą im bezrozumnie podarowono.
W tym momencie pojawia się zupełnie inna sfera ideowa. Kwestie moralno-obyczajowe.  Laicyzacja. Dzięki niemu na Zachodzie Kościół nie jest już dziś w sojuszu z tronem a często w konflikcie z nim. To samo następuje i u nas.
Kwestie moralno-obyczajowe rozsadziłyby ten tekst, zatem znajdą się w kolejnym. Socjolog jednak musi zwrócić uwagę, że w tej sytuacji Kościół może stać się zupełnie niezależnym komentatorem i krytykiem władzy świeckiej we wszystkich  sprawach, nie tylko dotyczących życia płciowego człowieka, jak to wyglądało u nas od wielu lat. Od kilku dni pojawiła się mocna nadzieja na to, że tak się stanie a jeśli w kwestiach społeczno-ekonomicznych hierarchie różnych krajów podążą za Franciszkiem (wreszcie i u nas) to  stereotyp, że Kościół trzyma z ekonomiczną prawicą, przejdzie do przeszłości.
Przejdźmy teraz do zjawiska lewicy – prawicy w Ameryce Łacińskiej. Ludzie walczący o chleb i wolność, poddani presji uciskającego ich hegemona, starają się szukać pomocy u jakiejś innej potężnej siły, która ich wesprze. Gdy znajdują ją daleko, starają się nie dopuszczać do swych uszu informacji o grzechach czy zbrodniach tamtej siły, nie wierzyć im czy patrzyć  na to przez palce.
Dokładnie tak było, gdy Latynosi zmagali się z popieranymi przez amerykańskie korporacje dyktaturami wojskowymi i szukali poparcia w Moskwie a my walcząc z WRON-ą szukaliśmy poparcia w USA. Nie stawiam tu znaku równości polityczno – moralnej pomiędzy tymi dwoma państwami, wskazuję tylko na mechanizm. Trzeba przy tym uczciwie przyznać, że dyktatury latynoskie były  nieporównanie bardziej okrutne, niż Jaruzelskiego. Przyczyna nie wynika z dobrego serca naszego generała – widział on wszak jak na dłoni, że ustrój komunistyczny wypala ostatnią rezerwę. Natomiast generałowie latynoscy byli przekonani, że oto właśnie nowe, genialne osiągniecie myśli ekonomicznej i trzeba zabić jak najwięcej jej potencjalnych przeciwników.
Wracając do głównego wątku powstawało więc złudzenie, że robotnicy z Argentyny lub Chile czy Brazylii gromadzeni na stadionach przez policję różnią się jakoś esencjonalnie od naszych pacyfikowanych przez ZOMO. Nonsens i pozór.
W istocie tamci dyktatorzy stanowili forpocztę, za puklerzem której wprowadzano na szeroką skalę eksperyment neoliberalny. W Argentynie – przed półwiekiem najbogatszym kraju latynoskim skończyło się to gigantycznym krachem. Jaruzelski też, jako Prezydent, podpisywał dokumenty tego samego eksperymentu, tylko kilka lat po swym puczu i też mieliśmy zaraz kilkuletni krach przedstawiany kłamliwie jako sukces.
On mienił się komunistą, tamci dyktatorzy antykomunistami, ale dla mnie niczym się on od nich pod najważniejszymi względami,  nie różnił. Tak samo, jak nie różnił się istotnie komunizm od faszyzmu.
Dziś, gdy Papież Franciszek idąc śladami Jana Pawła II przywraca katolicyzmowi jego duchową istotę i jego profetyczną siłę, mamy szansę na przygotowanie programów urządzenia naszego kraju w myśl polskich, szlachetnych tradycji, mamy szansę odkryć wreszcie humanitarną, społeczną naukę Kościoła, która była niestety pomijana przez naszą hierarchię w ciągu ostatnich 23 lat a przez władze i media albo nie znana, albo lekceważona.
Nie znaczy to, że mamy być jakimś gnuśnym zaściankiem, jak ogłaszają to zwolennicy narodów bez twarzy, zglajszachtowanych walcem globalizacyjnej urawniłowki.
Energia i aspiracje Polaków na to nie pozwolą, o ile system społeczno-gospodarczy da im perspektywy działania indywidualnego i wspólnotowego. Emocja wiary nie wiąże ludziom nóg, wręcz jest niezbędna, jak stwierdził Albert Einstein.
Kościół ma wielką szansę odrodzić się na naszym kontynencie. Jeśli stanie twardo za milionami młodych ludzi, których pozbawiono udziału w dziele stwarzania świata, wielu z nich zapewne otrząśnie się z mody permisywizmu i dotrze do prawdziwej hierarchii wartości. Nie mówię, że ateiści nawrócą się, bo wśród nich jest pewnie taki sam procent ludzi uczciwych, jak wśród dzisiejszych katolików. Chodzi o to, że Kościół stanie się na powrót wielkim autorytetem dla wszystkich, siłą, o którą można się oprzeć upominając się o swe prawa. A wtedy posłuchają go także i w innych sprawach, choć na pewno nie na ślepo, ale w drodze otwartej dyskusji.
Zaś u nas w Polsce może wreszcie sfera ideowo-polityczna stanie z głowy na nogi. Stanie bardziej, niż gdziekolwiek indziej w zachodnim świecie, gdzie często lewica boczy się na Kościół a ten na lewicę. Taka odwrotna w stosunku do istoty sprawy zależność, to przecież czysta herezja.
Może to zaczyna się już dziś w Sali BHP Stoczni Gdańskiej ?
Mariusz Muskat

1 komentarze:

  1. Polski papież wydatnie przyczynił się do zduszenia teologii wyzwolenia... Tak gwoli prawdy historycznej, o której tutaj się widać niestety zapomina. Zresztą ten blog coraz bardziej przesuwa się w stronę tradycyjnej chadecji i za taki powinien być uważany.
    Amen

    OdpowiedzUsuń